stolarz — Plane Wood Carpenter
32 yo — 180 cm
Awatar użytkownika
about
robię meble, ciągle pomagam na farmie i chcę spełnić marzenie o archeologii, ale życie pisze własne scenariusze
28.08.2017, 18:56, Lorne Bay, Lyons Farm

Światło reflektorów podjeżdżającego samochodu wpadło przez okno salonu i rozświetliło całą przestrzeń. Niegotową przestrzeń. Jermaine spanikowany spojrzał na zegarek wiszący na ścianie w kuchni wycierając ręce w ręcznik papierowy i doszedł do brutalnego wniosku: - O nie! O nie, Lily, to za szybko! Miała przyjechać po dwudziestej! Musimy to raz dwa posprzątać! - to nic, że dziewczynka zawieszona na chuście na jego klatce piersiowej miała nieco ponad rok i jeszcze nic nie mówiła. Nieważne, Jermaine nadawał do niej jak katarynka, zadając mnóstwo pytań, odpowiadając na nie samemu sobie, ze szczegółami relacjonując każdą najmniejszą pierdołę, jakiej się dotknął. Nieważne było też to, że dziewczynka potrafiła już chodzić, a jego plecy mogły odpocząć. W tym dniu bardziej dla Lyonsa liczyło się to, aby dziecko nie plątało mu się pod nogami. To narobiłoby większej szkody, a to ostatnie czego Jerry teraz potrzebował.
Szczególnie, że znów plany wzięły w łeb, bo Marianne wróciła szybciej, a jego robota ciągle była w powijakach! Zabrakło mu tej godziny. Jednej godziny, o którą Harding wróciła do domu wcześniej. Cholera, mógł się dogadać z Maxine, żeby odwiozła ją nieco później! Teraz musiał improwizować i o ile nie przeszkadzała mu spontaniczność, tak nie lubił pracować pod presją i to w dodatku lawirując tak, aby Harding się niczego nie domyśliła!
- Marianne! - zdyszany Jermaine wyskoczył na werandę przy domu, zanim kobieta zdążyła wejść do środka i zatrzasnął za sobą mocno drzwi. - Jak minął ci dzień? - przytulił się do ukochanej nieco bokiem, żeby przypięte z przodu dziecko w chuście nie zostało zgniecione między dwoma ciałami i pocałował ją w policzek z nieco przesadnym zaangażowaniem. Nie dał jej czasu na odpowiedź, bo zalał ją potokiem słów: - Nie spodziewaliśmy się z Lily ciebie tak wcześnie! Coś się stało? Nie miałaś po zajęciach spotkać się z dziewczynami? - paplał trzy po trzy rozwiązując jednocześnie chustę, aby po chwili wcisnąć jej w ręce dziecko. - W ogóle Lily jest dzisiaj jakaś dziwnie marudna, naprawdę nie mam pojęcia, jak ją uspokoić - wierutne brednie, dziecko - zagadywane przez ojca non stop - nawet teraz siedziało spokojnie w nosidełku, ale Jerry potrzebował zyskać na czasie. - Możesz wziąć ją na krótki spacer? Może przy tobie się uspokoi. Już głowa mi pęka od jej marudzenia, muszę się na chwilę położyć - serio, Lyons, serio?, karcił w myślach sam siebie przykładając dłoń do skroni, aby pokazać, że naprawdę już nie wytrzymuje. - Proszę…? - zagaił błagalnie bardzo delikatnie nakierowując ją w stronę stojącej nieopodal spacerówki schowanej pod dachem werandy.

Marianne Harding
lisowa
A.
Weterynarz — Animal Wellness Center
28 yo — 167 cm
Awatar użytkownika
about
Po latach odkurzyła swój dyplom i wróciła do weterynarii, przejęła klinikę, którą chciałaby wykupić a do tego wychowuje pięciolatkę i wciąż próbuje zacząć wszystko od nowa.
Jedyne o czym marzyła tego wieczora to długa kąpiel i własne łóżko. Była jednak realistką i wiedziała, że taki scenariusz może jedynie być miłym wyobrażeniem, bo zanim oboje wykończeni padną na materac trzeba będzie wykąpać Lily, nakarmić ją i położyć spać. A z tym ostatnim było najwięcej roboty, bo energiczna dziewczynka nie miała zamiaru tak łatwo się poddawać. Zazwyczaj w łóżeczku zaczynała się najlepsza zabawa i czasem godzinę zajmowało jej zasypianie. Później oboje rodzice prawie nieprzytomni brali szybki prysznic i zapominając o kolacji padali we własnej sypialni.
Niestety już na werandzie została zaskoczona zupełnie innym scenariuszem i tylko spojrzała na swojego partnera błagalnie. Nie miała sił wybierać się jeszcze na spacer, ale odebrała od niego córkę, którą ucałowała kilkukrotnie w oba policzki i potarła jej szyję nosem. Mała zaśmiała się głośno spoglądając na swoją mamę. Wciąż nie miała sił, ale musiała z siebie je wykrzesać, bo córce nie potrafiła odmawiać.
