Weterynarz — Animal Wellness Center
28 yo — 167 cm
Awatar użytkownika
about
Po latach odkurzyła swój dyplom i wróciła do weterynarii, przejęła klinikę, którą chciałaby wykupić a do tego wychowuje pięciolatkę i wciąż próbuje zacząć wszystko od nowa.
Nie tak planowała zakończyć ten weekend.
Nie tak planowała się czuć, gdy po tak przyjemnej wycieczce wróci do domu.
Marianne czuła się jak skończona kretynka, która przez chwilę pomyślała, że jej życie jest na dobrej drodze by w końcu przestało być skomplikowanie. Alec dawał jej nadzieję na ponowne odzyskanie poczucia bezpieczeństwa i stabilności. I chociaż nic sobie nie obiecywali to na pierwszy rzut oka widać było, że mają dość spore oczekiwania wobec tego nowego statusu ich relacji. A zamiast tego późnymi godzinami wracała przez pastwisko, gdyż pozwoliła mu odwieźć się jedynie pod granice farmy. Potrzebowała spaceru. Długiego, męczącego spaceru, podczas którego chciała zebrać wszystkie myśli.
Niestety nie pomogło, bo gdy stanęła w progu swojego domu dalej czuła się okropnie a przecież nie mogła w takim stanie stanąć twarzą w twarz z byłym partnerem, który od razu próbowałby wyciągnąć z niej wszystkie informacje. A przecież obiecała sobie, że nie będzie zaburzać jego spokoju na krótko przed wyjazdem. Wchodząc do środka próbowała zachowywać się jak najciszej, zwłaszcza że od razu dostrzegła zapaloną lampkę salonie i Jerrego, który przysnął na kanapie. Mimo paskudnego nastroju delikatny uśmiech pojawił się na jej twarzy. Ostrożnie, zważając na każdy krok i skrzypiącą podłogę, wyłączyła telewizor i sięgając z fotela koc przykryła mężczyznę. Z trudem powstrzymywała się by nie nachylić się i nie ucałować jego czoła, tak jak to robiła przez wiele lat, gdy zdarzało mu się zasnąć przed telewizorem. Miał tyle pracy w stolarni, miał tyle obowiązków związanych z wyjazdem, że ogarnęły ją poważne wyrzuty sumienia, że kolejny raz tylko dorzuca mu zajęć.
- Ciii, śpij, śpij – szepnęła, gdy Jerry poderwał głowę z poduszki – Chociaż łóżko byłoby znacznie wygodniejsze, nie mamy już po dwadzieścia lat – nie raz zdarzało mu się przenocować tutaj, nawet po ich rozstaniu, więc dobrze znał drogę do pokoju gościnnego. Spoglądając na jego zdezorientowanie zrozumiała, że jej obecność w domu jest nie małym zaskoczeniem. Miała wrócić rano, zaraz po śniadaniu a zamiast tego pojawiła prawie w środku nocy. Musiała na szybko wymyślić jakieś wyjaśnienie by nie wzbudzić podejrzeń.
- Alec dostał nagłe wezwanie do kliniki, jakieś zwierzę z wypadku – kłamstwo, kłamstwo, kłamstwo! I wyczuć je można było na kilometr, bo Mari nigdy nie pozwoliłaby mu jechać samemu i z racji planów związanych z powrotem do weterynarii, chciałaby być przy leczeniu. Nic lepszego jednak nie przyszło jej do głowy, więc zatuszowała to niewinnym uśmiechem i ruszyła do kuchni. Milcząc wyciągnęła dzbanek z wodą, nalała ją do szklanki i wcisnęła odrobinę cytryny. Widząc, że pomimo jej zapewnień Jermaine podniósł się z kanapy upiła łyk zimnego napoju i oparła się o kuchenną wyspę. – Jak Lil? Jest śmiertelnie na Ciebie obrażona, że nie zabierasz jej ze sobą czy nasza mała dziewczynka nie jest taka mała i obiecała GRZECZNIE czekać na Twój powrót? – idealna zmiana tematu.

Jermaine Lyons
towarzyska meduza
kwiatek
stolarz — Plane Wood Carpenter
32 yo — 180 cm
Awatar użytkownika
about
robię meble, ciągle pomagam na farmie i chcę spełnić marzenie o archeologii, ale życie pisze własne scenariusze
To był trudny weekend. Wyczerpujący fizycznie, psychicznie i emocjonalnie. Lily nie przyjęła dobrze informacji o jego wyjeździe, mimo zaznaczenia w kalendarzu dnia powrotu oraz weekendu, w którym razem z mamą odwiedzą go w Adelaide. Nie dała się uspokoić także sztuczką z mapą, toteż Jerry musiał uciec się do przekupstwa obiecując - między innymi - że przed wyjazdem i po powrocie - jeśli mama się zgodzi - pomieszka trochę z nim. To nieco pomogło. A mimo to nie odstępowała go nawet na krok. Serce mu się krajało i był gotów rzucić to wszystko w cholerę, jednak po kilku godzinach zapytała niepewnie, czy do Adelaide polecą znów samolotem, bo ona by chciała wysoko nad chmurami i od tamtej pory nastąpił mały przełom.
Co nie zmieniało faktu, że robili razem wszystko. Lily nie chciała iść na popołudniową drzemkę, chociaż słaniała się na nogach, dopóki Jerry nie położył się z nią na nowym materacu pośród remontowego bałaganu. Lyons miał wrażenie, że jest w programie o odmawianiu domu w siedem dni, tyle że on miał tylko weekend, pięciolatkę przyklejoną do nogi i jednego Roberta za pomoc, bez którego w życiu by się nie wyrobił przed powrotem Mari. Nie ma co się dziwić, że po takim weekendzie padł zmęczony na kanapie. Niestety, jego sen nigdy nie był dość mocny, więc jedno głośniejsze skrzypnięcie wyrwało go brutalnie z objęć Morfeusza.
- Minns? - otworzył oczy i od razu je zamknął oślepiony światłem lampki. Zmrużył powieki pochylając głowę do dołu i zasłonił twarz ręką. Czuł się tak, jakby przed pójściem spać wypił co najmniej butelkę wina, a przecież był zupełnie trzeźwy. - Co ty tu robisz? - zadał pytanie, na które od razu mu odpowiedziała, ale był zbyt oszołomiony, żeby zrozumieć sens wytłumaczenia. Przetarł palcami oczy i wstał powoli z kanapy rozprostowując bardzo powoli obolałe mięśnie, ścięgna i kości. Miała rację, cholera, nie miał już dwudziestu lat, a po całym dniu pracy był wymęczony fizycznie. - Przekupiłem ją przemalowaniem ścian w pokoju. I kilkoma innymi rzeczami, ale to nieważne - rozespany uśmiechnął się najniewinniej na świecie, bo powinien uzgodnić malowanie wcześniej z Mari, ale podjęli z Lily decyzję spontanicznie i nie chcieli zawracać jej głowy drobnostkami. - Uważaj, jak będziesz szła do siebie. Lily śpi u ciebie w sypialni, bo u niej schnie jeszcze farba.
