barman — Moonlight
32 yo — 188 cm
Awatar użytkownika
about
Z wykształcenia ratownik medyczny, ale wyrzuty sumienia nie pozwalają mu pracować w zawodzie. Obecnie dorabia jako barman w Moonlight i nie potrafi rozgryźć swoich uczuć do Violet, mimo, że planuje przyszłość ze swoją ukochaną, Malią.
six
około 6 lat temu, cmentarz w Lorne Bay


Minęło czternaście dni — czternaście wyczerpujących, cholernie bolesnych i nieznośnie długich dni, które zdawały się trwać bez końca. Czternaście dni ciągłego powtarzania sobie, że zaraz się obudzi, że to wszystko nieprawda, że jego brat zaraz odpisze mu na smsa, wyśle jakiegoś nieśmiesznego mema, a ostatnie wydarzenia pójdą w niepamięć. Nie przyjdzie mu wyjmować garnituru z szafy, nie usłyszy zatrzaśnięcia wieka, nie zobaczy rozpaczy rodziny, nie dostanie z liścia od siostry… Czternaście dni nieustannego cierpienia i żalu, po których wreszcie odważył się zmierzyć z rzeczywistością. 
Nie wiedział dokładnie, gdzie go położono. Niby słyszał rozmowy matki z usługami pogrzebowymi, jednak nigdy nie był w tym miejscu. Co mu po nic nieznaczących numerkach, które zapisał we wnętrzu dłoni? Przez pot i własny strach, cyfry były ledwo czytelne, a mimo to w skupieniu odliczał nierówne alejki, coraz dalej czując ciężar własnego serca.
Niebo chyliło się ku zmierzchowi, kolejny dzień dobiegał końca, kolejny dzień, który mógł odhaczyć jako ten przeżyty. Finn już nigdy nie spojrzy na kalendarz i nie zaznaczy szczególnej mu daty. Na tą myśl przeszył go niewyobrażalny ból, jak gdyby rozżarzony węgiel został przyłożony mu do klatki piersiowej. Jedynie wcisnął dłonie głębiej do kieszeni spodni, zgarbił się nieznacznie i kontynuował samotną wędrówkę przez rzędy nierówności i kamiennych płyt. 
Grób Finna Vanderberga wyróżniał się na tle innych — i nie świadczyło o tym dość świeżo wyskrobane w kamieniu nazwisko czy jeszcze nie do końca uklepana gleba. Nie, o tej osobie wciąż ktoś pamiętał, a nawet wiele osób. Porównując masę zniczy stojących obok, świeżych kwiatów i nawet paczki żelków i butelki bourbonu z jedną marną świeczką stojąca przy nowym sąsiedzie brata, miało się ochotę poklepać krzyż obok w geście pocieszenia. Kiedyś jednak będzie tego wszystkiego mniej, z miesiąca na miesiąc liczba tych, co pamiętają będzie zmniejszać się do zaledwie garstki najbliższych mu osób. Człowiek ma tendencję do odchodzenia od myśli przykrych, od raniących go wspomnień. Z wyjątkiem ich rodziny i najbliższych przyjaciół, gdzie Ci ostatni zaledwie wspomną go raz na jakiś czas w rozmowie czy przy flaszce czegoś mocniejszego, nikt nie pojawi się tutaj, by z nim porozmawiać w wolnej chwili. Nikt, z wyjątkiem Milesa i Yary.
Jednak o tym nie może wiedzieć nawet dziewczyna kucająca na trawie, w miejscu, którego tak zachłanne szukał przez ostatnie dwadzieścia minut. Z początku nie wie co robić — przeszkodzić jej, zapytać kim jest? Widzi tylko tył jej głowy, więc nie może jej rozpoznać, jednak po chwili dziewczyna podnosi wzrok, a ich spojrzenia się krzyżują.
Znam Cię, kojarzę Twoją twarz… Ale skąd?
— Nie chciałem Ci przeszkadzać — mówi, krzyżując ręce na piersi. Nie był przygotowany na rozmowę z nikim, właściwie od dwóch tygodni jedyne co z siebie wydusił to marne dziękuję za każdym razem, gdy ktoś do niego podchodził z nieszczerymi kondolencjami. Idioci, czy nie zdawali sobie sprawy, jak bardzo sztuczne to było? — Znałaś go? — pytanie wyrywa mu się niemalże automatycznie, a głos, który wydaje się wyprany z jakichkolwiek emocji. Tak właśnie się czuł, jakby nie istniał. Jakby był niczym. Jakby nie zasługiwał na to, by mówić, co dopiero oddychać.

Divina Norwood
przyjazna koala
naleśnik puchaty
organistka — w kościele
25 yo — 165 cm
Awatar użytkownika
about
Sierota grająca w kościele, którą ludzie z Lorne Bay mają za przeklętą wiedźmę z lasu i ona sama także w to wierzy. Zsyła na innych jedynie nieszczęście, więc nic dziwnego, że jest całkiem sama.
7.

Tego dnia nie było jej gorzej, niż wczoraj i nie było też lepiej, niż będzie jutro... Wszystko od wielu lat jawiło się w tych samych barwach, których odcienie znała na pamięć. Schematy w których żyła, by jakoś przetrwać, a które inni uważali za osobliwe, towarzyszyły jej od dawna, były jak przyjaciele, być może jedyni, jakich posiadała. W kościele pojawiała się zawsze przed czasem, tłumacząc to wolnym czasem, chociaż wszyscy z plebanii wiedzieli, że szuka ucieczki od ojczyma, a przy tym liczy na ciepły posiłek. Kiedyś czuła wstyd, ale u osób takich jak ona, wstyd jest bezcelowy... na pewnym etapie życia po prostu zrozumiała, że pozwalając sobie na te emocje, będzie odczuwała je bezustannie. Lepiej zaakceptować to, kim się jest, jak mało się znaczy i jak mało można zmienić, wtedy wiodąc tak żałosny żywot, jak ten który wiodła Divina, jest się już ze wszystkim pogodzonym. Była na tym etapie, wątpiła, że coś się odmieni i próbowała nie wychylać się przed szereg. Do domu wracała późno, ale po chrześcijańsku opiekowała się ojczymem, chociaż ten oczekiwał od niej tylko tych marnych groszy, które zarabiała jako organistka, by móc je wydać na tani alkohol i śmierdzący stęchlizną tytoń. Proboszcz tłumaczył jej, że Bóg jej to wynagrodzi, a pan Reed, który ją wychowywał, nie jest złym człowiekiem - po prostu zbłądził. Błądził też wtedy, gdy wydzierał się na nią, gdy w szale agresji unosił rękę, a potem wyrywał wszystkie oszczędności. Biblia kochała cierpiętników, chociaż żaden jej werset tak naprawdę nigdy nie sprawił, by Divina poczuła jakąś ulgę, pomyślała o tym, że to wszystko ma większy sens. O tym jednak nie mówiła za głośno, gdyby popadła w niełaskę kościoła, straciłaby wszelkie źródła pomocy.
