sprzedawczyni — sportspower lorne bay
22 yo — 171 cm
Awatar użytkownika
about
Rzuciła studia z dietetyki, jej kariera gimnastyczki skończyła się po wypadku, więc póki co pracuje w sklepie sportowym, robi sporo głupot i została dziewczyną Rydera.
  • 21.

W związku ze wszystkimi tymi zmianami, które nastąpiły w życiu Lyry, kiedy nastał nowy rok (właściwie zadziały już trochę wcześniej, ale chyba dopiero zaczęły do niej docierać), ciemnowłosa chyba zwyczajnie potrzebowała takiego typowego wyjścia na imprezę, podczas którego mogłaby odreagować i zdystansować się wobec tego wszystkiego. Bo nawet jeśli to były zmiany pozytywne, to mimo wszystko potrzebowała trochę czasu, żeby do nich przywyknąć. Nowe mieszkanie, nowa relacja, pewne decyzje dotyczące jej dalszej przyszłości – a raczej ich brak, bo wciąż biła się z myślami w związku z tą całą dietetyką – na jedną noc chciała totalnie o tym zapomnieć.
A co było lepsze niż pójście na imprezę i świrowanie na parkiecie przez całą noc, aż do porządnego, ale euforycznego zmęczenia? Być może dałoby się wskazać jeszcze kilka innych takich aktywności, ale na ten moment to właśnie taniec był tą, po którą Lyra mogła sięgnąć. I dlatego też zadzwoniła do swojego najlepszego tanecznego partnera, z którym często podbijała imprezy – Hectora. Wiedziała, że z kim jak z kim, ale z nim będzie się dobrze bawić.
Cóż, nie sądziła tylko, że ta zabawa skończy się tak szybko.
Nie wierzę, że nas wyrzucili! – powtórzyła chyba już trzeci raz, odkąd wyszli z klubu i dotarli na przystanek autobusowy, a przez zacinający deszcz była już trochę mokra. Na szczęście szybko mogli schronić się w autobusie, dlatego – jeszcze – nie było tak źle. Raynott opadła na siedzenia pod oknem i westchnęła, wciąż jeszcze szczerze oburzona tym, jak zostali potraktowani. – A przecież ten didżej naprawdę zaczął przeginać z tym zmienianiem piosenek, jakby chciał jak najszybciej zagrać tę swoją playlistę i skończyć! – No a jak przełączył ich ulubiony taneczny kawałek gdzieś w połowie to naprawdę było już za dużo i nie dało się tak po prostu tego zignorować. Lyra była szczerze zdziwiona, że ochrona to im kazała opuścić klub, a nie temu didżejowi, który nawet nie potrafił porządnie wywiązać się ze swoich obowiązków. Raynott miała szczerą nadzieję, że w tym miesiącu typek nie dostanie premii.

hector silva
lyra raynott
Ola
kelner — beach restaurant lorne bay
21 yo — 176 cm
Awatar użytkownika
about
Kończę się w twoich oczach
Umiem być ciszą
Kończę się w twoim śnie
xx styczeń 2022 xx
Styczeń wtargnął w jego życie niespostrzeżenie, a za nim cały nowy rok (czy Nowy Rok - jeśliby kolejność tych wtargnięć odwrócić). Cały sylwester spędził siedząc na kanapie w nieswoim domu i pilnując trzech dziewięcioletnich zbirów, których rodzice poszli w party gdzieś w Cairns. W gruncie rzeczy nie narzekał - gospodarze (którzy zostawili mu klucze i się zmyli) mieli w domu oldschoolową kolekcję kaset wideo, a nawet liczący kilkanaście dobrych lat, sprawny odtwarzacz, także miał masę czasu, żeby nadrobić kolorowe klasyki lat dziewięćdziesiątych; nie trudno się domyślić, że ta rozrywka zbrzydła mu kiedy natknął się na wyjątkowo ordynarne porno w fabułą. Nieważne. Chłopcy nic nie rozbili (w tym: własnych głów, dzbanków na kwiaty i talerzy, z których zjadali frytki), więc misję można było uznać za udaną. O północy upili się wszyscy morderczą dawką cukru, zawartą w piccolo truskawkowym, poganiali chwilę po schodach, szczęśliwi, że nikomu nie chce się drzeć na nich o to ryja, a potem jeden po drugim padli, jakieś pół godziny po ustaleniu, że absolutnie nie idą spać i będą imprezować do rana. On poddał się po ostatnim wytrwałym zawodniku, którego trzeba było uspokoić, bo tęsknił za rodzicami. Innymi słowy - to chyba był ten słynny sylwester marzeń, nawet Jasona Derulo nie zabrakło w telewizji.
