stolarz — Plane Wood Carpenter
32 yo — 180 cm
Awatar użytkownika
about
robię meble, ciągle pomagam na farmie i chcę spełnić marzenie o archeologii, ale życie pisze własne scenariusze
Kop. Kop. Kop.
Babcia coś ostatnio przebąkiwała, że u pani Foster rośnie piękna pigwa, a ona nie ma jeszcze takiego drzewka w swojej kolekcji, więc Jermaine - korzystając z okazji, że państwo Lyons pojechali do miasta - postanowił zrobić starszej kobiecie niespodziankę. I tak się złożyło, że zamiast kopać ziemię w Erytrei, kopał ogródek na australijskiej wsi po drugiej stronie świata, żeby spełnić pragnienie babci. I czuł się z tym w porządku. Oczywiście, jego marzeniem był skwar afrykańskiego południa, zapach piaszczystej ziemi, atmosfera skupienia, kiedy cały zespół poszukuje tego jednego ostatniego elementu bogato zdobionego glinianego talerza z końca VI wieku. Ale tutaj też było fajnie. A on mógł wyobrażać sobie siebie niczym Indianę Jonesa, że wcale nie robi dołka na drzewko w Queensland, a spędza czas na wykopaliskach i bardzo ostrożnie wymiata ziemię specjalną łopatką, aby przypadkiem nie uszkodzić bardzo cennego znaleziska...
Po wykopaniu trzech dołków wyprostował się, aby dać ulgę plecom oraz otrzeć pot z czoła i wtedy dostrzegł ruch. Zmrużył oczy, ale od szybkiego wyprostowania się pojawiły mu się mroczki przed oczami i potrzebował chwili na powrót do normalności.
- Hej! Hej! - krzyknął przykładając dłoń do czoła, aby osłonić oczy przed słońcem i lepiej widzieć sylwetkę, która przekroczyła bramkę ogródka i nie przejmując się niczym ruszyła w kierunku grządki.
No pewnie! Ktoś zobaczył, że dziadkowie wyjechali do miasta, więc bezczelnie włamał się na ich posesję i zamierza ukraść dobra babci Scarlett! Niedoczekanie jego! Jerry złapał trzymany przez siebie szpadel jak dzidę gotową do ataku i ruszył w stronę złodziejaszka, który nawet nie zareagował na jego poprzednie krzyki. To i lepiej, zajdzie go od tyłu z zaskoczenia. Nie zamierzał pozwolić na to, aby ktokolwiek kradł rośliny jego babci. Jeszcze potem byłoby na niego i nijak nie wytłumaczyłby się starszej kobiecie, że on nie miał nic wspólnego z tym rabunkiem, skoro to on - Jermaine - miał pilnować dobytku w trakcie nieobecności właścicieli na farmie.
- Odłóż to co trzymasz na ziemię, podnieś ręce i odwróć się grzecznie, a może puszczę cię wolno bez wszczynania awantury i wzywania policji! - zawołał groźnie celując w kucającą przy ziemi obcą osobę szpadlem.

Marianne Harding
lisowa
A.
Weterynarz — Animal Wellness Center
28 yo — 167 cm
Awatar użytkownika
about
Po latach odkurzyła swój dyplom i wróciła do weterynarii, przejęła klinikę, którą chciałaby wykupić a do tego wychowuje pięciolatkę i wciąż próbuje zacząć wszystko od nowa.
Zsiadając z roweru rozejrzała się po ranczu, które zawsze wywoływało w jej sercu spokój. Od kilku lat co najmniej raz w tygodniu pojawiała się u Państwa Lyons kupując świeże warzywa i owoce dla siebie i rodziców. Czasami zostawała na dłużej by porozmawiać sobie z miłą starszą panią, albo po prostu siodłała konia i robiła sobie małą przejażdżkę po okolicy. Jednak odkąd poszła na studia w rodzinnym miasteczku bywała jedynie w weekendy albo dłuższe przerwy od nauki, przez co i tutaj pojawiała się rzadziej. Dzień wcześniej umówiła się na wizytę i nawet pomimo nieobecności małżeństwa dostała pozwolenie na samodzielne zebranie warzyw. Rozliczyć się miały następnym razem, więc dzierżąc w dłoni wiklinowy koszyk weszła do sadu.
Kilka rumianych jabłek, dojrzałych śliwek, z których planowała upiec owocowy placek wpadło od razu do koszyka. I nachylała się właśnie nad grządkami z pomidorami, gdy usłyszała za sobą nieznajomy, męski głos. W pierwszym momencie wystraszyła się nie na żarty, przez co upuściła na ziemię dwa piękne pomidory, które rozprysły się tuż obok jej cielistych sandałków.
- Chwila, chwila kowboju! – odwracając się wbiła ostre spojrzenie w młodego mężczyznę, którego nigdy wcześniej nie widziała. Pani Lyons wspominała ostatnio, że przydałaby jej się pomoc na ranczu, więc zapewne zatrudniła jakiegoś nieokrzesanego jeszcze pracownika, który miał czelność celować w nią szpadlem. – Jesteś chyba za dużym chłopcem by bawić się w strażnika teksasu, więc zabieraj mi to sprzed nosa, albo to ja wezwę policję! – wstała próbując strzepnąć ze swojej sukienki mokrą plamę po pomidorze. Przez jakiegoś idiotę zmarnowała dwa piękne owoce! A przecież dobrze wiedziała ile wysiłku i pracy trzeba włożyć doglądając te krzaczki. Gdy spojrzała na swój koszyk, który nieumyślnie musiała przewrócić podczas tego niespodziewanego ataku, przez co większość owoców rozsypała się po grządce, poczuła złość. Co on sobie myślał? Nie wolno zaskakiwać tak ludzi, więc lekko mrużąc oczy przez nadmierne słońce spoglądała na młodego chłopaka.
