33 yo — 179 cm
Awatar użytkownika
about
does such a thing as ‘the fatal flaw,’ that showy dark crack running down the middle of a life, exist outside literature? i used to think it didn’t. now i think it does. and i think that mine is this: a morbid longing for the picturesque at all costs.
Chciałem bliżej, więcej, wciąż za daleko, by mieć. Przesiąknąłem zachłannością, otaczałem się wygodnictwem, miałem wszystko - łącznie z emocjonalnym pustostanem. W mym życiu od samego początku brakowało żeńskiego pierwiastka. Ojciec starał się jak mógł (mniej niż mógł?), by wypełnić niezapełnioną przestrzeń przesadnie drogimi drobiazgami tudzież spełniając najbardziej absurdalne zachcianki pięcioletniego gówniarza, którego cały świat kręcił się szybko.
Postrzeganie rzeczywistości przez pryzmat samego siebie i własnego widzimisię jest na dłuższą metę potwornie nużące. Brakowało kogoś, kto pokazałby mi, co powierzchowność robi z człowiekiem. Nauczyłem się tego sam, kolekcjonując mentalne siniaki, które bolały bardziej niż zabarwione wrogością (i przeplatane inwektywami) frazesy, rzucane przez rówieśników. Miałem więc wszystkie najnowsze gry (nikogo, by się nimi podzielić), miałem też pochmurne spojrzenie i poliestrowy kocyk, przesiąknięty łzami (nikogo, kogo by to obchodziło). A czas mijał dziwnie ospale.


Odgrodziłem się od rzeczywistości murem z książek. Wchłaniałem je nazbyt intensywnie, spijając każde zdanie, które przenosiło mnie do świata wyobraźni. Tolkiena nauczyłem się niemal na pamięć. Ojciec zaraził mnie miłością do podróży tam i z powrotem po zakamarkach Śródziemia. On, zafiksowany na punkcie LOTR-a profesor lingwistyki, ponadto conlanger i autor książki o sindarinie - byłem skazany na dorastanie na swoistego rodzaju cmentarzysku reliktów po Tolkienie. A spontaniczny lot do Anglii, aby zapalić znicz na grobie guru mego rodziciela... to nie było coś, co mogłoby mnie zaskoczyć po tylu latach spędzonych w męskiej komitywie z tym dorosłym dzieciakiem.


Na dziesiąte urodziny dostałem najcenniejszy prezent (ten upragniony), gdy tata dziwnie rozedrganym głosem poinformował mnie, że mogę zobaczyć się z mamą.
Znalazłem kiedyś jej zdjęcie, jej jedyne zdjęcie. Nigdy nie mogłem pojąć, dlaczego ojciec nie pozwala mi się z nią zobaczyć. Była od niego dużo młodsza (nie o siedem lat - lecz o bagaż doświadczeń całego pokolenia) i wydawało mi się, że mogłaby mnie lepiej zrozumieć. Gdy każde pytanie o nią zbywał jakimiś pół-słowami... W pewnym momencie zacząłem się obawiać, że to może mama nie chce mnie poznać.
Ale kiedy tylko usłyszałem, że mamy się spotkać, wykreowałem sobie w myślach idealny scenariusz. Ona - zaczerwienione od płaczu oczy, ciche przepraszam wyszeptane wprost do mojego ucha, ciepłe ramiona obejmujące mnie kurczowo. Ja - początkowo z naburmuszoną miną, z czasem dający się obłaskawić, a może nawet oswoić (w odpowiednim momencie, żeby nie myślała, że na mą miłość nie trzeba zasłużyć; w odpowiednim momencie, gdyby znów zniknęła za rogiem czasu, zostawiając mnie bez słowa).


Tata zabrał mnie do miejsca w innej płaszczyźnie emocjonalnej (i czasoprzestrzeni?). Nie znalazłem tam kobiety ze zdjęcia. Był tylko przywiązany do łóżka, wątły światłocień; beznamiętne spojrzenie kukły (zawieszonej na najwyższej gałęzi).
To mnie złamało. Pokruszyło na drobne kawałki.


