listonosz — poczta
28 yo — 193 cm
Awatar użytkownika
about
ludzie, zejdźcie z drogi, bo listonosz jedzie!;
rozwozi listy i paczki, sprzedaje łaszki w sieci, dużo żartuje i pyka w kosza.
To prawda, przez to wszystko już ze trzy razy zdążyła zaschnąć mu w ustach. Przyszedł do baru z zamiarem spożycia kilku piw, a co dostał w gratisie? W mordę. I to całkiem darmo. Najbardziej opłacalny, wieczorny wypad na miasto w całym jego dotychczasowym życiu. Czy piwo, które wręczyła mu dziewczyna miało być rekompensatą za obitą gębę? A może będzie musiał za nie zapłacić? Na szczęście po kieszeniach dżinsów poniewierały mu się jakieś miedziaki i w razie czego będzie mógł nimi sypnąć. Lepiej być przygotowanym na wszystko, bo kto wie, co Jolene z Rudd's strzeli do głowy? Miała swoje humorki, zresztą jak każda laska, chociaż nie mógł sobie przypomnieć czy kiedykolwiek widział na twarzy blondynki uśmiech. Prędzej był to ironiczne wykrzywienie ust. Ale dobra, bądźmy szczerzy, on przy niej też jakoś za bardzo nie skakał z radości. Tak właściwie Jolene wzbudzała w nim dziwnie skrajne emocje, w których nie potrafił odnaleźć nic pozytywnego.
Ale teraz... Teraz Otisowi autentycznie zrobił się jej żal. Doskonale zdawał sobie sprawę z tego, jak bardzo dom dziecka wpłynął na charakter jego ojca i to, jakim teraz był człowiekiem. Pan Goldsworthy miał w sobie mnóstwo ciepła, a tego w szczególności brakowało w sierocińcu. Mimo to Otis miał świadomość, że każdy odczuwał pobyt w takim miejscu inaczej i to było w porządku, bo mieli do tego pełne prawo. I kiedy jedni wychodzili stamtąd spragnieni miłości, inni odpychali od siebie ludzi.
Tak czuła, że będzie mu smakować? A co ona, jebaniutki jasnowidz? Czy może uważała, że TAK GO ZDĄŻYŁA POZNAĆ?
- No jest spoko - podsumował jeszcze raz złocisty napój i jak widać oboje byli nadzwyczaj wylewni. Nie wspominając już o elokwencji i złożonej budowie zdań. O ile Otis nigdy nie był w tym najlepszy i miewał problemy z konstrukcją wypowiedzi, to kto by przypuszczał, że z Jolene było równie źle? Oczywiście ktoś, kto patrzyłby na nich z boku wiedziałby, że po prostu niespecjalnie miała ochotę prowadzić rozmowę, ale on sam był zbyt ograniczony, żeby na to wpaść. Pewnie ten debil myślał, że ona z reguły tak niedużo mówi.
Poprawił się nieco na metalowej beczce; nie była zbyt wygodna, a jakaś jej część wbijała mu się właściwie w sam rów.
- Mój tata? - zapytał idiotycznie. Nie, kurwa, ten pierdolnięty sąsiad pradziadka od strony stryjenki z piątej wody po kisielu. Ten Goldsworthy to na serio był skończonym kretynem. - Wyszedł dopiero jak skończył osiemnaście lat. Nikt go nigdy nie chciał. Ale w międzyczasie poznał moją mamę, zaczęli się spotykać, potem razem zamieszkali i tak już zostało - obrócił praktycznie pustą butelkę w dłoniach.
Otis nie wiedział, jak to było nie mieć nikogo, bo oprócz kochających i zawsze wspierających rodziców miał jeszcze trzy siostry, bez których nie wyobrażał sobie niczego. I może nie miał łatwego dzieciństwo, może spotkało go wiele przykrości, bo jego rodzinę wielokrotnie nie było stać na różne rzeczy, ale przynajmniej nigdy nie był sam.
Na pytanie o kolejne piwo, skinął głową. Nie chciał wyjść na niegrzecznego, ale skoro Jolene sama zaproponowała, postanowił z tej propozycji skorzystać. Twarz dalej bolała go niemiłosiernie i liczył na to, że alkohol, nawet ten niskoprocentowy, na chwilę zniweluje największy ból.