- Jak już postanowiłeś mnie zaatakować, może okażesz, chociaż szczyptę dobrych manier i się przedstawisz? – skrzyżowała ręce na piersi, przyjmując dość bojową postawę. Nie spodziewała się, że wziął ją za złodzieja, który postanowił pod nieobecność gospodarzy obrabować ich warzywnik. Tym bardziej przez myśl jej nie przeszło, że owy strażnik rancza może być spokrewniony ze starszym małżeństwem. Marianne ani przez sekundę nie poczuła się winna całego tego zajścia. Ba! To ona oczekiwała przeprosin i wyjaśnienia całego tego zajścia.
towarzyska meduza
kwiatek
stolarz — Plane Wood Carpenter
32 yo — 180 cm
Awatar użytkownika
about
robię meble, ciągle pomagam na farmie i chcę spełnić marzenie o archeologii, ale życie pisze własne scenariusze
Pomidory upadając i tworząc wokół jej nóg czerwoną - chciałoby się powiedzieć krwistą - breję skupiły na chwilę uwagę Jermaine’a i dostrzegł całą sylwetkę “złodziejaszka” dopiero wtedy, gdy stał przed nim wyprostowany. A raczej “stała wyprostowana”. Nie, nie była to postawa skruszonego i przyłapanego na gorącym uczynku dzieciaka, jaką spodziewał się dostrzec. Stała przed nim dumna i pewna siebie dziewczyna, która - co wyczytał z jej buńczucznej postawy oraz piorunującego spojrzenia - nie czuła się winna nawet w najmniejszym stopniu. I pewnie w innych okolicznościach Jerry zszedłby z tonu i próbował dogadać się z nią jakoś polubownie w kwestii tych owoców i pomidorów. Tylko że po pierwsze - nie chciał podpaść babci, nie miał pojęcia, czy nie zaplanowała czegoś z tych pomidorów. Po drugie - w jego głowie szybko pojawił się komunikat “nope, stary, nie twoja liga”, więc nie zależało mu na zrobieniu dobrego wrażenia. Jak miał je zrobić, będąc w spoconym i umazanym trawą i ziemią podkoszulku? No nieważne, bo oto po trzecie - groziła mu policją na własnym podwórku, a to już było w jego oczach grube przegięcie.
- Słucham?! - aż prychnął i z wrażenia opuścił szpadel. Miała tupet! Nie dość, że włamała się na cudzą posesję, to jeszcze próbowała rozstawiać go po kątach i domagać się manier? Chyba sobie żartowała! - Może się przyzwyczaiłaś, że na ładną buzię więcej ujdzie ci na sucho, ale bez szans, nie ze mną te numery! - uśmiechnął się złośliwie kręcąc głową. - To ty bezczelnie wtargnęłaś na mój teren, więc nie obowiązują mnie zasady dobrego gospodarza. Poza tym - co powiesz policji? “Dzień dobry, włamałam się na farmę Lyonsów, kiedy jeden z nich prawem nadanym mu przez stan Queensland jak i zwykły zdrowy rozsądek, postanowił mnie wygonić w trakcie kradzieży pomidorów”? - przedrzeźniał jej dziewczęcy głosik wykrzywiając prześmiewczo twarz w grymasie. - Śmiało, nikt nie kupi tej bajeczki, a sama szybciej wpakujesz się w kłopoty. - Uniósł z powrotem szpadel - oczywiście nie zamierzał go używać, po prostu robił za straszaka - i robiąc krok w jej kierunku - ot, tylko po to, aby sprawdzić, czy dalej będzie taka harda - dźgnął końcem szpadla w powietrze niedaleko niej. - Grzecznie proszę o opuszczenie tej posesji. Ale wcześniej - przytrzymał szpadel jedną ręką, a drugą wyciągnął w jej kierunku - zapłać za pomidory - kiwnął głową na rozklekotane owoce u jej stóp mimochodem zerkając także na plamę na kwiecistej sukience. Na końcu języka miał “namocz na noc w zimnej wodzie i rano przed wrzuceniem do pralki poszoruj solą, powinno zejść”, ale nie miał w zwyczaju bratać się ze złodziejami.
lisowa
A.
Weterynarz — Animal Wellness Center
28 yo — 167 cm
Awatar użytkownika
about
Po latach odkurzyła swój dyplom i wróciła do weterynarii, przejęła klinikę, którą chciałaby wykupić a do tego wychowuje pięciolatkę i wciąż próbuje zacząć wszystko od nowa.
- O proszę, czyli potrafisz coś więcej poza machaniem szpadlem i napadaniem Bogu ducha winnych dziewczyn? – nawiązała do jego znajomości podstaw prawa i geografii w dość pogardliwy sposób. Bo chociaż w innych okolicznościach byłaby na pewno milsza i próbowała w pokojowy sposób rozwiązać to nieporozumienie, tak młody mężczyzna na tyle nadepnął jej na odcisk, że nie zamierzała silić się chociaż na minimalną dawkę dobrego wychowania. Przez chwilę jednak zastanowiła się nad jego wcześniejszymi słowami Skoro uważał się za jednego z gospodarzy tej farmy czy był jakoś spokrewniony z państwem Lyons? Wspominali kiedyś, że mają wnuka, ale Mari nigdy wcześniej go nie widziała. Szybko przestała skupiać się na ich powiązaniach rodzinnych, bo nieznajomy wykonał krok w przód, ponownie machając w powietrzu swoim narzędziem pracy. Chciał ją sprawdzić? Cóż… Trafiła kosa na kamień, więc i ona wykonała krok do przodu i opierając w bojowym geście dłonie na swoich biodrach wbiła w niego kolejny raz mordercze spojrzenie.