Mimo tego, że oficjalnie nie narzekał, czuł się teraz uprawniony do tego, żeby po chamsku sobie to mdłe rozpoczęcie roku odkuć. Odkuwać rzeczy generalnie najlepiej robiło się z dala od domu, wyposażając wcześniej Nullaha w gaz pieprzowy, łom i - najgroźniejszy - telefon komórkowy, pod który miał dzwonić w nagłych sytuacjach. Jakiś czas wcześniej Hector przykleił na lodówkę kartkę z numerami alarmowymi, ale po kilku dniach jednak ją ściągnął. Wolał, żeby gdyby cokolwiek stało się jemu albo matce, brat zadzwonił prosto do niego, a nie po karetkę. Wiadomo, jak podobne sprawy wyglądają z zewnątrz. Jak zaniedbanie. Tego wieczoru, podążając tropem zeszłotygodniowych sylwestrowiczów do Cairns i z powrotem, miał zamiar zaniedbać co najwyżej swoją trzeźwość, choć zwykłym sobie stylem wystrzegał się alkoholu. Efekty kolorowych tabletek wydawały się dziwnie wyblakłe w porównaniu ze skosztowaną jakiś czas wcześniej kokainą, ale szczerze? Chyba wolał je dużo bardziej. Czuł, że ma większą kontrolę, nawet jeśli klubowe światła i muzyka wydawały się płynąć razem z krwią w jego żyłach.
Plan był piękny, noc urokliwa (lubił deszcz - co zapewne na skutek nadchodzących wydarzeń miało mu zupełnie minąć) i rozkoszne towarzystwo, pod postacią szczupłej brunetki z podobnym jemu zacięciem do imprezowania i uwielbieniem do parkietu. Nie żeby coś, czasem miło było posiedzieć przy stoliku i udawać, że słyszy się dobrze, co ta druga osoba mówi, chociaż muzyka dudni w uszach tak, że jest to zupełnie niemożliwe - zazwyczaj jednak, kiedy wychodził gdzieś w nocy, robił to po to, żeby się wyżyć. Może niektórzy woleli spuścić komuś wpierdol, a inni wykrzyczeć się w pole, ale on najbardziej polegał na dobrym towarzystwie, głośnej muzyce i zupełnie nieskrępowanemu podbijaniu parkietu. Tego wieczoru było podobnie i chyba zarówno on, jak i Lyra nie spodziewali się zupełnie, że zapowiadająca się wyborowo noc zakończy się z hukiem, pod postacią żałosnego didżeja, zanim tak naprawdę na dobre się zaczęła.
- Jebać go - odparł tylko, opadając na miejsce obok niej. Jakiś pijaczyna siedzący kilka siedzeń w przód specjalnie ustawił nogi w przejściu między jednym i drugim rzędem, żeby móc gapić się bezwstydnie, ale niby przypadkiem w dekolt dziewczyny, więc Hector wsunął rękę pod jej łokieć, żeby dać mu podprogowo do zrozumienia, że ma spierdalać. Nie zrozumiał, a Silva zdecydowanie nie należał do byczków odstraszających się samą aparycją, dlatego nie pozostało chyba nic innego niż gromienie go spojrzeniem. Był już gotowy w jakiś sposób skomentować głośno tę sytuację, ale wtedy wlekący się nieznośnie autobus zahamował i... tyle. Z początku chyba nikt specjalnie się tym nie przejął, każdy pełen nadziei na to, że zaraz ruszą, aż wreszcie przez pojazd potoczyła się idąca od przodu fama, że nie ma opcji, nie da rady dalej, że utknęło coś.
- Ich stary chyba utknął, na chuj oni tak panikują od razu? - rzucił do Lyry, ale sam spiął się nieznacznie, czekając na jakiś znak z nieba. Jeśli to prawda, to chyba wybuchnie śmiechem; na razie skupił się na tym, że pijaczyna wreszcie zajął się czymś innym niż wbijanie spojrzenia w cudze dekolty.

Lyra Raynott
niesamowity odkrywca
kaja
sprzedawczyni — sportspower lorne bay
22 yo — 171 cm
Awatar użytkownika
about
Rzuciła studia z dietetyki, jej kariera gimnastyczki skończyła się po wypadku, więc póki co pracuje w sklepie sportowym, robi sporo głupot i została dziewczyną Rydera.
