Nawet w najprzyjemniejszej szkole są takie miejsca, do których część uczniów nie zagląda, które je przerażają i na samą myśl o nich przechodzą ich dreszcze. Nie chodziło tu bynajmniej o gabinet szkolnego stomatologa. Akurat ona nie bała się dentystów. W jej przypadku chodziło o zupełnie inne pomieszczenie.
Delikatnie nacisnęła klamkę. Ciężkie skrzydło drzwiowe ustąpiło po dłuższej chwili i blondynka ostrożnie zajrzała do środka. Półmrok, delikatne punktowe światła z kilku lamp poustawianych na wysokich regałach, zdecydowanie nie zachęcały do wejścia i w pierwszym odruchu blondynka zamierzała po prostu się wycofać, domyślając się, że nie spotka jej tam nic miłego, jednak zdawała sobie sprawę z tego, że ucieczka jedynie pogorszy jej sytuację. Westchnęła, przekroczyła próg i dała sobie chwilę, by mogła oswoić się z zapachem stęchlizny i kurzu, a jej wzrok przyzwyczaił się do różnicy natężenia światła pomiędzy pomieszczeniem, a korytarzem, na którym była jeszcze przed chwilą. Nie powinno jej tu być. To nie było miejsce dla niej. Wiedziała to od samego początku, podobnie jak osoba, która ją tu zesłała.
W rzeczywistości obraz ten nie wyglądał aż tak strasznie, jak w umyśle nastolatki. Owszem, było tu nieco ciemno, ale tylko i wyłączne dlatego, że górne oświetlenie działało na fotokomórkę, a drzwi wejściowe tak naprawdę otwierały się łatwo i delikatnie.
Ot, najwyraźniej dziewczyna naprawdę nie chciała przyjść dzisiaj do szkolnej biblioteki, stąd też mocno subiektywne odczucia Andie przywodzące na myśl opis mrocznej piwnicy rodem z horroru.
- Dzień dobry...? - zaczęła nieśmiało, poprawiając swoją torbę, nieco niedbale przerzuconą przez ramię. Właśnie skończyła ostatnie zajęcia i postanowiła zameldować się tu od razu w stroju cheerleadeki (by zaoszczędzić czas i zdążyć na dzisiejszy trening), który niekoniecznie pasował do tego miejsca.
Dygnęła, gdy usłyszała czyjeś kroki, a gdy dostrzegła sylwetkę kobiety, bibliotekarki, podeszła odrobinkę bliżej.
- Andrea Green. Przysłał mnie profesor Davenport. Miałam zgłosić się po lekcjach w ramach odsiadywa... odbywania kary.
Oto cały sekret. Cięty język Andie kolejny raz wyprzedził jej myśli i dziewczyna dała się nieco ponieść podczas wymiany zdań na lekcji języka angielskiego. Czyż to nie zabawne, że za karę nauczyciel zesłał ją właśnie tu, do biblioteki, by przez cały tydzień blondynka pomagała w układaniu i odkurzaniu książek, dzięki którym zasób jej słownika mógł stać się jeszcze bogatszy i znacznie bardziej kąśliwy?
maude feldstein
and as the clouds roll by we'll sing the song of the sea
I remember my potential
Before I skipped the fundamentals
Before I ran from safety
Hoping someone would chase me
Czy praca w szkolnej bibliotece była karierą jej marzeń? Nie.
Jako nastolatka zawsze wyobrażała sobie, że skończy w jakimś lepszym miejscu niż ten ceglany budynek z powodu, które przez kilka lat musiała wstawać o 6:00 rano. Kończąc liceum naiwnie myślała, że już nigdy więcej nie usłyszy znienawidzonego dźwięku dzwonka oznajmiającego początek lekcji.
Rzeczywistość jednak zweryfikowała jej wizję przyszłości. A chcąc zostać w Lorne Bay (po tym jak przekonała się, że poza nim i tak nie czeka na nią nic dużo lepszego) nie mogła przebierać w ofertach pracy. A przynajmniej nie tych pokrywających się choć trochę z jej humanistycznym wykształceniem.
Dlatego nie narzekała, przynajmniej zazwyczaj. Bo ta posada miała swoje plusy.
Książki i ciszę (bo które dziecko z własnej woli zagląda do biblioteki?).
Były też minusy – takie jak te wcześniej wspomniane dzieci. Choć z nimi Maude jeszcze jakoś sobie radziła. To nastolatkowie (koszmar każdej osoby, która ukończyła 20-kilka lat, może jedynie za wyjątkiem Leo Di Caprio, co z resztą pewnie stanowi jeszcze większy koszmar) stanowili prawdziwy problem. Razem z tymi ich głupimi tańcami przeniesionymi z tik toka do prawdziwego życia (przez które Maude czuła się stara, a to ciężko było jej im wybaczyć) i jeszcze głupszymi pomysłami obejścia szkolnego regulaminu. Maude tak długo jak mogła starał się ich ignorować, ciesząc się że nie musi mieć niczego wspólnego z ich uczeniem.
Czasem jednak przychodziły takie dni kiedy wszechmogące ciało pedagogiczne zmuszało ją do porzucenia swojej strategi przetrwania. A ona, wciąż jeszcze nie do końca obeznana w zakresie swoich obowiązków, z uwagi na krótki staż pracy, ulegała tym naciskom.
Choć tego popołudnia zastanawiała się czy karana jest zesłana jej uczennica czy może ona sama.