- Jak tam jest? - zapytał i odstawił pustą butelkę na jakąś drewnianą skrzynkę. - No wiesz, w bidulu. Ojciec nigdy nie chciał o tym mówić - wzruszył lekko ramionami, ale po części rozumiał tatę, któremu nie było łatwo. A Jolene? Nie musiała odpowiadać, to też byłoby dla Otisa zrozumiałe i w żadnym wypadku nie naciskałby, żeby wyciągnąć z niej niekomfortowe wspomnienia.

Jo King
towarzyska meduza
-
Barmanka — Rudd's
22 yo — 161 cm
Awatar użytkownika
about
Jak widac po samej nazwie postaci - zycie Jo to jeden wielki żart. Nie miała lekko. Za dzieciaka z początku musiała użerać się z ojczymem-tyranem, następnie ze stratą ukochanej mamy, by finalnie w wieku czternastu lat wylądować z rocznym bratem w domu dziecka. Braciszek szybko znalazł nowy dom, jednak ona spędziła tam całe swoje młodzieńcze lata.
To wcale nie tak, że Jo nigdy się nie uśmiała. Bo uśmiechała. Dużo. Po prostu Otis nie miał okazji poznać ją z tej lepszej, przyjaznej i bardziej promienniej strony. Los krzyżował ich ścieżki za każdym razem gdy poboczne kłopoty czekały już za rogiem, by tylko wkroczyć do akcji i nie pozwalały im poznać się na innej, lepszej płaszczyźnie i chyba żadne z nich nie zdawało sobie z tego sprawy. Żadne nie zastanawiało się nigdy jak by to było, gdyby pierwszym spotkaniem wcale nie była walka o masło orzechowe, a na przykład wspólne ratowanie psa z opałów. Żadnemu nawet przez myśl nie przeszło, że gdyby z początku na twarzach zagościł szczery uśmiech, teraz może nawet siedzieliby przy jednym ze stolików, plotkując na temat zoofilii i tych pierdolniętych ludzi, którzy dymają bezbronne zwierzątka. Nigdy o tym nie myśleli, bo po co mieliby to robić? Po co chcieć rozmyślać nad relacją, która od startu była już skazana na straty. A no właśnie. Nie było sensu.
Słuchała uważnie, gdy spokojnym głosem opowiadał o ojcu i jego pobycie w bidulu. I mimo, że w międzyczasie podniosła cztery litery, ruszyła do lodówki i wyciągnęła kolejną IPE, którą już po chwili wręczyła Otisowi, wchłaniała każde, pojedyncze słowo, jakim się z nią dzielił. I chyba pierwszy raz odkąd się znali, patrząc na niego, wcale nie miała ochoty pierdolnąć mu liścia w twarz. A to już zdecydowanie progres.
Wróciła na miejsce przy brzegu zaplecza, łapiąc przy okazji butelkę również dla siebie. Rozumiała ojca Otisa. Rozumiała go doskonale. Dobrze wiedziała jak to jest być zamkniętym w czterech ścianach, bez rodziny, miłości, przyjaciół, bez możliwości ucieczki. Znała na pamięć to uczucie samotności, porzucenia i bezradności. Ten moment, kiedy nawet własne ciało wydawało się być klatką więzienną, w którym się dusisz, nie możesz oddychać. Dobrze wiedziała jak to jest, kiedy nikt cię nie chce. Kiedy nie jesteś wystarczająco dobra, ładna, czy odpowiednio wychowana, żeby ktokolwiek chciał zabrać cię pod swój dach i wychować jak własne. Znała na pamięć te wszystkie emocje, które pewnie czuł jego tata.
Westchnęła głośno, stukając paznokciem o grube szkło piwa, pozwalając, by charakterystyczny dźwięk otulił pomieszczenie, tworząc tym samym tło do kolejnego pytania chłopaka. Jo uniosła powoli głowę, odszukując turkusowe spojrzenie i pomimo, że dzieliło ich kilka dobrych metrów, próbowała wyczytać z obitej twarzy ironię. Nutkę sarkazmu, oznaczającą czyste kręcenie beki z tematu. Kawałek szyderczego uśmiechu, świadczącego o bezczelnej nieszczerości. Nie znalazła go. Nic z tego nie znalazła. Twarz miał poważną, brwi lekko ściśnięte i nawet usta wydawały się dalekie od uśmiechu, nawet tego ironicznego.
