26 yo — 175 cm
Awatar użytkownika
about
Oh won't you come with me where the ocean meets the sky,
and as the clouds roll by we'll sing the song of the sea
4.

Zwykle budził ją telefon, do których niby już przywykła, a jednak nadal zrywała się nerwowo szukając urządzenia, czując przy tym te nieprzyjemne torsje w żołądku jeszcze nie gotowym do pobudki. Tym razem było inaczej, żaden dźwięk nie zmącił ciszy w jej sypialni, a mimo to zamiast pogrążyć się we śnie, korzystając z takiej możliwości, przewracała się z boku na bok, rozkopując pościel. Nie powinna się aż tak przejmować, każdy miał swoje życie, miała tylko go wspierać, gdy tego potrzebował, a nie zachowywać się jak przewrażliwiona maniaczka, która już w głowie miała mnóstwo obsesyjnych myśli. Co jeśli w ogóle nie poszedł do pracy? Co jeśli uciekł z Lorne Bay? Byłby do tego zdolny... Może po prostu się upił? Byłaby wkurzona, chociaż nie miała do tego prawa, ale wówczas byłby to tylko alkohol. Mógł mu też paść telefon, jej zdarzało się to bezustannie, ale chociaż to chujowe, gdy ona w jakiś sposób zawalała, nie uważała, by była w podobny sposób winna. W końcu on nie musiał się martwić o nią i o jej wybory, nie miał cały czas z tyłu głowy awaryjnej kontrolki, która czekała, by w razie czego sygnalizować alarm. Była zmęczona, niezdolna do tego, aby się podnieść, a mimo to wiedziała doskonale, że nie zaśnie. Mogłaby zadzwonić. Powinna to zrobić, bo przecież się o niego martwiła, ale przy tym była cholernie wkurwiona. To nie powinno tak działać. Były jakieś zasady. Nigdy się nie pisała na takie akcje. Powinna to olać, nie była matką Teresą... ale wiedziała też, że nie oleje go, że gdy już się za coś wzięła, brała odpowiedzialność i na złamanie karku brnęła do celu. Nie było to wcale odpowiednim podejściem. Miała wrażenie, że nawet terapeuci widzieli, że nie nadawała się na sponsora, ale z kurtuazji nikt nie mówił o tym głośno, skoro on ją akceptował. Powinien dostać jakiegoś zdziadziałego zgreda z łysiną i stanowczym głosem, może wtedy takie akcje, jak ta dzisiejsza nie miałyby miejsca? Gonitwa myśli i ona w samym ich środku. Niby bez telefonu z samego rana, a i tak myślała tylko o nim, przymykając oczy. Modliła się jeszcze o sen, aż nie usłyszała pukania do drzwi. W pierwszej chwili chciała je zignorować, nie miała siły na gości, ani rozmowę z listonoszem, czy bóg wie kim, ale odgłosy nie malały na sile. W końcu jęknęła i odrzuciła z siebie resztki kołdry podnosząc się z materaca ułożonego na kilku europaletach - wciąż nie wyszła z fazy przeprowadzki. Zeszła po skrzypiących schodach, na zmianę przecierając twarz i układając jakoś rozczochrane włosy.
- Już! Przecież się nie pali! - Krzyknęła jeszcze zanim zatrzymała się przy drzwiach, bo bez przesady, jaki list, czy dostawa mleka były tak ważne, aby budzić ją skoro świt? - Kogo licho - w końcu pociągnęła za klamkę nie zamkniętych na klucz drzwi. Stale o tym zapominała. - ...niesie - wszystko przestało się jednak liczyć, gdy zrozumiała kto przed nią stoi. W pierwszej chwili była po prostu zaskoczona, jakby nie rozumiała na jaką kartę postawić, po jakie emocje sięgnąć. Przyglądała mu się na zmianę z ulgą, złością, a nawet rozbawieniem, bo to była jakaś komedia. Tylko, że nie widziała tak naprawdę tutaj niczego zabawnego. - Do cholery, wiesz która jest godzina? Nie możesz tak robić - jęknęła, próbując uspokoić się głębszymi oddechami. Zmierzyła go jeszcze raz spojrzeniem, tym razem groźniejszym, ale i to złagodniało, gdy otworzyła szerzej drzwi, skinieniem głowy zapraszając go do środka.

leon fitzgerald
ambitny krab
dezynwoltura
właściciel / barman — moonlight bar
41 yo — 195 cm
Awatar użytkownika
about
Agent federalny, którego na dno posłały narkotyki. Nie pamięta wielu lat swojego życia, więc czeka już tylko niecierpliwie na śmierć.