To był już szczyt bezczelności, gdy poprosił… Nie. Gdy zażądał od niej zapłaty za pomidory, które zamiast trafić dzisiaj na talerz, wylądowały na piaszczystej ziemi i to z jego winy! – Gdybyś mnie nie wystraszył nic by się nie wydarzyło, więc to Ty powinieneś przepraszać! Za kogo Ty się masz? – burknęła w jego kierunku ani na sekundę nie odrywając od niego spojrzenia. Czy to możliwe, że spotkali się już gdzieś wcześniej? Może jednak widziała go na zdjęciach, które kiedyś pokazywała jej Pani Lyons? Może faktycznie był ich wnukiem, który wziął ją za… złodzieja? Aż krew się w niej zagotowała i pewnie gdyby nie jego spokojne, piękne błękitne oczy sama przyłożyłaby mu tym dzielącym ich szpadlem. Zamiast tego pospiesznie odwróciła się w stronę przewróconego koszyka, do którego z powrotem wrzuciła rozsypane jabłka i śliwki i podniosła z ziemi to, co zostało z pomidorów. Czyli czerwona maź wymieszana z piaskiem, która w mgnieniu oka znalazła się na wyciągniętej wciąż dłoni chłopaka.
I kolejny raz zamiast wyrzucić z siebie potok opryskliwych złośliwości celnie wymierzanych w jego kierunku spojrzała tym zawadiackim spojrzeniem w jego oczy. – Przeproś i rozejdziemy się grzecznie w swoje strony a Pani Lyons nie będzie musiała wiedzieć, że wystraszyłeś jej ulubioną klientkę – miała ochotę znowu skrzyżować ręce na piersi w tym wojowniczym i pewnym siebie geście, ale również jej dłoń oblepiona była pozostałością po pomidorze.
towarzyska meduza
kwiatek
stolarz — Plane Wood Carpenter
32 yo — 180 cm
Awatar użytkownika
about
robię meble, ciągle pomagam na farmie i chcę spełnić marzenie o archeologii, ale życie pisze własne scenariusze
No i trafiła mu się zadzierająca nosa panienka o delikatnych rączkach, co to pewnie prawdziwej pracy nie zaznały. A on głupi się łudził, że na wsi takiej nie uświadczy! - Wow, to takie dojrzałe oceniać człowieka z góry na podstawie tego, że pracuje fizycznie - gdyby nie trzymany w dłoniach szpadel, na pewno zaklaskałby jej ironicznie. - Myślałem, że Australia to dość nowoczesny kraj, ale widzę, że na wsi dalej króluje zaścianek… - westchnął ostentacyjnie z pobłażaniem dla jej płytkiego i krzywdzącego osądu.
Chociaż zaimponowała mu nieco tak twardo obstawiając przy swoim i jeszcze podejmując rękawicę tym odważnym krokiem do przodu. Jerry odruchowo cofnął szpadel, bo jeszcze tego mu brakowało, żeby sama na niego weszła i oskarżyła go o zrobienie jej krzywdy. Chyba była do tego zdolna, skoro miała na tyle poprzestawiane w głowie, żeby wcisnąć mu w rękę rozpadającego się pomidora i domagać się jeszcze przeprosin! Parsknął gromkim śmiechem, bo dawno nie usłyszał nic tak zabawnego. Szybko jednak jego śmiech umilkł, pomidor znów wylądował na ziemi między nimi jeszcze bardziej się rozbryzgując, a Jermaine zrobił kolejny krok w jej kierunku, ponownie przybierając groźną minę. - Gdybyś się tu nie włamała… - zaczął, ale machnął w końcu na to ręką, bo jego trud był bezcelowy, mógł mówić, ale wszystko trafiało jak grochem o ścianę. - Posłuchaj, nie wiem nic o żadnej klientce. Wyglądasz na taką, co lubi wciskać ludziom kit, więc możesz powtarzać babci co tylko ci się tylko podoba - nieprawda, wyglądała w tej sukience i z chusteczką na włosach bardzo dziewczęco i niewinnie, ale równie dobrze ten strój mógł mu zamydlić oczy. On się na to nie nabierze! - A teraz wynoś się stąd - strzepnął resztą soku z pomidora z ręki, a kilka kropli poleciało niefortunnie - niecelowo, naprawdę! - w kierunku dziewczyny brudząc jej ramiona i twarz. Jerry uśmiechnął się z satysfakcją podchodząc do furtki, ale absolutnie nie zamierzał za nic przepraszać. - Chciałaś dżentelmena, to masz - otworzył przed nią furtkę i gestem brudnej od ziemi i pomidora ręki wskazał kierunek, w jakim powinna się udać. Poza bramy rancza. Na zewnątrz. - Znikaj. I nie chcę cię tu więcej wiedzieć. Też mi coś. Ulubiona klientka babci. Ma fantazję. Co za bezczelna dziewucha… - ostatnie zdania mruknął do siebie pod nosem i patrząc sugestywnie na furtkę dał jej znać, że - ach, jaki łaskawca - pozwala jej odejść bez ponoszenia konsekwencji za jej niecne czyny. I to z owocami w koszyku!
lisowa
A.
Weterynarz — Animal Wellness Center
28 yo — 167 cm
Awatar użytkownika
about
Po latach odkurzyła swój dyplom i wróciła do weterynarii, przejęła klinikę, którą chciałaby wykupić a do tego wychowuje pięciolatkę i wciąż próbuje zacząć wszystko od nowa.