Chujowo — skwitowała jednym słowem, wzruszając lekko ramionami i ponownie skierowała spojrzenie gdzieś w ciemne kafelki. Nie lubiła rozmawiać na te tematy, a nawet jeśli na jakiś chory, popierdolony sposób poczuła swobodę dzielenia przy Otisie, tak wciąż nie potrafiła przy tym na niego patrzeć. Na nikogo nie potrafiła patrzeć mówiąc o czasach bidulach. Jej twarz była wtedy zbyt słaba, zdradzała zdecydowanie za dużo niż Jo chciałaby pokazać. Nie lubiła, gdy ktoś widział ją w jakikolwiek sposób bezbronną. Podkurczyła nogi, przytrzymując butelkę na czubku kolan, bujając nią lekko na strony — Ale najgorsza w tym wszystkim jest samotność — odezwała się po chwili, o dziwo przełamując kolejne strefy komfortu — Świadomość, że nie masz nikogo. Nikogo. Nie obchodzisz nawet jednej cholernej osoby na tym świecie. Nie doświadczasz tak prostych gestów i uczuć jak troska, miłość czy po prostu ciepło. Wiesz, takie ludzkie rodzinne ciepło. Nie masz tego. Jest szaro, ponuro. Jasne, są lepsze dni. Takie, w które zawierasz nowe przyjaźnie, ktoś cię przytuli, czy powie, że jesteś super, ale wciąż z tyłu głowy masz tą taką desperacką potrzebę bycia kochanym i taką głupią świadomość, że nawet jakbyś teraz umarł, to nikogo nie będzie to obchodzić — prychnęła głupio pod nosem, patrząc ślepo w butelkę australijskiego piwa. W tamtym momencie nie była nawet pewna ile z tego wszystko pomyślała tylko w głowie, a ile faktycznie wypowiedziała na głos. Dziwnie jej było. Dziwnie z faktem, że właśnie podzieliła się tak intymną cząstką siebie z Otisem. Otistem pieprzonym listonoszem. Otisem, którego nawet nie lubiła, kiedy ten, do którego czuła wiele pięknych uczuć żył po drugiej stronie słuchawki zupełnie nieświadomy, z przekoloryzowaną historia jej życia. Żałosne, a jednak na swój sposób tak prawdziwe i do zrozumienia. Jak widać coś jednak było w fakcie, że czasami łatwiej otworzyć się przed nieznajomym, który jest ci czysto obojętny niż przed tymi, na których naprawdę ci zależy.
Ale bywało też fajnie — dodała po chwili, widząc jego minę. Wydawał się faktycznie wysłuchać i poczuć to, czym się podzieliła. Nie potrzebowała współczucia. Nie szukała go. Wystarczyło, że czasami sama się nad sobą użalała i ostatnie czego chciała, to żeby listonoszowi było jej żal — Pamiętam w każdą pierwszą środę miesiąca przyjeżdżał profesor z etyki. Strasznie niezdarny gość. Taka życiowa niezdara. Zawsze robiłyśmy mu jakieś figle. Jak nie szczur w teczce, to rozkręcone nogi od krzesła, ale najlepsze było, jak podrzuciłyśmy mu fałszywy list miłosny od jednej z sióstr, pisząc, że ma słabość do mężczyzn w tańczących balet. Kurwa. Typ się tak zakręcił, że na następną wizytę przyjechał w najbardziej obcisłych legginsach, jakie w życiu widziałam. Siostra o mały włos na zawał nie zeszła — zaśmiała się pod nosem, chyba pierwsze raz ukazując szczery uśmiech w towarzystwie Otisa, co sądząc po jego wyrazie twarzy zdecydowanie nie uszło jego uwadze. Szybko sprowadziła się do pionu — No, także tego, nieważne w sumie — odchrząknęła, biorąc duży łyk piwa, trochę wkurwiona na samą siebie, że tak popłynęła. Zachciało jej się kurwa opowiadać temu debilowi z rozjebaną morda, jak jakiemuś dobremu kumplowi. Nie rozumiała tego. Nie rozumiała siebie. I chyba wcale nie chciała zrozumieć.

