Badaczka bioróżnorodności i ochrony gatunkowej — w Tingaree
25 yo — 175 cm
about
Miała straszną ochotę powiedzieć mu jak najbanalniejsza z kobiet: Nie puszczaj mnie, przytul mnie do siebie, trzymaj mnie, zawładnij mną. Ale to były słowa, których nie mogła i nie umiała wypowiedzieć.
klik
Postanowiono.
Dziś miał być ten wielki dzień, wiekopomna chwila.
Nephele Fernandine Delancey-Schuyler miała klęknąć przed Alfiem mimo tego, z jaką pasją deklarowała ostatnio, że nigdy tego nie zrobi.
Ale była dobrze wychowaną dziewczynką, zasady społeczne i tradycja miały dla niej znaczenie i nie zamierzała ich ignorować. W końcu może i ślub który miała mu zaproponować jest układem biznesowo-politycznym, grą o walce o wpływy i manipulacją jej manipulujących rodziców, jednak jako jej przyszły mąż Alfie zasługiwał na chociaż drobne czary-mary.
Zaprosiła go w najbardziej romantyczne miejsce, jakie zna, wysyłając serię romantycznych smsów.
No, może nie. Ale przynajmniej odezwała się do niego pierwsza po ostatniej udanej randce, a od Marissy słyszała, że kobiety tego nie robią i że nie powinna.
I z tej okazji że nie powinna robić niczego z tego, co zaplanowała, powitała Alfiego na parkingu pod rezerwatem uśmiechem i całusem w policzek. Na plecach miała plecak niespodziewanie wielki względem jej wąskiej sylwetki, ale zawsze była do takich wycieczek rzetelnie przygotowana.
Dzisiaj za dwie osoby.
— Witaj w moich skromnych progach — zażartowała, kiedy minęli drewnianą bramkę wejścia do lasu. Rzeczywiście bywała tam więcej niż w drewnianej chatce którą wynajmowała, znała każdy kamień, drzewo, zakręt czy wzniesienie. Przeczesała ten las setki razy w poszukiwaniu gniazd czy wieszając budki lęgowe, śledząc ćwierkanie… — Będziesz miał ważne zadanie, Alfie — zagaiła, po czym podała mu mały notesik z doczepionym długopisem. — W środku jest lista gatunków. Jak znajdziemy ptaszka, to zaznacz — poprosiła, a potem skręciła poza ścieżkę wyznaczoną i wspięła się na metrowy głaz. Z góry sięgnęła do Alfiego dłonią. — Chodź — nie musiał skorzystać z jej pomocy, ale mógł. Ich trasa była indywidualnie zaplanowana przez Nephele. — Nie bój się, nie planuję cię tu udusić i zostawić — zapewniła śmiejąc się, gdy zaczęli przebierać nóżkami przez gęstwinę lasu. Rzeczywiście szukała miodojadów, z lornetką zawieszoną na szyi. To nie była tylko wymówka, ale do rozmowy o zamążpójściu miała w głowie konkretną lokalizację - od której dzielił ich przyjemny spacer.
Alfie Buxton
Postanowiono.
Dziś miał być ten wielki dzień, wiekopomna chwila.
Nephele Fernandine Delancey-Schuyler miała klęknąć przed Alfiem mimo tego, z jaką pasją deklarowała ostatnio, że nigdy tego nie zrobi.
Ale była dobrze wychowaną dziewczynką, zasady społeczne i tradycja miały dla niej znaczenie i nie zamierzała ich ignorować. W końcu może i ślub który miała mu zaproponować jest układem biznesowo-politycznym, grą o walce o wpływy i manipulacją jej manipulujących rodziców, jednak jako jej przyszły mąż Alfie zasługiwał na chociaż drobne czary-mary.
Zaprosiła go w najbardziej romantyczne miejsce, jakie zna, wysyłając serię romantycznych smsów.
No, może nie. Ale przynajmniej odezwała się do niego pierwsza po ostatniej udanej randce, a od Marissy słyszała, że kobiety tego nie robią i że nie powinna.
I z tej okazji że nie powinna robić niczego z tego, co zaplanowała, powitała Alfiego na parkingu pod rezerwatem uśmiechem i całusem w policzek. Na plecach miała plecak niespodziewanie wielki względem jej wąskiej sylwetki, ale zawsze była do takich wycieczek rzetelnie przygotowana.
Dzisiaj za dwie osoby.