- Dobrze, zabiorę ją na spacer. Należy Ci się odpoczynek – doceniała, że Jerry poświęcił się dla niej, bo tak naprawdę tylko dzięki jego pomocy była w stanie skończyć studia, wrócić na staż i spełniać swoje marzenia. Ale będąc tak daleko od domu tak bardzo tęskniła za córeczką, że coraz częściej zastanawiała się by nie zrezygnować z tego wszystkiego i zostać w domu. – Miałyśmy iść na drinka, ale w ostatniej chwili się z niego wykręciłam. Muszę przeczytać jeszcze kilka rozdziałów książki i strasznie się dzisiaj za Wami stęskniłam. Nie miałam ochoty na imprezowanie – uśmiechnęła się i ponownie nachyliła się by musnąć policzek ukochanego. Zachowywał się dziwnie, ale nie skomentowała tego na głos. Przyjrzała mu się dokładnie i nawet zmarszczyła nos, bo coś jej tutaj nie pasowało. Nie miała jednak na tyle sił by się nad tym zastanawiać. Przygotowała wózek, posadziła w nim córkę i ścieżką ruszyła przed siebie. Dni były długie, więc na dworze było jeszcze całkiem jasno. Z początku Lily świetnie się bawiła przyglądając się mijanym drzewom, głośno gaworzyła na widok zwierząt aż w pewnym momencie zrobiło się zaskakująco cicho. Dziewczynka opierając głowę o poduszkę zamknęła oczy i zasnęła wprawiając swoją mamę w niedowierzanie. Mari nie wahała się ani chwili i zawróciła, wracając do domu po niecałej godzinie. – Ciii – przyłożyła palec do ust, gdy Jerry ponownie wyszedł im naprzeciwko. – Przeniesienie jej jest ryzykowne, może niech pośpi na dworze? Posiedzę z nią – uśmiechnęła się wskazując wiklinowe fotele na werandzie. – Ból głowy minął? – przyłożyła dłoń do jego policzka i czule pogładziła jego skórę

Jermaine Lyons
towarzyska meduza
kwiatek
stolarz — Plane Wood Carpenter
32 yo — 180 cm
Awatar użytkownika
about
robię meble, ciągle pomagam na farmie i chcę spełnić marzenie o archeologii, ale życie pisze własne scenariusze
Miało być idealnie, a wyszło jak zwykle. Owszem, cieszył się, że mają dla siebie trochę czasu w związku z tym, że mała zasnęła, ale wiedział, z czym to się wiąże na przyszłość: w nocy będą mieli imbę. I to Jerry wstanie do Lily, bo Marianne rano musiała wracać na zajęcia. Ale trudno. Trochę się rozczarował, bo wiedział, że próba przeniesienia Lily do łóżeczka będzie oznaczała włączenie syreny alarmowej, którą usłyszą po drugiej stronie kontynentu, a przecież ten wieczór miał być ich! A on musiał teraz na szybko - znów! - kombinować, jak zaaranżować wszystko pod aktualne warunki.
Nerwy szybko odpuściły, kiedy Mari znalazła się blisko niego i uśmiechnęła się tak promiennie, że odgoniła wszystkie złe myśli. - Tak! - zapewnił energicznie - całkowicie bezmyślnie, mimo upływu czasu i trudów rodzicielstwa z jakimi się mierzyli, wciąż bez reszty oczarowany tymi malinowymi wargami i białymi zębami, których to komplet okraszony roześmianymi oczami zawsze poprawiał mu humor. I w sumie to zapomniał, co miał zrobić, bo rozpłynął się od tego jednego jej dotyku, który poruszył jego serce i sprowokował szeroki uśmiech na ustach. - To znaczy nie, ale trochę cię okłamałem. Wszystko w dobrej wierze! - zakrzyknął nieco głośniej niż powinien zapominając o śpiącej w wózku córce. Odruchowo zasłonił dłonią usta i przez chwilę nasłuchiwali, czy mała nie kwęka, ale na szczęście miała dość mocny sen. - Usiądź tutaj i o niczym nie myśl! - posadził ją na fotelu w werandzie, krótko rozmasował kark i ramiona, a gdy odchyliła przyjemnie głowę do tyłu, wykorzystał to pochylając się i złożył na jej ustach szybki pocałunek. - A, no i nie odwracaj się, choćby nie wiem co! - cofając się złożył ręce jak do modlitwy i po chwili zniknął z powrotem w budynku.