Po mszy, odczekawszy aż wszyscy wierni opuszczą teren parafii, zsunęła się po krętych schodkach, które łączyły balkonik z organami z parterem świątyni i ruszyła do bocznych drzwi, prowadzących na cmentarz. Rzadko kiedy wracała stąd szybko do domu, a na cmentarzu bywała częściej, niż większość mieszkańców Lorne Bay. Od kobiety handlującej kwiatami udało jej się taniej kupić dwie gałązki lilii, z którym ruszyła do mogiły matki, której nigdy nie poznała. Miejsce to było zapuszczono, nikt poza nią nigdy tu nie zaglądał, a w zestawieniu ze znajdującym się nieopodal grobem, wypadał jeszcze nędzniej, niż zwykle. Mimo to wstając od modlitwy, zabrała jedną gałązkę z kwiatami i ruszyła do zadbanej, ale też świeżej mogiły. Nie znała Finna Vanderberga, a raczej poznała go, gdy było już za późno... dłonie jej się trzęsły, gdy uklękła na trawie, by między liczne wieńce i inne ozdoby wsunąć ten lichy kwiatek od siebie. Chociaż tyle mogła zrobić, dla mężczyzny, którego śmierci była świadkiem... Planowała się jeszcze pomodlić, przeprosić go za to, że tamtego dnia znalazła się w pobliżu, bo może wówczas jej fatum nie dopadłoby go i jakimś cudem dziś nie leżałby kilka stóp pod ziemią. Tylko, że nim sobie na to pozwoliła dotarło do niej, że ktoś jest w pobliżu i co najważniejsze - ten ktoś do niej mówi, zamiast zwyczajowo ją zignorować.
- Przepraszam, nie przeszkadza pan - był od niej starszy, a ona była dopiero nastolatką, chociaż tytułowanie każdego w ten sposób nie miało przejść jej z czasem. Uniosła też spojrzenie i widząc, kto przed nią stoi natychmiast się zlękła, odnajdując twarz w pamięci. On mógł o niej zapomnieć, tak byłoby lepiej, był z resztą w szoku. - Nie znałam - powiedziała zgodnie z prawdą, zwieszając głowę w nadziei, że włosy zajdą jej na twarz i zakryją jej większą część. - W zasadzie to... proszę się mną nie przejmować, pójdę już - skłoniła się nieco, w być może niecodziennym geście przeciągłego dygnięcia i zrobiła już kilka kroków w tył, czując jak wzbiera w niej panika, bo przecież głupio założyła, że o tej porze nikogo tu już nie spotka.

Miles Vanderberg
barman — Moonlight
32 yo — 188 cm
Awatar użytkownika
about
Z wykształcenia ratownik medyczny, ale wyrzuty sumienia nie pozwalają mu pracować w zawodzie. Obecnie dorabia jako barman w Moonlight i nie potrafi rozgryźć swoich uczuć do Violet, mimo, że planuje przyszłość ze swoją ukochaną, Malią.
Jego brat od zawsze przyciągał do siebie rzesze ludzi. Był pogodny, sympatyczny, o smukłej, lecz atletycznej posturze, gęstych włosach i zielonych jak liście dębu oczach. Nie było w nim ani krzty arogancji, którą Miles wręcz pokazywał na każdym kroku. Byli zupełnymi przeciwieństwami, chociaż oboje nigdy nie mogli narzekać na brak znajomych czy przyjaciół. Jak przystało na katolicką, australijską rodzinę, z odrobiną duńskiej krwi w żyłach, wychowywano ich z miłością, dzięki czemu, nauczyli się cieszyć ze swojego towarzystwa, pomimo różnorodności charakterów. A najstarszych z braci wcale mu nie zazdrościł, nie. Żył swoim życiem, bawił się i czerpał radość z każdego dnia, nawet jeśli bywał czasem bezczelny czy niemiły, wybaczano mu. Nie był rozpieszczonym dzieckiem, właściwie to uniwersytecki kampus zaczął go zmieniać. Kiedyś był inny, lepszy. Teraz czuje się gorszy, zbrukany. Nie jest w stanie spojrzeć na siebie w lustrze, jest wrakiem człowieka. Zabił jedną z najbliższych mu osób, bo tak — stwierdzenie, że go zabił było tu całkowicie uzasadnione. To on prowadził samochód, to on ścigał się z czasem, to on prawił mu morały, że przez niego spóźni się na spotkanie z dziewczyną i to on, właśnie on, stracił kontrolę nad pojazdem i ich wspólnym losem.
Kiedy wypuścili go ze szpitala, przestał chodzić do kościoła. Nie potrafił wybaczyć temu facetowi na górze, że zabrał mu najlepszego przyjaciela, z którym dzielił nie tylko krew, ale który był skazany od zawsze i na zawsze na jego lojalność. Byli braćmi, nie tylko na papierze. A teraz został sam. Zresztą, jak miałby się wyspowiadać? Ksiądz dostałby zawału, gdyby usłyszał i pewnie całe Lorne Bay wiedziałoby o winach Milesa w przeciągu kolejnego tygodnia. Nie, Vanderberg już dawno stracił wiarę w Boga — dokładnie wraz z dźwiękiem zasuwanego worka na mokrym asfalcie.
— Nie znałaś, ale pamiętałaś o nim — mamrocze, siląc się na uśmiech. Nie jest już dawnym sobą, umie wyrażać wdzięczność, choć wszystko co robił w ostatnim czasie było czystą mechaniką. Nie czuł za wiele, jedynie rozpacz i ból, a do tego miał nie przywyknąć nigdy. — Dziękuję Ci — próbuje pochwycić jej spojrzenie, jednak dziewczyna zwiesza głowę. Dobrze wiedział, że kłamie. Musiała go poznać, wszyscy znali Finna, a widząc jej reakcję, mógł tylko gdybać, czy poznała go od tej nieco gorszej strony. Chociaż jego brat był wręcz chodzącym ideałem, był też młodym człowiekiem, skorym do błędów. Brunetka nie wydaje się za to sporo młodsza od niego, pewnie nawet nie osiągnęła pełnoletności. Z jego płuc wydobywa się ciche westchnięcie. Czy jest w stanie spojrzeć na ten grób i samotnie przy nim siedzieć? Czy jest na to gotowy?
— Nie, poczekaj, proszę — mówi, a głos mimowolnie zaczyna mu się łamać, dlatego chrząka i tylko spuszcza wzrok na swoje buty. Założył dokładnie te same tenisówki, które Finn podarował mu na ostatnie urodziny. — Mogłabyś… Wiem, że to głupie, ale czy mogłabyś po prostu dotrzymać mi towarzystwa? — i na wszelki wypadek dodaje — I spokojnie, nie musisz się mnie obawiać. Po prostu nie chcę być sam. Możemy pomilczeć.

Divina Norwood
przyjazna koala
naleśnik puchaty
organistka — w kościele
25 yo — 165 cm
Awatar użytkownika
about
Sierota grająca w kościele, którą ludzie z Lorne Bay mają za przeklętą wiedźmę z lasu i ona sama także w to wierzy. Zsyła na innych jedynie nieszczęście, więc nic dziwnego, że jest całkiem sama.