Powoli stawiając kroki podszedł do wyspy, nalał sobie przygotowanej przez Mari wody i - dla rozbudzenia - opróżnił całą szklankę na raz uciszając pragnienie wyschniętego gardła i spierzchniętych warg. - Wcześnie wróciłaś - bardziej stwierdził niż zapytał, bo z tego co kojarzył, miała wrócić rano, a był środek nocy! - Jak wyjazd? Sydney to piękne miasto. Widziałaś coś więcej poza charakterystyczną operą? - zapytał o to, bo Mari z wyjazdu wysłała im zdjęcie na tle właśnie tej atrakcji. - Weszłaś na Harbour Bridge? Albo Sydney Tower? - podrzucał niby niezobowiązująco, a podświadomie zastanawiał się, czy przygotowałby dla Marianne lepszy plan wycieczki niż Alec.

Marianne Harding
lisowa
A.
Weterynarz — Animal Wellness Center
28 yo — 167 cm
Awatar użytkownika
about
Po latach odkurzyła swój dyplom i wróciła do weterynarii, przejęła klinikę, którą chciałaby wykupić a do tego wychowuje pięciolatkę i wciąż próbuje zacząć wszystko od nowa.
Spodziewała się takich pytań a jednak wciąż nie potrafiła znaleźć odpowiednich słów by wyrazić udawany entuzjazm dotyczący wyjazdu. Nie potrafiła kłamać a zwłaszcza, że nie potrafiła udawać przed nim. Wolała skupić się na rozmowie o córce, tym małym remoncie w pokoju niż na rozmowie o wyjeździe i jej relacjach z najlepszym przyjacielem.
- Powiedziałam jej ostatnio, że może sobie przemalować ściany nawet na tęczowo, bo to ona będzie w nim spać i się bawić – może nie było to zbyt wychowawcze podejście, ale Marianne nie zamierzała powstrzymywać córki przed realizowaniem swoich kreatywnych pomysłów o ile nie przekraczają one pewnych granic. Na ścianach dziecięcego pokoju była tylko farba, którą w razie czego można było pokryć kolejnym kolorem. Nie widziała, więc nic złego w tym, że zdecydowali się na taką zmianę oraz że zrobili to bez konsultacji z nią. Jeśli chodziło o Lily i ten dom, to Jerremu ufała w stu procentach a nawet czasami czuła się jakby wciąż należał on również do niego. – Ale powiedz, że nie zrobiliście pstrokato tęczowych ścian? – mimo wszystko spojrzała z nadzieją na byłego partnera, gotowa w każdej chwili ruszyć schodami na górę by zobaczyć, na jaki kolejny szalony pomysł wpadli. Przekupywanie dziecka też nie było rozsądne, ale taki wyjazd dla pięciolatki był dużą zmianą. A przecież żadne z nich nie chciało by jakoś negatywnie wpłynęło to na jej życie. Każdego dnia Mari będzie zapewniać córkę, że cztery tygodnie szybko zlecą, zwłaszcza, że w połowie tego czasu już mają zaplanowaną podróż.
Pytania o Sydney szybko wróciły i nie mogła ich wiecznie ignorować. Wzruszyła tylko ramionami, bo co miała odpowiedzieć? Że było fajnie, ale wszystko rozwaliło się, gdy tylko wrócili do Lorne Bay a ona odkryła sekret, o którym powinna dowiedzieć się kilka lat temu?
- Wiesz, dużo czasu nie mieliśmy na zwiedzanie. Podróż w obie strony zajęła sporo, plus Alec musiał podjechać do domu rodziców by zabrać kilka rzeczy. Nie wchodziliśmy na Sydney Tower, tylko ją widzieliśmy po drodze – jej ton nie wykazywał tyle entuzjazmu ile powinna odczuwać po takim wyjeździe. W dodatku w normalnych okolicznościach zarzucała by go różnymi ciekawostkami, zdjęciami i opowieściami jak to widziała całe miasto. W zamian za to była nadzwyczaj milcząca i mało szczegółowa. Czuła jak spojrzenie Jerrego świdruje jej osobę, dlatego odwróciła się i otworzyła lodówkę. – Gotowaliście spaghetti? – było w tym więcej energii niż w poprzednich wypowiedziach. Nawet nie zorientowała się, że jest tak głodna. – Wiem, że jest późno, ale raz na jakiś czas można złamać wszystkie zasady – uśmiechnęła się delikatnie w jego kierunku i dopiero teraz zerknęła na zegarek. Było jeszcze później niż się spodziewała. Czy zajadała swój stres? Pewnie po części tak, bo naprawdę potrzebowała zająć czymś myśli żeby się tutaj nie rozpłakać. Zawsze uważała się za silną kobietę, jednak w pewnych sytuacjach miała po prostu dość. A teraz nadszedł ten moment i wiedziała, że jeśli Jerry mocniej na nią naciśnie nie będzie potrafiła powstrzymać potoku słów i słonych łez.
- Zjesz też, prawda? – nie zamierzała wyganiać go z domu, miał prawo zostać tutaj na noc, dokładnie tak jak planował to wcześniej. Zresztą Lily mogłaby się wystraszyć gdyby nie zastała swojego taty jak otworzy rano oczy. Wyciągając ugotowany wcześniej makaron i sos zmieszała wszystko i włożyła do mikrofali. – Podekscytowany stażem?

Jermaine Lyons
towarzyska meduza
kwiatek
stolarz — Plane Wood Carpenter
32 yo — 180 cm
Awatar użytkownika
about
robię meble, ciągle pomagam na farmie i chcę spełnić marzenie o archeologii, ale życie pisze własne scenariusze
O, czyli jedna obawa z głowy! Jerry już się stresował, że oberwie mu się za ten odważny krok, jednak Marianne przyjęła go nadzwyczaj spokojnie! - Nieee, chciała różowy. Ale żeby nie było tak księżniczkowo, dołożyła trochę szarości. Wyszło ładnie, naprawdę - powiedział z ręką na sercu, żeby się nie przejmowała, że nagle pokój ich dziecka będzie wyglądał jak pstrokata komnata. - Ale lepiej oglądać rano, w naturalnym świetle i po wyschnięciu farby kolor będzie prezentował się zupełnie inaczej. - A przez to, że farba jeszcze schła, jutro będzie musiał poprzykręcać mebelki do ścian, jak już wszystko będzie gotowe. Dopiero wtedy efekt będzie warty oglądania, więc tak czy siak nie zamierzał jej wcześniej tam wpuszczać!
