Badaczka bioróżnorodności i ochrony gatunkowej — w Tingaree
25 yo — 175 cm
Awatar użytkownika
about
Tańczyłem z paroma dziewczynami przypadkowymi, a potem - z Tobą, i przypadkowość skończyła się, bo przecież byliśmy tamtej nocy umówieni od lat. I ja to od razu zrozumiałem i powiedziałem sobie - nareszcie.
Czasem trudno było o równowagę w życiu trust fund babies - niektórzy popadali w prestiż i przepych i stawali kopiami rodziców, inni zaś wypierali wszystkiego i pod etykietką honoru odrzucali to, co trąciło uprzywilejowaniem.
Nephele Fernandine Delancey-Schuyler zaś od lat starała się wyszukać złoty środek pomiędzy wdzięcznością a własną drogą, i poprzez filantropię i działania charytatywne pozbywała się tej dławiącej nieprzyzwoicie bogatych ludzi z sumieniem zgagi.
Robiła już chyba wszystko - sprzątała plaże, uczyła dzieci, wykonywała prace remontowe, gotowała i zmywała, a w zeszłym roku nawet nielegalnie prowadziła dostawczak do banku żywności w innym mieście. Lubiła czuć, że robi coś pożytecznego dla społeczeństwa. Skoro życie jej się poukładało tak, że mogła poświęcić czas i/lub środki na wsparcie tych, którzy mieli mniej farta - zdecydowanie w swoim rozumieniu moralności musiała z tych okazji korzystać.
24 grudnia, a więc dzień przed Christmas Day, spotkała się z bratem na parkingu w Tingaree. Obiecała mu spędzenie razem czasu w świątecznym klimacie, ale nie precyzowała w jaki sposób. Może bała się jego niechęci i protestów, a może nawet nie wpadła na to, że ktoś mógłby narzekać na kilka godzin wolontariatu? Mógł na ten temat snuć własne teorie.
Jedziemy do hospicjum w Cairns — powiedziała wreszcie z entuzjazmem, gdy wyjechali na drogę międzymiastową. — Jak twoje palce? Zrób jakąś rozgrzewkę, bo będziemy robić papierowe łańcuchy na choinki dziecięcego oddziału onkologicznego — sama bywała w tym miejscu co jakiś czas, więc czuła się trochę tak, jakby jechała spędzić czas z przyjaciółmi.
Małymi przyjaciółmi, którzy - zdaniem oddziałowych cioć - dopytywali o ciocię Nephele cały listopad i większość grudnia. Zawsze wydawało jej się, że nie jest gotowa na dzieci, a jednocześnie czuła bardzo na miejscu w ich towarzystwie. Te momenty, w których brzdąc chciał usiąść na kolana albo się przytulić wynagradzały wczesne pobudki, dojazd w korku czy nieuniknione ukłucie serca.
Bo nie wiadomo, które z tych dzieci Ciocia Nephele spotka następnym razem.
Jak sobie radzisz z dziećmi? — spytała, nie kojarząc nic poza paroma rodzinnymi sytuacjami sprzed lat, sprzed jego wypadku, a więc wszystko mogło się zmienić. — Może po zajęciach zostaniemy w mieście i zjemy w jakiejś sensownej restauracji?
Jeszcze nie doszła do momentu prawdy o tym, że już jutro spłonie kula ziemska - gdy Fabienne i Gerhard zorientują się, że Nephele nie żartowała i z całą pewnością nie pojawi się u nich na kolacji.

Mateo Delancey-Schuyler
pan papug
nick autora
kontuzjowany koszykarz — liczący na cudowne uzdrowienie
23 yo — 190 cm
Awatar użytkownika
about
Oh won't you come with me where the ocean meets the sky,
and as the clouds roll by we'll sing the song of the sea
002.
do you want fix my life?

Nie był jak jego siostra, nie chciał za wszelką cenę zbawić świata. Nie od czasu w którym na własnej skórze, dosyć dobitnie przekonał się, że dobro dane innym tak naprawdę do nas nie wraca. Powinien być bezinteresowny, jasne, nie liczyć na zysk czy pochwały, ale jednak czy faktycznie warto było poświęcać się dla innych tak po prostu, by lepiej poczuć się przez chwilę a później znowu wrócić do swojego nędznego życia?

Możliwe, że nawet nie zgodziłby się wybrać do hospicjum gdyby Nephele powiedziała mu już na stracie gdzie jadą a nie w momencie w którym on już siedział w jej samochodzie i miał tak niewiele do powiedzenia. Z natury lubiła decydować za innych, chociaż akurat w tej kwestii nie powinien nawet grymasić bo mogła go zabrać na jakąś kolejną szpitalną konsultację czy co gorsza zmusić do udziału w rehabilitacji. którą Mateo od dobrego miesiąca unikał jak ognia. To nie tak, że nie chciał wrócić do pełni zdrowia, chciał, tak bardzo, ale ile już walczył o swoją sprawność, dwa lata? które nie zmieniły kompletnie nic, nie naprawiły niczego, więc może w którymś momencie powinien zejść na ziemię i pogodzić się z faktami? Nie wszystkie złe decyzje w życiu mogliśmy naprawić, niestety.