Byle jakie poskładanie się, ułożenie swoich myśli chronologicznie zajęło mi dużo czasu. Ale wróciłem tam i obiecałem jej, że wracał będę. Co tydzień, starając się stworzyć z ulotnej relacji coś trwałego. Być stałą w jej życiu. Oparciem.
Nasz rytuał nie-milczenia. Szostakowicz w słuchawkach, próba nawiązania kontaktu wzrokowego, czytanie Dickinson (smutek i ciemność w wierszach tej pisarki paradoksalnie zdawały się rozjaśniać oblicze mej rodzicielki). Od czasu do czasu nagrywałem dla niej na dyktafonie melodie codzienności (nie chciałem, by zapomniała, jak to jest stać na zewnątrz w czasie burzy ani jak rozkosznie mruczy mały kociak). A gdy dostałem pierwszą kamerę, nauczyłem się rejestrować wszystko (parzenie kawy, atmosferę w miejskiej czytelni, światła stroboskopowe na imprezie, świat ze szczytu górskiego).
Nigdy nie traktowałem jej inaczej. Początkowo nie zadałem sobie nawet trudu, by wygooglować osobowość borderline. Dopiero później dowiedziałem się, co to oznacza (moja mama całe życie tańczyła na linie nad przepaścią, targana sprzecznymi emocjami).


Przez okres adolescencji funkcjonowałem na pograniczu trzech rzeczywistości - tej nudnej (szkoła, marazm, codzienność), tej będącej odskocznią (LARP-y z ojcem, filmy, muzyka, stosy książek), tej w szpitalu psychiatrycznym (obcowanie z rodzicielką).


Miałem szesnaście lat, gdy w Montana State Hospital natrafiłem na nią. Pieczołowicie zasłaniała nadgarstki, przyozdobione symetrycznymi ornamentami (w kolorze ciemnego wina), które wyszły spod zardzewiałej żyletki. Udawałem, że nie widzę, gdy zakrada się pod uchylone drzwi i szuka istoty słów (tych, które odczytywałem mamie na głos). Z szaleństwem było jej do twarzy. A kiedy później posmakowałem tego szaleństwa, całując ją zachłannie (nieporadnie, nierytmicznie, ale z głębokim oddaniem) w pustej salce na piętrze, zaznałem błogiego szczęścia. Od tego momentu miałem już dwa powody, by odwiedzać szpital.


Gdy skończyłem osiemnastkę, dostałem się na reżyserię w Las Vegas. Wyjazd na studia to największy błąd w moim życiu. Straciłem pół roku, bawiąc się w przygotowanie do tworzenia komercyjnego gówna. Sześć miesięcy. Tyle potrzebowałem, by dorosnąć do decyzji o powrocie do domu.


W Montanie czas mijał mi gdzieś pomiędzy pracą w pubie, odwiedzaniem mamy, pisaniem scenariusza do swojego pierwszego filmu (niemego) a uczeniem się sindarinu ze swoją dziewczyną (odważyłem się w końcu powiedzieć jej gi melin). Lekarze poinformowali mnie, że stan mojej rodzicielki jest na tyle stabilny, iż pozwolą jej poruszać się swobodnie po terenie szpitala. Nikt nie zorientował się, że mamie udało się nabrać nas wszystkich.
Cztery minuty i trzydzieści sekund. Podobno tyle trwa śmierć przez podduszenie się na klamce. Rozpaczliwie wykonana resuscytacja mniej więcej kwadrans od momentu zgonu niczego nie zmieniła. Pod paznokciami mam jeszcze zapach jej perfum (Chance Chanel), złuszczony naskórek i drobinki wspólnie spędzonych chwil.


Przywdziałem czerń, a w mojej głowie narodził się plan, jak we właściwy sposób pożegnać się z rodzicielką. Nie potrafiłem sobie jednak wyobrazić zostawienia mojej dziewczyny w psychiatryku. Porwaliśmy się więc na desperacką próbę ucieczki, która skończyła się jednym wielkim fiaskiem. Złapali nas, gdy próbowaliśmy rozmontować kłódkę przy oknie w piwnicy. Wtedy też widziałem ją po raz ostatni (miała na sobie prezent ode mnie, obietnicę w postaci Gwiazdy Wieczornej).