I to już?, pomyślał, kiedy Mari w kilku zdaniach streściła cały wyjazd. Najpierw zmarszczył brwi, później je uniósł wysoko do góry wykrzywiając twarz w grymasie “no okej”. - Zupełnie inny klimat i mentalność ludzi, nie? - zagaił jeszcze od innej strony siadając na krzesełku i opierając się łokciem o blat. Sam tęsknił za podróżami, odkrywaniem miast, kultur, tradycji. Po dwóch latach spędzonych na włóczędze po świecie ktoś mógłby stwierdzić, że widział wszystko, ale on im więcej odkrywał, tym bardziej był ciekawy. Tak jak teraz jej wrażeń. - Wszędzie czysto, schludnie, że tak powiem: “czuć piniądz” - dodał ze śmiechem. Krótkim, bo widział wyraźnie, że Mari nie podchwytuje tego tematu, ale zgonił to na zmęczenie po podróży. Może w dzień przy Lily będzie miała więcej do powiedzenia?
Tym bardziej był zaskoczony, gdy zaproponowała jedzenie. Szczerze powiedziawszy nie miał ochoty na posiłek o tej porze, zjedli z Lily spore porcje przed spaniem i ciągle czuł się ociężały, niemniej kiwnął głową potakująco. Znał ją wystarczająco dobrze, żeby nie zostawiać jej samej z tym, co wpływało na jej nastrój do tego stopnia, że skakała po nieistotnych tematach omijając te ważniejsze. - Wiesz, że nie jestem mistrzem kuchni - odpowiedział wzruszając ramionami, bo nie był pewien, czy spaghetti było złe, czy dobre dla pięcioletniego dziecka. Sos pomidorowy z kartonu można liczyć za porcję warzyw? Poderwał się z krzesła, żeby pomóc jej z przygotowaniem posiłku. Odnalazł szybko talerze i postawił je na blacie koło mikrofali, którą pilnowała Marianne. - Nie wiem, czy bardziej panikuję, czy się ekscytuję - przyznał wzruszając ramionami, po czym lekko trącił ją ręką w biodro, żeby się odsunęła i dała mu dostęp do szuflady ze sztućcami. - Boję się, że o wszystkim zapomniałem i będę bardziej zawadzał, niż pomagał. Albo że coś zepsuję i wystawią mi czek na kilka tysięcy dolarów amerykańskich za zniszczenie mienia historycznego! - zrobił wielkie oczy kładąc po jednym widelcu na talerzu. - A z drugiej strony… - westchnął opierając się o kuchenny blat obok niej - nie mogę uwierzyć, że to już za tydzień! Nawet jeśli przez pierwsze dwa tygodnie będę roznosił kawę i kanapki, to może uda mi się pod czyimś okiem popracować w ziemi - oczy od razu mu rozbłysły w entuzjazmie, a na twarzy wykwitły rumieńce podniecenia. - Badają tam stare cmentarzysko sprzed dwóch tysięcy lat przed naszą erą. Już czytałem pierwsze artykuły i mają naprawdę ciekawe odkrycia. Mnóstwo ówczesnej biżuterii i narzędzi, których jeszcze nie potrafią zidentyfikować. A najlepsze w tym wszystkim jest to, że w niektórych jakby… nie wiem, to nie są sarkofagi ani mauzolea w obecnym rozumieniu tych słów, ale no, w czymś na ten wzór, odnajdują całe szkielety! Niektóre tak dobrze zakonserwowane, że być może uda się przetransportować je bez większego uszczerbku na ich obecnym stanie! - I się rozgadał! Szybko jednak przypomniał sobie, że Marianne może nie chcieć słuchać o zwłokach sprzed czterech tysięcy lat! - Wybacz, zapomniałem, że “zwykłych ludzi” takie tematy raczej nie interesują, nie powinienem cię nimi zanudzać - uśmiechnął się przepraszająco i w tym samym momencie uświadomił sobie, że to mógł być celowy zabieg - odwrócić uwagę od niej, aby skupił się na sobie. Udało jej się! Zamilkł więc obserwując ją uważnie. Zachowywała się dziwnie, a on nie wiedział, jak ugryźć temat, żeby nie wyjść na wścibskiego, ale skoro nie chciała mówić, to nie powinien naciskać, prawda? Nie miał już chyba do tego prawa. Zerknął na nią kątem oka. Na usta cisnęło mu się wszystko w porządku, Minns?, ale zamiast powiedzieć to na głos, przekazał to w lekko przechylonej głowie oraz pytającym i troskliwym spojrzeniu.

Marianne Harding
lisowa
A.
Weterynarz — Animal Wellness Center
28 yo — 167 cm
Awatar użytkownika
about
Po latach odkurzyła swój dyplom i wróciła do weterynarii, przejęła klinikę, którą chciałaby wykupić a do tego wychowuje pięciolatkę i wciąż próbuje zacząć wszystko od nowa.
- Nie mogłabym mieszkać w tak dużym mieście. Czułam się tam bardzo zagubiona – może to kwestia przyzwyczajenia, ale Marianne przywykła do ich codziennego życia na farmie. Wcześniej też nie była wielką fanką dużych aglomeracji, będąc na studiach jak najczęściej przyjeżdżała do domu najzwyklej w świecie tęskniąc za naturą, oceanem i spokojem. Przez lata się to nie zmieniło i w swojej córce zauważała podobne uzależnienie od wolności, biegania po łące o poranku i ciszy, która była ukojeniem po całym dniu szaleństw.
Gdy wspomniał o strachu jak nikt inny mogła przyznać, że go rozumie. Czy to właśnie nie strach blokował ich przez ostatnie lata? Mari już dawno chciała wrócić do weterynarii, nawet miała ku temu wiele okazji, bo to nie pierwsza propozycja pracy ze strony przyjaciela. Za każdym razem jednak odmawiała, bojąc się nie tylko zmian, ale także brutalnej prawdy, że przez te lata zapomniała wszystkiego co się nauczyła. Co innego było zajmować się zwierzętami na farmie a co innego leczyć je w tak dużej klinice. Teraz również odczuwała ten strach, ale decyzja Jerrego o powrocie na studia tylko ją motywowała. Jeśli on był na tyle odważny by zmienić swoje życia, Mari mogła zrobić dokładnie to samo.