Nie powinna była zatrzymywać się przy tym grobie - ta jedna myśl bezustannie obijała się o wnętrze jej czaszki, wywołując niby fantomowy, ale jednak ból, z którym nie potrafiła sobie poradzić. Nigdy nie była nigdzie mile widziana, znała tą zasadę i nie sprzeciwiała się jej, sądziła więc, że to tylko kwestia sekund, aż i stąd zostanie przegoniona, pozostawiając po sobie niesmak i niezadowolenie mężczyzny stojącego na przeciw. Niewiele wiedziała, ale pamiętała z kim ma do czynienia, a raczej kim ten człowiek był dla Finna Vanderberga, który zbyt wcześnie pożegnał się z tym światem. Może i rzadko miała kontakt z otoczeniem, ale kiedy już o kimś czegoś się dowiedziała, wgryzało się to w jej pamięć i nie dawało o sobie zapomnieć. Wycofała się więc nieco, stawiając drobne kroczki tyłem, ale przystanęła na powrót słysząc jego słowa. Trochę, jakby czytał jej w myślach, chociaż to nierealne. Poza tym jeszcze bardziej odrealnione od rzeczywistości, którą znała, były jego podziękowania. Nie miał prawa jej dziękować, a raczej ona nie miała prawa przyjmować takich słów. Przecież była fatum, ściągała na ludzi niebezpieczeństwo i niełaskę, więc równie dobrze Finn Vanderberg mógł umrzeć tylko dlatego, że tamtego dnia i ona i cały jej pech, wyłoniły się z lasu o złej porze. Tylko, że nie potrafiłaby tego wszystkiego wytłumaczyć, w końcu to nie ona głosiła okrutne plotki na swój temat, ona jedynie żyła w zgodzie z nimi, nie mając sił by bronić się przed tym wszystkim.
- Obawiam się, że nie ma za co mi pan dziękować - odezwała się w końcu, jak zwykle niepewnie, gdy miała rozmawiać, z kimś, kogo nie zna za dobrze. W zasadzie była tylko maleńka garstka ludzi, którzy w ogóle chcieli podejmować z nią jakąkolwiek konwersację. Większość albo posyłała jej krzywe spojrzenia, albo wręcz przeciwnie - udawała, że Divina nie istnieje. Zdecydowanie wolała tą drugą opcję, w której mogła być jedynie cieniem przemykającym gdzieś z boku. Poczyniła więc kolejne dwa kroki, czując, że za chwilę zniknie między mieszaniną nowszych i starszych nagrobków, ale nie było jej to dane, bo nieoczekiwanie została zatrzymana. To co powiedział... nie potrafiła dalej obserwować jedynie czubków swoich zdezelowanych butów. Musiała unieść na niego spojrzenie i chociaż całą sobą czuła, że powinna uciec, skinęła mu głową. - Dobrze, zostanę - zgodziła się, bo po prostu nie potrafiła sobie wyobrazić, jak musiał się czuć, skoro uczucia te pchnęły go do takiej prośby rzuconej nieznajomej dziewczynie. Ktoś, kto nie pozwala sobie na dumę i szczerze prosi o pomoc, nie powinien nigdy spotkać się z odmową, a przynajmniej tak postrzegała to Divina. - Nie obawiam się pana - zbliżyła się nieco, a na końcu języka miała to, że raczej on powinien obawiać się jej. Mimo to inne słowa opuściły jej usta. - Boi się pan tego miejsca? - zapytała niepewnie, samej sobie się dziwiąc, że wyszła z rozmową, której zwykle po prostu unikała. Może rzeczywiście dostrzegła, jak bardzo ten człowiek potrzebuje towarzystwa.

Miles Vanderberg
barman — Moonlight
32 yo — 188 cm
Awatar użytkownika
about
Z wykształcenia ratownik medyczny, ale wyrzuty sumienia nie pozwalają mu pracować w zawodzie. Obecnie dorabia jako barman w Moonlight i nie potrafi rozgryźć swoich uczuć do Violet, mimo, że planuje przyszłość ze swoją ukochaną, Malią.
Lorne Bay nie należało do metropolii — było to małe, spokojne miasteczko, pełne uroku i australijskich obyczajów tak jak wszystkie osady nadmorskie. Mieszkańcy znali się na tyle, by witać się na ulicy, rzucając sobie przymilne uśmiechy lub kojarząc się z nazwisk. Również na tyle, by wymyślić plotki na czyjś temat, przylepić łatę i zrobić z niego pośmiewisko. Nie potrzeba było wiele — wystarczyło krzywe spojrzenie burmistrza czy nieprzychylny komentarz zakonnika, by wieść rozeszła się w przeciągu kilku dni i zniszczyła komuś życie. Vanderbergowie mieli o tyle szczęścia, że ich rodzina stała na poziomie — nie pochodzili ze złego domu, panowała w nim miłość i dobrobyt, niczego im nie brakowało, a każdy sąsiad był przyjacielem. Sam Miles znał niemalże wszystkich swoich rówieśników, ich rodzeństwo również, jednak… Jednak tej dziewczyny nie pamiętał, a przynajmniej nie mógł przywołać jej imienia w swojej głowie, jak to często miewał, kiedy pojawiała się przed nim znajoma twarz. Czy ją widział? Z pewnością. Kim więc była?
— A ja uważam wręcz przeciwnie — odpowiada, równie przyjaznym tonem co poprzednio. Nie chce jej przestraszyć. Przypomina mu spłoszona sarnę, stojącą przed reflektorami samochodu, która nie może zdecydować, w którym kierunku uciec. Nie zamierzał jej gonić ani łapać w pułapkę; po prostu samotność w takim momencie była chyba ostatnią rzeczą, którą mógłby znieść. — Dziękuję — ile razy już dziękował w trakcie ostatnich trzech minut? Przymyka oczy, łapiąc głęboki haust powietrza i wstrzymuje je w płucach na chwilę, wciąż nie jest w stanie spojrzeć na grób. Zamiast tego, otwiera oczy, tak bardzo przepełnione bólem, który niemalże wypisany jest na jego twarzy i patrzy na nią — na brunetkę, niewiele młodszą od niego, a tak odważną. Wątpił, by grób jego brata był jedynym miejscem pochówku, przy którym uklękła dzisiejszego popołudnia. Mimo to nie bała się przyjść w odwiedziny, nie bała się postawić nogę na nierównym gruncie i zmierzyć się z rosnącą ciszą, która jego, Milesa, tak bardzo przerażała.
— To dobrze — kolejny punkt dla niego, może nie wyglądał tak koszmarnie jak postrzegali go teraz znajomi. Wychudzony, z podkrążonymi oczami od braku snu, z wiecznie zaciśniętą szczęką, byle tylko nie wydostał się z niej żaden krzyk. Z pewnością nie wyglądał najlepiej, a jeszcze tego mu brakowało, by ta wzięła go za jakiegoś ćpuna o nieczystych intencjach. — Nie — odpiera szybko, ale przecież to kłamstwo. Poprawia się więc, wzdychając przy tym cicho. — No dobra, tak. Cholernie boję się tego miejsca. Boję się spojrzeć w jego kierunku, boję się, że stracę rozum i.. . Może już straciłem? — słowa wydobywają się z niego tak szybko, że sam nie jest do końca pewien, czy mają większy sens, czy tylko plecie trzy po trzy, by zagłuszyć milczenie. W przyszłości stanie się to jego znakiem rozpoznawczym, na razie dopiero się tego uczy.