Taniec to jedna z tych rzeczy, podczas których czuła coś na kształt szczęścia. Emocje w jednej tysięcznej podobne do tych, które odczuwała podczas zawodów, w których brała udział, kiedy jeszcze trenowała gimnastykę. Ledwo uchwytna namiastka pragnień, po które nie mogła już sięgnąć w inny sposób. Nie tak naprawdę.
Czasem temu szczęściu pomagały kolorowe drinki, innym razem równie kolorowe tabletki lub wypalony pośpiesznie blant. Nie potrzebowała wcale wiele – dość późno zaczęła eksperymentować z jakiegokolwiek rodzaju używkami, więc była na nie raczej podatna, ale to też miało – pod pewnymi względami – przynajmniej kilka plusów. Czasem nie musiała się niczym wspomagać, choć tych ostatnich okoliczności mimo wszystko było najmniej.
To nie tak, że była permanentnie nieszczęśliwa. Potrafiła docenić tu i teraz. Śmiała się, robiła rzeczy i może nawet sprawiała wrażenie, że już zdołała przywyknąć do nowej (tak o niej myślała, choć minęły już ponad trzy lata) rzeczywistości. Ale cały czas towarzyszyło jej to nieznośne poczucie, że nie tak miało być.
I jebać ich też – dodała, jednakowo nie precyzując, kto kryje się pod tym ogólnikowym pojęciem. Może ci wszyscy ludzie z klubu, którzy zerkali z rozbawieniem, kiedy ich dwójka musiała się stamtąd ewakuować. A może ten pijaczek, który ewidentnie zainteresował się tym, czym nie powinien, ale Lyra, która większość swojej energii zostawiła na parkiecie, nie miała już sił, by wchodził w słowne przepychanki z kimś, kto i tak by pewnie nie zrozumiał, więc zamiast tego posłała wdzięczne spojrzenie Hectorowi, bo niezależnie od aparycji któregokolwiek z nich czuła się bezpieczniej. Niedawno czytała o tym śmiesznym kraju w Europie, w którym działy się rzeczy tak niepojęte dla Lyry, że wcale nie dziwiła się, kiedy usłyszała, jak jego obywatele jebią tamtejszą partię, która sprawowała władzę. Gdyby tam mieszkała, też by to robiła.
Na moment przymknęła powieki, bo było jej tak miło i przyjemne, ale zaraz je otworzyła szeroko, kiedy podniosła się jakaś dziwna wrzawa.
A ten co? – Lyra wyciągnęła szyję ponad siedzeniami, widząc, że kierowca wyszedł z autobusu. Pytanie było głupie, pewnie chciał po prostu sprawdzić, jak wygląda sytuacja. Tak jak pasażerowie, którzy w większości teraz próbowali tak czy inaczej wyglądać przez okno, choć dla Raynott było to nawet głupsze, skoro było ciemno. – Zaczyna się trochę jak kiepski horror. Brakuje nam tylko grupy cheerleaderek, które zostaną pierwszymi ofiarami psychola. – Swoją drogą było to ciekawe, że wśród twórców horrorów – często tych niezbyt dobrych – ta grupa była wybierana jako pierwsza do uśmiercenia. Lyra usłyszała jakieś pomruki niezadowolenia, dochodzące z siedzeń za nimi, ale nie przejęła się szczególnie tym, że komuś nie spodobały się jej słowa. – Masz zasięg? – spytała z ciekawości, bo kiedy wyciągnęła telefon z bocznej kieszeni, zobaczyła, że ma zaledwie jedną kreskę. A po chwili i ona zniknęła.

hector silva
lyra raynott
Ola
kelner — beach restaurant lorne bay
21 yo — 176 cm
Awatar użytkownika
about
Kończę się w twoich oczach
Umiem być ciszą
Kończę się w twoim śnie
Jasne, że nie tak miało być - tej nocy przecież także. Dlatego właśnie jebać didżeja i ich też jebać - innych ludzi, w sensie (a przynajmniej tak to sobie Hector zinterpretował). Podobno jako społeczeństwo mieli jakąś taką supermoc, która polegała na jednoczeniu się w trudnych sytuacjach, ale jeżeli to był jakiś naukowy fakt, to Silva był pewnie dowodem na to, że nie każdego ewolucja dosięgła w równym stopniu, bo najwygodniej przecież zawsze szło mu robienie rzeczy na przekór. Dlatego tak dobrze wyrobił sobie odruch upychania po kieszeniach starannie zapakowanych przez panie w supermarkecie serów i wędlin, na które (jak na wiele innych rzeczy) nie mogliby sobie pozwolić, dlatego wiedział dobrze jak się uśmiechać, wyciągając dłonie po cudze błyskotki i jak wsiąść i wysiąść z autobusu nie kupując biletu, bez bycia złapanym. Wiedział też dobrze, na które gazetki najlepiej polować i potem razem z bratem wycinali z nich wszystkie możliwe kupony zniżkowe, za które wiecznie pozbawione humory ekspedientki nienawidziły ich tak żarliwie i gorzko, że prawie było mu ich żal. Wiedział jednak, że jego nikt nie żałował, kiedy musiał sprzątać syf pozostawiany przez klientów kina w s z ę d z i e wokół i już chuj z tym, że to za niedługo miało się zmienić, bo z tej chujowej pracy z pewnością nie wyżyliby we troje, gdyby nie jego liczne, ale drobne przekręty - sens pozostawał taki sam.