— Witaj w moich skromnych progach — zażartowała, kiedy minęli drewnianą bramkę wejścia do lasu. Rzeczywiście bywała tam więcej niż w drewnianej chatce którą wynajmowała, znała każdy kamień, drzewo, zakręt czy wzniesienie. Przeczesała ten las setki razy w poszukiwaniu gniazd czy wieszając budki lęgowe, śledząc ćwierkanie… — Będziesz miał ważne zadanie, Alfie — zagaiła, po czym podała mu mały notesik z doczepionym długopisem. — W środku jest lista gatunków. Jak znajdziemy ptaszka, to zaznacz — poprosiła, a potem skręciła poza ścieżkę wyznaczoną i wspięła się na metrowy głaz. Z góry sięgnęła do Alfiego dłonią. — Chodź — nie musiał skorzystać z jej pomocy, ale mógł. Ich trasa była indywidualnie zaplanowana przez Nephele. — Nie bój się, nie planuję cię tu udusić i zostawić — zapewniła śmiejąc się, gdy zaczęli przebierać nóżkami przez gęstwinę lasu. Rzeczywiście szukała miodojadów, z lornetką zawieszoną na szyi. To nie była tylko wymówka, ale do rozmowy o zamążpójściu miała w głowie konkretną lokalizację - od której dzielił ich przyjemny spacer.
Alfie Buxton
about
młodzieniec o arystokratycznym pochodzeniu, który w przyszłości chce zostać chirurgiem urazowym, jak dotąd jednak zamieszkuje w nawiedzonym domu, wychowuje szczura i zaręczył się z dziewczyną, bo go o to poprosiła
Alfie Buxton rzadko przebywał w lesie. Wróć, nie pamiętał kiedy ten las faktycznie odwiedził, bo wprawdzie był za pan bratem z fauną i florą, ale Szkocji. To właśnie tam duże jelenie przechadzały się po zielonych wzgórzach, a spotkanie z jednym z nim oko w oko było najdroższym wspomnieniem mężczyzny. Nic nie mogło się równać z tamtym, a już na pewno nie ta tropikalna dżungla, która była wręcz dla niego klaustrofobiczna. Unikał więc zagłębiania się w ten świat, uznając, że jego ręce przydadzą się ludzkości i szkoda by je było zmarnotrawić dla jakiegoś gatunku węża, który uznał, że przyda mu się żer.
Z tego też powodu zaproszenie ze strony Nephele przyjął z rezerwą. Widoczną w tych kilku wiadomościach, jakie między sobą wymienili, ale nie zamierzał wcale rezygnować z jej propozycji. Owszem, mógł powiedzieć wprost, że to kiepski pomysł i że nabawi się odkleszczowego zapalenia mózgu, ale czuł, że wtedy wyszedłby na mięczaka, a nie na prawdziwego mężczyznę.
Ten drugi przecież nie dba o takie drobiazgi jak jakieś miniaturowe robaczki, które go atakują po drodze. Alfie więc postanowił brać z niego przykład. I tak uśmiechnął się lekko, gdy musnęła wargami jego policzek, choć wydawało mu się to odrobinę niedorzeczne. W końcu nie tak dawno się nienawidzili, a wspólna kolacja wprawdzie zmieniła dużo, ale czy aż tak?
Nie wiedział, choć odczuwał jakiś rój robaczków gdzieś w swoim żołądku, więc chyba sprawa wydawała się rozwojowa. Jak i cała ta jej pasja, choć na słowa dziewczyny parsknął.
- Mam zaznaczać ptaszka ptaszkiem?- uściślił, bo owszem, wydało mu się to odrobinę zabawne, ale wreszcie kiwnął głową. Powinna docenić, że przynajmniej wyczytał w jaki sposób zaliczyć tę leśną krainę i założył coś bardziej przewiewnego od swoich słynnych koszul z długim rękawem i koniecznie zielonego, by wtapiał się w tłum.
Tak właściwie te jej ptaki znał tylko z google grafika, ale był całkiem entuzjastycznie nastawiony do tego pomysłu, więc wywrócił oczami, gdy stwierdziła, że podejrzewa własne morderstwo.
- Bez przesady. Jestem dorosłym chłopcem. Nie boję się dziewczyny z lornetką- zauważył rozbawiony, rozglądając się dla odmiany po koronach drzew. Był ciekaw czy właśnie tak spędza całe dnie. Wydawało mu się to nudne i dość spokojne, ale cóż, jego dyżury były bardziej głośne i dynamiczne.