— To jest mój brat. Zabiłem go. Fajnie, prawda? — pyta ją, jak gdyby nigdy nic. Skąd miała wiedzieć, że był to zwyczajny wypadek, że tak naprawdę nie jest sprawcą zdarzenia, że fizycznie nie ugodził chłopaka nożem ani nie poderżnął mu gardła. I tak skończy w piekle za to co zrobił, a żeby jeszcze dorzucić kolejny grzech do listy potępienia, wyciąga z płaszcza paczkę szlug, wsadza jedną pomiędzy zęby, a drugą wyciąga w jej kierunku. — Palisz?

Divina Norwood
przyjazna koala
naleśnik puchaty
organistka — w kościele
25 yo — 165 cm
Awatar użytkownika
about
Sierota grająca w kościele, którą ludzie z Lorne Bay mają za przeklętą wiedźmę z lasu i ona sama także w to wierzy. Zsyła na innych jedynie nieszczęście, więc nic dziwnego, że jest całkiem sama.
Nigdy nie opuściła tego miasteczka, więc nie miała żadnego porównania, poza wiedzą, jaką wyczytała z książek, które na przestrzeni lat przewinęły się przez jej palce. Nie wiedziała, jak jest w wielkich miastach, była za bardzo połączona z Lorne Bay, które stało się dla niej i domem i więzieniem, klatką bez wyjścia, klątwą bez uroku, który można było zdjąć. Paradoksalnie w najniebezpieczniejszych zakątkach mieściny czuła się najswobodniej - w lasach najeżonych niebezpieczną przyrodą, czekać ją mogła po prostu śmierć, a przy ludziach? Przy ludziach życie było cierpieniem, długim i męczącym, a co najgorsze - nie mającym kresu. Dlatego teraz zachowywała się jak zwierzę, nawet jeśli nieznajomy nie dawał jej ku temu podstaw, po prostu nie potrafiła zaufać sytuacji, w której po za nią ktoś jeszcze uczestniczył. A jednak stała tu nadal i nawet zdecydowała się towarzyszyć mu, bo zwyczajnie wierzyła, że jest to winna temu człowiekowi. Jej fatum, okrutne widmo śmierci, które zsyłała na innych, dopadło też jego brata. Skinęła głową, powstrzymując chęć wyjaśnienia mu, że nie musi jej dziękować, bo ktoś taki, jak ona nie zasługuje na podobne słowa. Stała zamiast tego w miejscu, wzrok wlepiając w podłożę, trochę, jak dziecko, które wie, że zaraz zostanie skarcone. Nic podobnego jednak nie nastąpiło, więc powolutku, wraz ze słowami mężczyzny uniosła głowę, by zerknąć w jego kierunku. Faktycznie nie wyglądał najlepiej, ale widziała osoby, które wyglądały znacznie gorzej. Jej ojczyma chociażby, brudnego, śmierdzącego tanim alkoholem i tytoniem, który z tytoniem musiał mieć niewiele wspólnego. Żadnego zaniedbania nie mogła mu więc wytknąć, ale bez wątpienia dostrzegała jakąś rozpacz, która z młodego mężczyzny zdawała się wręcz emanować. Tylko się w tym wszystkim utwierdziła, gdy po zaprzeczeniu zdecydował się skonfrontować z prawdą. Chyba dopiero wtedy znalazła w sobie odwagę, by wykonać kilka spokojnych kroków w jego kierunku. - Czytał pan Biblię? - zapytała, być może głupio, w końcu przerywając ciszę po dłuższej chwili. Nie czekała jednak na jego odpowiedź, niepewnie chcąc wyjaśnić, co miała na myśli. - Drugi list do Koryntian mówi o świętym Piotrze, który nazywa siebie szaleńcem, kiedy tak naprawdę jego życie po prostu pełne jest trosk - wyjaśniła, nie przeciągając za bardzo tej opowieści, wątpiła, by jej rozmówca liczył na kazanie z jej strony. Nie była też dobra w rozmowach, mało kogo kiedykolwiek obchodziło jej zdanie, w zasadzie częściej spotykała się z wyśmiewaniem i obelgami, niż zrozumieniem, więc i tym razem była na to przygotowana. - To, że coś pana przerasta, ale nadal pan o tym myśli, nie odsuwając od siebie tych myśli, to nie szaleństwo... to raczej odwaga - podsumowała, zatrzymawszy się przy ławeczce, by samej przesunąć wzrokiem po grobie. Wiedziała, że tam, pod kopcem ziemi, pod płytą, w drewnianej skrzyni spoczywa jego brat. Doskonale zdawała sobie z tego sprawę, a mimo to skinęła głową, pozwalając sobie na chwilową zadumę. Zabiłem go. Te słowa dotknęły ją mocniej, niż ich autor mógłby przypuszczać. Zawiesiła się na nim, nie rozumiejąc skąd takie wnioski, kiedy prawdziwy winowajca stał tu nad nim. Nie wiedział. Nie wiedział z kim rozmawia i dlatego był taki miły. Serce znów jej przyspieszyło, gdy wszystko to przekalkulowała. Tylko sekundy dzieliły jej od nienawiści, od której sama chciałaby uciec, ale przecież tak się nie godziło.
- Nie, dziękuję. Jestem za młoda - uniosła odruchowo dłoń, nie myśląc wiele nad odpowiedzią, bo jego pytanie wyrwało ją zbyt raptownie z ogromu obaw, które już lawirowały w jej głowie. Poza tym faktycznie nie paliła. Nie było to w zgodzie z naukami kościoła, ale tą uwagą go nie maltretowała, przynajmniej na razie. - Ja... - zaczęła cicho i pomyślała, że może jej przerwie, może nigdy nie będzie musiała wypowiedzieć reszty gotowego już zdania. Była tchórzem, a do tchórzostwa nie miała prawa, dlatego zaciskając mocniej dłoń na materiale starej spódnicy, zmusiła siebie do dokończenia. - Byłam przy wypadku.

Miles Vanderberg
barman — Moonlight
32 yo — 188 cm
Awatar użytkownika
about
Z wykształcenia ratownik medyczny, ale wyrzuty sumienia nie pozwalają mu pracować w zawodzie. Obecnie dorabia jako barman w Moonlight i nie potrafi rozgryźć swoich uczuć do Violet, mimo, że planuje przyszłość ze swoją ukochaną, Malią.