Zacisnęła mocniej wargi niedowierzając, że została tak potraktowana. I to przez kogo? Przez jakiegoś zadufanego w sobie chłopaczka, który sam przyznał sobie rolę kowboja. Jego błędny osąd sytuacji doprowadził do tego wszystkiego! A teraz w dodatku ją obrażał, więc tylko wbijała w niego coraz wścieklejsze spojrzenie, podejrzewając, że jej policzki przybrały podobny kolor, co rozbite na ziemi pomidory. Pomyśleć, że przyjechała tutaj specjalnie po świeże owoce i warzywa, gdy równie dobrze mogła kupić je na targu. Nie musiałaby nadkładać drogi i miałaby święty spokój.
- Nie włamałam się tutaj! – podniosła zdecydowanie głos, bo czy mężczyzna był świadomy, że jeszcze jakiś czas temu Mari była tutaj częstszym gościem niż on sam? W końcu nigdy nie widziała go ani w okolicy ani na ranczu, więc musiał niedawno przyjechać. W zeszłym tygodniu, gdy jeździła konno jego babcia nie wspomniała nawet o przyjeździe wnuka a przecież nie takimi rewelacjami lubiła się chwalić. Pokręciła tylko z niedowierzaniem głową, gdy tak ostentacyjnie wyprosił ją z działki. – Zadufany w sobie gnojek – idąc w kierunku otwartej furtki mruczała pod nosem złośliwości, których sam zainteresowany nie miał szans dosłyszeć. I niech sobie nie myśli, że cała ta sprawa zostanie zapomniana! Na pewno przy najbliższej okazji wspomni jego babci jak jej wnuk traktuje gości i klientów, dzięki którym mają za co żyć. Wiedziała, że chłopak nie bywał tutaj często. Gdyby jako dzieciak czy nastolatek wykazywał takie zachowanie to jego dziadek z pewnością odpowiednio wychowałby tego młodego chłopaka. A tak? Nikt go nie nauczył manier.
I zapewne opuściła by ranczo, bez słowa kierując się w stronę roweru, który pozostawiła przy płocie, ale zanim podeszła do furtki jej uwagę zwróciło głośne i wesołe szczekanie. – Marley! – wystarczył ten czworonożny przystojniak wesoło merdający ogonem a na jej twarzy pojawił się promienny i radosny uśmiech. Bez wahania kucnęła i zaczęła drapać psiaka za uchem. Czy tak reagowałby obronny pies na jakiegoś złodziejaszka? Nadal kucając posłała wymowne spojrzenie w stronę mężczyzny, bo nawet, jeśli nie obchodziła ją jego opinia, to chyba był to jednoznaczny dowód, że wszyscy ją tutaj znają.
- Pokaż swoją łapkę – obejrzała dokładnie miejsce, które jeszcze niedawno było tak poranione, że nie do końca wiadomo było czy uda się wszystko dobrze nastawić. A po miesiącu rehabilitacji psiak biegał jakby nigdy nic się nie stało. Kolejny raz pogłaskała go za uchem i wstając złapała za wiklinowy koszyk. – Przekaż babci, że jutro będę w klinice i może przyprowadzić go na zastrzyk. Na wszelki wypadek trzeba powtórzyć dawkę antybiotyku, chociaż wszystko zrosło się bardzo dobrze. – po minie mężczyzny domyśliła się, że nic nie wiedział o kontuzji psa, który przez wiele lat pilnował rancza. I kto tutaj był obcym? – Kilka tygodni temu Marley wpadł w myśliwskie wnyki i poważnie poharatał sobie łapę. Akurat byłam w mieście na kilka dni i pomagałam lekarzowi go zszywać. Na szczęście winowajcy zostali złapani a wnyki uprzątnięte – nie wiedziała po co mu to wszystko mówiła, pewnie nawet nie był zainteresowany takimi informacjami. Skoro tak traktował ludzi, więc pewnie i własne zwierzęta były mu obojętne.
towarzyska meduza
kwiatek
stolarz — Plane Wood Carpenter
32 yo — 180 cm
Awatar użytkownika
about
robię meble, ciągle pomagam na farmie i chcę spełnić marzenie o archeologii, ale życie pisze własne scenariusze
Widząc psa podbiegającego do dziewczyny Jermaine zwątpił. Znał się ze zwierzakiem kilka dni, ale skoro Marley wobec niego - domownika! - pozostawał nieufny, a tak chętnie podbiegł do tej “złodziejki”, musiała tutaj bywać wcześniej. To zmusiło go do zastanowienia się. Historia zranienia psiaka także trzymała się kupy, dziadek opowiadał mu o tym pierwszego wieczora po przyjeździe.
Cholera. Jej słowa mogły być prawdziwe. A co jeśli rzeczywiście kupowała owoce i warzywa u babci? Kontrola była jednak najwyższą formą zaufania. Wyciągnął z tylnej kieszeni spodni telefon i wystukał szybko numer do babci. Odezwała się po trzech sygnałach. - Hej babciu, tu Jerry, jest sprawa. Bo przyszła… - Ach, na śmierć zapomniałam ci powiedzieć! Marianne miała przyjść po owoce i warzywa. - Tak, już tu jest - łypnął na dziewczynę kątem oka słuchając odpowiedzi babci: Świetnie. Wie, gdzie co jest, więc nie przeszkadzaj jej. I gdyby czegoś potrzebowała, to służ pomocą. Jak ma pieniądze, to możesz wziąć od razu, a jak nie, to rozliczymy się następnym razem, jak ustaliłyśmy ostatnio. - Mhmmm… - mruknął tylko w odpowiedzi. Zanim jednak się rozłączył, babcia dodała swoje: Albo nie! Jesteś jeszcze? Powiedz, żeby poczekała, mam jej coś do przekazania. Będziemy za pół godzinki. Buziak! I tyle ją było słychać.