Nephele Delancey-Schuyler
Z tego też powodu zaproszenie ze strony Nephele przyjął z rezerwą. Widoczną w tych kilku wiadomościach, jakie między sobą wymienili, ale nie zamierzał wcale rezygnować z jej propozycji. Owszem, mógł powiedzieć wprost, że to kiepski pomysł i że nabawi się odkleszczowego zapalenia mózgu, ale czuł, że wtedy wyszedłby na mięczaka, a nie na prawdziwego mężczyznę.
Ten drugi przecież nie dba o takie drobiazgi jak jakieś miniaturowe robaczki, które go atakują po drodze. Alfie więc postanowił brać z niego przykład. I tak uśmiechnął się lekko, gdy musnęła wargami jego policzek, choć wydawało mu się to odrobinę niedorzeczne. W końcu nie tak dawno się nienawidzili, a wspólna kolacja wprawdzie zmieniła dużo, ale czy aż tak?
Nie wiedział, choć odczuwał jakiś rój robaczków gdzieś w swoim żołądku, więc chyba sprawa wydawała się rozwojowa. Jak i cała ta jej pasja, choć na słowa dziewczyny parsknął.
- Mam zaznaczać ptaszka ptaszkiem?- uściślił, bo owszem, wydało mu się to odrobinę zabawne, ale wreszcie kiwnął głową. Powinna docenić, że przynajmniej wyczytał w jaki sposób zaliczyć tę leśną krainę i założył coś bardziej przewiewnego od swoich słynnych koszul z długim rękawem i koniecznie zielonego, by wtapiał się w tłum.
Tak właściwie te jej ptaki znał tylko z google grafika, ale był całkiem entuzjastycznie nastawiony do tego pomysłu, więc wywrócił oczami, gdy stwierdziła, że podejrzewa własne morderstwo.
- Bez przesady. Jestem dorosłym chłopcem. Nie boję się dziewczyny z lornetką- zauważył rozbawiony, rozglądając się dla odmiany po koronach drzew. Był ciekaw czy właśnie tak spędza całe dnie. Wydawało mu się to nudne i dość spokojne, ale cóż, jego dyżury były bardziej głośne i dynamiczne.
Nephele Delancey-Schuyler
Badaczka bioróżnorodności i ochrony gatunkowej — w Tingaree
25 yo — 175 cm
about
Miała straszną ochotę powiedzieć mu jak najbanalniejsza z kobiet: Nie puszczaj mnie, przytul mnie do siebie, trzymaj mnie, zawładnij mną. Ale to były słowa, których nie mogła i nie umiała wypowiedzieć.
(bingo: w zdrowym ciele)
Taki zestaw zasad oczywiście istniał, lecz wobec bezpiecznej w domu rubryczki w excelu. Tam Nephele od lat logowała swoje sukcesy obserwacyjne w bardzo uporządkowany, usystematyzowany sposób. To było jej kompendium leśnego świra, chronione hasłem. W zeszyciku Alfie mógł nawet testować swoje imię przy jej nazwiskach z serduszkiem.
A, to jeszcze nie teraz. CIĘCIE.
— Nie boisz się, że ci oddam za te dwa mleczaki? Może jestem mściwa i czekałam te wszystkie lata na okazję — zagaiła, prowadząc ich dwójkę przez tylko sobie znaną ścieżkę. Do perfekcji opanowała sztukę stawiania nogi przed nogą nie potykając się, jednocześnie aktywnie i uważnie obserwując górę i nasłuchując dookoła. Las budził w niej jakiegoś rodzaju głęboką intuicję, czuła się w nim jak ryba w wodzie. — Miodopijek długodzioby — podała mężczyźnie lornetkę zatrzymując się, a potem nakierowała nim tak, by mógł dostrzec tego małego srajtka na jednej z gałęzi. Była cierpliwa w roli nauczycielki, szukali tak długo, aż Alfie był pewny że widzi. Chyba, że chciał być jak Rachel z Friends na USG, Nela nie ocenia. — Miodaczek białouchy — normalne dla niej było wtrącanie nazw gatunków w dowolną trwającą rozmowę, przecież po to byli w lesie. A przynajmniej tyle na razie wiedział Buxton.