Gdy ich spojrzenia przecięły się po raz pierwszy, równie znudzone i przytłoczone bezsensem upływającego wieczoru, wtrącił na twarz nieomal bezczelny uśmiech rozbawienia. Dokładnie pamiętał, że mówiąca wówczas kobieta, siedząca tuż obok niej, irytowała go tym swoim małym światkiem. Wszystko było złe i nijakie, każdy paskudny i ordynarny. I z całej sali, ze wszystkich krzeseł ustawionych w okręgu, tylko ich twarze zdradzały pogardę dla tego typu opowiastek. I właśnie wtedy postanowił, że ją zaczepi już po wszystkim. Tyle że spotkania mijały, a on jedynie przypatrywał się jej w ciszy.
Poranki zdawały się coraz bielsze. Co prawda ciemności wciąż spowijały senne miasto, walczące o ostatnie chwile drzemki, ale Leonidas z łatwością dostrzegał te zmiany na bezkresnym niebie. Nadciągało lato, znienawidzone przez niego do reszty — lato, które wymuszać w nim miało zdradzenie swych największych tajemnic. Może dlatego tak bardzo polubił ten swój styl życia; wychodzenie z domu wieczorem, wracanie nad ranem. Kiedy długi rękaw swetra bądź bluzy zasłaniał te szramy i blizny zdobiące zbyt chude ciało, pamiętające jeszcze smak białego prochu.
Zagaił ot tak, po prostu. Błagając, żeby została jego sponsorem. Terapeuta kierujący mitingami wyraził się jasno w tej kwestii, a więc Leon wybrać musiał. Spomiędzy podstarzałych desperatek, mężczyzn o świńskich twarzach i kilku ciemnych postaci, trzęsących się jak liście na wietrze, Pearl wydała się mu jedynym słusznym wyborem. A więc prosił. Powtarzał, jakie to ważne. Mówił, że bez niej sobie nie poradzi, chociaż poza tą pogardą dostrzeganą w jej oczach, nie znał jej wcale. A gdy się zgodziła, dość nieświadomie począł przemieniać jej życie w piekło. Wydzwaniając, skarżąc się, panikując. Odgrażając, że zaćpa się na skrzyżowaniu ulic w Sapphire, tam, gdzie sprzedają najlepszy towar. I choć nie minęło zbyt wiele czasu, zdążył nabrać pewności, że Pearl Campbell stała się jego nowym uzależnieniem.
Nie dzwonił specjalnie. Udając, że zapomniał, że zgubił telefon, że przebywa z kimkolwiek innym. Sprawdzał ją i testował bez przerwy, także tego ranka. Wracając z nocnej zmiany w barze kierował się jednak właśnie pod jej adres, wbrew sobie i jej, bo wiedział, że niewiele dobrego wyniknie z tej ich toksycznej przyjaźni. A więc bez skruchy zapukał i bez wyrzutów sumienia wyczekiwał jej postaci, czując emocje, które zdawały się opuścić go na dobre. Emocje, które zgodnie z zasadami spotkań, były zakazane. — Dlaczego? Chyba nie spałaś, co? — spytał, gdy tylko usłyszawszy jej słowa, pozwolić mógł sobie na lekki uśmiech. — Miałem nadzieję, że się trochę martwisz — pozwalając sobie na zbyt dużą śmiałość w słowach i czynach, wkroczył niewzruszony do jej domu. Trochę tak, jakby przybył w konkretnym, choć nieznanym dla siebie celu.

Pearl Campbell
leoś
katastrofa
benjamin | jude | pericles | othello | monty | cassius | vincent | dante | hyacinth
26 yo — 175 cm
Awatar użytkownika
about
Oh won't you come with me where the ocean meets the sky,
and as the clouds roll by we'll sing the song of the sea
W chwili otwarcia drzwi, poza Leonem, wpuściła do domu jeszcze chłód nocy nie chcącej przemienić się w poranek. Zimne powietrze przepłynęło swobodnie do środka, obejmując swoimi ramionami gołe nogi Campbell, której skóra wciąż jeszcze nagrzana była porzuconą w łóżku pościelą. Bezwiednie, machinalnie wręcz przeniosła ciężar ciała na jedną nogę, a drugą zgięła, by potrzeć o siebie łydkami, jakby to miało pomóc w tej nagłej zmianie temperatur. Podobne czynności nie miały jednak większego znaczenia. Chłód chłodem, ale to nie on był główną przyczyną gęsiej skórki, chociaż nie chciała wcale dopisywać za nią zasług Leonowi. Miała wrażenie, że dałaby mu wtedy przewagę, na którą - wmawiała sobie głosem rozsądku, który zawsze mocno u niej kulał - mężczyzna ten nie zasłużył. Powinna go w zasadzie nie lubić, mieć do niego pretensje, wytykać mu na każdym kroku zasady, których nie potrafiła egzekwować, a którymi oboje powinni się kierować. Tylko, że Leon zgrabnie tego wszystkiego unikał. Nie wiedziała nawet kiedy z nienaturalną lekkością ignorował wszystko, co ona w pocie czoła próbowała poukładać, aby ten ich układ miał ręce i nogi. Zdawało jej się nawet, że ma on pełną świadomość swoich czynów, a przy tym może nawet takie podejście mu się podoba, gdy wie, że za nic ma jej próby zachowania jakiegoś profesjonalizmu.