Uśmiechnęła się tylko kącikiem ust, gdy z takim entuzjazmem opowiadał o wykopaliskach. Przez chwilę nawet powstrzymywała śmiech, bo wystarczyło jedno pytanie a Jermaine popłynął z tematem jak rzeka. To była miła odmiana, bo Alec, z którym spędziła weekend, raczej skupiał się na słuchaniu niż opowiadaniu o sobie. – Wcale mnie nie zanudzasz. Lubię patrzeć jak Twoje oczy błyszczą za każdym razem gdy wypowiadasz szkielety, mauzolea, kości – zażartowała sobie, bo nie bardzo mogła porozmawiać z nim o archeologii. Miała w tym temacie taką samą wiedzę jak on w zakresie weterynarii, ale mimo wszystko uwielbiała słuchać opowieści o wykopaliskach i nowych znaleziskach. Pasja, jaka od niego w takich momentach biła była naprawdę czarująca. – Dasz sobie ze wszystkim radę. Wierzę w Ciebie i w to, że na końcu stażu okażesz się prymusem – była święcie przekonana, że Jemi poradzi sobie ze wszystkim, nawet z trudnościami jakie mogą pojawić się na jego drodze. Nakładając posiłek na talerze nawet nie zauważyła, że nastała między nimi cisza. Dopiero po chwili odwróciła wzrok w jego kierunku i napotkała to pytające spojrzenie, które w jednej sekundzie zaczęło wiercić dziurę w jej brzuchu. Czy on naprawdę musiał wszystko rozumieć, nawet gdy Mari nie odzywała się słowem? Ta więź między nimi była niebezpieczna, bo od razu była skazana na porażkę i zanim zastanowiła się nad wypowiadanymi słowami, one już wylatywały spomiędzy jej ust.
- Alec wciąż jest żonaty. Nie rozumiem dlaczego przez tyle czasu wszystkich okłamywał, w tym mnie, że się rozwiódł… – nie musiała prosić go o dyskrecje, nie musiała zaznaczać, że jest to rozmowa tylko między nimi. Wiedziała, że na nim zawsze może polegać i jeśli chodzi o utrzymywanie tajemnic jeszcze nigdy jej nie zawiódł. – Przespacerowałam się z tym i zrozumiałam, że nawet nie jestem wściekła. Wiesz, co jest najgorsze? Że część mnie nawet odetchnęła z ulgą, że to nie ja coś spieprzyłam – od początku bała się, że popełni jakiś błąd, który odbije się na ich przyjaźni. Bała się utraty najlepszego przyjaciela. Bała się go zranić gdyby między nimi nie wywiązało się głębsze uczucie. Zamiast tego to Alec zawiódł po całej linii. Nie dość, że ją okłamywał to jeszcze umawiał się z nią oficjalnie wciąż mając żonę. – Bałam się, że zrobię coś źle i zawiodę go, tak jak zawiodłam kiedyś Ciebie.

Jermaine Lyons
towarzyska meduza
kwiatek
stolarz — Plane Wood Carpenter
32 yo — 180 cm
Awatar użytkownika
about
robię meble, ciągle pomagam na farmie i chcę spełnić marzenie o archeologii, ale życie pisze własne scenariusze
Dawno z nikim nie rozmawiał o archeologii. Nawet Lily na dobranoc przestał opowiadać historie z tamtego okresu swojego życia. Dlatego dzisiaj tak bardzo się tym ekscytował i popadał w słowotok, gdy tylko ktoś go o to zapytał, chciał słuchać i nie wyłączał się po pierwszym zdaniu. Marianne zawsze cierpliwie czekała aż skończy, nie okazując znudzenia. Bardzo to w niej doceniał, bo nawet on czasem wyłączał się, gdy opowiadała mu o weterynarii. - Mówisz to w taki sposób, że patrząc z boku wychodzę na zwyrodnialca - podsumował ze śmiechem. Naprawdę czuł, że jest z niego dumna i w niego wierzy. Chyba jako jedyna z całej rodziny, o ile mógł ciągle ją tak nazywać. To były jego ostatnie słowa w lekkim tonie, bowiem zawisła między nimi wymowna cisza, od której żadne z nich niczego nie wymagało, a jednak przyniosła ona nieoczekiwany zwrot akcji, którego Jermaine zupełnie się nie spodziewał!
Alec wciąż jest żonaty. On, Jerry, nie chciał usłyszeć tych słów. Co dopiero ona - kobieta, z którą Carnegie przyjaźnił się od kilkunastu lat i która po wielu miesiącach nieangażowania się w poważne związki, zdecydowała się mu zaufać i otworzyć dla niego na nową relację.
- Och, tak mi przykro! - niewiele myśląc znalazł się przy niej i otoczył drobną kobiecą sylwetkę ochronnie ramionami, a górną dłonią spokojnie głaskał ją po głowie i włosach.
Nie cieszył się, że Alec zjebał. W tym momencie najważniejsza była Marianne oraz to, że musiała czuć się oszukana przez tak bliską osobę, jaką był dla niej Carnegie. Jerry nawet nie mógł wyobrazić sobie tego, co czuje, chociaż jedną część rozumiał aż za dobrze z autopsji - obawę, że mogłaby spieprzyć. Tego miał akurat w sobie pod dostatkiem przez lata związku. I ostatecznie to zrobił - spieprzył. Więc poniekąd rozumiał też Aleca, chociaż absolutnie nie zamierzał go usprawiedliwiać!
Bałam się, że zrobię coś źle i zawiodę go, tak jak zawiodłam kiedyś ciebie.
Co?
Zastygł trzymając ją w uścisku. Kilka uderzeń serca tak trwał, zanim w pełni dotarło do niego znaczenie tych słów. Odsunął się od niej na długość rąk, których dłonie ciągle spoczywały na jej ramionach i patrzył na nią zszokowany. - Marianne? O czym ty mówisz? - Dał jej kiedyś do zrozumienia, że go zawiodła? Nie przypominał sobie ani jednego takiego momentu, skąd więc ten pomysł? A może mówiła tak tylko dlatego, że czuła się rozgoryczona zachowaniem Carnegie?
Nie, to na pewno jeszcze mu się śniło. To wszystko brzmiało zbyt nieprawdopodobnie, żeby mogło być prawdą. Przecież Alec i Yelena rozwiedli się już jakiś czas temu. A on chyba podświadomie tego pragnął. Żeby Marianne nie udało się z Alekiem, bo wtedy… No właśnie, co “wtedy”?. Zamiast odpowiedzi udzielonej za pomocą słów czy myśli, dopadło go nieprzyjemne poczucie przygniecenia klatki piersiowej przez niewidzialny ciężar, który choć nie utrudniał oddychania, wywoływał ogromny dyskomfort psychiczny i emocjonalny. Niemniej nie odstąpił jej na krok, tylko pochylił głowę, aby podłapać jej kontakt wzrokowy, bo autentycznie nic już nie rozumiał. Alec ją oszukał, ale poczuła ulgę? Uważała, że to ona spieprzyła ich związek, chociaż cierpliwie znosiła raz za razem jego porażki nie okazując rozczarowania?
Nic nie układało się w żadną całość. Jerry, chciał albo się obudzić, albo… albo. Niekontynuowanie myśli było prostsze niż rozniecenie w sobie nadziei.

Marianne Harding
lisowa
A.
Weterynarz — Animal Wellness Center
28 yo — 167 cm
Awatar użytkownika
about
Po latach odkurzyła swój dyplom i wróciła do weterynarii, przejęła klinikę, którą chciałaby wykupić a do tego wychowuje pięciolatkę i wciąż próbuje zacząć wszystko od nowa.