Bezsensowna za to wydawała mu się podniesiona przez współpasażerów wrzawa, zwłaszcza, że ich kierowca w pewnym momencie... po prostu wstał i wysiadł. Sfrustrowany wypuścił powietrze z ust, rozumiejąc już, że zanosi się na nadzwyczaj powolny powrót do Lorne Bay. I z pewnością nie zdążą już odbić sobie na żadną domówkę u przypadkowych ludzi znalezionych w internecie (kiedyś tak zrobili i żałowali, bo prawie każdy był niepełnoletni, i czuli się dziwnie jak jasna cholera), bo - co nagle stało się jasne - jeżeli ten przeklęty autobus w ogóle ruszy z miejsca, pewnie i tak nie dotrą do miasteczka o żadnej racjonalnej godzinie. Nie pocieszał fakt, że był to ostatni tego dnia autobus do Lorne Bay, także o ile nie uda im się złapać kogoś przychylnego autostopowiczom (na tę myśl uśmiechnął się krótko), to będą przez następne godziny uwięzieni w tym przeklęty pojeździe z garstką rozhisteryzowanych ludzi, spośród których już część wyciągała telefony i klęła pod nosem na brak zasięgu.
- Mogłabyś udawać cheerleaderkę, ja wezmę na siebie rolę psychola - zasugerował idiotycznie, mając nadzieję na rozładowanie jakoś tej mimowolnie gęstej jak zupa atmosfery. Na jej pytanie wzruszył tylko ramionami, bo nie musiał sprawdzać, żeby (po minach współpasażerów) wiedzieć, że jedna kreska to maksimum, na jakie było ich stać w tej lokalizacji. W międzyczasie do autobusu zdążył wrócić kierowca. Kilka minut na deszczu wystarczyło, żeby przemókł porządnie; Hector za mocno skupił się na tym, jak z gęstych, ciemnych brwi spływają mu na policzki krople wody.
- Szanowni państwo... zakopaliśmy się, że tak to ujmę, do połowy koła - podjął odważnie, grubym głosem; przez autobus przetoczył się pomruk niezadowolenia. - ALE SPOKOJNIE, wezwałem pomoc, wszystko jest pod kontrolą... tak jakby. - Podrapał się zmieszany po karku, mierząc się spojrzeniami z kilkoma mężczyznami z tyłu, którzy już wstawali, gotowi, żeby przysłużyć się jakoś w tej ich osobistej katastrofie i pewnie własnymi, wielkimi łapskami te pieprzone opony wykopać. - Znaczy się, szanowni państwo, że zejdzie nam z parę godzinek zapewne, no - przyznał wreszcie, godząc się w milczeniu na bardziej donośny pomruk, który tym razem był mieszaniną zawodu i rezygnacji.
- Pierdolę to, idę z buta - mruknął jakiś gość za nimi i już przepychał się łokciami do wyjścia, jeszcze przed tymi, którzy rzucili się na pomoc w odkopywaniu kół. Teraz to Hector spojrzał pytająco na towarzyszkę swojej niedoli, wciąż nie wystarczająco trzeźwy, żeby czuć się w mocy podejmowania jakiejkolwiek decyzji.
- To co teraz? Mam już ich zacząć zabijać czy...? - urwał, bo starsza pani siedząca kilka rzędów przed nimi wbiła w niego znaczące spojrzenie. Uśmiechnął się do niej uroczo, skinąwszy nawet ręką w jej stronę, ale ona tylko pokręciła głową, zrobiła znak krzyża i odpłynęła w zadumę, znaną jako modlitwa. - Masz ochotę poskakać po kałużach? - Trącił ją łokciem w rękę, poprawiając się wygodniej w fotelu. W sumie to nie był taki zły pomysł. Nosiło go jeszcze trochę od energii niewykorzystanego na parkiecie potencjału.