- Dlaczego miałabym nie spać, hm? Ludzie śpią o tej porze - oczywiście, że nie spała. Nawet, jakby chciała, nie umiałaby zasnąć, bo za bardzo się o niego martwiła, a fakt, że sama nie zaczęła wydzwaniać do Leona, to chyba jednak wynik wrodzonego masochizmu, a nie rozsądku, skoro przez tą niepewność czuła się jeszcze gorzej. Zamknęła za nim drzwi, opierając się o nie plecami, jakby w tym geście miała znaleźć nieco wytchnienia, ukraść dla siebie kilka sekund do namysłu, z którego ostatecznie i tak nie wyniknie żadna światła myśl, może poza tą jedną - to nie powinno tak wyglądać. - Zrobiłeś to specjalnie? - obruszyła się nieco, zadzierając brodę do góry. Chciała być na niego zła i chciała, żeby miał tego świadomość, może poczuł jakąś skruchę, bo to pozwoliłoby im wejść w role, które narzuciła im geneza tej znajomości, a których oboje nie potrafili na siebie przyjąć. Tylko, że wystarczyło kilka sekund, może dwa, czy trzy uderzenia serca i jej spojrzenie już złagodniało, bo wiedziała, że ta próba skończy się fiaskiem. Westchnęła więc tylko i wmówiła sobie, że jest za wcześnie... zawsze miała jakieś wytłumaczenie, by nie przyznać się przed sobą wprost, w jakim kierunku to wszystko zmierza. - Muszę się napić kawy - mruknęła i po prostu ruszyła do kuchni, wierząc, że i on pójdzie za nią w tamtym kierunku. - A ty wymyśl jakiś powód, dzięki któremu nie miałabym być na ciebie cholernie wściekła - poprosiła jeszcze całkiem uprzejmie, chociaż z jakimś przekąsem i znów westchnęła, gdy rękami oparła się o kuchenny blat. Tym razem z ulgą, której nie chciała wcale mu pokazywać. Nic mu się nie stało. Był w jednym kawału i miał się dobrze. To było teraz najważniejsze.

leon fitzgerald
ambitny krab
dezynwoltura
właściciel / barman — moonlight bar
41 yo — 195 cm
Awatar użytkownika
about
Agent federalny, którego na dno posłały narkotyki. Nie pamięta wielu lat swojego życia, więc czeka już tylko niecierpliwie na śmierć.
Chyba inaczej by nie potrafi. Tak bardziej normalnie, po ludzku, jak dawniej — przed tymi narkotykami i życiem na dnie. Bo te dziesięć lat temu zabrałby ją na randkę, do kina i do parku na piknik, do drogiej restauracji i potem do najtańszej budki z frytkami. Dzwoniłby, pisał, pytał o wszystko, nawet jeśli chodziłoby o kwestie prozaiczne. Kiedy jednak świat stanął na głowie, a on doświadczył upodlenia, upadku moralności i wszystkiego, co złe, pozostawił tę całą normalność daleko za sobą. Nie dostrzegłby więc w tym swoim zachowaniu niczego złego czy toksycznego. Przecież był, po prostu, czepiając się kurczowo jedynej relacji, która w ostatnim czasie wyróżniła się na tle innych. A tego najbardziej w tym wszystkim potrzebował — odejścia od rutyny, emocji i wrażeń. Czegoś, co zastąpić mu mogło narkotyki. — Specjalnie? — powtórzył za nią filuternie, uważnie się jej przyglądając. Badając jakby najmniejszy skrawek jej ciała, dopiero po kilku dłuższych chwilach wzrok splatając z jej spojrzeniem. — Przyzwyczaiłem się do twojego głosu o tej porze, to wszystko. Jak mam zacząć dzień, jeśli mi czegoś najpierw nie opowiesz? — powiedział miękko, a uśmiech jego rozbrzmiał w tych szczerych słowach. Potrzebował jej. A ona o tym wiedziała, musiała, bo przy niej był nieco innym człowiekiem. Nie tym nudnym, smutnym barmanem, który w depresyjnych uniesieniach stara się okłamać wszystkich że nie, nie rozmyśla wcale o śmierci. Powędrował jednak, zgodnie z jej przewidywaniami, zaraz za nią do kuchni, trzymając się póki co bezpiecznej odległości. Czasem, na przykład teraz, gotów był porzucić te wszystkie granice. Te zakazy i umowne przyrzeczenia, których nie omówili nigdy, ale wedle których pozostać mieli przyjaciółmi. Nie wiedział tylko, czy nadal byłoby tak samo, czy byłaby równie ważna, czy jednak stałaby się jedną z innych osób, wszystkich takich samych. Bo ten świat Leona był ograniczony, a przez tę depresję trawiącą jego duszę wszystko było nijakie. — A co gdybym ci powiedział, że od wczoraj myślę tylko o tobie? — spróbował, przystając gdzieś w progu pomieszczenia, spojrzeniem badając rozkład wszystkich mebli i przyborów. — I że to dzięki tobie nie przystanąłem nawet obok starego kumpla, który nadal para się dealerką — wyjawił, zerkając teraz na kuchenne okno, za którym leniwie kołysały się drzewa. Mógł wziąć. I chciał. Cholera, ostatnio coraz bardziej, niż zwykle. I wiedział, że się złamie, tylko... Przedłużał tę chwilę w czasie.