Otis Goldsworthy
niesamowity odkrywca
Kasik#0245
Harry
listonosz — poczta
28 yo — 193 cm
Awatar użytkownika
about
ludzie, zejdźcie z drogi, bo listonosz jedzie!;
rozwozi listy i paczki, sprzedaje łaszki w sieci, dużo żartuje i pyka w kosza.
Otis chętnie wdałby się z nią w dyskusję na temat ludzi, którzy posuwali pieski (chore pojeby), bo nie skreślał ludzi na samym starcie, ale kiedy każde jego spotkanie z Jolene wyglądało tak samo, to człowiek w końcu zmieniał swoje nastawienie o sto osiemdziesiąt stopni. Żadne z nich jakoś specjalnie się nie starało, żeby naprostować tę relację na całkiem neutralnym gruncie, a Goldsworthy nie pchał się tam, gdzie go nie chciano i gdy ktoś wysyłał mu jasne sygnały niechęci, odwzajemniał się tym samym. Tak to chyba działało, prawda? Nie wchodzisz w dupę komuś, kto od początku w tej dupie cię ma, nie liżesz mu pośladów i nie zahaczasz przy okazji koniuszkiem języka o rów. Szanujmy się.
I spójrzmy prawdziwe w oczy - oboje byli zbyt uparci, żeby kiedykolwiek wyszło z tego coś dobrego. Przyjaźni z tego nie będzie, ma co co się czarować. Bo mimo że teraz siedzieli tutaj i prowadzili namiastkę konwersacji, to do przewidzenia było, że to tylko tymczasowe i wyłącznie do następnej okazji, kiedy znów zaczną skakać sobie do gardeł i rzucać kąśliwe uwagi. Otis był już na to tak przygotowany psychicznie, że nawet nie nastawiał się na inny scenariusz. Nawet dzisiejsza sytuacja pokazała mu, że ta laska była niepoczytalna. Stanął w jej obronie, a ona wyskoczyła na niego z mordą. Fajnie.
Wysłuchawszy jej słów, skinął lekko głową. Nie znał tego wszystkiego z autopsji, nie umiał się do końca utożsamić, ale starał się zrozumieć. Tylko nie można zrozumieć czegoś, jeśli nie przeszło się przez to osobiście. To tak nie działało.
- Pewnie dlatego po wyjściu z domu dziecka mój ojciec zapragnął mieć dużą rodzinę - odparł, pociągając łyk piwa z butelki; wargi wciąż piekły, a siniak pod okiem pulsował rytmicznie. - Ale w sumie może to tak działa. Może jak nie masz nic, to chciałbyś mieć wokół kochających ludzi, a jak masz wszystko, to chcesz być sam i zająć się sobą - wzruszył lekko ramionami, przypominając sobie jak siostry zawsze powtarzały mu, że będzie świetnym ojcem. Ale on wcale tym ojcem nie chciał być. Żona, dzieci, budowa domu, sadzenie drzewa... To wszystko, to nie był Otis. Zupełnie tego nie czuł. Wprawdzie chciał mieć przy boku kogoś do kochania, ale nie chciałby się nim z nikim dzielić. Wychodził z założenia, że kiedy na świecie pojawiają się dzieci, pasja zanika. Nadal kochasz osobę, z którą jesteś, ale wszystko się zmienia. A potem zadajesz sobie pytanie czy to faktycznie jeszcze jest miłość, czy może zwykłe przyzwyczajenie. Monotonia, rutyna. Nuda.