Słysząc dźwięk czyjegoś głosu oderwała się od lektury i odłożyła zakładkę w miejscu, w którym najwyraźniej musiała przerwać.
Podniosła wzrok w stronę drzwi, nie unosząc się jednak znad biurka. Wolała najpierw wybadać swoją sytuację.
Ja pierdolę.
Pomyślała dostrzegając nie tyle licealistkę co mundurek, który miała na sobie. I już nie miała wątpliwości, że to ją dosięgła ręka sprawiedliwości w uosobieniu dyrektora szkoły, który poprosił ją by w tym tygodniu została trochę dłużej w pracy. Pewnie Thomas mścił się za to, że tydzień temu zjadła jogurt, który zostawił w lodówce w pokoju nauczycielskim. A mogłaby przysiąść, że nikt jej na tym nie przyłapał. Albo tak po prostu wyglądała karma.
Że też trafiła jej się akurat cheerleaderka. Szkolna trauma, no chyba każdego, może jedynie za wyjątkiem chłopców z drużyny zaciągajacy je za trybuny czy gdzie tam popularne dzieciaki chodzą w obecnych czasach. Ciekawe czyje wspomnienia z liceum rujnowała ta?
Westchnęła głośno ruszając w stronę dziewczyny.
– Cześć. Jasne, Thomas, znaczy się pan Davenport mnie o wszystkim poinformował. – To w gruncie rzeczy było dość zabawne. To, że codzienność Maude miała być formą karania kogoś innego. Chyba na prawdę powinna przemyśleć swoją karierę.
– Widzimy się chyba pierwszy raz, więc zakładam, że niezbyt często bywasz w bibliotece? – spytała niespecjalnie oczekując odpowiedzi. Wciąż koncentrując swój wzrok na stroju cheerleaderki.
– Zaplanowałam masę atrakcji. – Zapewniła sarkastycznie. – Jeśli się pospieszysz to może nawet zdąrzysz któregoś popołudnia na trening swojego zespołu. – Dodała z cierpkim uśmiechem, choć w rzeczywistości nie zamierzała jej przetrzymywać ponad czas, za który jej płacono. Nie zwariowała. Jeszcze.
– Możesz tutaj usiąść – wskazała jej miejsce przy ławkach ustawionych pośrodku sali, podczas, gdy ona sama ruszyła w głąb biblioteki.
– Na początek możesz zająć się uporządkowaniem katalogu, bo jak widzisz lorne bay state school wciąż jeszcze nie w pełni wkroczyła w XXI wiek. – powiedziała wracając z papierowym pudłem wypełnionym karteczkami indeksującymi stanowiących schedę Maude jeszcze po poprzedniej bibliotekarce, odpornej na wizję przeniesienia indeksu książek do programu komputerowego. – Alfabet zakładam, że znasz? – spytała, kiedy ciężki karton z głośno wylądował na blacie ławki przed blondynką.
– Tak? To wspaniale. W takim razie na pewno poradzisz sobie z uporządkowaniem tych kartek - alfabetycznie po autorze, a potem tytule książki.
Witamy w bibliotecznym czyśćcu.
Andie Green
Mniej więcej to samo pomyślała, kiedy zobaczyła, że bibliotekarka była młoda. Takie były najgorsze. Czuły jeszcze poczucie misji, chciały wymagać czegoś od młodzieży, a te starsze zdecydowanie odpuszczały. Na to właśnie liczyła Andie: na to, że trafi jej się babulinka w wielkich okularach, która będzie siedziała w bujanym fotelu, opowie jej coś o książkach i zdecydowanie jej odpuści, a tymczasem wszystko wskazywało na to, że już pierwszego dnia czeka ją prawdziwa katorga. A gdzie zapoznawcze popołudnie? Gdzie wspólnie wypite kakao i rozmowa o tym, dlaczego Andrea w ogóle się tu znalazła?
- Niespecjalnie - przyznała, bo rzeczywiście rzadko tu bywała. - Sporo książek mam u siebie w domu. Mama się tym interesowała.
Ona sama już niekoniecznie. Jakoś nie potrafiła wykazać entuzjazmu na myśl o wątpliwych "atrakcjach", jakie miałyby na nią czekać, bo coś podpowiadało dziewczynie, że to będzie najgorsze popołudnie w jej życiu. O tygodniu już nie wspomni, bo jednak już sama myśl o tym, że ominą ją treningi, źle na nią działała. Mimo wszystko zajęła jednak przyznane jej miejsce. Oczywiście towarzyszyło temu głębokie westchnięcie i dość głośne zrzucenie torby na podłogę. Zdaje się, że nie zamierzała ukrywać tego, że jest tu za karę, a nie z własnej woli.
- Tak. Znam. Umiem też dodawać i odejmować do dwudziestu. Powyżej trochę już się mylę. Może pani w ogóle mówić w taki sposób do uczniów? - odparła nieco ironicznie, dopiero po chwili zdając sobie sprawę z tego, że kolejny raz nie przemyślała tego, co mówi, tylko dała ponieść się chwili. To dlatego w milczeniu przyciągnęła nieco karton i powoli zaczęła zapoznawać się z jego treścią.
- Przecież będę nad tym siedziała do rana... - jęknęła pod nosem, bo jednak w pudle było sporo dokumentów.
To nie był czyściec.
To było piekło.
maude Feldstein