Pearl Campbell
leoś
katastrofa
benjamin | jude | pericles | othello | monty | cassius | vincent | dante | hyacinth
26 yo — 175 cm
Awatar użytkownika
about
Oh won't you come with me where the ocean meets the sky,
and as the clouds roll by we'll sing the song of the sea
Nigdy nie chciała się na to zgadać, a nawet gdy to zrobiła, nie mogła przewidzieć tego, jak trudnym zadaniem będzie doglądanie terapii tego mężczyzny. Zabawne, zwykle była całkiem asertywna, w zasadzie... nawet teraz tu stojąc, była pewna, że umiałaby zatrzasnąć mu drzwi przed nosem i powiedzieć, że ma spadać, a mimo to wstawiała właśnie wodę na kawę dla siebie i dla niego.
- Od tego mamy telefony. Dzwonisz, a ja odbieram mimo, że cholernie nie lubię wstawać skoro świt - zauważyła, nie chcąc dać się oczarować uśmiechom i słowom, na które bycie obojętnym wcale nie było proste. Jak wszystko, co miało związek z Fitzgeraldem. - Opracowaliśmy wspólnie ten bezpieczny system, pamiętasz? - bezpieczny było tutaj słowo kluczem. Już i tak za daleko to wszystko szło, nie było w tym nawet krzty profesjonalności, ale jeszcze wmawiała sobie, że tą uda jej się jakoś wprowadzić w ich relację. Nigdy jednak nie posiadała w sobie podobnych cech. Wszystko robiła nie tak, jak należało, zabierając się za różne sprawy w chaotyczny sposób. Naprawdę nigdy nie powinna się na to zgadzać. Nasypała do kubków taniej rozpuszczalnej i zalazła je wrzątkiem, odwracając się do niego przodem, akurat w chwili, w której zaczął mówić. Wyciągnęła nogi w przód, krzyżując je w kostkach, dłonie zaplotła pod biustem, biodra opierając o blat i patrząc na niego podejrzliwie. Powtarzając sobie, że potrzeba im granic, których ona sama nie umiała nigdy stawiać. Nikt nie przygotował jej do takiego zadania. Skłamałaby mówiąc też, że jego słowa w żaden sposób na nią nie działały i właśnie dlatego też robiła co w jej mocy, by przywdziewać tą kłamliwą maskę obojętności, udawać niewzruszoną.
- A chciałeś stanąć? - zignorowała jego pytanie, nie dlatego, że o nie nie dbała, a dlatego, że nie umiała na nie odpowiedzieć. W zasadzie w pierwszej chwili chciała odpowiedzieć tak, jak odpowiedziałaby każdemu. Mieszaniną humoru i sarkazmu odpowiedzieć, że skoro tak, to czemu tu jeszcze stoi, skoro jej łóżko na górze jest jeszcze ciepłe. Ugryzła się jednak w język. Nigdy nie przeszkadzało jej dwuznaczne poczucie humoru, jakaś buńczuczność w sposobie wypowiedzi, ale przy nim... powinna być ostrożna. Nauczyć się staranniej dobierać słowa, to ona powinna prowadzić rozmowy, a nie dawać wodzić się za nos. - Nie powinieneś mieć kontaktu z takimi ludźmi - mruknęła i znów odwróciła się, by złapać za kawę i ruszyć z nią w jego kierunku. Podała mu kubek, a na jej czole pojawiła się zmarszczka, świadcząca o tym, że myśli nad czymś intensywnie. Wahała się, ale decyzja została podjęta. - Dobrze, że przyszedłeś do mnie, zamiast do tamtego typa - powiedziała na wydechu, łagodniejąc wraz z tym, jak wywieszała białą flagę. - Ale nie ściemniaj z tym myśleniem tylko o mnie, za wiele razy to słyszałam - przewróciła oczami, tym razem pozwalając już sobie na żart, chociaż jej uśmiech szybko przykryty został kubkiem, z którego upiła dwa łyki kawy.