Wyjechałem z domu bez oszczędności. Przez te wszystkie lata nagrywałem miejsca, których nigdy nie dane było mamie zobaczyć. Kiedyś chciałbym ulepić z nich całość, łatając je za pomocą muzyki klasycznej (stworzyć własną wersję Samsary).


Od czasu do czasu zatrzymywałem się na dłużej na różnych krańcach świata, by zarobić na dalszą podróż. Dwa lata temu przyszedł czas na kolejny taki postój, bowiem nie miałem już absolutnie żadnego grosza przy duszy. Długo zastanawiałem się, jakie miejsce w Australii wybrać, ale gdy ktoś z forum filmowego podrzucił mi zdjęcia z Lorne Bay, nie wahałem się ani chwili. Nie przypuszczałem jednak, że czeka mnie tu aż tyle klatek do zapełnienia (choć wiem, że nie istnieje coś takiego jak przypadek w przebiegu spraw ludzkich).


Wciąż poznaję melodię aborygeńskiego nieba.



inne:
&zdarza mu się pierdolić iście poetycko, kiedy za dużo wypije, dlatego mówią na niego Allen (czasem, pieszczotliwie, Alien); Lorgana (bzdurny wymysł ojca, który nazwał syna po postaci z LOTR-a) uznaje za pomyłkę przy wypełnianiu metryki,
&nie ufa ludziom, którzy nie słuchają muzyki (on sam przyswaja absolutnie wszystko - dźwięki ciszy, rockowe riffy, akompaniament akordeonu - w zależności od nastroju),
&nie rozmawiał z ojcem od momentu, gdy wyruszył w podróż, aby realizować swój projekt,
&zna sindarin oraz hiszpański,
&w Australii połknął surferskiego bakcyla; uwielbia taplać się w wodzie i nagrywać świat po drugiej stronie morskiego lustra.
lorgan 'allen' ginsberg
16 II '88
Missoula (Montana, USA)
researcher
Lorne Bay Radio
Sapphire River
kawaler, hetero
Środek transportu
śmigam na longboardzie albo na rozklekotanym rowerze, który anonsuje moje przybycie ze znacznym wyprzedzeniem

Związek ze społecznością Aborygenów
fascynuje mnie aborygeńska kultura; w dostępnych źródłach czytam na temat legend i kręcę się po miejscach, które są z nimi w jakiś sposób powiązane

Najczęściej spotkasz mnie:
tam, gdzie być zdecydowanie nie powinienem; nienawidzę zalegać zbyt długo w tym samym miejscu, szukam nowych kadrów i historii do opowiedzenia (a przynajmniej usłyszenia)

Kogo powiadomić w razie wypadku postaci?
któregoś z sąsiadów, ktoś musi zająć się psiskiem, który błąka się obok mojego domu - Garmem

Czy wyrażasz zgodę na ingerencję MG?
tak!
LORGAN 'ALLEN' GINSBERG
CHRISTOPHER MASON
powitalny kokos
lu
lorne bay — lorne bay
100 yo — 100 cm
Awatar użytkownika
about
Oh won't you come with me where the ocean meets the sky
And as the clouds roll by we'll sing the song of the sea
witamy w lorne bay
Cieszymy się, że jesteś z nami! Możesz już teraz rozpocząć swoją przygodę na forum. Przypominamy, że wszelka niezbędna wiedza o życiu w niezwykłej Australii znajduje się w przewodnikach, przy czym wiadomości podstawowe odnajdziesz we wprowadzeniu. Zajrzyj także do działu miasteczko, by poznać Lorne Bay jeszcze lepiej. Uważaj na węże, meduzy i krokodyle i baw się dobrze!
twórcza foka
lorne bay
brak multikont
Zablokowany