Lyra Raynott
niesamowity odkrywca
kaja
sprzedawczyni — sportspower lorne bay
22 yo — 171 cm
Awatar użytkownika
about
Rzuciła studia z dietetyki, jej kariera gimnastyczki skończyła się po wypadku, więc póki co pracuje w sklepie sportowym, robi sporo głupot i została dziewczyną Rydera.
Czego ludzie tak naprawdę się obawiali? To chyba nie była sytuacją, której nie dałoby się stawić czoła. Przeczekać, dać na wstrzymanie czy po prostu obserwować rozwój wydarzeń z właściwym przekonaniem, że jakoś to będzie. Rzeczy się psuły – psuli się też ludzie, więc niby czemu nie autobusy? Pomimo swoich imponujących rozmiarów, tak naprawdę okazywały się bardzo kruche. Nie przyjeżdżały na czas, zakopywały się w błocie, a ich drzwi zacinały się częściej niż zamek w starej kurtce. W gruncie rzeczy nie można było na nich tak całkiem polegać. Dokładnie tak jak na niektórych ludziach.
Lyra daleka była od wpadania w panikę – poniekąd dlatego, że wspomagana alkoholem i innymi substancjami, jeszcze nie czuła, żeby było nie tak, a częściowo dlatego, że nie uważała tego za koniec świata. Utknięcie autobusu, kilka godzin opóźnienia nie było problemem, kiedy już człowiek przyzwyczaił się do utraty kontroli. A Lyra znała ten gorzki posmak, dlatego teraz potrzebowała znacznie więcej, by zacząć panikować.
Moglibyśmy też od razu przejść do rzeczy i powybijać ich wszystkich – zauważyła zupełnie poważnym tonem, świadoma, że słyszą to inni pasażerowie. I tylko Hector mógł zauważyć błąkający się w kącikach jej ust ironiczny uśmiech i wesołe iskierki w oczach, świadczące o tym, że tak naprawdę nie wykazywała takich socjopatycznych pragnień.
Wychyliła się odrobinę zza siedzenia, wbijając wzrok w kierowcę, który wrócił do środka z niekoniecznie dobrymi wieściami. Rozczarowanie zdawało się wypełniać wypełniać cały autobus coraz bardziej i bardziej, aż Lyra miała wrażenie, że jeszcze chwilę, a nie starczy tu miejsca na nic innego. Nie chciała tym oddychać. Nie chciała, by uczucie zawodu przypadkowych pasażerów mieszało się z jej własnym, zupełnie nie związanym z utknięciem autobusu.
Zostawmy ich, może zrobią to sobie sami – rzuciła, wszak nie od dziś wiadomo, że zamknięci, sfrustrowani ludzie to kiepskie połączenie. Aż oczy jej się zaświeciły, gdy usłyszała jego propozycję. – Chodźmy – ponagliła i już chwilę później z ekscytacją przeciskali się razem z Hectorem ku wyjściu z autobusu, żegnani ledwo zrozumiałymi szeptami, westchnieniami ulgi, a gdzieniegdzie tęsknotą za podobną odwagą. A może poczuciem, że i tak nie ma się nic do stracenia. Schodem był nieco wyżej, więc kiedy Lyra z niego zeskoczyła, ochlapała siebie i Hectora. Nie, żeby to miało znaczenie – przy takim deszczu i tak za chwile mięli przemoknąć.
Och – zachichotała mimowolnie, zdając się nie zauważać kilku par oczu, które spoglądały na nich przez szyby autobusu. – A pamiętasz deszczową piosenkę? – Lyra aż spróbowała powtórzyć kilka kroków, które pamiętała z tamtej sceny. Pomogła jej w tym lampa uliczna, która trochę rozświetlała ciemności, a wokół której teraz Raynott się okręciła. A potem podeszła do Hectora.
Mogę prosić? – Bardzo starała się zachować powagę, gdy wyciągała w jego kierunku dłoń w najbardziej szarmancki sposób, na jaki było ją stać.