- O, czyli bywało też fajnie - rozpogodził się nieco, bo jednak wcześniejsze opowieści Jolene brzmiały strasznie przygnębiające. I chłopak miał pewność, że jego tata również miał wzloty i upadki, choć pewnie lądowanie zwykle bywało twarde i można było pozdzierać sobie przy tym kolana. - Nie, no skoro zapytałem, to ważne - dodał natychmiast, gdy dziewczyna wycofała się. - Gdyby mnie to nie interesowało, nie dopytywałbym. A mój ojciec unika tego tematu i nie daje poznać się z tej strony - chyba w tym momencie Otis zdał sobie sprawę, jak niewiele wie o swoim rodzicielu. Zawsze wydawało mu się, że zna go całkiem nieźle, ale ta rozmowa uświadomiła mu, że nie miał bladego pojęcia, przez co musiał przejść. - I co? Świat poza murami sierocińca okazał się znacznie lepszy? - w tym miejscu Goldsworthy wykonał bliżej nieokreślony gest ręką. Jakby nie patrzeć, Jolene pracowała w barze, gdzie pewnie często napataczali się jacyś pijani, obleśni goście z końskimi zalotami, a po godzinach blondynka wdawała się w kłótnie z takim Otisem, który tylko dopierdalał jej do pieca. No życie usłane jebanymi różami.
Znów przymierzył się do upicia piwa, ale butelka niefortunnie wyślizgnęła mu się z dłoni i z hukiem uderzyła o kafelki, roztrzaskując się na milion małych kawałków. Daj takiemu piwo, to je rozpierdoli. Niewdzięcznik.
- Niech to szlag - mruknął pod nosem i automatycznie zlazł z metalowej beczki, żeby jakoś ogarnąć ten bałagan. - Sorry, zaraz to posprzątam - zapewnił i rozejrzał się dookoła w poszukiwaniu jakiejś szczotki szufelki czy czegokolwiek innego, czym mógłby pozbierać drobinki szkła. Fajnie byłoby nie zrobić sobie przy tym krzywdy, ale z jego niefartem, to nigdy nic nie wiadomo.

Jo King
towarzyska meduza
-
Barmanka — Rudd's
22 yo — 161 cm
Awatar użytkownika
about
Jak widac po samej nazwie postaci - zycie Jo to jeden wielki żart. Nie miała lekko. Za dzieciaka z początku musiała użerać się z ojczymem-tyranem, następnie ze stratą ukochanej mamy, by finalnie w wieku czternastu lat wylądować z rocznym bratem w domu dziecka. Braciszek szybko znalazł nowy dom, jednak ona spędziła tam całe swoje młodzieńcze lata.
Coś w tym było.
Coś było w niekontrolowanej, silnej desperacji posiadania rodziny, kiedy jedyne czego doświadczyłeś podczas dorastania to pieprzona samotność. Nigdy wcześniej się na tym nie zastanawiała, jednak kiedy Otis wymówił na głos to zdanie, Jo jakby spojrzała na sytuację z zupełnie innej strony. Oczywiście, że chciała mieć rodzinę. Chciała zbudować z kimś prawdziwą, silną relację. Chciała dawać ludziom szczęście w tym samym czasie otrzymując go równie tyle. A przez rodzinę wcale nie miała na myśli własnych dzieci. Na razie o tym nie myślała. Miała już swoją rodzinę, a jej duża, cholernie ważna część wciąż chodziła po tym skurwiałym świecie. Nie ma się co czarować, odnalezienie brata było jej mocnym priorytetem i nawet nie wyobrażała sobie zakładać rodzinę bez niego jako jej fundament.
Pewnie właśnie tak działa — powtórzyła jego słowa, poprawiając głowę opartą o kościste kolana. Miał rację. Jeśli czegoś nie masz, czujesz desperacją potrzebę posiadania, natomiast kiedy wszystko wiecznie jest ci dawane w nadmiarze, nie potrafisz tego docenić, często czując się tym wręcz osaczony — Ja mam brata — rzuciła krótko, ledwie słyszalnie, nawet nie zastanawiając się, czy wystarczająco, by Otis mógł usłyszeć jej słowa — Jest gdzieś w świecie, a ja nawet nie mam pojęcia czy wciąż nazywa się tym samym imieniem — prychnęła pod nosem, kręcąc głową i ślepo wlepiając wzrok w podłogę. Dziwnie jej było. Dziwnie z nim tutaj, kilka metrów obok, wsłuchującym się w żałosne historie rodem z bidula. Działał na nią w pewien sposób komfortowo. Chociaż nie powinien. Przecież jeszcze nie tak dawno skakali sobie do gardeł i rzucali słownymi pociskami przy pierwszej lepszej okazji. A jednak. Jednak coś sprawiło, że rozwiązała język. Nie robiła tego często. Ba, nie robiła tego prawie wcale. A tu proszę. Może nawet zostaną kurwa znajomymi?