W pierwszym odruchu wzruszyła tylko ramionami, bo właściwie sama nie wiedziała, o czym mówiła. Czuła się tym wszystkim już tak zmęczona, że kompletnie opadła z sił i chęci układania sobie życia z kimkolwiek. Może powinna zostać sama? Tak było zdecydowanie łatwiej, bo wiedziała że może liczyć tylko na siebie i nie czuła tej cholernej bezsilności gdy ktoś raz za razem mieszał jej w głowie.
Gdy przez przypadek znalazła dokument świadczący o trwającym wciąż małżeństwa Aleca i Yeleny była wściekła. Miała ochotę cisnąć nim w przyjaciela nie dając mu nawet dość do słowa. Co mógł jej wyjaśnić? Że zapomniał podpisać tak ważnego dokumentu? Że zapomniał wysłać go do prawnika? Alec nie był głupi i musiał być jakiś powód, że wstrzymał się z tym przez tyle czasu. Ale żeby jednocześnie kłamać w żywe oczy? W całej tej irracjonalnej sytuacji znalazła w sobie tyle dojrzałości by wrócić do domu bez wyrzucenia z siebie zbyt dużo słów, których następnego dnia pewnie by żałowała. Tylko podczas tego spaceru naprawdę coś się w niej zmieniło; złość opadła a uczucia, jakie ją zastąpiły były dla niej niejednoznaczne.
- Jemi nie patrz tak na mnie, po prostu tak było – nie brała na siebie całej winy za rozpad ich związku. Wychodziła z założenia, że każde z nich dołożyła swoją cegiełkę, ale nie potrafiła rozprawić się z tym nachodzącym ją co jakiś czas żalem. – Zawiodłam, bo może mogłam zrobić więcej? Mogłam zawalczyć bardziej. Mogłam się bardziej postarać i zamiast działać pod wpływem emocji mogłam spokojniej podejść do pewnych kwestii. Mam wymieniać dalej? Po prostu zawiodłam Ciebie, siebie i naszą córkę – kolejne wzruszenie ramion nie było już tak energiczne jak poprzednie. Wiedziała, że dawali sobie więcej szans niż powinni, że żadna normalna para po rozstaniu nie utrzymuje takich zawiłych i bliskich relacji, ale wciąż miała wrażenie, że zrobiła za mało. Gdyby była mniej uparta i impulsywna pewnie żyłoby im się łatwiej. A nim nigdy nie była rozczarowana. Zresztą jakby mogła? Jermaine był wspaniałym facetem i jeszcze lepszym ojcem. Jak każdemu człowiekowi zdarzały mu się gorsze dni a życie rzucało kolejne kłody pod nogi. Razem byli silni. Razem byli gotowi stawić czoła wszystkim i wszystkiemu. Osobno Mari nie czuła się już tak pewnie i może dlatego nie potrafiła raz na zawsze zerwać tej relacji?
Wzdychając ciężko spojrzała w końcu w jego oczy i nawet próbowała uśmiechnąć się pokrzepiająco. Położyła dłoń na jego dłoni, kompletnie nie przejmując się, że jeszcze chwilę wcześniej umierała z głodu a kolacja stygła na kuchennym blacie.
- To jest koszmarne uczucie, wiesz? Jesteś zarazem tak blisko mnie a jednak wciąż tak daleko… - miała go na wyciągnięcie ręki. Wystarczyło zrobić jeden krok do przodu by znowu znaleźć się w jego kojących ramionach. Jerry zawsze próbował bronić ją przed złem tego świata, tak jak teraz chroni ich córkę. Nie pytał o powodu smutku wymalowane na twarzy, po prostu zamykał ją szczelnie w ramionach licząc, że ten mały gest, chociaż trochę pomoże. I o dziwo zawsze pomagało. Ale już nie był jej. Nie byli parą od ponad roku i chociaż był tutaj obok niej, to nie miała żadnych praw by tego od niego wymagać. W tym momencie słowa były zbędne. Cokolwiek by powiedziała nie oddałaby to jej myśli, więc ponownie znalazła w sobie siłę by delikatnie się uśmiechnąć w jego kierunku.

Jermaine Lyons
towarzyska meduza
kwiatek
stolarz — Plane Wood Carpenter
32 yo — 180 cm
Awatar użytkownika
about
robię meble, ciągle pomagam na farmie i chcę spełnić marzenie o archeologii, ale życie pisze własne scenariusze
Jermaine wielokrotnie w trakcie ostatnich kilku lat zadawał sobie pytanie “dlaczego?”.
Na początku ich relacji pytanie to było względnie niewinne. Dlaczego wybrała właśnie jego - głośnego grubaska śmiejącego się dosłownie ze wszystkiego, trochę za bardzo niezdarnego, niespecjalnie atrakcyjnego, co słyszał na każdym kroku, więc święcie wierzył, że tak właśnie było.
Później, kiedy ich związek stał się bardziej poważny, bo przykryła go wizja ciąży, porodu, stworzenia prawdziwej rodziny, pytanie o “dlaczego?” stawało się istotniejsze, choć podszyte już bardziej niepewnie. Dlaczego od niego nie odeszła - żeby dać dziecku lepszą przyszłość; żeby uniknąć jego wiecznych wytłumaczeń, dlaczego zrobił coś nie tak, jak powinno wyglądać; żeby uwolnić się od niepewnej przyszłości upadłego farmera i początkującego stolarza bez większego talentu i doświadczenia.
Po pierwszym rozstaniu zastanawiał się żałośnie nad inną rzeczą. Dlaczego do tego doszło? Dlaczego kochając ją do szaleństwa, zdecydował się żyć bez niej? Wtedy też przyszła po raz pierwszy odpowiedź - bo zawodził. Zawodził na każdym polu, nie mając nawet szans na ofiarowanie jej tego wszystkiego, na co zasługuje. Każda próba kończyła się porażką, a on nie potrafił wybaczyć sam sobie, że zawodzi raz za razem. I jeszcze raz. A gdyby tego było mało, to widział już oczami wyobraźni, jak zawodzi ją po raz kolejny najpierw wyjeżdżając na staż do Adelaide, a później na studia w Brisbane.
Jermaine Lyons wiedział wszystko o zawodzeniu drugiej osoby, szczególnie tej, którą kochał najbardziej na świecie. Dlatego Marianne Harding nie miała prawa mówić niczego na temat zawodzenia, skoro to ona zawsze była tą “zawiedzioną”.
Nawet teraz ją zawodził, cholera jasna! Będąc tak blisko, a tak daleko jednocześnie! Wiedział dokładnie o czym mówi, bo czuł to samo. Zagryzł wargi i przełknął ślinę, gdy ledwo zauważalnie poruszył głową w lekkim skinięciu. Tak, wiedział. Wiedział, choć nie chciał wiedzieć. Dlatego uciekał na drugi koniec kraju - żeby pozbyć się tego uczucia, którego nie umiał nazwać. Bo nie chciał nazwać. Bo oznaczałoby kolejny zawód.