Nie zachowywała się jak zwierze — może i była nieco nieśmiała, co Vanderberg wziął za strach, w końcu nie codziennie zaczepia Cię starszy mężczyzna na cmentarzu, ale na pewno nie zdziczała do tego stopnia, by tylko stać i na niego patrzeć. Oboje nie należeli do najlepszych rozmówców; kiedyś zachęciłby ją bardziej do prowadzonej konwersacji, wdał się w nią w polemikę na temat rodzajów płyt kamiennych, zarzucił żartem dobrego gatunku, a nie tym z rodzaju sprośnych, tak jak Finn miał to w zwyczaju. Dziewczyna była młoda, i choć cały czas miał wrażenie, że skądś kojarzy jej osobę, pamięć zawodziła go za każdym razem, kiedy próbował sobie ją przywołać. Widzi jak mu się przygląda, lecz nie reaguje. Wlepia w nią to same, zagubione spojrzenie co ona w niego, sytuacja jest i tak wyjątkowo niezręczna. Nie chciał jej zatrzymywać, ani dać jej odejść. Pieprzony egoista, zapada zmierzch, a on nastolatkę będzie trzymał na cmentarzu.
Swoim pytaniem zaskakuje go na tyle, by jego brwi uniosły się nieznacznie.
— Czytałem, gdy byłem młody. Teraz nie wierzę w nic, co jest tam napisane. W tego kolesia na górze też nie — prycha. Trafił na katoliczkę, co było do przewidzenia, biorąc pod uwagę, że znajdowali się na ziemi świętej należącej do kościoła. Pewnie zakończyło jej się kółko różańcowe dla licealistek, i teraz odprawia msze nad każdym grobem. — Wybacz, ale dla mnie to bujda. Te wszystkie opowiastki, jak to Ci o dobrym sercu, stają się męczennikami, tylko po to, by umrzeć i pójść na imprezę w niebie? Nie, dzięki. — odpowiada szybko, po jej krótkim wyjaśnieniu. Pełne trosk, jasne. Co ten święty Piotr mógł wiedzieć. Na pewno taki święty nie był, był w końcu człowiekiem. Nie zamierzał jednak prowadzić dysputy z wierną, sam kiedyś taki był, więc wiedział, że takiej osoby się nie przegada — ona i tak zawsze znajdzie odpowiedni argument, który swe poparcie będzie miał w religii.
— To masochizm — stwierdza rzeczowo, bawiąc się pudełkiem od papierosów. Pochlebia mu to, że nazwała go odważnym, naprawdę, ale on tego tak nie widział. Może i był ślepym głupcem, i widział tylko to na co miał ochotę, a może po prostu dziewczyna nie zaznała jeszcze życia na tyle, by wiedzieć, że niektórzy urodzili się po to, by grzeszyć. — W tym nie ma żadnej odwagi, młoda. W tym jest ciągły ból, cierpienie, chęć strzelenia sobie w czaszkę, ale odwaga? Czy nazwałabyś odważnym takiego człowieka, któremu skończyły się już łzy? Albo takiego, który dopiero dwa tygodnie po śmierci brata, jest w stanie go odwiedzić i który opuścił pogrzeb? A może takiego, który nawet nie jest potrafi spojrzeć na jego grób? — i właśnie w tym momencie to zrobił. Spojrzał. A widząc złoty napis Finn Vanderberg — kochany syn, brat i przyjaciel, przygryzł mocno wargi, byle tylko nie opuścił ich żaden jęk. Koszmar przeżywany na nowo.
— Jak chcesz — Drżącymi dłońmi wyciąga zapalniczkę, opada na ławeczkę stojącą tuż obok i zaciąga się, głęboko, z mocno zamkniętymi oczami. Boi się je otworzyć, jego imię wciąż tam będzie, a świadomość, że tak bliskie mu zwłoki, krew z jego krwi, leży parę metrów pod nim, wcale nie poprawiała mu humoru. Wręcz przeciwnie, jeszcze chwila, i uciekłby, bez pożegnania. I wtedy brunetka odzywa się ponownie, tym razem ciszej, prawie jej nie usłyszał. Otwiera szeroko oczy, wwiercając je w stojącą przy nim postać, jakby domagał się kontynuacji. Czy on dobrze usłyszał?
Byłaś przy wypadku? — pyta głucho, a żar ognia parzy go w palce.

Divina Norwood
przyjazna koala
naleśnik puchaty
organistka — w kościele
25 yo — 165 cm
Awatar użytkownika
about
Sierota grająca w kościele, którą ludzie z Lorne Bay mają za przeklętą wiedźmę z lasu i ona sama także w to wierzy. Zsyła na innych jedynie nieszczęście, więc nic dziwnego, że jest całkiem sama.
Wiele osób na ludzi związanych z kościołem patrzyło przez pryzmat stereotypów, przyzwyczaiła się do tego. Nie mogła w prawdzie wiedzieć, jak postrzega ją mężczyzna znajdujący się obok, ale gdyby wiedział, że Divina zawsze daleka była od egzekwowania swoich racji, może poczułby się swobodniej w tej rozmowie? Nigdy nic nikomu nie narzucała, rzadko kiedy dzieliła się w ogóle swoją opinią na jakikolwiek temat, jakby z góry wiedziała, że ta ani nikogo nie obchodzi, ani też niczego nie zmieni.
- Rozumiem - skinęła po prostu głową. Nie było to żadną rewelacją. Coraz więcej osób odchodziło od wiary, nawet ci, którzy praktykowali chrześcijanizm, pojawiając się na mszach, koniec końców niewiele mieli wspólnego z prawdziwymi wierzącymi. - Nie mam panu czego wybaczać - odpowiedziała spokojnie, co w zestawieniu z jego szybką wypowiedzią wydało się wręcz karykaturalne. - Nie musi pan wcale patrzeć na to przez pryzmat wiary w zbawienie... bardziej, jak na morał, który można wyciągnąć z każdej książki - zauważyła ciszej, delikatnie wzruszając ramionami, ale gest ten był tak subtelny, że mógł uchodzić za zwykłe omamy. Nie była kimś, kto planował nawracać niewiernych, z resztą nawet jakby musiała to zrobić, raczej by się nie odnalazła w takiej roli. Za to jego kolejne słowa prawie ją rozbawiły. Prawie, bo śmiech Diviny został zabity w niej dawno, sama nie wiedziała, jak w ogóle brzmi on w jej wykonaniu, ale jej ton głosu stał się nieco lżejszy, mina mniej posępna.