— Endemiczny. Zobacz, tutaj widać gniazdo. Taki kubeczek z mchu i gałązek? Z obserwacji w latach 80 wiemy, że wykluwa się około 30% jaj. Jeśli samica zniesie 3, to będzie przynajmniej jedno pisklę, ale najczęściej składa tylko jedno… — widać było, że Nephele rozpromienia się jak dziecko w wigilijny poranek. — Robię teraz coś podobnego, tylko z innym gatunkiem — dodała, uznawszy iż tego rodzaju przykład mógł rozjaśnić Alfiemu jej zajęcia. — Miodówka czerwonogłowa — podczas spokojnego spaceru padały kolejne nazwy, które Nephele opatrywała ciekawostkami i żarcikami.
Droga do celu trwała około 40 minut, w tym czasie robili liczne przerwy na oglądanie miodojadów. Z 78 australijskich gatunków miodojada udało im się zaznaczyć około dwudziestu, co jak na taki luźny spacer było bardzo dobrym wynikiem.
Aż dotarli tam, gdzie chciała się zatrzymać. Mała polana z widokiem na wodospad i turkusową rzeczkę, które jakimś cudem nie trafiły do przewodników turystycznych. Prawdopodobnie ze względu na chroniony status rezerwatu w Tingaree.
Zdjęła ten swój wielki plecak i postawiła, a potem wyjęła z niego duży koc, który rozłożyła by mogli usiąść. Wyjęła też dwie butelki lemoniady i zielonej herbaty, a potem wsadziła do zrobionej przez siebie wodnej lodówki - zbudowanego z kamieni w strumyku koszyczka, dzięki czemu chłodzone napoje nie rwały z nurtem, a w miejscu czekały na wyjęcie.
— Nie byłam pewna jak z twoją fobią tutaj... — zaczęła, wyciągając z plecaka kolejne rzeczy. Mały kosz piknikowy, kosmetyczkę, dwa ręczniki... — Mam szpitalny płyn do dezynfekcji dłoni i mokre chusteczki, gdybyś potrzebował.
Alfie Buxton
about
młodzieniec o arystokratycznym pochodzeniu, który w przyszłości chce zostać chirurgiem urazowym, jak dotąd jednak zamieszkuje w nawiedzonym domu, wychowuje szczura i zaręczył się z dziewczyną, bo go o to poprosiła
- Kochana, ty nawet nie wiesz, co ten ptaszek potrafi. Żadna nie narzekała- roześmiał się głośno, bo choć nie były żarty na jego poziomie, dobrze było pożartować sobie w towarzystwie ładnej kobiety. Nawet jeśli ta sama dziewczyna kiedyś biła się z nim w piaskownicy i nigdy nie spodziewał się, że to jej da wywlec się do lasu.
Do lasu, czyli do miejsca, którego Alfie nie tolerował równie mocno jak laktozy i złego gustu muzycznego, więc trzeba było przyznać, że był nią zaintrygowany. Drugą ewentualnością było to, że jeszcze nie wytrzeźwiał po kolacji. W grę wchodziło również nawdychanie się eteru podczas kilkudziesięciu godzin dyżuru, ale skreślił tę opcję kategorycznie.
Wyglądało więc na to, że naprawdę chciał spędzić z Nephele swój wolny czas i to na dodatek w sposób, który miał jej pomóc w pracy. Gdzieś przeskoczył z etapu nielubienia tej dziewczyny do etapu, w którym wyświadczał jej jakąś przysługę, choć należało przyznać, że był w tym absolutnie beznadziejny. Nie mógł nic poradzić na to, że wprawdzie był spostrzegawczy i miał sokoli wzrok (bardzo przydatne w jego zawodzie), ale niewiele z ptaków, które mu przedstawiała, rozpoznawał.
- Myślę, że dołożysz mi, gdy powiem, że dla mnie te ptaki to właściwie to samo- parsknął, ale przecież brał od niej lornetkę i spoglądał tam, gdzie mu pokazywała cierpliwie. Przypuszczał, że gdyby zadawał jej wszystkie pytania, jakie cisnęły mu się na język ze względu na te stworzenia, to skończyłby w płytkim grobie tutaj. To brzmiało jak wizja piekła dla człowieka pokroju Alfiego Buxtona i dlatego był całkiem cicho.
- Wykluwasz pisklaczki?- w końcu jednak nie wytrzymał i dopytał nieco głupio, a gdy znaleźli się nad wodospadem, miał wrażenie, że oto nastał dzień sądu ostatecznego i skończy tutaj utopiony śmiercią tragiczną, bo naigrywał się z ptaszków wszelkiego rodzaju.
Rozbroiło go więc, że zamiast tego przygotowała piknik, a on mógł tylko przełknąć głośno ślinę, gdy stwierdziła, że zabrała płyn do dezynfekcji.