Jerry’emu zrobiło się zwyczajnie głupio. Nie przyszło mu do głowy, że dziewczyna od początku może mówić prawdę i teraz musiał przełknąć gorycz błędnego osądu. Co nie znaczyło, że zamierza od razu ją przepraszać! Ona także nie zachowała się wobec niego w pełni w porządku! Przynajmniej tak to wyglądało w jego oczach. - To tego… no… możesz sobie pozbierać, czego potrzebujesz - podrapał się zawstydzony po głowie i znów przytrzymał jej bramkę, żeby mogła wejść do środka. Zamknął za nią furtkę i schylił się po odłożony na czas telefonowania szpadel. - A, no i babcia prosiła, żebyś poczekała na nią, więc jak już… hmm… - w zawstydzeniu nie patrzył jej w oczy, tylko strzelał swoimi to na lewo, to na prawo, to na te nieszczęsne pomidory, które leżały ciągle na ziemi. - No. Po prostu zrób, co masz zrobić i nie zawracaj mi głowy - wydusił zły na siebie, że tak szybko wyrobił sobie o niej zdanie, ale był tutaj od kilku dni, naprawdę nie miał obowiązku znać wszystkich klientów babci Scarlett! Machnął zirytowany ręką i oddalił się w cholerę do tych pigw, które miał zasadzić przed powrotem kobiety. Wsadzał drzewka w dołki, a co jakiś czas zerkał w stronę dziewczyny, czy jeszcze coś zbiera, czy już usiadła w altanie w oczekiwaniu na panią Lyons. Gdy zbierając gruszki zbliżyła się do jego stanowiska pracy, Jermaine zebrał się w sobie, odchrząknął, wbił szpadel w ziemię i oparł się o jego rączkę łokciami. - Słuchaj, głupia sprawa, ale mogłabyś nie mówić babci o pomidorach - które i tak już posprzątał - i tym… khym… nieporozumieniu? - dalej w jego głosie więcej było niezręczności niż skruchy. - Umówmy się tak, że weźmiesz, co wzięłaś i pójdziesz, a ja powiem babci, że już się rozliczyliśmy? - uśmiechnął się nieswojo oferując tę - jakby nie było - łapówkę już nie tak pewnie, jak rzucając wcześniejsze groźby i uszczypliwości.
lisowa
A.
Weterynarz — Animal Wellness Center
28 yo — 167 cm
Awatar użytkownika
about
Po latach odkurzyła swój dyplom i wróciła do weterynarii, przejęła klinikę, którą chciałaby wykupić a do tego wychowuje pięciolatkę i wciąż próbuje zacząć wszystko od nowa.
Zajęta zabawianiem psiaka, który nagle porzucił obok jej nóg znaleziony chwilę wcześniej patyk starała się nie przysłuchiwać telefonicznej rozmowie. To po pierwsze nie była jej sprawa, nawet jeśli poniekąd jej dotyczyła i nie chciała wyjść na wścibską. Chociaż z jego postawy nie trudno było wywnioskować, czego się dowiedział, więc ułożyła tylko dłonie na biodrach, nie zwracając uwagi, że zostawi potencjalne plamy na swojej sukience. Jedna od pomidora już się na niej znajdowała, więc kolejne niczego nie zmieniały. Nie była księżniczką, która boi się ubrudzić. Czerpała ogromną satysfakcję z jego niepewnej postawy i uciekającego wzroku. Wcześniej był tak bojowo nastawiony, nawet, kiedy kierował w jej kierunku ten szpadel. A teraz nawet nie potrafił spojrzeć w jej oczy! Może i lepiej? W końcu na jej twarzy malowało się jedynie „a nie mówiłam?”.
Nie doczekała się jednak przeprosin, więc tylko wzruszyła ramionami i w milczeniu ruszyła w stronę grządek, z których chwilę wcześniej została dosłownie przegoniona. Potrzebowała kilku pomidorów na kolację i do jutrzejszego sosu, wyrwała jeszcze kilka ładnie wyrośniętych marchewek i jedną cukinię, która zajęła prawie pół koszyka. Nie mogła się jednak oprzeć, bo ostatnim razem krem był tak cudowny, że musiała ugotować go po raz kolejny. Z listy, jaką odtwarzała sobie w głowie brakowało jedynie gruszek, ale te rosły niebezpiecznie blisko mężczyzny, którego wolała jednak unikać. I tak musiała poczekać na Panią Lyons, więc biorąc dwa głębsze oddechy ruszyła w stronę sadu. Nie zdążyła się dokładnie rozejrzeć, gdy ponownie usłyszała za swoimi plecami jego głos. Pozwoliła mu się wytłumaczyć, jednak znowu nie uraczyła przeprosin.
- Nieporozumieniu? A gdzie podziała się bezczelna dziewucha? – skrzyżowała ręce na piersi, bo może i mruczał te obraźliwe epitety pod nosem, to Mari słuch miała jeszcze dobry. – Nie potrzebuję Twojej łapówki… - cóż, poza dobrym słuchem i ciętym językiem posiadała umiejętność nazywania rzeczy po imieniu. Chciał kupić jej milczenie? Honor też miała i nie zamierzała pozwolić mu płacić za swoje zakupy. – Nic nie powiem Twojej babci, wystarczy że przeprosisz za te wszystkie oskarżenia. W życiu niczego nie ukradłam – i tak nie zamierzała na niego skarżyć, to było zbyt dziecinne a ta sytuacja i tak była już wystarczająco irracjonalna. Kolejny raz stali blisko siebie, chociaż tym razem nie było pomiędzy nimi wbitego w ziemię szpadla. Za to jego oczy dalej wydawały jej się takie szczere i piękne, tak bardzo nie pasujące do tej bojowej postaci, którą prezentował jej kilkanaście minut temu.