Dlaczego więc sięgnął po jej chłodne ręce i ujął je w swoje? Dlaczego skupił na nich wzrok gładząc kciukiem wierzch jej dłoni? To wcale niczego nie ułatwiało. Wiedział, co czuje. Wiedział. Podniósł głowę do góry, żeby na nią spojrzeć. Nabrał nawet powietrza w płuca, jakby szykował się do długiego monologu, ale z jego ust padło tylko: - Mari…
W tym jednym słowie było wszystko, co właśnie odczuwał Jermaine. Ogromna tęsknota wylewająca się w błyszczących oczach, w których zaszkliły się jeszcze nie łzy, ale te powoli już wzbierały pod powiekami. Ból i żal, że znów ją rozczarowuje, choć najbardziej na świecie marzył o tym, żeby zrobić coś, co mogłoby ją uszczęśliwić. Ucisk w klatce piersiowej, który kazał mu zrobić krok do przodu i do tyłu jednocześnie.
I w końcu to, co sobie uświadomił zbyt boleśnie teraz, stojąc przed nią i mając możliwość powiedzieć wszystko co czuje. Miłość.
Stąd też zadał sobie inne pytanie. Dlaczego się powstrzymujesz? Odpowiedź przyszła nieproszona, irracjonalna, jedyna, na jaką było go stać, bo nie był egoistą, aby ciągle i ciągle niszczyć jej życie.
Dla niej.
Puścił jej dłonie i cofnął się opierając się znów o blat kuchenny zwiększając dystans między nimi. - Dlatego wyjeżdżam tak daleko. Łatwiej będzie być dalej, kiedy będę dalej - rzucił pokonując gulę w gardle i nawet wysilił się o uśmiech.
A w środku krzyczał z bezsilności, samotności i pustki, której niczym już nigdy nie zapełni.

Marianne Harding
lisowa
A.
Weterynarz — Animal Wellness Center
28 yo — 167 cm
Awatar użytkownika
about
Po latach odkurzyła swój dyplom i wróciła do weterynarii, przejęła klinikę, którą chciałaby wykupić a do tego wychowuje pięciolatkę i wciąż próbuje zacząć wszystko od nowa.
Gdyby chociaż raz na głos wspomniał o tych wszystkich obawach, Marianne od razu wybiłaby mu je z głowy. Wiedziała, że Jermaine od zawsze miał w sobie mniej pewności siebie niż ona, że często swoje zdenerwowanie ukrywał pod głupimi dowcipami i żartami, które padały w najmniej oczekiwanych momentach. Już ostatnim razem doszli do wniosku, że ma na głowie sporo problemów do przepracowania, ale naprawdę nie wiedziała, że jego niskie mniemanie o sobie jest tak głęboko w nim zakorzenione.
Gdy tak patrzał na nią tym smutnym wzrokiem, miała wrażenie, że pęka jej serce. Gdyby Tylko wiedział, że nigdy jej nie zawiódł. A nawet jeśli czasami tak było to szybko naprawiał swoje błędy i robił wszystko by jej to wynagrodzić. Nawet teraz zachowywał się tak wspaniałomyślnie, że zamiast skupić się na swoim wyjeździe i wymarzonym stażu to robił wszystko by Marianne i ich córka jak najmniej odczuły jego nieobecność. Pomimo natłoku zajęć, pomimo pracy i kolejnych zleceń w stolarni pomagał im w domu. Zrobił wymarzone łóżko dla Lily, pomógł malować jej pokój, naprawił skrzypiące drzwi tarasowe a przecież nawet go o to nie prosiła! Jak mógł więc myśleć, że raz za razem ją zawodzi? Z nikogo nie była tak dumna jak z niego.
Jednak, gdy się odsunął poczuła dziwny chłód spowodowany jego nieobecnością. A więc naprawdę wyjeżdżał. A może uciekał? W jednym momencie miała ochotę ponownie złapać go za dłonie i prosić by został w Lorne Bay. Już nawet nabierała powietrza by głośno wyrazić swój sprzeciw, ale przecież nie mogła mu tego zrobić. To były jego marzenia. Jerry miał możliwość naprawić błędy z przeszłości i skończyć studia, które przerwał tylko i wyłącznie z jej powodu. Oboje wiele poświęcili by sprawić by ich związek zadziałał, ale nigdy, ale to nigdy nie miała do niego pretensji za podjęte przed laty decyzje. Mieli Lily… Jak mogła czegokolwiek żałować?
- Łatwiej dla kogo? – to było dość dobre pytanie, bo czy odległość mogła sprawić, że w końcu się od siebie uwolnią? Tyle razy podkreślali, że to odpowiedni czas by ruszyć dalej, by zacząć sobie układać życie z kimś innym. Przecież są oboje jeszcze młodzi! Mają szansę założyć nowe rodziny i wieść spokojne życie w sposób w jaki sobie wymarzyli. Minął jednak rok a oni wciąż tkwili prawie w tym samym punkcie zdając sobie kolejny raz sprawę, że te parę randek nie załatwia sprawy. I właśnie teraz spojrzała na jego wyjazd nieco inaczej. Jeśli mieli zamknąć ten rozdział to musieli się rozdzielić na dobre. – W takim razie mam jeszcze kilka dni by się odpowiednio z Tobą pożegnać – jej spokojny głos nie pasował do tego co czuła w środku. Chyba jeszcze nigdy nie czuła takiego zdenerwowania. Nawet wtedy gdy pierwszy raz na siebie wpadli, gdy szli na pierwszą randkę albo gdy mówiła mu o niespodziewanej ciąży. Teraz serce biło jej jak oszalałe, wiedząc, że kolejnego odrzucenia by po prostu nie zniosła. – Pieprzyć to Jemi. Podobno żyje się tylko raz – tym razem to Mari złapała go za dłonie i przysunęła się bliżej. Jeśli jego wyjazd miał być faktycznie ucieczką i pożegnaniem to potrzebowała do tego odpowiedniego zamknięcia. Chociaż z drugiej strony była to tylko wymówka. Marianne chciała po prostu zagłuszyć te wszystkie natrętne myśli, chciała zabić to poczucie pustki i samotności, które towarzyszyły jej od tak dawna. Była zmęczona. Naprawdę zmęczona a wiedziała, że Jerry może dać jej chociaż to chwilowe ukojenie. Więc czekała. Po prostu czekała na jego reakcję i ewentualny ruch.