hector silva
lyra raynott
Ola
kelner — beach restaurant lorne bay
21 yo — 176 cm
Awatar użytkownika
about
Kończę się w twoich oczach
Umiem być ciszą
Kończę się w twoim śnie
Choć nigdy nie był zagorzałym fanem komunikacji miejskiej, życie jakoś nie stworzyło mu żadnych alternatyw na dalsze (to znaczy - wedle jego osobistej, małomiasteczkowej definicji - takie, których pokonywanie na piechotę zużyłoby za dużo energii i czasu) podróże. Od zawsze wszędzie chodził na piechotę, po części dlatego, że spacery w naturalny sposób pozwalały mu się uspokoić i wyciszyć, ale głównym powodem była jego żarliwa niechęć do kierowania jakimkolwiek pojazdem - bez różnicy czy w grę wchodził jakiś pocieszny jednośladowiec, napędzany na pedały, czy jednak rozklekotany wóz jednego z weekendowych chłopaków matki. Kiedy był mały, nie miał nigdy roweru, nad czym (prawdę mówiąc) nie ubolewał szczególnie, aż do czasu, gdy dorósł i okazało się, że nauka jazdy przychodziła mu szczególnie topornie, a przecież przydałoby się mieć w zanadrzu j a k i k o l w i e k środek transportu, na nagłe wypadki. Zostawał ten pieprzony autobus, z rozklekotanymi siedzeniami i niedomytej plamie po wymiocinach czyjegoś bobasa albo yorka.
Nie miał prawa narzekać - dobrze, że cokolwiek do tego padołu nędzy i rozpaczy, zwanego Lorne Bay, raczyło kursować, bo gdyby byli z Lyrą skazani na ciągłe przesiadywanie w Shadow, to chyba wyzionąłby ducha z nudów. Jasne, ta cała ciężkość wiszących w powietrzu nielegalnych interesów (i substancji) przez pierwsze kilka razy była odpowiednio stymylująca, ale w końcu - boże, we własnych myślach brzmiał na strasznego lumpa, włóczącego się od jednej do drugiej szemranej nory - człowiek nawet tym potrafił się znudzić. Wolał przejechać kilka przystanków na gapę opustoszałym zbiorkomem niż po raz kolejny zalegać na jakiejś zapchlonej kanapie w towarzystwie pozornie szarmanckich amantów i dziewczyn z dużymi oczami, których imion za nic nie potrafił zapamiętać. Czy nie po to chodziło się do Shadow? Role mistrzów parkietu obstawiały tam opłacane (oby sowicie) panie, oferujące podejrzanej klientelii prywatne pokazy. Nie tego szukali z Lyrą tego wieczora.
Czy awaria autobusu była naprawdę najgorszym, co mogło ich spotkać? Przez chwilę Hector miał bardzo ognistą nadzieję na to, że zaraz wydarzy się coś naprawdę grubego: że jeden z tych kozaków z tyłu wstanie, naciągnie kominarkę na twarz, wyciagnie spluwę i zacznie grozić odstrzeleniem każdego, kto ośmieli się poruszyć. Rozkaże przerażonemu kierowcy, którego myśli jeszcze przez chwilę krążyły wokół czekającego na niego w domu chłodnego browara i kubełka gorących skrzydełek z kurczaka, zamknąć natychmiast wszystkie drzwi, usiąść posłusznie z powrotem na miejscu. Tak, to by było coś; wszyscy byliby przerażeni, on z Lyrą pewnie nie mniej niż pozostali, ale to nic - o to przecież chodziło, o drobny zastrzyk adrenaliny.
Nic takiego jednak się nie stało. Musieli wyjść na zewnątrz - za duszno tu było od gorącego zapotrzebowania na pragmatyczność i trzeźwe myślenie, którego nie mogli oferować dramatyzmowi zaistniałej sytuacji. Dwie czy trzy osoby podniosły akurat żarliwą dyskusję na temat tego, że niby takie czasy nowoczesne, a sieć telefoniczna pada przez byle ulewę, ale na szczęście wymiana zdań w końcu została zagłuszona przez lejący na dworze deszcz - na który wyszli śmiało i bez zawahania, i całe szczęście, bo jeszcze chwila, a naplułby tej marudzącej kobiecie w twarz tylko po to, żeby sprawdzić jej reakcję.
Rozbawiło go głośne chlupnięcie, z jakim jego towarzyszka trafiła prosto w kałużę - co powinno być jedynie dowodem na to, że niezwykle łatwo było teraz go rozśmieszyć. Podobnie komiczne wydawały mu się jej tańce z latarnią, ale sam zaczął mimowolnie kołysać się w rytm jakiejś wyimaginowanej muzyki; bez żadnych szaleństw, ale wystarczająco mocno, żeby móc uśmiechać się pod nosem w idiotyczny sposób. Kiedy do niego podeszła, odwzajemnił ukłon, układając zaraz rękę na jej dłoń, równie mocno rozbawiony spływającym obficie z twarzy Lyry makijażem (na których chyba skupił się za bardzo), co całym tym show, które właśnie odstawiali przed tymi kilkoma osoba, które siedziały z nosami wciśniętymi w szybę.