Oczywiście, że jest lepszy — przewróciła oczami. Doskonale wiedziała co miał na myśli. Ciągle afery w pubie, walki o masło orzechowe, krzyki i kłótnie. Uniosła do ust już prawie pustą butelkę i wyzerowała jej zawartość, wierzchem dłoni ścierając wilgoć z różowych ust — Z bardzo prostej przyczyny: tu przynajmniej jesteś wolny. Nic cię nie ogranicza. I jeśli nawet chcesz spierdolić swoje życie, możesz to zrobić na własnych warunkach — prychnęła głupio, odstawiając szkło pod ścianę lodówki, o którą wciąż się opierała. Nie oczekiwała, że Otis to zrozumie. Absolutnie. Z tego co wiedziała, nigdy nie był w chociażby podobnej sytuacji, skąd wiec mógłby wiedzieć jak to jest czuć się uwięzionym w czterech ścianach, bez kontroli nad życiem.
Podniosła wzrok dopiero gdy z przekonaniem zapewnił, że wszystko, czym się dzieliła, było ważne. Wydawał się tak pewny swoich słów, że Jo na moment autentycznie zgłupiała i zatrzymała w bezruchu, spoglądając na twarz chłopaka. Spodziewała się wielu reakcji na swoje pierdolenie, jedna w żadnym scenariuszu nie było nawet wspomnienia o tym, że Otis faktycznie mógł chcieć słuchać tego, co miała do powiedzenia.
Może wcale nie był taki zły?
I z momentem gdy ta myśli opuściła jej umysł, z rąk chłopaka wypadło piwo, rozpierdalając się na milion drobnych kawałeczków, nie tylko zalewając jedną trzecia zaplecza, a też tworząc z podłogi prawdziwy tor przeszkód. No kurwa z większym impetem nie dało się tego rozjebać. Kilka kawałków doleciało nawet do nogi Jo, bezdźwięcznie obijając się o czerwone trampki.
Kurwa — odskoczyła jak poparzona, jednym ruchem stając na dwóch nogach, wzrokiem ogarniając sajgon, który wydawał się powstać w zaledwie ułamku sekundy — Kurwa, kurwa, kurwa — rozłożyła ręce, jakby to miało pomóc jej w zebraniu myśli — Będę mieć już do reszty przejebane — przeczesała włosy do tyłu, zauważając kartonowe pudła na podłodze nasiąkające już browarem. Charakterystyczny zapach chmielu szybko uniósł się w powietrzu, sprowadzając Jo w stu procentach na ziemie i uświadamiając, że Otis jednak wciąż był pieprzonym debilem.
Ogarnę to, a ty już lepiej idź — pokręciła głową z niedowierzaniem i przykucnęła, żeby rozpocząć proces zbierania tych większych kawałków szkła. Niech tylko ktoś się dowie ile zasad Jolene złamała tego wieczoru, to wyleci z cholernego Rudds szybciej niż gracze Squid Game po pierwszej rozgrywce. Chciała to ogarnąć jak najszybciej. Ruchy miała nerwowe co aż prosiło się o kłopoty i już po chwili syknęła głośno, zawodowo przecinając sobie rękę na jednym z kawałków. Kurwa. Świetnie — Nic mi nie jest — jeszcze tu był? Jedno poinstruowanie do wyjścia nie wystarczyło żeby po prostu wrócił do kumpli i przestał przynosić jej kłopoty, chociażby do końca tego dnia? Olała lekko zakrwawioną dłoń i jak gdyby nic kontynuowała zbieranie — Kurwa, możesz już stąd iść?! — głos lekko się jej załamał. Miała szczerze dość tego wieczoru. Tak to kurwa właśnie było: kiedy człowiek miał wrażenie, że już nic gorszego nie może się przytrafić - zawsze się działo. Zawsze. Jak, kurwa, na złość.