Jermaine Lyons
towarzyska meduza
kwiatek
stolarz — Plane Wood Carpenter
32 yo — 180 cm
Awatar użytkownika
about
robię meble, ciągle pomagam na farmie i chcę spełnić marzenie o archeologii, ale życie pisze własne scenariusze
Chciało mu się śmiać, bo sam zadał jej dokładnie to pytanie kilka tygodni wcześniej - chyba nawet stał w tym samym miejscu? - kiedy w urodziny Lily Marianne zaproponowała, że łatwiej będzie, jeśli przez jakiś czas pomieszkają oddzielnie. To znaczy w większej odległości od siebie niż sama farma. Wtedy uważał to za coś niemożliwego do zrealizowania. Ba, wręcz oburzył się, że zasugerowała rozłąkę. A dziś zarówno adresat jak i nadawca pytania został odwrócony i stało się ono rzeczywistością za jego sprawą - stał na pierwszym schodku wylotu najpierw na cztery tygodnie, później na dwa lata, jeśli zdecyduje się na powrót na uniwersytet.
Słowa o pożegnaniu zabolały tym mocniej, że wiedział, że Marianne ma rację. Po jego powrocie z Adelaide nic nie będzie już takie samo, chciał się przecież odciąć zupełnie. On również chciałby zamknąć ich rozdział raz a dobrze, ale chyba nie w taki sposób. Z drugiej strony to ona zrobiła pierwszy krok, więc nie powinien mieć skrupułów. Tylko że znał ten scenariusz doskonale. Ulepszali go raz za razem, wprowadzając coraz to piękniejsze chwile, które runęły bardziej boleśnie z każdą kolejną próbą.
Pochylając głowę oparł swoje czoło o jej czoło. Zamknął jej złączone ze sobą nadgarstki w uścisku dłoni, które przyłożył do jej klatki piersiowej dając tym samym znać, że powinna się wycofać.
- To do niczego nie prowadzi. Prędzej czy później znów złamiemy sobie serca. - A może bolało go coś innego? Że tak naprawdę Marianne swoim obecnym zachowaniem chce zagłuszyć tylko rozczarowanie i rozgoryczenie Alekiem? Że to nie ma nic wspólnego z nim?
Kiedy puścił jej nadgarstki? Kiedy jego dłonie objęły jej szyję, a palce powoli wplątały się we włosy tuż nad karkiem? Wodził leniwie wzrokiem po jej twarzy, starając się zapamiętać jak najwięcej szczegółów, które i tak znał już na pamięć. Kciukami delikatnie gładził ją po policzkach, aż w końcu jednym z nich jak najbardziej celowo musnął jej dolną wargę. Uśmiechnął się ciepło będąc zdecydowanym przerwać w każdej chwili, gdyby sytuacja zmierzała w niewłaściwym kierunku. Był w stanie to zrobić, zanim przekroczą granicę. Nie wiedział skąd ma w sobie tę siłę i samozaparcie, ale wiedział, że przerwie w odpowiednim momencie, gdyby Marianne zdecydowała się wykonać kolejny krok próbując go pocałować.
A potem pojawiła się myśl, że jeszcze nie tak dawno jej usta całował Alec Carnegie. Jerry niespecjalnie należał do zazdrośników czy buntowników. Kierował się w życiu swoimi pokracznymi zasadami, które nie zawsze pokrywały się z oczekiwaniami najbliższych, jednak nie miał nigdy potrzeby buntu dla samego buntu. Ale Carnegie miał wszystko - urodę, pieniądze, karierę, samochód. Był na tyle głupi, żeby stracić największą wartość, jaką mógł dać mu przewrotny los. Nie żeby Jermaine sam uważał się za mniejszego głupca, ale teraz ponownie miał możliwość sięgnięcia po coś znacznie ważniejszego niż wszystko to, co miał Alec. On, Jerry Lyons, choć raz miałby coś więcej od tego drugiego!
Kusiło. Ale wiedział, że to złe dla niego, dla niej, dla Lily. Ostatnie dwa miesiące przecież wytrzymali bez niepotrzebnych prowokacji! Tylko dzięki skupieniu się na uczuciach córki potrafił wyłączyć własne potrzeby i emocje. Także teraz myślał o niej stojąc tak blisko jej matki, której ciepło ciała wyczuwał tuż obok siebie. Kciukami zadarł jej głowę do góry, aby na niego spojrzała.
Potrafiłby powstrzymać ją. Nie przewidział jedynie tego, że jego ciało zbuntuje się przeciwko niemu pokonując ostatnie centymetry dzielące ich usta bez świadomego udziału i pozwolenia rozumu.

Marianne Harding
lisowa
A.
Weterynarz — Animal Wellness Center
28 yo — 167 cm
Awatar użytkownika
about
Po latach odkurzyła swój dyplom i wróciła do weterynarii, przejęła klinikę, którą chciałaby wykupić a do tego wychowuje pięciolatkę i wciąż próbuje zacząć wszystko od nowa.
Znów złamiemy sobie serca.
Czy Marianne Harding kiedykolwiek słuchała się swojego zdrowego rozsądku tym samym zagłuszając impulsywne emocje? Ona nigdy w takich sytuacjach nie myślała o konsekwencjach swoich działań i sięgała po to, czego tak bardzo pragnęła. Udało im się wytrzymać dwa miesiące bez swojej bliskości, co było ich dość dużym osiągnięciem i rekordem jednocześnie, ale była to tylko i wyłącznie jego zasługa. Za każdym razem Jerry znajdował w sobie siłę by się odsunąć i dla dobra ich córki nie pozwolić sobie na przekroczenie ten niebezpiecznej granicy, do której podczas prawie każdego spotkania nieświadomie (a może świadomie) się zbliżali. Dziś nie mogła zrzucić tego na wypity alkohol. Dziś była całkowicie trzeźwa i wciąż chciała tego samego.
Ten jeden jedyny raz.
To tylko krótka chwila zapomnienia.
Ostatni raz

Niezliczoną ilość razy powtarzała to sobie w głowie. Każda, dosłownie każda kolejna taka obietnica była łamana tak szybko, jak tylko Jemi pojawił się blisko niej. Wciąż czuła, że mimo że znajdował się tak blisko niej to jednak dzielił ich ogromny dystans. Złączone dłonie czy te pocieszające uściski kompletnie jej nie wystarczały. Zwłaszcza, że w pewnym momencie uścisk zelżał a jej ręce opadły wzdłuż ciała. Była pewna, że jest to ten moment gdy mężczyzna znowu się odsunie budując pomiędzy nimi dystans, którego już nie uda jej się pokonać. Wcześniej mówiła szczerze o tym poczuciu winy, ale może była w błędzie? Może zamiast czuć się źle z powodu, że nie starała się wystarczająco powinna mieć do siebie żal, że starała się za mocno?