- Dobrze, zapomnę o tym wszystkim, ale pomożesz mi zerwać gruszki. Są wysoko a ja lubię te dojrzałe – wskazała dłonią na rumiane owoce znajdujące się poza jej zasięgiem.
towarzyska meduza
kwiatek
stolarz — Plane Wood Carpenter
32 yo — 180 cm
Awatar użytkownika
about
robię meble, ciągle pomagam na farmie i chcę spełnić marzenie o archeologii, ale życie pisze własne scenariusze
Cały czas stoi przede mną, krótka myśl kryła się pod nie-do-końca-szczerze przepraszającym uśmiechem, za którym zaciskał zęby w celu powstrzymania nieprzyjemnego komentarza. Tak często krzyżujesz te ręce, że zaraz wypadną ci ze stawów. Nie lubił przepraszać za coś, za co nie czuł się do końca winny. Albo nie. Inaczej. W jego rodzinie nikt nigdy nikogo za nic nie przepraszał, problemy tudzież konflikty rozchodziły się po kościach i przechodziło się nad nimi do porządku dziennego, więc i Jerry nie był nauczony tego, jak robić to właściwie. - A skąd miałem wiedzieć, że nie jesteś złodziejem? Gdybyś jak człowiek przyszła i powiedziała, że chcesz kupić warzywa i owoce, to byłoby po problemie - naprawdę starał się spokojnie wyłożyć swój tok rozumowania, ale to było trudne po tym jej niewerbalnym "a nie mówiłam". - Kto normalny wchodzi do cudzego ogródka bez poinformowania o tym gospodarza? Skoro furtka jest otwarta, to znaczy, że ktoś jest na gospodarstwie. Nie schowałem się przed nikim, a nawet stałem kilkanaście metrów od ciebie! - ugryzł się w język o kilka zdań za późno, ale trudno. Nie zamierzał jej przepraszać i kropka. Ona też miała swój udział w tym zajściu i dopóki tego nie przyzna, on nie zamierzał odpuszczać.
Gdy zaproponowała inny rodzaj opłacenia milczenia, Jerry wzruszył obojętnie ramionami. Zostawiając szpadel podszedł bez słowa do gruszy i próbował dosięgnąć wskazanych przez nią owoców, jednak był za niski i nie doskoczył do gałęzi. Po kilku próbach skoków sapnął ciężko i zrezygnował.
- Jeśli oczekujesz ode mnie, że wejdę na drzewo, to zapomnij, nie ma szans, mam lęk wysokości! - aż cofnął się o krok manifestując, że żadna siła na ziemi, w niebie ani piekle nie zmusi go do wejścia nawet na te półtora metra na pierwszą od dołu gałąź. - Mogę za to cię podsadzić. - Kolejne obojętne wzruszenie ramionami, jakby go to wcale nie ruszyło, że miałby ją dotknąć. - Ewentualnie - wskazał kciukiem przez ramię na budynki gospodarcze - dziadek ma w stodole drabinę, ale musisz pójść ze mną i mi pomóc. Sam jej nie przyniosę, jest za ciężka - wychowany przez matkę zagorzałą feministkę, nie miał kompleksów przed proszeniem o pomoc kobiety, bo nie jest na tyle silny, aby przynieść coś samemu. Szczególnie jeśli owo coś było bardziej w interesie tej kobiety niż jego samego. Rozłożył ręce do boków w geście "twój wybór".
Jest jeszcze trzecia opcja: daj, potrzymam ci koszyk, a ty próbuj dolecieć. Podobno niektóre wiedźmy startują do lotu z miejsca, nawet bez miotły i rozbiegu, może i tobie się uda. Wyobrażając sobie tę wizję z Marianne w roli głównej uśmiechnął się do siebie ze szczerym rozbawieniem i zagryzł wargi, aby nie zaśmiać się w głos.
lisowa
A.
Weterynarz — Animal Wellness Center
28 yo — 167 cm
Awatar użytkownika
about
Po latach odkurzyła swój dyplom i wróciła do weterynarii, przejęła klinikę, którą chciałaby wykupić a do tego wychowuje pięciolatkę i wciąż próbuje zacząć wszystko od nowa.
Jej wzrok mówił teraz jedno: Ty tak na serio?
Tak bardzo migał się od przeprosin, wynajdując coraz to nowsze wymówki, że Marianne zwątpiła czy w ogóle jest mu, chociaż trochę przykro z powodu tego nieporozumienia. Owszem, przez chwilę unikał jej wzroku, jednak miała podejrzenia, że bardziej było mu wstyd przed babcią niż obcą dziewczyną. Jedyne, co od niej chciał to by ta sytuacja została pomiędzy nimi. Tylko pomiędzy nimi. A że miała już na dziś wrażeń i nie należała do osób, które od razu lecą ze skargą to machnęła tylko ręką. Mógł sobie włożyć przeprosiny w swoje cztery litery. Guzik ją to obchodziło.
- Przychodzę tutaj co tydzień praktycznie od kilku lat i ani razu Cię nie widziałam, więc skąd miałam wiedzieć kim jesteś? – to było tak głupie, że sama zaczęła zastanawiać się po co w ogóle musi mu to tłumaczyć? Już mu udowodniła, że na ranczu bywała częściej niż on, więc albo naprawdę miała do czynienia z półgłówkiem, który potrafi machać tylko szpadlem i wysuwać przypadkowe oskarżenia? Albo Jerr, jak przedstawił się babci podczas rozmowy, chciał ją jeszcze bardziej zdenerwować. Po moim trupie!
Obserwując odległość dzielącą ich od szopy stwierdziła, że kompletnie nie opłaca się wkładać w to takiego wysiłku dla kilku soczystych gruszek. Zresztą targanie z nim ciężkiej drabiny nie było jakąś szczególną rozrywką, więc wolała spasować.