- Za chuja nie wiem, co to za piosenka deszczowa - przyznał wreszcie, odrobinę za głośno, nachylając się nieco w jej stronę, chcąc mieć pewność, że go usłyszy. - Jestem niedouczony, więc chyba ty musisz prowadzić, Lyrian - przechrzcił ją zaraz, będąc pewnym, że i tak prędzej czy później podepcze jej stopy (być może nawet całkiem celowo). Maźnął ją palcem wskazującym po policzku. - Spłynęło ci coś, popraw się, bo wstyd - zasugerował, niezbyt elegancko, ale w tym wszystkim nie przestawał się uśmiechać.

Lyra Raynott
niesamowity odkrywca
kaja
sprzedawczyni — sportspower lorne bay
22 yo — 171 cm
Awatar użytkownika
about
Rzuciła studia z dietetyki, jej kariera gimnastyczki skończyła się po wypadku, więc póki co pracuje w sklepie sportowym, robi sporo głupot i została dziewczyną Rydera.
Wciąż nie zrobiła prawa jazdy. Myślała o tym, jeszcze przed tym, nim uległa wypadkowi, ale potem nigdy nie było okazji lub czasu. A może jednego i drugiego? Czasem – teraz już rzadko, ale jednak – gdy zamykała oczy, widziała pod powiekami tamten samochód, który w nich uderzył. Wtedy dostrzegła go za późno. O to jedno uderzenie za późno. Więc póki co po Lorne Bay i okolicznych miastach poruszała się komunikacją, a jeśli było bliżej a rolkach lub pieszo. I tylko czasem sobie obiecywała, jak przy robieniu postanowień noworocznych, że w końcu się za to weźmie, wreszcie je zrobi, może kupi jakiegoś grata z oszczędności, których nie miała i pojedzie w siną dal. Na chwilę, oczywiście, że tylko na chwilę.
Jak się okazywało, dużo było takich rzeczy, które odkąd tylko pamiętała, wciąż odkładała na później.
Wciąż nie nauczyła się gotować.
Wciąż nie przestała rozpamiętywać przeszłości.
Wciąż nie wymyśliła, co dalej.
I czego tak naprawdę szukała? Ciągle jakichś doznać, chwil zapomnienia albo wręcz przeciwnie, tych, które może jej w końcu pokażą, że dobrze jest tak, jak jest. I teraz – na ten konkretny moment w jej życiu – naprawdę wydawało się, że jest dobrze. Jej życie uczuciowe w końcu się ustabilizowało, wiedziała na czym stoją razem z Ryderem, miała więc fantastycznego chłopaka, cudownych przyjaciół, rodzinę na wyciągnięcie i powinna być za to wszystko dozgonnie wdzięczna, wiedziała to dobrze, bo tak niewiele brakowało, by nie było jej wcale. A jednak coś cały czas tkwiło w niej niby malutki kawałek drzazgi w opuszku palca. Nawet gdy nie chciała o tym myśleć, wciąż go czuła. I Lyra czuła taką czarną dziurę w sobie. Niewypełnione miejsce po utraconej pasji. Nie miała bladego pojęcia, co z tym zrobić i czy da się cokolwiek.
Nic nie szkodzi. I tak cię kocham, mój mały przyjacielu – zapewniła, stając na palcach i składając pocałunek na jego mokrym od deszczu policzku. Na pewno zabrzmiałoby to śmiesznie, gdyby ktokolwiek ją usłyszał, skoro Hector był przynajmniej kilka centymetrów wyższy od niej i to on musiał się pochylać, by zrównać z nią wzrokiem, ale Lyra nie myślała teraz trzeźwo. Bo i trzeźwa absolutnie nie była. – Och – wydusiła ze śmiechem, uświadamiając sobie, że przed wyjściem nałożyła sporo eyelinera, więc pewnie teraz wyglądała co najmniej jak panda. Nie żeby się tym przejmowała. Sięgnęła do swojej bluzki i podciągnęła materiał, przesuwając nim po własnej buzi. Nawet jeśli jeszcze mocniej to rozmazała to i tak miała to kompletnie gdzieś. Z powrotem chwyciła Hectora, bo miała przed sobą konkretne zadanie. – No to hop, tańczymy. Raz do przodu, ojej, twojego przodu i dwa w bok. Ten, ten – tłumaczyła dość chaotycznie, prowadzając go w tym dziwnym tańcu, który trwał bez żadnego podkładu muzycznego, chyba, że tego wybrzmiewającego w ich głowach. – Widzisz, to nic trudnego – przekrzykiwała deszcz i nawet jeśli nadepnął ją raz czy dwa, w tym stanie i tak jej to nie przeszkadzało.