Spojrzał na zastawiony stół w salonie i podparł się pod boki. Mógł o tym pomyśleć wcześniej, żeby rozłożyć wszystko na werandzie, ale nie przyszło mu do głowy. I tak ledwo zdążył wyrobić się ze wszystkim, a przecież nie tylko to musiał dokończyć. No dobra, nie było co marudzić, trzeba było działać! Nie bawił się już w żadne obrusy, tylko po kolei - i jak najciszej się tylko dało - zaczął przenosić wszystkie części zastawy na stolik na werandzie starając się nie hałasować zanadto. Niosąc ostatni element: brytfannę z lasagne - jeszcze gorącą, bo parzyło go przez kuchenne rękawice - jaką zrobił przy pomocy babci kopnął niechcący w stolik na werandzie. - Kur… - cisnęło mu się na usta całe przekleństwo, ale powstrzymał się. Zaciskając zęby pierwsze co to rzucił odruchowe spojrzenie na wózek, ale znów miał szczęście. - Nie, nie patrz! - zawołał, kiedy widział, że Mari odwraca głowę. Odstawił naczynie, zapalił świeczki stojące na stole oraz te wbite w dwie babeczki - dwójkę i czwórkę. Uśmiechnął się do efektu, mimo iż efekt nie był oszałamiający, na pewno nie instagramowy. Raczej prosty. Nie umiał w gotowanie ani pieczenie ciast, ale włożył w to całe serce i zaangażowanie, na nic lepszego nie było go stać. Nie mógł przedłużać w nieskończoność, dlatego podszedł do niej, poprosił, aby wstała i zasłonił jej oczy. - Niespodzianka już żadna, ale nie podglądaj! - z rozbawieniem poprowadził ją w stronę stolika zastawionego lasagne, babeczkami urodzinowymi, jakimiś przekąskami oraz winem i dopiero przy nim odsłonił jej oczy. - Wszystkiego najlepszego, kochanie - objął ją w pasie od tyłu, pocałował w policzek i przytulił się bardzo mocno, trochę krępując się spojrzeć jej w oczy, bo niespodzianka nie była taka, jaka miała być - czyli idealna - ale i tak był z niej troszkę dumny.

Marianne Harding
lisowa
A.
Weterynarz — Animal Wellness Center
28 yo — 167 cm
Awatar użytkownika
about
Po latach odkurzyła swój dyplom i wróciła do weterynarii, przejęła klinikę, którą chciałaby wykupić a do tego wychowuje pięciolatkę i wciąż próbuje zacząć wszystko od nowa.
Usiądź tutaj i o niczym nie myśl!
Nie potrzebowała większej zachęty, więc tylko z zadowoleniem mruknęła, gdy rozmasował jej obolałe ramiona. To był trudny dzień, zresztą jak każdy, ale jeśli chciała spełnić swoje marznie o byciu weterynarzem musiała zagryźć zęby i iść dalej. Wymagało to od niej wiele poświęceń a ciągłe wybieranie pomiędzy rodziną a obowiązkami jeszcze bardziej ją dobijało. Chociaż wiedziała, że Jerry poświęcał równie wiele.
Nawet nie zorientowała się, kiedy przymknęła oczy i odpłynęła myślami gdzieś daleko. Chciała coś zjeść, wziąć długą kąpiel i położyć się we własnym łóżku. A gdyby tak opuścić jutro zajęcia… Spełniała marzenia o byciu weterynarzem a marzenia o śnie do południa było o wiele prostsze do spełnienia. I jakie bliskie! Słysząc rumor nie miała siły otworzyć zmęczonych powiek, dopiero słowa ukochanego sprawiły, że prawie poderwała się z miejsca. Jednak ten w ostatniej chwili powstrzymał ją przed spoglądaniem, co się wydarzyło. Nasłuchiwała jedynie czy z wózka nie dobiega płacz małej, która obudziła się na dźwięk uderzenia w stolik.
- Jak znalazłeś czas by to wszystko przygotować? – zerknęła na stół, na którym stała tak apetycznie pachnąca kolacja i babeczki ze świeczkami. Aż ścisnęło jej serce, że Jerry tak bardzo się dla niej postarał. – Mogłabym zjeść z Tobą nawet odgrzewaną w mikrofali pizzę byleby tylko spędzić ten wieczór z Tobą – uśmiechnęła się promiennie, bo dla niej było idealnie. IDEALNIE. Nie zamieniłaby go na nikogo innego, więc odwróciła się i łapiąc jego twarz w dłonie złożyła na jego ustach pełen miłości pocałunek. Nie umiała lepiej wyrazić swoich uczuć, które nawet przez ostatni ciężki rok ani trochę nie wygasły. – Kocham Cię Jemi, najmocniej na świecie. Ciebie i Lily – kolejny uśmiech miał zatuszować wzruszenie. Jeszcze rok temu nie wiedziała, że jej serce może pomieścić tyle miłości. Nigdy nie spodziewała się, że przyjdzie jej założyć rodzinę w tak młodym wieku, ale nie żałowała ani dnia spędzonego przy jego boku. Co tam weterynaria. To on był spełnieniem jej marzeń!