- Taki z Ciebie cykor? – a jeszcze przed chwilą tak hardo machał szpadlem próbując przepędzić ją z rancza a teraz bał się tych kilku metrów nad ziemią? W pierwszej chwili pomyślała, że przeniósł się tutaj z innej farmy, być może należącej do jego rodziców, ale teraz miała coraz większe podejrzenia, że trafiła na mieszczucha, który chciał pobawić się w gospodarza na farmie nie mając o tym zielonego pojęcia. Wywracając oczami odstawiła wiklinowy koszyk na ziemię i podeszła do drzewa obliczając w głowie trasę do upatrzonych przez siebie gruszek. – To podsadzisz mnie czy nie? – tym razem jej wymowne spojrzenie spoczęło na chłopaku, który kilka sekund później pomógł wdrapać się jej na pierwszą gałąź. Potem poszło już bez problemu. Jedna gałąź, druga. Byłoby jej na pewno znacznie łatwiej, gdyby nie miała na sobie sandałków i sukienki, ale jej wewnętrzna chęć rywalizacji dała o sobie znać i musiała mu pokazać jak to się robi na wsi. – Łap. Tylko ostrożnie, bo rozliczę Cię z każdego owocu – zrywając gruszki, co jakiś czas rzucała je prosto w dłonie chłopaka, który odkładał je do koszyka. Kilka sztuk wystarczyło, więc zgrabnie pokonała trasę w dół i zeskakując z najniższej gałęzi otrzepała dłonie z kory.
- Spokojnie. Nie powiem nikomu o tym nieporozumieniu – spojrzała w jego kierunku biorąc z koszyka najbardziej dojrzały owoc – Ani o tym, że dziewczyna jest od Ciebie odważniejsza – nadgryzając pachnącą gruszkę zakamuflowała jeden z tych zadziornych, ale także i niezwykle uroczych uśmiechów.
towarzyska meduza
kwiatek
stolarz — Plane Wood Carpenter
32 yo — 180 cm
Awatar użytkownika
about
robię meble, ciągle pomagam na farmie i chcę spełnić marzenie o archeologii, ale życie pisze własne scenariusze
Słowa dziewczyny miały go pewnie obrazić, a spłynęły po nim jak po kaczce. Wzruszył ramionami i pomógł jej wspiąć się na gałąź, z której sprawnie powędrowała wyżej. To, że Jermaine zadarł głowę do góry, nie wiązało się tylko z tym, że chciał sobie popatrzeć. Obserwował pod kątem potencjalnego poślizgnięcia się dziewczyny i upadku z drzewa. Może źle zaczęli, ale przecież nie chciał, żeby stała jej się krzywda. Łapał rzucane mu owoce i odkładał je na miejsce odruchowo ustawiając się tak, aby w razie czego móc asekurować jej upadek, co się na szczęście nie wydarzyło. Odsunął się od drzewa robiąc jej miejsce do bezpiecznego lądowania. Parsknął wesołym śmiechem, gdy taka zadowolona oznajmiła, że jest od niego odważniejsza. Nawet zaklaskał w dłonie w uznaniu dla jej męstwa, którego Jerry’emu rzekomo zabrakło. - Gratuluję, naprawdę - dla odmiany nie naigrywał się, a mówił zupełnie szczerze. - Śmiało możesz o tym mówić wszem i wobec, nie wstydzę się tego! Jestem dzieckiem psychiatry, temat wstydu mam przepracowany od gówniarza. A co sobie popatrzyłem, to moje - sięgając z refleksem po soczystą gruszkę z koszyka Marianne mrugnął jej okiem pozostawiając niedopowiedzenie czy rzeczywiście ma lęk wysokości, czy zrobił to celowo, żeby sprowokować ją do wejścia na drzewo. Bo może i była wredna, bezczelna i arogancka, ale nogi miała fajne! Szybko wycofał się ze śmiechem, żeby mu się nie dostało ani za tekst, ani za “kradzież” gruszki, która jakby nie patrzeć należała do niego, mimo iż znajdowała się w jej koszyku. - Wracam do pracy. Gdybyś jeszcze czegoś potrzebowała, daj znać… - idąc jeszcze przez chwilę tyłem gestem pokazał, że będzie kręcił się w okolicy. W końcu obiecał “służyć pomocą”, nie dotrzymywać towarzystwa.
Miał jeszcze sporo do zrobienia, zanim wrócą dziadkowie i nie ociągał się z wypełnianiem obowiązków. Podlał pigwy, posprzątał przy szopie i zajął się w końcu sprzątaniem boksów w stajni, kiedy zauważył, że jedna z klaczy zaczęła dziwnie się zachowywać. Jerry nie miał zielonego pojęcia o koniach, a skoro dziewczyna-nie-złodziejka wiedziała coś o leczeniu psów, może znała się także na kopytnych? Bez zastanowienia ruszył na poszukiwania ciemnowłosej. Dostrzegł ją dopiero przy altance, kiedy przebierała zebrane przez siebie owoce i warzywa w oczekiwaniu na babcię Lyons. - Hej! Hej! - biegł w jej kierunku próbując przypomnieć sobie jej imię, jakiego użyła babcia. Marianne? Mary-Ann? Mniejsza z tym. Wyhamował w końcu przed nią i potrzebował chwili na odzyskanie oddechu. - Jesteś weterynarzem? - odstawił na bok jej koszyk i ciągnąc za rękę w stronę stajni nieskładnie tłumaczył, co się dzieje: - Klacz dziadka… od kilku dni się martwił, że jeszcze się nie źrebi, a teraz… hmm, chyba coś jest nie tak, bo chodzi niespokojna po boksie i dziwnie wierzga kopytami. Dziadkowie nie odbierają telefonów, a ja zupełnie nie wiem, co się dzieje... Mieli wrócić dwadzieścia minut temu… dziadek ma wystarczająco problemów na głowie, jak jeszcze jego ulubiona klacz… - nie przeszło mu to nawet przez gardło, a i tak powiedział więcej, niż powinien. Zatrzymał się dopiero przy boksie i wskazał ręką na leżącą już na sianie klacz. - Zobaczysz, co się z nią dzieje? - poprosił błagalnie z przejęciem wymalowanym na twarzy. - Ja spróbuję dodzwonić się do dziadka… Albo jakiegoś weterynarza… - W panice zastanawiał się, co on w ogóle tutaj robił? Nie miał pojęcia o życiu na wsi. Zaliczał wpadkę za wpadką, a teraz jeszcze to. Nie, zdecydowanie nie nadawał się na gospodarza farmy. Matka jak zwykle miała rację, że taki mieszczuch jak on nie odnajdzie się na wsi.