- A czy masochizm wyklucza odwagę? - zapytała, chociaż nie musiał wcale jej odpowiadać. Przełknęła ślinę, skupiając się na słowach, które rozumiała nawet bardziej, niż mógł przypuszczać. Mało wiedziała o świecie, praktycznie nic. Znała tylko Lorne Bay i to nie całe, nie miała przeszłości, ani przyszłości, żadnej rodziny, przyjaciół, dóbr materialnych, marzeń, czy aspiracji, ale smak słonych łez, bólu i cierpienia... to akurat poznała doskonale. O tym mogłaby rozprawiać godzinami, gdyby nie fakt, że pewne fakty nie przeszłyby jej przez usta, nie byłaby w stanie mówić o ojczymie, o tym, co uczynił z jej życia, o tym, że na pewnym etapie błagała w myślach o kolejne uderzenie, byleby tylko nic do niej nie mówił, bo opuchlizna po ciosach zawsze kiedyś znikała, a słowa... słowa ostre jak brzytwa pozostawały na zawsze, nie dało się ich wyleczyć. - Jest tu pan. Oddycha... żyje. Nie strzelił pan sobie jeszcze w czaszkę, to odwaga - być może chciałaby, aby i jej ktoś tak powiedział, ale wiele ich w tej kwestii różniło. Ona akurat żyła ze strachu, bo bała się potępienia za targnięcie się na własne życie, a on? On i tak był niewierzący. - Obwinia się pan, to normalne i jeszcze długo będzie pana dręczyć, ale ostatecznie - zbliżyła się o dwa kroki, patrząc na niego z troską. - gdyby się pan nie obwiniał, jakim byłby pan bratem? - dokończyła, póki jeszcze mogła. Miała wrażenie, że wraz z prawdą, która miała nadejść, ten człowiek nie będzie już chciał z nią rozmawiać. Patrzyła, jak odpala papierosa, a kiedy powtórzył jej słowa, poczuła, jak krew zastyga w jej żyłach. Z początku jedynie skinęła głową, nie będąc w stanie mówić, ale była mu przecież winna wyjaśnienia. - Był pan w szoku... to ja zadzwoniłam po pomoc z pańskiego telefonu - wyjaśniła, bo swojej komórki nie miała. Poza tym uciekła, gdy ta przybyła, nie mogłaby pojechać do szpitala, wtedy mogłoby się stać nawet większe nieszczęście, w końcu nie wolno jej było opuszczać miasta.

Miles Vanderberg
barman — Moonlight
32 yo — 188 cm
Awatar użytkownika
about
Z wykształcenia ratownik medyczny, ale wyrzuty sumienia nie pozwalają mu pracować w zawodzie. Obecnie dorabia jako barman w Moonlight i nie potrafi rozgryźć swoich uczuć do Violet, mimo, że planuje przyszłość ze swoją ukochaną, Malią.
Zaskoczyła go i tym razem. Był przekonany, że jako osoba wierząca, będzie próbowała przynajmniej przekonać go do swoich racji, wytłumaczyć, jak to Bóg ma każdego w swojej opiece i wcale go nie opuścił; sprawić, by Miles zaraz udał się z nią do kościoła i poświęcił resztę wieczoru modlitwie. Ta jednak nie ciągnie tematu, a mężczyzna wydaje się wręcz zadowolony, że zgasił tę wyjątkowo niekomfortową część rozmowy. Punkt dla niego.
— Powiedzmy, że jestem fanem nieco innej lektury — mruknął tylko jeszcze, tak na zakończenie, ponieważ nie zamierzał się przyznawać, że nie dotrwał do końca Biblii, a utknął gdzieś na Starym Testamencie. Zrozumiałby zapewne o wiele więcej, gdyby nie przerwał czytania w połowie, ale bądźmy szczerzy, który młody człowiek zabierał się za tak ciężki materiał z własnej woli i przekładać go na resztę swoich decyzji? Przyglądając się tej dziewczynie, zaczynał wątpić, czy kiedykolwiek mógł nazywać się wierzącym.
Drobna zmiana w jej mimice przyciągnęła jego uwagę. Założyłby się, że choć trochę udało mu się ją rozbawić — wyglądała spokojniej, nie była już tak spięta, a pogodniejsza. Wpatruje się w nią bez końca, zastanawiając się nad jej kolejnym pytaniem. Czy masochizm wyklucza odwagę? Na pewno nie, jednak taką odwagę mógł mieć tylko szaleniec. Ciekawi go jej zdanie, i to skąd tak wiele wiedzy o cierpieniu może mieć takie dziecko. Bo tym właśnie dla niego teraz była — zagubionym dzieckiem, znalezionym na cmentarzu. Ktoś musiał ją skrzywdzić, miała to wypisane w swojej nerwowości, w tym jak z pokorą spuszcza wzrok za każdym razem, gdy próbował go pochwycić.
— Jeszcze — podkreślił dobitnie, jednocześnie kręcąc głową i prychając cicho pod nosem. Nie mógłby zrobić tego swojej rodzinie; nie, po takiej stracie, którą już otrzymali od losu. Jego matce i tak już pękło serce na pół, gdy chowała swojego ukochanego syna. Jak bardzo musiałaby ją zniszczyć śmierć drugiego dziecka? Zostałaby jej tylko Yara z Marlonem — córka, która przekreśliła wszelkie więzi rodzinne i schowała się w ramionach rozpaczy, i Marlon, który zawsze żył w swoim własnym świecie. Miles za to musiał być silny i być dla nich wzorem, choć jego wnętrze było tak uszkodzone, że nic nie byłoby w stanie go naprawić. Ale może to właśnie miała być jego kara — skazany na samotną tułaczkę po świecie za zabójstwo brata, bez cienia miłości i zrozumienia ze strony innych? Jego własne, osobiste piekło. Jeśli w cokolwiek jeszcze wierzył, to właśnie w gehennę.
— Jesteś za mądra, wiesz? — zapytał, po raz pierwszy od dłuższego czasu zdobywając się na uśmiech. Przygaszony, nieco niemrawy, ale jednak uśmiech. Brunetka trafiała w jego najczulsze punkty. Przez parę minut nie czuł do siebie większego obrzydzenia niż dotychczas, nie traktował siebie jako potwora, a to był sukces. — Jak Ci na imię? — nie zaproponuje jej kawy, ale ta krótka rozmowa z nią przynosiła mu pewien rodzaj ulgi.
Dopóki nie docierają do niego jej dalsze słowa. Ma wrażenie, że powietrze staje się gęstsze, a lekki wiatr, który porusza korony drzew, chłodniejszy. Żar wciąż parzy mu opuszki palców, lecz nie zwraca na to uwagi. To nie ma znaczenia, ponieważ właśnie teraz dotarło do niego, skąd kojarzy to dziewczę. Oczami wyobraźni widzi przewrócony samochód, leżący w poprzek drogi; zakrwawione ciało oddalone od niego o parę ładnych metrów, a przecież mówił mu, by zapiął pasy; czyjś przerażony, ale delikatny głos, który każe mu się nie ruszać. Ktoś mówi, że wezwie pomoc i przez sekundę, widzi nieco rozmazane rysy twarzy… Tej samej, która teraz stoi przed nim wpatrując się w niego z obawą.
— To Ty — szepcze tylko, a żar odczuwa teraz już w całej dłoni, bowiem złamał papierosa na pół. Głos grzęźnie mu w gardle, nie znajduje żadnej konkretnej myśli, którą mógłby wypowiedzieć, czegokolwiek co przyniosłoby im obojgu jakąkolwiek pociechę. — Czyli byłaś świadkiem całego zajścia? Widziałaś cały wypadek? — pyta ponownie, zdając sobie sprawę z tego, że się powtarza, ale musi, dla pewności. — Opowiedz mi — teraz już żąda, mocno łamiącym się tonem.


Divina Norwood jestem najgorszym graczem roku, przepraszam ;(
przyjazna koala
naleśnik puchaty
organistka — w kościele
25 yo — 165 cm
Awatar użytkownika
about
Sierota grająca w kościele, którą ludzie z Lorne Bay mają za przeklętą wiedźmę z lasu i ona sama także w to wierzy. Zsyła na innych jedynie nieszczęście, więc nic dziwnego, że jest całkiem sama.