- Jestem taka głodna, więc nie każ mi dłużej czekać. Pachnie cudownie – kolejny raz wyraziła uznanie wobec przygotowany przez mężczyznę posiłek. Naprawdę niczego więcej do szczęścia nie potrzebowała. Siadając przy stole obserwowała jak Jerry nakłada na ich talerze spore porcje i od razu złapała za widelec by skosztować lasagne. – Jest jeszcze lepsza niż ostatnio – rzuciła pomiędzy kolejnymi kęsami i dopiero gdy zaspokoiła pierwszy głód spojrzała na ukochanego. – Co dzisiaj porabialiście poza przygotowywaniem tej niespodzianki? Czekają mnie jeszcze jakieś atrakcje na które powinnam nabrać siły? – tym razem jej uśmiech stał się bardziej zalotny, zwłaszcza gdy przesuwała po stole swoją dłoń w kierunku jego dłoni.

Jermaine Lyons
towarzyska meduza
kwiatek
stolarz — Plane Wood Carpenter
32 yo — 180 cm
Awatar użytkownika
about
robię meble, ciągle pomagam na farmie i chcę spełnić marzenie o archeologii, ale życie pisze własne scenariusze
Obserwował ją w oczekiwaniu na reakcję i zamiast cieszyć się z tego, co udało mu się osiągnąć - zaczął wątpić. Cholera, mógł to ładniej ozdobić, przecież pamiętał jeszcze jakieś triki z pracy kelnera, ale nie miał jak wybrać się do miasteczka razem z Lily, nie mówiąc o tym, że podróż zajęłaby mu za dużo czasu. A może lasagne nie była jeszcze w środku upieczona? Powinien sprawdzić po wyjęciu z piekarnika! Wino chyba też za krótko stało w lodówce? O czym jeszcze zapomniał? No tak, serwetki! Nie przyniósł serwetek, a jak nic zaraz uwali się cały w sosie!
Wszystkie te myśli ponownie rozgoniła Marianne, kiedy przekręciła się w jego stronę uśmiechając się i całując tak ciepło i miękko, że zapominał o wszystkim, co działo się dookoła nich. Serce mu topniało i mógł słuchać tych trzech słów “kocham cię, Jemi” bez ustanku. Ja ciebie też, odpowiedział samym ruchem warg, bo i on się wzruszył i przez chwilę miał gulę w gardle. - Lily mi pomagała nie przeszkadzając - podsumował cały ich dzisiejszy dzień i skinął głową na chustę, którą wcześniej zaplątał sobie dziecko i zamocował na klatce piersiowej jak nosidełko. - A pizzę z mikrofali zjemy jeszcze nie raz, nie martw się - powiedział z rozbawieniem. Dobrze wiedział, że Marianne zasługuje na szczególne traktowanie każdego dnia, jednak rzeczywistość nie była bajką, a każde z nich miało swoje obowiązki, które nieco utrudniały uchylania kawałka nieba na co dzień. - Dziś jest twój dzień, Minns. Chciałem, żeby był wyjątkowy przynajmniej w kilku drobnostkach. - Uścisnął lekko jej rękę, gdy siadała na krześle, a zanim zajął swoje miejsce, podjechał bliżej wózkiem ze śpiącą Lily i przykrył ją kocykiem, bo zdążyła się już rozkopać. Nakładając po kawałku lasagne na talerzyki obojga upewnił się, że wszystko jest dopieczone, a przełykając łyk wina zaprzeczył obawom, że nie było odpowiednio schłodzone. Patrząc na pałaszującą swój posiłek Marianne upokoił się. Uwielbiał momenty, kiedy była szczęśliwa nawet z tak prozaicznej rzeczy, jaką była kolacja. Sam zjadł kilka kęsów, wystarczyło mu, że nawąchał się w trakcie gotowania. Złapał wyciągniętą w jego stronę dłoń i zrobił sztucznie poważną minę. - Hmmm, czy przypadkiem nie miałaś dzisiaj przeczytać jeszcze kilku rozdziałów? - zapytał tylko odrobinę się z nią drocząc i zagryzł wargi, aby się nie uśmiechnąć, ale zdradzało go wszystko inne - zmarszczki dookoła buzi i iskierki w oczach i pochylenie się do przodu, żeby być o tych kilka centymetrów bliżej. - To zależy od życzenia urodzinowego; w każdym razie nie ucieknie - uśmiechnął się dość tajemniczo, bo chociaż oboje myśleli o innym rodzaju niespodzianki, to summa summarum sprowadzały się do jednego. - A zanim tradycji stanie się zadość i w dniu urodzin przekażę ci ważną wiadomość, pomyśl życzenie i zdmuchnij świeczki. Może akurat się spełni? - Popychając talerzyk z babeczkami w jej stronę uśmiechnął się szeroko. Co prawda jego “urodzinowa ważna wiadomość” nie miała takiej wagi jak ta sprzed niecałych dwóch lat, gdy Mari oznajmiła mu, że jest w ciąży, ale tak czy siak w dość znaczący sposób wpłynie na ich życie.