hector silva
lyra raynott
Ola
kelner — beach restaurant lorne bay
21 yo — 176 cm
Awatar użytkownika
about
Kończę się w twoich oczach
Umiem być ciszą
Kończę się w twoim śnie
Nigdy nie myślał o tym, żeby nauczyć się tańca towarzyskiego. Trochę dlatego, że wydawało mu się to umiejętnością zupełnie zbędną na co dzień, trochę przez to, że na dodatek nie wyobrażał sobie siebie w żadnej sytuacji, która mogłaby być tak bardzo formalną, żeby od niego podobnych zdolności wymagać. Całe swoje taneczne doświadczenia opierał na wątpliwym materiale do przechwałek, pod postacią bywalstwa w różnego rodzaju nocnych spelunach: od otrzymującego marne recenzje na oficjalnych stronach Google’a Shadow począwszy i skończywszy na największych (i najmniejszych) dyskotekowych miejscach, jakie można było znaleźć w Queensland. Wszystkie te walce i tanga kojarzyły mu się z bufonami z wyższych sfer, od których trzymał się z daleka raczej z wyboru niż z konieczności, o ile wyborem można było nazwać posiadanie przejmującej potrzeby niewystawiania się na zbędną litość i pośmiewisko (często występujące razem, równolegle).
Teraz miał to wszystko gdzieś, w czym z pewnością pomagał wsad chemiczny, podkręcający działanie wybranych mózgowych transmiterów i towarzystwo Lyry, przed którą generalnie wstydził się niewielu rzeczy. I kilkanaście par oczu, wyglądających na nich przez autobusową szybę, równie dobrze mogło w ogóle nie istnieć - robienie z siebie idioty deptaniem dziewczynie po stopach wydawało się zajęciem wyjątkowo atrakcyjnym, a bynajmniej nie odpychającym. Nie mieli zbyt wielu lepszych alternatyw, prawda? Siedzenie w autobusie i użalanie się nad sobą nie jawiło mu się jako coś do czego miałby przesadnie aspirować - nawet w zamian za komfort ciepłego, suchego miejsca, w którym mogliby to drobne nieprzewidziane zassanie koła przeczekać. Pora deszczowa chyba każdego zdążyła przyzwyczaić do wszelkiego rodzaju niespodzianek, a oni bądź co bądź mogli trafić dużo gorzej.
- Nie jestem aż taki mały - zaoponował z uśmiechem, zanim nie uraczył jej podobnym, składanym na policzku pocałunkiem, gotów zaraz poddać się tym na szczęście niezbyt restrykcyjnym lekcjom tańca. Na początku naprawdę się starał, ale kiedy po kilku chwilach okazało się, że nie będzie z niego żaden amant w wypolerowanych lakierkach, który na balowym parkiecie robi furorę, zupełnie sobie odpuścił i zaczął się wygłupiać, skazując wysiłki Lyry na sromotną porażkę.
- To absolutnie, niezaprzeczalnie najgorszy taniec towarzyski, jaki ta banda widziała w ogóle kiedykolwiek - krzyczał trochę za głośno, ale przez hulające wokół deszcz i wiatr tracił trochę orientację w rozprzestrzenianiu się dźwięków. Miał oczywiście na myśli współpasażerów, którzy przewracając oczami przestawali powoli zwracać uwagę na ich gówniarskie zachowanie. - Chcesz wejść do środka i strzepać im deszcz na ubrania? Może uciekną, przejmiemy autobus i sami się odkopiemy z tego bagna - zasugerował, sięgając do najgłębszej abstrakcji, jaką jego umysł był na tamten moment w stanie wyprodukować, a potem jeszcze raz pomógł Lyrze zrobić widowiskowy obrót, i - uśmiechając się pokrzepiająco do osiłków, którzy odkopywali autobus własnymi rękami, biorąc na siebie tę najgorszą część roboty - pociągnął za sobą dziewczynę z powrotem do środka.
Przez parę następnych godzin udało im się niewątpliwie zasłużyć na tytuł najbardziej upierdliwej parki współpasażerów, a kiedy autobus wreszcie mógł ruszyć w dalszą drogę, wszyscy odetchnęli z ulgą nie tylko przez nieznośnie dłużący się czas, ale z pewnością także z powodu tej nieznośnej dwójki dzieciaków, które za punkt honoru obrały sobie granie wszystkim na nosie.
[koniec]
Lyra Raynott
niesamowity odkrywca
kaja
ODPOWIEDZ