leon fitzgerald
ambitny krab
dezynwoltura
właściciel / barman — moonlight bar
41 yo — 195 cm
Awatar użytkownika
about
Agent federalny, którego na dno posłały narkotyki. Nie pamięta wielu lat swojego życia, więc czeka już tylko niecierpliwie na śmierć.
Pamiętał. Wszelkie ustalenia, jej granice i prośby, które obiecywał stawiać na piedestale. Mimo to nie był człowiekiem, któremu można jakkolwiek ufać, ale czy aby na pewno mogło to jeszcze kogoś dziwić? Był w końcu narkomanem, który w rozpaczliwym szale gotów był sprzedać własną rodzinę, by uzyskać choć kilka miligramów ulubionego specyfiku. — Jestem staromodnym facetem, wolę kontakt bezpośredni — wytłumaczył się, wzruszając lekko ramionami. Nie zamierzał przyznać jej racji. Przeprosić. To wszystko było dla niego grą, zabawą, czymś niegroźnym. Nie dostrzegał, że może tym samym jakoś ją krzywdzić, że doprowadzić może ich dwoje tym samym do miejsca, z którego odwrotu już nie będzie. Miejsca, w którym znów wszystko się skomplikuje, czego nie będzie w stanie znieść.
— Chciałem — szczerość rozbrzmiała złowrogo w tej jej niewielkiej chatce, ale była konieczna. Mógł śmiać się i żartować, sprawdzając ją i drażniąc, ale tej jednej przysięgi zamierzał dotrzymać. Że będzie mówić jej o wszystkim, o tym co złe i dobre, o słabościach i nadziejach. Przy tym wszystkim dostrzegał jej jawny brak zainteresowania, zmęczenie jego osobą — byli więc tylko dla siebie tym, czym być mieli od początku. Dwójką dorosłych, którzy ze swoją pomocą usiłowali jakoś stanąć na nogi. — Ci ludzie nie znikną z mojego życia, Pearl. Nawet nie wiesz, ile jest w tym mieście szczurów — wystarczyło się rozejrzeć, by dostrzec obłęd w ich oczach. Ciemne interesy, nielegalne transakcje. Na każdym progu stał ktoś obiecujący lepsze życie, kogo mylnie brało się za znudzonego życiem człowieka. W odpowiednim czasie Leon poznał ich wszystkich, a twarze te niewiedząc czemu wryły się w jego wspomnienia — zamiast ostatnich słów matki, tuż przed tym, gdy odeszła z tego świata. Przyjął od niej kubek z kawą, zaplatając na jego cieple zziębnięte palce. — Trochę się wszystko komplikuje. Mój… uhm, mąż wrócił bez zapowiedzi, a ja odnowiłem kontakt ze swoją eks, chociaż jest w szczęśliwym małżeństwie. Nie sądzisz, że to wystarczające powody, by zrobić sobie przerwę? — nie oczekiwał odpowiedzi. Wiedział, że nigdy nie jest dobry powód na to, by wrócić do prochów, ale chciał, by wiedziała. By za tych kilkadziesiąt dni rozumiała, że ją uprzedzał. By zdawała sobie sprawę, dlaczego zrujnował to wszystko, na co tak długo pracował. — Myślę o tobie Pearl, myślę, bo inaczej bym oszalał — wyjawił, wbijając w nią spojrzenie. Potrzebował jej więc w swoim życiu, pragnął jej, czekając tylko, aż da mu wreszcie jakieś przyzwolenie.

Pearl Campbell
leoś
katastrofa
benjamin | jude | pericles | othello | monty | cassius | vincent | dante | hyacinth
Dziennikarka śledcza — The Cairns Post
26 yo — 166 cm
Awatar użytkownika
about
W przeszłości mocno narozrabiała, więc teraz po skończonych studiach, próbuje rozrabiać w dobrej wierze, szukając zabójcy starszej siostry...
Miała z nim problem. Mogłaby zrezygnować, to nie tak, że związali się jakimś nierozerwalnym certyfikatem, wiedziała o tym, a mimo to miała pełną świadomość, że go nie wystawi. Nienawidziła siebie za to. Chciała zgrywać bohatera, chociaż jednocześnie tak uparcie wmawiała sobie i otoczeniu, że kompletnie jej na tym nie zależy. Nie była konsekwentna. Od zawsze w zasadzie. Poza tym wierzyła w jakieś głupoty, gusła, karmę i inne pierdoły, które zapytana wprost, na pewno by wyśmiała. Sama kiedyś była w takim miejscu, jak Leon. Gdyby nie posiadała wówczas wsparcia, nie stała by teraz we własnej kuchni w czystej piżamie, a raczej leżała w jakiejś melinie, nie wiedząc jaki jest dzień tygodnia.