Marianne Harding
lisowa
A.
Weterynarz — Animal Wellness Center
28 yo — 167 cm
Awatar użytkownika
about
Po latach odkurzyła swój dyplom i wróciła do weterynarii, przejęła klinikę, którą chciałaby wykupić a do tego wychowuje pięciolatkę i wciąż próbuje zacząć wszystko od nowa.
Krótki uśmiech pojawił się na jej twarzy. Dobrze wiedziała, że nieprzeszkadzające i nie kręcące się pod nogami dziecko to już jest ogromna pomoc. Sam fakt, że Lily teraz grzecznie spała w wózku kilka metrów dalej świadczył, że ten dzień musiał być dla niej tak intensywny, że w końcu opadła z sił. A oboje wiedzieli jak żywą i energiczną dziewczynką jest ich córka. I szczerze mówiąc, Marianne nawet bała się pomyśleć jak bardzo będą musieli uważać na nią za kilka lat.
- Od jakiegoś czasu każdego ranka mam wrażenie, że każdy kolejny dzień jest wyjątkowy – uśmiechnęła się tym razem szerzej w stronę mężczyzny. Nigdy nie ukrywała, że oboje są spełnieniem jej wszystkich marzeń o których istnieniu jeszcze do niedawna nie zdawała sobie sprawy. Zakładanie rodziny, zwłaszcza w tak młodym wieku, nigdy nie było na szczycie jej listy. Tak samo jak po ich pierwszym spotkaniu nigdy nie zaryzykowałaby stwierdzeniem, że dwa lata później będą siedzieć przy jednym stole, w ich własnym domu, ze śpiącym dzieckiem na werandzie. A pomyśleć, że zaczęło się od takiego wielkiego nieporozumienia… - Książki nie uciekną. I tak mam same piątki, nie muszę codziennie włączać mojego skrupulatnego trybu mola książkowego i wzorowego studenta – zaśmiała się, bo jeśli Mari się za coś brała to wkładała w to całe siły. Weterynaria zawsze była jej planem na życie. Nawet podczas ciąży, będąc na ostatnich nogach uczyła się pilnie do egzaminu by zaliczyć semestr i podejść do bronienia pracy dyplomowej. Teraz ten staż… Wszystko było tak dla niej ważne, ale cały czas, wracając późnym wieczorem do domu, miała wrażenie że coś traci. A przecież nie chciała przegapić żadnego momentu z życia swojej córki tylko dlatego że akurat skupiła się na karierze zawodowej a nie rodzinie.
- Właściwie to myślałam sobie by podrzucić małą na weekend do moich rodziców. Możemy gdzieś razem pojechać, albo zakopać się w pościeli i przez dwa dni nie wychodzić z łóżka – uśmiechnęła się w jego kierunku, kolejny raz mocniej zaciskając palce na jego dłoni. I chociaż w pierwszej chwili można było wyczuć tutaj jakąś niemoralną propozycję, jednak oboje wiedzieli na czym to się skończy: będą spać do południa, jeść niezdrowe jedzenie i znowu spać do wieczora. – Moje wszystkie życzenia się spełniły, bo mam Was, ale niech będzie coś bardziej przyziemnego – zamyśliła się i po krótkiej chwili zamknęła oczy. Wypowiadając w myślach życzenie zdmuchnęła z uśmiechem świeczki i znowu spojrzała swojemu ukochanemu w oczy. Nawet nie umiała słowami wyrazić jak bardzo go kocha. – Gdyby tak się udało odłożyć Lily do łóżka… Moglibyśmy wziąć długą… Bardzo długą gorącą kąpiel – uniosła brew w konspiracyjnym geście, bo tak dawno nie mieli chwili dla siebie. A skoro miała dzisiaj urodziny mogła faktycznie wziąć jutro wolne i spędzić z nimi cały dzień.


Jermaine Lyons
towarzyska meduza
kwiatek
stolarz — Plane Wood Carpenter
32 yo — 180 cm
Awatar użytkownika
about
robię meble, ciągle pomagam na farmie i chcę spełnić marzenie o archeologii, ale życie pisze własne scenariusze
Pod wpływem jej słów z oczu Jerry’ego biła tak szczera i ogromna wdzięczność, radość i miłość, że nie potrzebował niczego więcej do szczęścia. Kiedy Marianne była blisko, stawał się zupełnie innym człowiekiem - jej obecność sprawiała nie tylko, że sam czuł się wyjątkowo, ale całe życie widział w tych kolorowych barwach, w których nawet szara codzienna rutyna wydawała się być niezwykłym doświadczeniem, którego nigdy więcej nie powtórzą w tej samej wersji! Rozkochała go w sobie do niemożliwości, a on do dziś nie mógł czasem uwierzyć, jakim jest szczęściarzem, że ma taką wspaniałą, piękną i mądrą kobietę. Szczególnie w takie dni jak dzisiaj, kiedy - chociaż było jej święto! - doceniała nawet tak drobne rzeczy jak zachwyt nad szybko zrobioną wcale nie jakąś wykwintną kolacją, a jego “popisowym daniem”, które robił na specjalne okazje.