lisowa
A.
Weterynarz — Animal Wellness Center
28 yo — 167 cm
Awatar użytkownika
about
Po latach odkurzyła swój dyplom i wróciła do weterynarii, przejęła klinikę, którą chciałaby wykupić a do tego wychowuje pięciolatkę i wciąż próbuje zacząć wszystko od nowa.
Pokręciła tylko z rozbawieniem głową i ruszyła w stronę altanki, w której miała zamiar poczekać na właścicieli farmy. Nie tylko by rozliczyć się ze zebranych owoców a na wyraźną prośbę Pani domu, która chciała o czymś z nią porozmawiać. Nie chciała marnować czasu, więc ułożyła owoce w koszyku tak by podczas jazdy rowerem po nierównej drodze nic się o siebie nie obiło, albo co gorsza nie wypadło. Na dole jabłka i gruszki, potem lżejsze warzywa a na samej górze śliwki i pomidory. Zanim jednak na spokojnie usiadła na drewnianej ławce mężczyzna znowu do niej podszedł (a raczej podbiegł, czego wcześniej nie dostrzegła). Już otwierała buzię by wyrzucić z siebie złośliwość dotyczącą, kto komu przeszkadza, ale jego przerażone oczy i potok słów sprawił, że ostatecznie ugryzła się w język.
- Jestem dopiero na pierwszym roku! – powinna głośniej protestować i już na wstępie dzwonić do pobliskiego weterynarza, ale wiedziała że w takich godzinach nie było szans by ktoś był w okolicy. A tutaj liczyły się sekundy. Zapomniała o zebranych warzywach, które zostały w altance. Klacz była teraz priorytetem, więc pobiegła razem z nim w stronę stajni i nie potrzebowała dużej wiedzy medycznej by rozpoznać, co się dzieje. Że też postanowiła oźrebić się właśnie teraz… - Nikt już nie zdąży przyjechać. Zapomnij o telefonie. Będę potrzebować czyste ręczniki i wiadro z ciepłą wodą. – gdy Jerry nie ruszył się z miejsca, kompletnie pogrążony we własnych myślach pomachała mu dłonią przed twarzą, bo sama na pewno nie da rady pomóc tej biednej klaczy. – Ciepła woda i czyste ręczniki. No już – podeszła do konia, próbując go uspokoić delikatnym poklepaniem po pyszczku. A może to ona potrzebowała uspokojenia? Może jednak powinna zadzwonić po kogoś bardziej doświadczonego? Oddychając głęboko wiedziała, że nie ma na to czasu, zwłaszcza, że klacz ponownie wydała z siebie nieprzyjemny dla ucha odgłos.
- Mała, wszystko będzie dobrze. Nie możesz mi teraz tego zrobić – nie raz widziała narodziny źrebaka, ale jeszcze nigdy nie była przy tym kompletnie sama. Teorię miała opanowaną w małym paluszku, ale tutaj… Tutaj coś było nie tak. Klacz jeszcze raz poruszyła się gwałtownie, akurat kiedy do stajni wrócił Jerry, stawiając wszystko o co poprosiła obok boksu. – Mały się zaklinował. Wyszły tylko kopytka, więc musimy jej pomóc, bo im bardziej ona prze, tym on ma mniejsze szanse – poinstruowała go by pilnował klaczy, by nie wykonywała żadnych ruchów, a sama przy kolejnych próbach parcia, próbowała wyciągnąć źrebaka za nogi. Niestety, udało się to tylko o kilka centymetrów. – Nie dam rady… Nie mam tyle siły, musisz mi pomóc go wyjąć – spojrzała wprost w jego oczy, podejrzewając, że nigdy sam nie był świadkiem takiej sytuacji. Skoro ona czuła przerażenie, co miał powiedzieć chłopak wychowany w mieście? Złapała, więc jego ciepłe dłonie i pokazała gdzie może bezpiecznie złapać by nie zrobić nikomu krzywdy i po chwili dała sygnał by zaczął ciągnąć. Chwilę później na świecie pojawił się cały i na szczęście zdrowy źrebak.
- Brawo tatusiu, to dziewczynka – uśmiechnęła się wycierając mokrym ręcznikiem drogi oddechowe maleństwa. Wkładając delikatnie palec do jego pyszczka, z ulgą stwierdziła, że jego odruchy są prawidłowe gdyż od razu zabrał się do ssania. – To Twoje pierwsze, więc możesz wybrać imię – dopiero teraz, gdy po kilku minutach źrebak uniósł się na własnych nogach i powędrował w kierunku swojej mamy, która wykończona porodem leżała wciąż na sianie, odetchnęła z ulgą. Chyba nigdy wcześniej nie była tak przerażona i opanowana jednocześnie.
towarzyska meduza
kwiatek
ODPOWIEDZ