- Myślałam, że staromodne to są listy - przewróciła oczami, bo co miała powiedzieć? Nie reagował tak, jak powinien. Miał cholery tupet i zdawał się o tym wiedzieć doskonale. Może taki był jego urok? Nad tym jednak Pearl wolała się nie zastanawiać, zdecydowanie na liście mężczyzn od których powinna trzymać się z dala, Leon zajmował podium. A mimo to zrobiła mu kawę i czuła w kościach, że nie był to ostatni taki przypadek.
- Nie znikną, ale ty musisz ich ignorować - powiedziała rzeczowo, wierząc, że ma rację i jednocześnie nie spodziewając się, że ta rada osiągnie jakikolwiek efekt. - Skupiaj się na bezpiecznym towarzystwie - poprosiła nieco łagodniej, nienawidząc siebie za to, że nie jest mistrzem jakiś bardziej wzniosłych wypowiedzi. Nigdy nie była charyzmatycznym mówcą, który porwałby za sobą tłumy. Szukała w głowie jakiś lepszych słów, ale zaniechała tego, jak tylko dotarło do niej, co powiedział Leon. Z miejsca było widać, jak zaintrygowały ją jego słowa. - Czekaj, czekaj... - zamachała dłonią w powietrzu, prosząc o chwilę. - Masz męża? Nawet ja nie mam - powiedziała nieco chaotycznie, jakby na moment zapomniała o skali ich relacji. Była zbyt wczesna godzina, a ona mimo wszystko nosiła w sobie wiele, typowych dla kobiet, frustracji. Mimo to jego spojrzenie postawiło ją ponownie do pionu. Miała wrażenie, że z jego spojrzenia mogłaby wyczytać znacznie więcej, niż z jego słów, a przecież te same w sobie i tak wiele wyjaśniały. Uniosła nieco brwi, bo atmosfera zdawała się robić bardziej gęsta. - Leon... - zaczęła, nie wiedząc, jak skończyć. Nie była zbyt silna, porwała się z motyką na słońce. - Jestem tu dla ciebie, przecież wiesz - przypomniała mu, a może samej sobie, albo też chciała coś powiedzieć, bo cisza sprzyjała podejrzanemu napięciu. - Nie potrzebujesz narkotyków - dodała i po chwili wahania zwolniła jedną dłoń ze swojego kubka, by delikatnie położyć ją na dłoni Leona. Chciała dodać mu otuchy, ale nie była pewna, czy ma prawo do podobnych gestów.

leon fitzgerald
właściciel / barman — moonlight bar
41 yo — 195 cm
Awatar użytkownika
about
Agent federalny, którego na dno posłały narkotyki. Nie pamięta wielu lat swojego życia, więc czeka już tylko niecierpliwie na śmierć.
Chciał być jakiś. Cokolwiek ponad stan, w którym znajdywał się obecnie, gdzie tylko dom i praca, nic poza tym. Bo kładł się do łóżka nad ranem, śpiąc do późnego południa, a potem już po prostu bar, te same strudzone twarze, kilka pijanych słów, co najmniej dwa piwa na własny koszt, byleby tylko coś się zadziało. I chyba nawet wolałby ten stan, w którym oboje niegdyś byli, przed którym uciekli. To zakotwiczenie ciała gdzieś na cudzej podłodze, gdy nieważne było to, z kim i gdzie się jest. Gdy nie przejmowano się jutrem, które mogło nie nadejść. Gdy głodny umysł łaknął jedynie kolejnej działki sprawiając, że wszystko inne nie miało znaczenia. Tak, przynajmniej wtedy był kimś, a teraz?
Staromodne i niemodne — podsumował leniwie, wzruszając ramionami. To było chyba jakimś niemym wołaniem o pomoc, a tak przynajmniej zinterpretować mógłby to jakiś miernych umiejętności psycholog — raz już przecież usłyszał podobną diagnozę. Że niby takie zatruwanie czyjegoś życia i wystawianie go na próbą miało być jak krzyk głoszący, że on, Leonidas Fitzgerald, jest tutaj, na tym świecie. Czasem o tym myślał (częściej nie), ale niewiele to zmieniało. Musiał po prostu wiedzieć, że choć nie ma nikogo, może zmusić innych do tej całej troski. Jak na przykład Pearl. Tak tak, on nawinie sądził, że ma to pod kontrolą, że steruje nią, że osiąga swymi czynami takie rezultaty, na których mu zależy. Biedny, naiwny Leon nie dostrzegał, że naprawdę łaknie jej bliskości, że się boi i że wcale jej nie testuje, a po prostu dzięki niej odgradza się od całego tego mroku.