Pewnie wiele osób zaskoczyłoby jej podejście, ale raczej mało kto decydował się z nią w ogóle rozmawiać. Większość wolała albo ją ignorować, albo głosić posłyszane gdzieś plotki, mające niewiele wspólnego z prawdą. Nawet osoby niekoniecznie zainteresowane renomą Diviny widząc ją, wolało uznać, że jest stereotypowo wierząca, bo po co jakkolwiek konfrontować podobne domysły z samym ich obiektem? Przywykła do tego, jak i do tego, że częściej trafia na osoby niewierzące, niż te podzielające jej poglądy. W zasadzie zdziwiłaby się gdyby Miles faktycznie był praktykującym katolikiem. Pokiwała więc jedynie głową, bo co miała mu powiedzieć? Że Biblia jest ciekawa, że zachęca? Jej słowa nic by nie zmieniły, a sama czułaby się dziwnie, próbując kogoś do czegoś nakłonić. Znała swoje miejsce.
- Jeszcze - i ona postanowiła po raz kolejny sięgnąć to słowo, pozwolić sobie na posmakowanie go, nie wiedzący, czy tutaj temat się skończy, czy może pociągnie go dalej. Nie musiała tego robić, nie znała tego człowieka i nie była za niego odpowiedzialna, w dodatku sama marzyła o śmierci, ale znała jej cenę... Może więc znajdowała się w towarzystwie obcej osoby, ale nawet jeśli nie wiedziała o mężczyźnie za wiele, nie życzyła mu potępienia. Nawet jeśli on sam nie wierzył, ona wierzyła i chociaż nie musiała, to po prostu martwiła się o niego. - A planuje pan to zmienić? - zapytała więc swobodnie, zapraszając do rozmowy, nie wnioskują jeszcze, nie wysuwając rad o które nie prosił. - Targnąć się na własne życie - dopowiedziała, gdyby nie zrozumiał, a mówiła to z lekkością, jaka mogła towarzyszyć rozmowie o pogodzie. Dla niej śmierć nie była tematem tabu, odnajdywała się w niej całkiem dobrze, ale o wiele gorzej radziła sobie, gdy ktoś prawił jej komplementy. Bo tak zabrzmiały jego słowa, gdy nazwał ją mądrą. Nie wiedziała nawet, czy kiedykolwiek ktoś powiedział do niej coś podobnego, nie potrafiła sobie przypomnieć takiej sytuacji i nawet podniosła spojrzenie, jakby chciała się upewnić, że to na pewno ona ma być odbiorcą tych słów. - Zapewniam pana, że nie jestem - powiedziała pokornie, nie z fałszywej skromności. Wyraźne zakłopotanie wzięło ją w swoje objęcia i może nawet poczuła się winna, że swoimi słowami wprowadziła go w taki błąd. Była głupią dziewuchą, która niewiele wiedziała o świecie. - Po prostu mówię, jak jest - wyjaśniła, odruchowo zaczesując kosmyk włosów za ucho. Mimo wszystko było jej miło i jakże chciałaby wierzyć w ten werdykt. Być mądrą, po prostu być kimś. Tylko, że to miało znajdować się już zawsze poza jej zasięgiem. Ludzie tacy jak oni powinni trwać w cieniu, nie odzywać się niepytanymi. - Divina... pan nazywa się Miles, pamiętam - przemyciła jeszcze, jakby nie chciała się godzić na tą ciężką ciszę, która miała ich otulić w chwili, w której zdradziła niewygodną prawdę o jej powiązaniach z wypadkiem. Czekała na jego reakcje, nie pospieszając go jednak wcale, nie zaprzeczając, nie wchodząc w słowo. Tylko, że co mu miała opowiedzieć? Jej słowa nie zmienią nic, poza tym, że otworzy rany, które - widziała doskonale - i tak kiepsko się goiły. Nie chciała być jego katem, ale była mu też winna wszystko, o co by zażądał.
- Wyszłam z lasu na moment przed całym zdarzeniem - wyjaśniła spokojnie, wzdychając cicho. Pozwoliła sobie, by makabryczne obrazy zaczęły napływać. - Słyszałam pisk opon, widziałam zmasakrowany pojazd, ciało pańskiego brata... - powolutku opowiadała, nie zdradzając więcej szczegółów. - Nie powinien pan o tym słuchać. To niczego nie zmieni, ale... może mnie pan nienawidzić - zaproponowała nieśmiało, patrząc na niego wyczekująco, jakby w tych słowach nie było niczego dziwnego, jakby wcale nie zachowała się dość osobliwie. Wierzyła jednak, że zasługuje na tą nienawiść, a może dzięki niej jemu samemu byłoby łatwiej. Tego akurat mu życzyła.

Miles Vanderberg
barman — Moonlight
32 yo — 188 cm
Awatar użytkownika
about
Z wykształcenia ratownik medyczny, ale wyrzuty sumienia nie pozwalają mu pracować w zawodzie. Obecnie dorabia jako barman w Moonlight i nie potrafi rozgryźć swoich uczuć do Violet, mimo, że planuje przyszłość ze swoją ukochaną, Malią.
Dotychczas nie spotkał nikogo, z kim mógłby poruszyć temat samobójstwa. Treści związane z religią, nurtujące pytania czy prowadzone dysputy w tej dziedzinie już były niecodzienne; mało osób wierzyło na tyle, by bronić swojej wiary i wystawiać się na otwarty spór w jej obronie z drugim człowiekiem. Kwestia czy strzelić sobie w tył głowy, czy powiesić się na jednym z pobliskich drzew, czy nawet zaczadzić się w garażu spalinami odbijała mu się echem z tyłu czaszki niemalże każdego poranka. Wystarczyły dwa tygodnie, a już nie radził sobie z przygniatającymi go wyrzutami sumienia, jak więc miałby mówić o przyszłości? O możliwości nawiązywania stałych relacji, o budowaniu kariery, o ratowaniu życia jako część zespołu medycznego, skoro nie potrafił uratować swojego brata? To nie jego powinien spotkać ten los; to nie jego dni powinny zakończyć się tak szybko.
To Milesa powinno już tutaj nie być. 
A mimo to trwał w tym zawieszeniu, rozmawiając z dziewczyną młodszą od niego, sporo młodszą, która zdawała się czytać go jak z otwartej księgi. Pozwolił jej na odarcie się z tajemnic, o poznanie najskrytszych zamiarów, nawet tych najgorszych.