Otis Goldsworthy
niesamowity odkrywca
Kasik#0245
Harry
listonosz — poczta
28 yo — 193 cm
Awatar użytkownika
about
ludzie, zejdźcie z drogi, bo listonosz jedzie!;
rozwozi listy i paczki, sprzedaje łaszki w sieci, dużo żartuje i pyka w kosza.
Nie wiedział jak to jest nie mieć rodziny. Nie miał o tym żadnego, nawet najmniejszego pojęcia. Zawsze była ich szóstka - on, trzy siostry i rodzice. W domu, odkąd tylko pamiętał, panował harmider, ale taki zdrowy, który nikogo nie krzywdził. Było po prostu głośno i wesoło. Tak, Goldsworthowie dużo się śmiali i często żartowali. Emanowało od nich ciepło i taka zwykła, czysta miłość. I chociaż czasem bywało ciężko, bo nie mieli tych wszystkich materialnych rzeczy, jakimi wokół chwaliły się inne dzieciaki, to mieli siebie. I wtedy tylko to się liczyło. I w dużej mierze ukształtowało Otisa sprawiając, że stał się tym, kim był teraz.
- Cholera - mruknął, lustrując wzrokiem ten cały bałagan. - Poczekaj, pomogę - skoro stał się sprawcą zamieszania, chciał się jakoś zrekompensować. Tylko Jolene wcale tej pomocy nie chciała, a on nie miał zamiaru się narzucać. Nie to nie. Kazała mu iść, więc nie miał zamiaru prosić, żeby mógł posprzątać rozbite szkło. Był głupi, ale nie aż tak, żeby nie rozumieć krótkich poleceń. Już wystarczając przysporzył jej kłopotów, dlatego jedynym, słusznym wyjściem pozostawało wycofanie się.
Odsunął na bok metalową beczkę i ostrożnie zrobił krok w tył. Powoli, byle przypadkiem nie wdepnąć w pozostałości po butelce i w kałużę piwa, bo jeszcze oberwie mu się za to, że zostawił butami mokre ślady.
- Jezu, już dobra - chciał wywrócić oczami, ale jakoś słabo to wyszło; twarz dalej bolała go niemiłosiernie i był lepiej tylko wtedy, kiedy nie wyrażał żadnej mimiki. - Nie musisz tak krzyczeć, już sobie stąd idę - odwrócił się na pięcie, ale zanim opuścił zaplecze, zerknął na nią przez ramię. - Mam nadzieję, że uda ci się odnaleźć brata. Serio. Tak szczerze - Otis nie wyobrażał sobie nie mieć kontaktu z siostrami. Czasem pojawiały się między nimi jakieś durne nieporozumienia i nie we wszystkim się zgadzali, ale byli rodzeństwem i jak przychodziło co do czego, mieli w sobie bezwarunkowe wsparcie. - Jeszcze raz sorry za... - w tym miejscu Goldsworthy zrobił bliżej nieokreślony gest ręką. - Za to wszystko. I dzięki za piwo. Zapłacę, jeśli to może w czymkolwiek pomóc - po tych słowach wyszedł, a na sali zerknął na czekających na niego kolegów. Miny mieli nietęgie, jednak Otis, nie chcąc ich martwić, wystawił w ich kierunku kciuka i dał do zrozumienia, że wszystko było okej. Powiedzmy. Ryj go nakurwiał tak, że o jezu, a w dodatku na zapleczu zostawił niezły syf i wściekłą do granic możliwości barmankę, która od zaoferowanej pomocy wolała, żeby sobie poszedł. Co za Sajgon.
Zatrzymał się przy barze i zostawił na nim trzydzieści australijskich dolarów. Nawet gdyby chciał, to na więcej nie mógł sobie pozwolić, bo zwyczajnie nie miał, a na Matki Boskiej Pieniężnej trzeba było czekać jeszcze prawie dwa tygodnie. Nie miał pojęcia czy tym sposobem pokryje straty, pewnie nie, ale sumienie nie dawało mu spokoju. Bo prawda była taka, że Otis może i był głupi, niewykształcony i nie znał się na wielu rzezach, to z domu wyniósł porządne wartości.