Zamiast poczuć chłód spowodowany zwiększeniem odległości jego dłonie znalazły się na jej szyi. Momentalnie chciała podnieść głowę i odnaleźć jego spojrzenie, z którego byłaby w stanie wyczytać wszystkie jego myśli. Oboje to potrafili – czytać ze swoich oczu jak z otwartej księgi. I o ile w większości przypadków ułatwiało to życie, tak teraz powodowało to dodatkowe komplikacje. Wystarczyło kilka muśnięć by jej ciało się zrelaksowało. Uwielbiała jak bawił się jej włosami, jak splatał dłonie na jej karku i zadziornie nakręcał sobie na palec kosmyki jej ciemnych włosów. Tylko to wciąż było za mało. ZA MAŁO! Dlatego, gdy ujął kciukiem jej podbródek, zmuszając by spojrzała w górę zamarła. To spojrzenie. Ta bliskość. Znów poczuła na plecach elektryzujący dreszcz, którego tak brakowało jej przez ostatnie miesiące. Tylko Jerry potrafił jednym gestem obudzić w niej takie uczucia.
Tak bardzo nie powinniśmy tego robić…
A jednak było już za późno. Marianne również zbliżyła się, wychodząc mu naprzeciw. To było tak intuicyjne, że swój ruch zrozumiało dopiero, gdy ich usta się ze sobą zetknęły. Czuła się jak narkoman, który po długich tygodniach odwyku ponownie kosztuje ulubionej używki. Nie było już odwrotu, więc pogłębiła ich z początku delikatny pocałunek, obejmując dłońmi jego ciepłą szyję, by po chwili dłońmi zjechać na jego umięśnione od fizycznej pracy barki. Jej ciało reagowało automatycznie, jakby nigdy nie zapomniało jego dotyku i bliskości. Schodząc dłońmi po jego ramionach wodziła palcami po jego odsłoniętej skórze aż w końcu złapała jedną z jego dłoni, splotła ich palce i odsuwając materiał zwiewnego sweterka, wsunęła ją pod spód. Kontakt jego palców z jej rozgrzaną skórą na brzuchu wywołał kolejny dreszcz, ale w tym momencie nie potrzebowała niczego innego.

Jermaine Lyons
towarzyska meduza
kwiatek
stolarz — Plane Wood Carpenter
32 yo — 180 cm
Awatar użytkownika
about
robię meble, ciągle pomagam na farmie i chcę spełnić marzenie o archeologii, ale życie pisze własne scenariusze
*.*

Jerry jeszcze nie rozumiał, co się działo. Wraz z ciepłem ust Marianne wpijających się w jego wargi, wybuchła w jego klatce piersiowej nowa siła - świeża, ożywcza, energetyzująca, a jednocześnie tak dobrze znana! Gdzieś w podświadomości wiedział, że jest zatruta, co wypierał, bowiem czuł się tak, jakby tym jednym gestem Harding mogła naładować sukcesywnie przez tygodnie dystansu rozładowujące się baterie emocjonalne i fizyczne Lyonsa. Dłonie kobiety błądzące po jego ramionach wywoływały przyjemne dreszcze rozbudzając pragnienie więcej, więcej, więcej.
Nie rozumiał także wtedy, gdy jego dłoń - za jej sprawą - dotknęła ciepłej i miękkiej skóry Marianne. Bez pośpiechu sunął dłonią po jej brzuchu, wierzchem palców musnął wystające kości biodrowe, aby na koniec przejechać powolusieńku palcami wzdłuż kręgosłupa od linii stanika aż po odcinek lędźwiowy, na którym już ułożył całą swoją dłoń, dociskając jej ciało do swojego.
Ciągle nie był świadomy, gdy drugą dłonią na oślep i niezdarnie rozpinał guziki jej sweterka; gdy przygryzał lekko jej dolną wargę łapiąc oddech tylko po to, aby zaraz pogłębić pocałunek; gdy po rozpięciu ostatniego guzika wsunął dłoń między materiał a jej skórę na ramieniu, aby sweter swobodnie zsunął się i opadł im obok stóp.
Dopiero nagłe drżenie jej ciała w jego ramionach uprzytomniło mu, że znów to zrobili. Przekroczyli granicę. Ciągle jeszcze mogli się wycofać, ale czy chcieli to robić? Jerry przerwał pocałunek zagryzając wargi i cofając głowę, choć nie odsunął się nawet na milimetr. Serce i rozum toczyły ze sobą okrutną i zadziwiająco równą walkę, z której każde i tak wyjdzie na tarczy. Nie było tu zwycięzców, bez względu na to, co zrobi.
Z westchnieniem zmarszczył brwi wpatrując się w jej oczy intensywnie, a jego klatka piersiowa falowała od przyspieszonego oddechu wcale nie wolniej od jej klatki piersiowej. Co my robimy, Marianne? Niszczymy się kochając, niszczymy się będąc oddzielnie. Czy to się kiedyś skończy? Pokręcił przecząco głową nie będąc pewnym, co ten gest oznacza. Nie musiał nawet patrzeć, żeby wiedzieć, co dzieje się w sercu Marianne. Pragnienie, potrzeba bliskości, czułości, zainteresowania, a z drugiej strony zaprzeczenie, niepewność, napięcie, tęsknota, dziura w sercu, której nie dało się zapełnić inaczej niż tym drugim. Dlaczego nie mogli żyć ze sobą, albo o sobie zapomnieć? Dlatego wciąż nie umieli się od siebie odciąć? Dlaczego ciągle doprowadzali do takich sytuacji, jeszcze bardziej uzależniając się od siebie i sprawiając, że każdy kolejny odwyk wywoływał jeszcze silniejszą zależność, euforię, a przez to bardziej nasilone objawy zespołu odstawiennego?
Ostatni raz, Marianne. Tym razem naprawdę ostatni raz.
Ciężar ponownie ucisnął klatkę piersiową Jerry’ego, kiedy obejmował dłońmi jej twarz i z bólem i miłością w oczach złączył ich usta w pocałunku. Serce go bolało, gdy napierając na nią swoim ciałem zmuszał ją do cofnięcia się, żeby oprzeć się pośladkami o kuchenną wyspę. Dusza rozdzierała mu się na kawałki, gdy kładł dłonie na jej biodrach i podsadzał ją na blat tej wyspy, aby nie musieć pochylać głowy do składania pocałunków na jej ustach, szyi i ramionach.
Rozum mówił: będziesz cierpiał; obydwoje będzie cierpieć.
Ale Jermaine miał to wszystko gdzieś, bo ciało każdą komórką krzyczało: ona, ona, ona!. A rozrywające go miłość i tęsknota zdjęło wszelkie hamulce i opory pozwalając dłoniom i ustom na upajającą zmysły i uczucia wędrówkę po całym ciele Marianne domagając się tego samego z jej strony, gdy ściągnął przez głowę koszulkę, a ona - czytając mu w myślach - ponownie zarzuciła ramiona na szyję, przysuwając się jeszcze bliżej niego.

Marianne Harding
lisowa
A.
ODPOWIEDZ