- Kim jesteś i co zrobiłaś z moją Mari? - zażartował, gdy zasugerowała, że może ten jeden raz odpuścić naukę i spędzić czas z nim. Każde z nich było zmęczone, ale Jerry tym bardziej podziwiał Marianne, że miała jeszcze siłę, aby studiować. Propozycja z wyjazdem była marzeniem! Tak dawno nie mieli tylko dla siebie więcej niż tych kilka godzin, kiedy zmęczeni po całym dniu padali na kanapie oglądając serial, że Jerry nie mógł oprzeć się tej wizji i westchnął tęsknie. - Mam lepszy pomysł. Sprzedajmy małą twoim rodzicom, powiedzmy wszystkim, że wyjeżdżamy na weekend, a tak naprawdę zróbmy zapasy niezdrowego żarcia na te dwa dni, nie ruszajmy się z domu nawet na krok i zróbmy maraton z Przyjaciółmi, hmmm? - wydusił na jednym wydechu z prędkością karabinu maszynowego, bo szczerze? Nawet nie chciało mu się nigdzie wyjeżdżać, a przecież nie obchodziło go gdzie mieliby spędzić ten weekend. Najważniejsze, aby była wtedy przy nim. - Albo czytasz mi w myślach, albo zrobiłem się cholernie przewidywalny! To był drugi punkt mojego - uwaga, mały spojler! - trzystopniowego planu na wieczór urodzinowy! - udał obrażonego, bo rzeczywiście zadbał już o to, aby po wejściu do łazienki pozostało tylko nalać gorącej wody, reszta była przygotowana. Przy opiekowaniu się dzieckiem niestety nie mógł pozwolić sobie na większe szaleństwa. - Ale absolutnie nie możemy przełożyć małej do łóżeczka. Nic jej się nie stanie, jak pośpi dzisiaj w spacerówce, ma jeszcze młode plecy, nie odczuje tego jutro - uśmiechnął się niewinnie, choć po jego głowie chodziły myśli wcale nie takie niewinne! Skoro zasnęła, trzeba było korzystać i broń boże nie prowokować pobudki! - Kąpiel poczeka. Najadłaś się? Posiedźmy tu jeszcze chwilę, uwielbiam takie wieczory! - wstał i pociągnął ją za rękę, aby udała się z nim do huśtawki postawionej za stolikiem. Kiedy usiadła podał jej kieliszek z winem, a sam położył się poziomo, kładąc głowę na jej kolanach. - Tęskniłem za tobą - spojrzał na nią poważnie i trochę smutno, bo chociaż Mari siedziała tak blisko, głęboko w jego sercu tliła się prawdziwa tęsknota po całym dniu spędzonym bez niej. - Kocham Lily nad życie, ale chciałbym spędzać z tobą więcej czasu sam na sam. - Złapał jej dłoń i przyłożył ją do ust muskając wargami cienką skórę na wewnętrznej stronie jej nadgarstka, który pachniał jeszcze perfumami, jakimi spryskała się rano przed wyjściem. - Pamiętasz, że kiedy pytaliśmy o żłobek dla małej, to powiedzieli nam, że najwcześniej po nowym roku? - zagaił wprowadzając ją w temat. - Być może udało mi się załatwić dla niej miejsce wcześniej… - rzucił sondując jej reakcję. - To znaczy, o ile się na to zdecydujemy. Ale pomyślałem, że dzięki temu mielibyśmy więcej czasu dla siebie, szczególnie w dni, gdy masz popołudniowe zajęcia. Poranki byłyby nasze… - uśmiechnął się do tej wizji, bo już widział rytuały, jakie mogliby sobie ustalić przy sprzyjających okolicznościach. - W dodatku mógłbym wrócić choć na pół etatu do stolarni, szybciej odłożylibyśmy pieniądze na wykończenia poddasza. Ani się obejrzymy mała podrośnie, a ja… chciałbym mieć trochę prywatności na dole… - mówiąc to puścił jej dłoń i z szelmowskim uśmiechem połaskotał ją lekko po brzuchu.

Marianne Harding
lisowa
A.
Weterynarz — Animal Wellness Center
28 yo — 167 cm
Awatar użytkownika
about
Po latach odkurzyła swój dyplom i wróciła do weterynarii, przejęła klinikę, którą chciałaby wykupić a do tego wychowuje pięciolatkę i wciąż próbuje zacząć wszystko od nowa.