Z racji tego, że Walter i Bobby kończyli jeszcze swoje piwa, po prostu do nich dołączył i zajął miejsce na wolnym krześle. Znów zakręciło mu się w głowie, dlatego podparł łokcie o blat stolika, a dłonie przycisnął do pulsujących skroni. Kurwa, bolało. Jak nie skończy się to jakimś wstrząsem mózgu, to będzie jakiś jebaniutki cud w Kanie Galilejskiej. Może powinien wybrać się na ostry dyżur? Albo chociaż zadzwonić do którejś z sióstr? I napisać do Jo. Tak, zdecydowanie powinien napisać do Jo. Przecież nie chciał, żeby się martwiła.

Jo King
towarzyska meduza
-
Barmanka — Rudd's
22 yo — 161 cm
Awatar użytkownika
about
Jak widac po samej nazwie postaci - zycie Jo to jeden wielki żart. Nie miała lekko. Za dzieciaka z początku musiała użerać się z ojczymem-tyranem, następnie ze stratą ukochanej mamy, by finalnie w wieku czternastu lat wylądować z rocznym bratem w domu dziecka. Braciszek szybko znalazł nowy dom, jednak ona spędziła tam całe swoje młodzieńcze lata.
Wszystko ją przerosło.
Tak po prostu.
Po ludzku.
Nie była silna. Tylko taką zgrywała. W rzeczywistości była bardzo krucha. Nie umiała kontrolować emocji. Z prostej poza tym przyczyny: nikt jej tego nie nauczył. Nikt nie był przy niej we wzrotach i upadkach, by pokazać drogę do pokonywania stresu, walczenia z nerwami i dawania upustu emocjom. Nie umiała w tą grę i może właśnie dlatego, gdy szkło rozbiło się na miliony maleńkich kawałków, dokładnie to samo stało się z jej nerwami. Po prostu wyjebały. Wyjebały i rozsypały się po podłodze. Tylko kiedy ona zajęła się zbieraniem szkła, kto mógł pozbierać te jej? Cóż, na pewno nie Otis.
Mam nadzieję, że uda ci się odnaleźć brata. Serio. Tak szczerze.
Wtedy pękła. Czuła, jak fala słonych łez ciśnie się do błękitnych oczu. Jeszcze nie teraz, pomyślała momentalnie i z całej siły ścisnęła mięśnie na twarzy, wciąż trwając tyłem do chłopaka. Ostatnie czego potrzebowała, to rozbeczec się przy Otisie-listonoszu. Serio. Gorzej już chyba być nie mogło.
Z chwilą, gdy drzwi do zaplecza zatrzasnęły się ponownie, zwiastując brak towarzystwa na śmierdzącym piwskiem zapleczu, Jo najzwyczajniej w świecie się popłakała. Jak ostatnia idiotka. Jak mała dziewczyna, która przytrzasnęła sobie palce przy zabawie z szafką. Dała upust temu wszystkiemu, co siedziało w środku i po chwili wciąż poszlochując cicho zabrała się za wycieranie rozlanego alkoholu z podłogi.
Na sale wyszła kilka minut później. Oczy miała całe czerwone od płakania i choć próbowała to zakryć dużą ilością pudru, opuchlizna dookoła wciąż pozostawała widoczna. Z całych sił starała się nie patrzeć w kierunku stolika, do którego wrócił. W jego kierunku. Jednak gdy jej oczom ukazało się trzydzieści dolców, mimowolnie uniosła spojrzenie, jak na złość krzyżując się z tym Otisa. Oczywiście kurwa. Oczy-kurwa-wiście.
Pociągnęła żałośnie nosem i z impetem schowała pieniądze do kasy. Nie chciała ich. Nie potrzebowała. Przecież sama zapłaciłaby za jego alkohol, jednak cheć oddania mu pieniędzy wiązała się z kolejną konfrontacją w dodatku przy jego kumplach, a na to nie miała najmniejszej ochoty.
Zbierając się więc w sobie wróciła do wszystkich odpowiednich czynności i normalnej pracy, jaką powinna robić już od początku swojej zmiany. W tym samym czasie modląc się w duchu, żeby jutro miała jeszcze robotę. Co za dzień.

/zt. x2
Otis Goldsworthy
niesamowity odkrywca
Kasik#0245
Harry
ODPOWIEDZ