— Chcę to zrobić każdego dnia — wyznaje jej, całkowicie szczerze, starając się zapanować nad emocjami w głosie. Jeszcze nigdy się nikomu do tego nie przyznał, do tego jak wielkim tchórzem się okazał. — Wstaję, szoruję zęby i zastanawiam się, czy z następnym świtem powtórzę tę czynność czy może już mnie nie będzie? Czy przyjdzie mi obejrzeć kolejny zachód słońca, czy jeszcze usłyszę głos bliskich mi osób. I wtedy, właśnie wtedy, odstawiam to na jeszcze trochę. Ten cały… Plan — wypowiada to z jawnym obrzydzeniem, skierowanym głównie do samego siebie. — Chyba nie jestem w stanie jeszcze raz ich tak zranić. Moich rodziców, mojego rodzeństwa, moich przyjaciół — wyjaśnia, zerkając na nią z ukosa, by sprawdzić, czy rzeczywiście słucha. To było zdumiewające; na jej miejscu już, by spieprzał, gdzie popadnie z dala od tak depresyjnej osoby. Ta jednak trwa przy jego boku, zachęcając go do dalszej spowiedzi. Samo porównanie wywołuje w nim rozbawienie, ale powstrzymuje się od kolejnego uśmiechu. Nie wypada, nie tutaj, nie teraz.
— Jesteś, więcej wiary w siebie, młoda. Nigdy nie spotkałem tak inteligentnej dziewczyny. Może gdybyś była parę lat starsza, zaprosiłbym Cię na kolację albo kawę — po co to mówi? Jeszcze bardziej chce ją przestraszyć? Oczywiście jego poczucie humoru nie idzie w parze z obecną atmosferą, tonem spotkania, dlatego tylko wzrusza ramionami, jakby chciał powiedzieć „Zapomnij”, bo rzeczywiście, nie popisał się. 
Udaje mu się ukryć zaskoczenie, słysząc swoje imię w ustach nieznajomej. To jednak jest jawnym dowodem na to, że musiała go już poznać; potwierdzeniem, że to, co mówi o wypadku, jest prawdą. Skąd miałaby znać te wszystkie szczegóły, gdyby jej zeznanie mijało się z prawdą?
Bolą go jej słowa, tak cholernie bolą, że przez dobrą chwilę walczy, aby jego zaszklone tęczówki nie wypuściły żadnych łez. Ostatecznie udaje mu się odetchnąć, ale z jakim trudem!
— Czemu miałbym Cię nienawidzić? Uratowałaś mi życie — szepcze z niedowierzaniem, mrugając szybko, by jej obraz się wyostrzył. Jak bardzo zaniżone poczucie własnej wartości musiało drzemać w tak młodej i pięknej osobie, że przyjmowała wiadomość o czymś tak okrutnym, jak nienawiść z oczekiwaniem? — Zadzwoniłaś po pomoc. Uratowałaś mnie. Z nim… Z nim nie dało się nic zrobić.

Divina Norwood
przyjazna koala
naleśnik puchaty
organistka — w kościele
25 yo — 165 cm
Awatar użytkownika
about
Sierota grająca w kościele, którą ludzie z Lorne Bay mają za przeklętą wiedźmę z lasu i ona sama także w to wierzy. Zsyła na innych jedynie nieszczęście, więc nic dziwnego, że jest całkiem sama.
Wiele było tematów tabu i wiele było uprzedzeń, wiedziała o tym doskonale, bo całą swoją osobą wyrażała te dwie grupy, chociaż w zasadzie nie rozumiała dlaczego. Przywykła po prostu do tego, że ludzie patrzyli na nią koso, a mówienie o niej kojarzy się negatywnie. Może dlatego tak swobodnie reagowała, gdy ktoś poruszał przy niej tak delikatne tematy, jak samobójstwo? Bo znała doskonale smak niezrozumienia i odrazy, bycia ocenianym, tylko przez to, że jest się innym i odczuwa się inaczej. Poza tym, przede wszystkim...
- Ja także chciałabym to zrobić - szczerość za szczerość. Sprawiedliwa oferta, chociaż wcale o nią nie prosił i nauczona doświadczeniem, była pewna, że prawda ta go nie obchodzi. W zasadzie przyłapała się na tym, że nigdy nikomu o tym nie mówiła, nie miała okazji... naturalnie nie licząc spowiedzi, bo tych przestrzegała w obliczu Boga, w którego wierzyła i który zgodnie z tą wiarą, i tak wiedział o wszystkim. - Ale jestem tu i pan także tu jeszcze jest - podsumowała, po tym, jak opisał jej swój problem. - Nie uważa pan, że to niesprawiedliwe? Kiedy kuszą nas grzechy takie, jak chęć skłamania, nikt nie patrzy na to, jak na wielką słabość, ot normalna ludzka sprawa - podjęła spokojnie, patrząc gdzieś przed siebie, bez konkretnego celu i dopiero po chwili zerknęła na niego, być może z łagodnym uśmiechem. - Kiedy zaś kusi nas grzech samobójstwa, zarówno otoczenie, jak i my sami mamy siebie za słabeuszy - jeszcze nie dokończyła podjętej myśli, ale miała nadzieję, że rozmówca rozumie, do czego zmierza. - Chodzi mi o to, że rolą grzechów, jest kusić... pańskie wątpliwości nie są więc wynikiem słabości, słaby byłby pan dopiero wtedy, gdyby do naszego spotkania doszło na pańskim pogrzebie - podsumowała w końcu, sama sobie się dziwiąc, że była w stanie tak wiele powiedzieć do obcej osoby. Rozmowy wcale nie były jej mocną stroną i rzadko kto w ogóle jej słuchał, więc nie miała wyuczonej swobody konwersacji.
Uniosła nieco brwi, pewna tego, że nigdy wcześniej nikt nie nazwał jej "młoda". Z jakiegoś powodu było to całkiem miłe, ale też zaskakujące, tym bardziej w połączeniu z resztą jego słów. Pewnie robił sobie z niej żarty, ale i tak nieco się zawstydziła, gubiąc na moment azymut.
- Nigdy nie byłam z nikim ani na kolacji, ani na kawie - przyznała przez to swoje rozkojarzenie i szybko pożałowała tych słów, bo brzmiały nazbyt tendencyjnie. - To znaczy... i tak musiałabym odmówić, takie wyjścia nie są dla mnie - dodała pospiesznie, bo faktycznie narobiłaby mu tylko problemów, pojawiając się z nim gdziekolwiek. Była fatum, przynosiła jedynie nieszczęście, on sam, w co szczerze wierzyła, już przez nią ucierpiał, a owoc tych działań leżał kilka metrów przed nimi, przysypany wciąż świeżą ziemią. Chociażby z uwagi na pamięć zmarłego, nie mogła przyjąć słów, które padały z ust towarzysza rozmowy. Nie zrobiła niczego dobrego, a przy tym widziała, jak Miles cierpi i każdy dreszcz przeszywający jego ciało, zdawał się ograniczać ilość przyjmowanego przez nią tlenu.
- Cierpi pan, to zaburza osąd. Jest pan dobrym człowiekiem, dlatego woli obwiniać samego siebie - pokiwała przecząco głową i uniosła się do pionu, czując, że tak powinna zrobić. - Jedyne co potrafię, to przynosić cierpienie... wiem, jak to brzmi, ale taka jest prawda - uśmiechnęła się spokojnie, nie dbając o to, jak pompatycznie brzmią jej słowa. Z resztą i tak nie miała porównania, więcej niż z rówieśnikami, spędzała czasu ze starymi księgami, więc jej język niewiele miał w sobie ze współczesności.

Miles Vanderberg
ODPOWIEDZ