To wszystko, o czym mówił Jerry niegdyś było ich codziennością a teraz każde z nich musiało się porządnie nagimnastykować by udało im się spędzić trochę czasu sam na sam. I o ile Mari kochała swoją córkę nad życie i za żadne skarby świata by jej nie oddała to czasami po prostu opadała z sił i marzyła jedynie o długiej kąpieli i porządnej dawce snu. Nic dziwnego, że na samą myśl takiego weekendu, gdy nie będą musieli opuszczać łóżka rozmarzyła się z uśmiechem na ustach. Od razu poczuła się jakoś bardziej zrelaksowana!
- Ja za Tobą też bardzo tęskniłam – pogładziła go czule po policzku i nachyliła się by ustami musnąć jego czoło. Uwielbiała takie wieczory jak te, nawet jeśli w każdej chwili Lilu mogła się obudzić i zepsuć cały romantyczny klimat. Dla nie jednak liczyły się te małe gesty, które udowadniały jak ważna jest dla Jerrego. Nie musiał na każdym kroku mówić o swoich uczuciach, ona widziała je wymalowane w jego oczach za każdym razem, gdy patrzał na nią zaraz po przebudzeniu. Nic dziwnego, że uważała się za ogromną szczęściarę.
Gdy jednak mężczyzna zaczął opowiadać o żłobku i najbliższych planach poczuła jakiś nieprzyjemny ścisk w żołądku na samą myśl, że miałaby oddać córkę pod opiekę kogoś obcego na tyle godzin. Żłobek to była naprawdę poważna decyzja, która wiązała się z zupełnie innymi problemami. Czy na pewno było ich na to stać? Na stażu zarabiała niewiele i to głównie Jerry był żywicielem rodziny, więc ostatecznie ugryzła się w język i nie poruszyła tej kwestii. To miał być ich dzień, ich wieczór a rozmowa o finansach mogła skończyć się zarówno krótką wymianą pomysłów jak i większą kłótnią. A tego nie chciała.
- Nie uważasz, że Lil jest jeszcze na to za mała? – postanowiła ugryźć temat z zupełnie innej strony. Wiedziała ile Jemi poświęcił decydując się na urlop i wychowanie dziecka w domu. Zrobił to dla niej, chciał by Mari nie rezygnowała ze swoich marzeń i nawet pomimo nieplanowej ciąży dokończyła swoją edukację. Chyba nigdy mu się za to nie odwdzięczy, ale ten pomysł z przyspieszeniem żłobka ani trochę jej się nie podobał. Wplotła niepewnie palce w jego włosy i spojrzała na chwilę przed siebie. Wszystko o czym mówił miało sens, ale… Właśnie, pozostawało jeszcze wiele takich ale. – Mój staż kończy się za trzy tygodnie. Praktycznie za dwa mogłabym go zakończyć, bo godzin zrobiłam chyba więcej niż jest to wymagane. Mogłabym zrobić sobie małą przerwę i zostać z nią w domu chociaż do końca roku. To kilka miesięcy, ale dla Lily to bardzo dużo. Postaram się by stała się bardziej samodzielna i może wtedy spróbujemy? Tak jak rozmawialiśmy na początku, po nowym roku – nie była tego wszystkiego pewna, cały czas czując się bardzo rozbitą pomiędzy marzeniami a rodziną. Gdy była w domu tęskniła za weterynarią. Gdy była w pracy tęskniła za domem. Wiedziała jednak, że muszą znaleźć jakiś satysfakcjonujący kompromis by cała trójka wyszła na tym jak najlepiej. – W sumie to nawet nie głupie rozwiązanie. Zaoszczędzimy trochę, Ty na spokojnie wrócisz do pracy a ja trochę odpocznę, bo ten ostatni rok był bardzo intensywny – weterynaria jej nie ucieknie a za te kilka miesięcy spędzone z córką pewnie będzie jeszcze wdzięczna. I tak dużo przegapiła z jej życia, więc uśmiechnęła się szczerze w jego stronę i ponownie czule pogładziła po policzku.