Już teraz praktycznie non stop przesiaduję w domu, bo nikt mnie tam nie nachodzi. Ale ciężko jest unikać tych ludzi, kiedy oni sami mnie pamiętają i wołają, zagadują, chcą coś sprzedać. Może to miasto po prostu nie jest już dla mnie — lub życie, ciężko stwierdzić, bo brakowało mu danych. W Stanach było łatwiej, ale tam miał cel; teraz wszystko znów było płaskie i nijakie. Uśmiech przeciął jednak po chwili jego usta, a on dumny był, że czymś jeszcze może ludzi zaskoczyć. — Nie mówiłem ci? — było to dziwne, bo zdawało się mu, że całe miasto już o tym plotkowało. I to od dłuższego czasu. — To nic poważnego, a po prostu pamiątka po prochach. Nie pamiętam nawet niczego z tamtego dnia — wyjawił zgodnie z prawdą, tonem mówiącym, że to nic poważnego. Małżeństwem byli tylko na papierze, bo jak się okazało, z ów aktu cywilnego płynęło wiele korzyści. — Ale naturalnie jakbyś chciała, to mogę się podzielić, Achilles nie powinien mieć nic przeciwko — zaśmiał się, przyglądając się jej z ukosa. Potrzebował słów, które wypowiadała. To po nie dziś tutaj przyszedł, po te obietnice i zapewnienia, zwabiające go w stronę światła. Gdy ułożyła na jego dłoni swoją własną, wykorzystał to niemalże od razu — szybkim i śmiałym ruchem przyciągnął ją do siebie, ignorując wszelkie możliwe konsekwencje tego czynu. Wpatrywał się już tylko w te oczy, w których mógłby zatonąć, gdyby tylko mu na to pozwoliła. A nie powinna, bo oznaczałoby to przyzwolenie na to, by ją zniszczył, by zainfekował tym swoim mrokiem i sprawił, że stałaby się mu równa.

pearl campbell
leoś
katastrofa
benjamin | jude | pericles | othello | monty | cassius | vincent | dante | hyacinth
Dziennikarka śledcza — The Cairns Post
26 yo — 166 cm
Awatar użytkownika
about
W przeszłości mocno narozrabiała, więc teraz po skończonych studiach, próbuje rozrabiać w dobrej wierze, szukając zabójcy starszej siostry...
Dobrze rozumiała, jak to jest chcieć, aby życie naprało więcej znaczenia. Bezustannie od wielu lat pędziła za tym pragnieniem, ale wyścig ten bardziej przypominał błądzenie we mgle, niż zmierzanie do celu. Wyszła z nałogu i chociaż było to osiągnięciem, czasem, pozostawiona sama sobie, dochodziła do wniosku, że może to żaden wyczyn. Może po prostu jest tak nieprzystosowana do trwania w czymś na stałe, że nawet jej związek z prochami musiał się rozpaść.
- List chciałabym dostać - też wzruszyła ramieniem, wypowiadając te słowa głównie po to, by powiedzieć cokolwiek. Była nieco zbyt dumna, nie lubiła więc zostawiać wypowiedzi bez komentarza, chociaż te jej rzadko kiedy cokolwiek mądrego wnosiły do dyskusji. Teraz było podobnie, ale Leon zdawał się tego nie zauważać, co z kolei sprawiało, że w jego towarzystwie czuła się zbyt swobodnie, niż wydawało jej się, że powinna. Nie tak zaplanowała dla nich tę relację, w którą w zasadzie została wmanewrowana. Przede wszystkim pewna była, że to jej przyjdzie rozdzielanie kart, a tym czasem rozgrywający stał przed nią i sama już nie wiedziała, czy bardziej ją to irytuje czy intryguje.
- Nonsens - skwitowała z przekonaniem, jakby ten jeden raz miała pewność, że się nie myli. - W każdym mieście znajdzie się diler, który będzie szukał klientów. To czy ich znacz czy też nie to inna sprawa - tułaczka na dłuższą metę nic nie da. Tak przynajmniej jej się wydawało, a jako, że nie była wykwalifikowana do opiekowania się cudzą terapią, potrafiła głównie polegać na własnych doświadczeniach, licząc, że te na coś się przydadzą. - Achilles? - powtórzyła, przekrzywiając głowę na bok. - Wojownik spod Troi i ze Sparty... nie wiem, czy na skromną perłę starczyłoby miejsca w tej historii, ale dzięki, jak do trzydziestki będę nadal samotna, to pewnie skorzystam - wydawało jej się, że rozładowanie napięcia dobrze im zrobi. Z resztą ona w podobnej atmosferze czuła się najlepiej. Za dowcipami chowała inne uczucia, w tym także niepewność względem tego, co powinna teraz zrobić. Taki system obronny, który jednak na nic się zdał, gdy poczuła, jak Leon ją do siebie przyciągnął. Zachłysnęła się powietrzem, zaskoczona nagłą bliskością. Nie wiedziała, jak do niej doszło, ale nie odsunęła się, skamieniała na kilka chwil, a potem samoistnie pewne fakty, które powinna ignorować, zaczęły do niej docierać. To o ile wyższy od niej był, nigdy wcześniej nie zwróciła na to uwagi. Także to, że przyjemnie pachniał, a fakt, że najpewniej był po całej nocy pracy temu nie szkodził. To, jak unosiła się jego klatka piersiowa, jak jej własna raz po raz napierała na jego tors od nieco szybszego oddechu. Miał ciemne oczy, zagapiła się w nich, zła na samą siebie, że to robi, że przeciąga te momenty, że wzrokiem przesuwa się nazbyt sugestywnie na jego usta. Przełknęła ślinę, była tylko kobietą i to nie tak, że mistrzynią zgrywania niedostępnej.