- Hospicjum. - powtórzył jedynie po niej i zwrócił swój wzrok na szybę, patrząc na domy i drzewa, które mijali. Kolejny szpital, kolejne przykre wspomnienia, tylko, że tutaj znowu nie chodziło tylko o niego a jednak coś znacznie ważniejszego. Byle by tylko Nephele nie chciała czegoś ugrać powołując się na biedne, chore dzieci bo tego już najpewniej Mateo by nie zniósł. - Ciągle jestem dużym chłopcem, więc myślę, że znajdziemy wspólny język. - dodał pewnie z lekkim uśmiechem na ustach. Bo przecież mężczyźni z natury dorastali później, znacznie później niż kobiety. Mając dwadzieścia trzy lata, Mateo przecież najlepiej bawił się grając na konsoli, nie myślał jeszcze w pełni poważnie o życiu, o otaczającym go świecie a już na pewno nie o przyszłości. Jakby kompletnie nie przejmował się tym co będzie za kilka czy kilkanaście lat.

- Pewnie. Wszystko byle by tylko odpocząć nieco od Lorne. - pewnie przyznał jej racje. - W pierwszej chwili myślałem, że podstępem zechcesz mnie zaciągnąć do rodziców na kolację, ale cieszę się, że jednak się myliłem. Chyba, że masz zamiar dopiero wyciągnąć węża z kieszeni. - zwrócił na nią swoje przenikliwe spojrzenie. Nie chciał zakładać najgorszego, bo naprawdę kochał swoją siostrę i teraz gdy mieszkał w dżungli co prawda i bliżej Nephele, ale jednak z dala od rodzinnego domu, ich kontakt stał się jednak znacznie rzadszy. Brakowało mu jej, ich rozmów i uszczypliwości, ale każdy miał swoje sprawy, swoje życie, taka była właśnie dorosłość czyż nie, priorytety się zmieniały a najbliższa rodzina schodziła na drugi plan.

- Jak idzie z organizacją ślubu? Gładko? - zapytał po chwili, nie miał w tej kwestii kompletnie żadnego doświadczenia, ale domyślał się, że musiało być to bardzo czasochłonne, by wszystko dopiąć na ostatni guzik i w tym wyjątkowym dniu nic nie zakłóciło spokoju państwa młodych. No a drugą kwestią była już rodzina Delancey-Schuyler, gdzie wszystko musiało być idealne, jak z okładki.

powitalny kokos
AM
uzupełnię niebawem
Badaczka bioróżnorodności i ochrony gatunkowej — w Tingaree
25 yo — 175 cm
Awatar użytkownika
about
Tańczyłem z paroma dziewczynami przypadkowymi, a potem - z Tobą, i przypadkowość skończyła się, bo przecież byliśmy tamtej nocy umówieni od lat. I ja to od razu zrozumiałem i powiedziałem sobie - nareszcie.
Dla niej takie spędzanie czasu było po prostu fajne. A jak się coś lubi, to chce się to robić z ludźmi, których się lubi i zarażać ich zajawką. Nie sądziła, że Mateo nagle pokocha filantropię w swojej depresyjnej fazie bycia „na nie” na wszystko, ale wciąż sądziła że parę godzin klejenia łańcuchów z papieru może być dobrą rozrywką brata i siostry. Potem natomiast mogliby wstąpić do jakiejś fajnej knajpki i zjeść ze sobą posiłek - bez pretensji ojca w tle, bez krzyków matki w tle, bez całego tego spięcia i nadęcia, z którym musieliby się mierzyć w domu.
Nie zrobiłabym tego swojemu największemu wrogowi — zażartowała, wywracając oczami. — Wiesz jakiego mi wstydu narobili, jak zabrałam Alfiego? — minęło tyle czasu, a jej ciało pamiętało aż za dobrze. Głos w moment stał się drżący i nerwowy, a ręka na kierownicy zacisnęła się mocniej. — Tata zrobił mamie awanturę o homara. Bo chciał, kurwa, jednorożca, a ona zapomniała zamówić. Kucharz zamówił, nie było katastrofy, ale żadne z nich nie odpuszczało i nie chcieli zmienić tematu. A jak wreszcie zmienili… — pokręciła głową. — Zaczęli omawiać moje owulacje, bo przecież ślub się bierze po to, żeby już teraz NATYCHMIAST zajść w ciążę. Po nic innego!
Raz, dwa. Raz, dwa. Policzyła kilka głębszych oddechów, bo nie powinna się denerwować - ani w ogóle, ani jako kierowca, bo jeszcze walną w jakieś drzewo przez jej nieuwagę. Chociaż wspomnienie zawierało w sobie jeden romantyczny element, bo właśnie wtedy jej udawany jeszcze narzeczony jasno stanął w jej obronie, a potem jeszcze naklejał plasterek na poranioną dłoń. I wtedy kolejny raz pomyślała, że to jest to, choć zgodnie z umową nie miała prawa tak myśleć o nim. Ups.
Organizacja ślubu jest jak jazda na rowerze. Tylko że rower płonie, ty płoniesz i wszystko wokół też płonie. Ale może nie będę się rozwijać bo mi w końcu żyłka pęknie — zaproponowała. To nie był ogień z rodzaju przyjemnego ogniska, a raczej zgarniającego wiele żyć pożaru. Jakby miała teraz wejść w szczegóły tego, jakim przedsięwzięciem jest wyprawienie hucznego wesela i manewrowanie między matką a teściową, to by do hospicjum nie dojechali - zamiast tego do jakiegoś baru otwartego w dzień i lali szoty do zamknięcia.
Co u ciebie? Myślałeś już, kogo zabierzesz na wesele?

Mateo Delancey-Schuyler
pan papug
nick autora
ODPOWIEDZ