Jermaine Lyons
towarzyska meduza
kwiatek
stolarz — Plane Wood Carpenter
32 yo — 180 cm
Awatar użytkownika
about
robię meble, ciągle pomagam na farmie i chcę spełnić marzenie o archeologii, ale życie pisze własne scenariusze
A to niespodzianka! Takiej odpowiedzi Jermaine zupełnie się nie spodziewał. Często po powrocie ze stażu przez pół wieczoru ekscytowała się przypadkami, jakie trafiały do kliniki i nie mogła przestać o nich rozmawiać, a teraz chciała odłożyć to w czasie? Z drugiej strony należał jej się odpoczynek. Ostatnie półtora roku to był prawdziwy rollercoaster na każdym polu - budowa domu, przeprowadzka, urodziny małej, problemy finansowe, mniejsze i większe kłótnie między nimi. Może Mari miała rację? Może Lily była jeszcze za mała? Otrzymał tę propozycję wczoraj i w pierwszej chwili naprawdę się ucieszył, że udało się zdobyć miejsce prawie pół roku wcześniej, niż było to zaplanowane, ale po argumentacji Marianne sam zaczął wątpić. Spojrzał na wózek stojący nieopodal, w którym dziewczynka spała spokojnym snem i również poczuł się dziwnie z myślą, że ktoś inny miałby się nią zajmować. Zaledwie miesiąc temu skończyła rok, dopiero nauczyła się chodzić. A gdyby - nie daj Boże! - ktoś jej nie dopilnował? I coś stałoby się jego córce? Wolał o tym nie myśleć! Był dziś w zbyt ckliwym nastroju na to, żeby się kłócić, a dłoń Mari głaszcząca go po włosach oraz ogólnie jej bliskość, jakiej ostatnio cholernie mu brakowało, dodatkowo koiła nerwy, więc ostatecznie poddał się jej sugestii.
- Chyba masz rację, pospieszyłem się nieco. Zadzwonię jutro do pani Mayers, że jednak nie zdecydujemy się na to miejsce. - To nie tak, że był rozczarowany takim obrotem spraw. Bo jakby się zastanowić, to jak Mari skończy staż, tak czy siak będą mieli więcej czasu dla siebie, bo nie będzie musiała pracować, prawda? Jakoś to pogodzą, na pewno! A Lily wyjdzie na tym lepiej, niż gdyby miała iść do żłobka, bo będzie pod najlepszą opieką z możliwych - opieką rodzica. - Pamiętaj, że jak będziesz chciała wrócić do pracy wcześniej, to będziemy coś myśleć, okej? - zostawił jej jednak otwartą furtkę, gdyby jednak zdecydowała się na powrót, bo absolutnie nie zamierzał jej do niczego przymuszać. - To spróbujesz urwać chociaż ten ostatni tydzień? - poprosił wyginając usta w podkówkę i składając ręce jak do modlitwy. - Wiem, że to samolubne i egoistyczne, ale naprawdę potrzebuję cię trochę więcej dla siebie. - Miał wyrzuty sumienia, że przedkłada czas tylko z Marianne nad czas z córką. Obie były dla niego ważne, tylko że z dzieckiem spędzał ostatnio mnóstwo czasu. Więcej, niż z Harding nawet przed ciążą i chociaż kochał ją do szaleństwa, miał wrażenie, że oddalili się od siebie przez ostatni rok. Nie chciał skończyć jak większość par po urodzinach dziecka, gdzie przysłoniło ono swoją obecnością relację rodziców, a coraz częściej odnosił wrażenie, że właśnie tak zaczęło się dziać w ich przypadku…
Nie zamierzał jednak psuć sobie nastroju podobnymi rozmyślaniami. Wyprostował się i usiadł na huśtawce, aby przełożyć sobie nogi Marianne na swoje uda. Objął ją ramieniem, mocno do siebie przytulił, pocałował czule i ciepło w usta, po czym położył policzek na czubku jej głowy, aby popatrzeć na szarówkę zmierzchu opadającego coraz niżej nad farmą. Siedzieli tak jakiś czas popijając wino i przerzucając się luźnymi opowieściami z ich dnia, dopóki nie zrobiło się chłodno. Jerry przykrył ukochaną kocem, kazał tu jeszcze się porelaksować, a sam wprowadził wózek ze śpiącą córką do środka, napuścił wody do wanny i w oczekiwaniu, aż ta napełni się ciepłą wodą i pianą, posprzątał talerze i resztę jedzenia. Drugi punkt do wykonania - relaksująca kąpiel. Chociaż początkowo krzyczał, że wanna zajmuje za dużo miejsca i wolałby prysznic, to właśnie w takich momentach, kiedy we dwójkę mogli się w niej wygodnie rozłożyć i poleżeć bez powykręcanych póz, doceniał niewymownie, że Marianne postawiła na swoim.
Na koniec… na koniec czekał jeszcze na nią trzeci punkt dzisiejszej “imprezy”. Po wyjściu z wanny Jerry wziął ją na ręce, ledwo po tym, jak zdążyła narzucić na ramiona ciepły szlafrok, po czym zaniósł ją do ich sypialni, gdzie po raz pierwszy od przeprowadzki nie musieli kłaść się na materacu luźno rzuconym na podłogę, a położył ją z namaszczeniem jak prawdziwą królewnę na podwyższonym łóżku - wykonanym i skręconym dzisiejszego dnia przez niego osobiście - z litego drewna, które - o czym był przekonany - nie będzie wieczorami zawodzić swoim skrzypieniem.

/zt Marianne Harding
lisowa
A.
ODPOWIEDZ