- Leon..? - jej głos zabrzmiał niepewnie, za co była na siebie zła, bo nie tak powinna brzmieć kobieta, która wiedziała, że ta sytuacja jest zła, że właśnie tego mieli unikać. Tylko, czy ona na pewno wiedziała? - Muszę ci pomagać - podjęła, chociaż nie wiedziała do czego zmierza. - być rozsądna - to chyba powiedziała do samej siebie, co na swój sposób było dość ironiczne, bo z czym, jak z czym, ale z rozsądkiem nigdy nie było jej po drodze.

leon fitzgerald
właściciel / barman — moonlight bar
41 yo — 195 cm
Awatar użytkownika
about
Agent federalny, którego na dno posłały narkotyki. Nie pamięta wielu lat swojego życia, więc czeka już tylko niecierpliwie na śmierć.
Przechylona ku prawej stronie głowa, naiwnie usiłująca wyrzucić z siebie myśli destrukcyjne, śledziła przez długi czas poczynania tej drobnej sylwetki. Odpowiedź choć gotowa, nie chciała ulecieć z tych jest ust pod naporem odkrycia, które choć istotne, dopiero teraz o sobie przypomniało. Pearl przecież była młodsza, znacznie młodsza, a to już odbierało mu definitywnie prawo do wciągania jej do tego mrocznego życia. Co on robił? Dlaczego nie potrafił sięgnąć po rozsądek? Zamiast więc mówić o tym, że winni byli poznać się już dawno temu, wolał tę ich relację pozostawić w strefie niedomówień, które chyba i tak pozbawione były jakiejś przyszłości.
Jak mnie znowu zamkną, to będę do ciebie pisać — obiecał więc jedynie, nie dopuszczając do siebie innej możliwości — oddawanie się rozkładowi w więziennej celi było jedyną opcją, by sięgnął po długopis i kartkę, kreśląc na niej nierówne wzory. — Tak więc nic dla mnie już na tym świecie nie zostało — odparł spokojnie, bez zbędnych emocji; ot stwierdzając oczywistość. W jej słowach naturalnie kryła się racja, bo gdziekolwiek by nie był, ta ciemna strona odnajdywałaby go raz za razem, bez względu na jego dobre chęci. Tak więc czy miało to jeszcze sens? Życie? Trwanie? Walczenie z nałogiem? W imię czego? Coraz bardziej dochodził do wniosku, że zmierza donikąd, a przy tym wszystkim nie czekają już na niego jakiekolwiek perspektywy. — Niech cię nie zwiedzie jego imię, nie jest wcale taki wspaniały i odważny, piękny też nie do końca — teoretycznie powinien mu robić ładniejszą reklamę, aczkolwiek nie do końca chciał, by jego mąż ukradł mu obiekt westchnień. Powinien pewnie temat rozwinąć, by faktycznie pozostać w strefie niewinnych żartów i słów bez znaczenia, ale tak łatwo było się zapomnieć, zatracić w chwili, przekroczyć kilka granic! Dlatego też dłoń sunęła najpierw po jej ramieniu, potem plecach, a oczy wpatrywały się w to jej niepewne spojrzenie. Równie łatwo było sięgnąć do jej ust i na zawsze zaprzepaścić to wszystko, co zdążyli wkoło siebie wybudować, ale... Wiedział, oczywiście że tak, że nie może. Bo wydałby tym samym na nią wyrok, a jeszcze nie potrafił być kompletnym egoistą. Dlatego obie dłonie nagle znalazły się w powietrzu, a na twarz wstąpił złośliwy uśmiech. — Więc bądź, za nas oboje — powiedział w końcu, tonem spokojnym i przyjaznym, lecz coś niepokojącego skryło się w tych słowach. Odsunął się od niej delikatnie i chwilę wędrował po kuchni, zerkając to na nią, to na wszelkie znajdujące się tam przedmioty. — Pójdę już — oznajmił w końcu, po czym nie siląc się na nic więcej, przepadł gdzieś w świetle budzącego się dnia.

koniec <3

pearl campbell
leoś
katastrofa
benjamin | jude | pericles | othello | monty | cassius | vincent | dante | hyacinth
ODPOWIEDZ