- Ja też zabrałem swój- to nie tak, że kiedykolwiek się bez niego ruszał, więc uśmiechnął się lekko, mając nadzieję, że nie zinterpretuje tego w zły sposób. Nie wiedział jednak, co go czeka i dalej był zaskoczony tym, co tu się działo. - Myślałem, że potrzebujesz mojej pomocy z ptakami- zaczął, bo właściwie był zaintrygowany tym do czego to wszystko zmierza, zwłaszcza że tak jakoś przyszło im siedzieć tutaj we dwójkę, zupełnie jak na tej randce.
Różnica była jednak spora i dopiero po pewnym czasie dotarło do niego jaka. Wtedy w restauracji zostali zmuszeni do randki w ciemno i choć miała ona intrygujący przebieg, była ona z góry planowana przez kogoś innego. Teraz z własnej chęci znaleźli się tutaj i szło zauważyć pewne zaangażowanie, bo ona przygotowała im nawet lemoniadę i zaprowadziła go do tego zapierającego dech w piersi miejsca, a on… on przełamał wszelkie opory i znalazł się w tym lesie. Co więcej, był w stanie usiąść nawet na kocu piknikowym i wyczekiwać tego, co nastąpi, choć nie lubił niespodzianek.
Miał wrażenie, że to również domena chirurgów- musieli mieć absolutnie wszystko pod kontrolą, a każdy jej brak doprowadzał ich do szału, co zazwyczaj kończyło się niesamowitą frustracją i despotyzmem na stare lata.
Nie, żeby nie ostrzegał, choć akurat Alfiemu z tym uroczym uśmiechem daleko było na razie do dyktatora.
Nephele Delancey-Schuyler
Do lasu, czyli do miejsca, którego Alfie nie tolerował równie mocno jak laktozy i złego gustu muzycznego, więc trzeba było przyznać, że był nią zaintrygowany. Drugą ewentualnością było to, że jeszcze nie wytrzeźwiał po kolacji. W grę wchodziło również nawdychanie się eteru podczas kilkudziesięciu godzin dyżuru, ale skreślił tę opcję kategorycznie.
Wyglądało więc na to, że naprawdę chciał spędzić z Nephele swój wolny czas i to na dodatek w sposób, który miał jej pomóc w pracy. Gdzieś przeskoczył z etapu nielubienia tej dziewczyny do etapu, w którym wyświadczał jej jakąś przysługę, choć należało przyznać, że był w tym absolutnie beznadziejny. Nie mógł nic poradzić na to, że wprawdzie był spostrzegawczy i miał sokoli wzrok (bardzo przydatne w jego zawodzie), ale niewiele z ptaków, które mu przedstawiała, rozpoznawał.
- Myślę, że dołożysz mi, gdy powiem, że dla mnie te ptaki to właściwie to samo- parsknął, ale przecież brał od niej lornetkę i spoglądał tam, gdzie mu pokazywała cierpliwie. Przypuszczał, że gdyby zadawał jej wszystkie pytania, jakie cisnęły mu się na język ze względu na te stworzenia, to skończyłby w płytkim grobie tutaj. To brzmiało jak wizja piekła dla człowieka pokroju Alfiego Buxtona i dlatego był całkiem cicho.
- Wykluwasz pisklaczki?- w końcu jednak nie wytrzymał i dopytał nieco głupio, a gdy znaleźli się nad wodospadem, miał wrażenie, że oto nastał dzień sądu ostatecznego i skończy tutaj utopiony śmiercią tragiczną, bo naigrywał się z ptaszków wszelkiego rodzaju.
Rozbroiło go więc, że zamiast tego przygotowała piknik, a on mógł tylko przełknąć głośno ślinę, gdy stwierdziła, że zabrała płyn do dezynfekcji.
- Ja też zabrałem swój- to nie tak, że kiedykolwiek się bez niego ruszał, więc uśmiechnął się lekko, mając nadzieję, że nie zinterpretuje tego w zły sposób. Nie wiedział jednak, co go czeka i dalej był zaskoczony tym, co tu się działo. - Myślałem, że potrzebujesz mojej pomocy z ptakami- zaczął, bo właściwie był zaintrygowany tym do czego to wszystko zmierza, zwłaszcza że tak jakoś przyszło im siedzieć tutaj we dwójkę, zupełnie jak na tej randce.
Różnica była jednak spora i dopiero po pewnym czasie dotarło do niego jaka. Wtedy w restauracji zostali zmuszeni do randki w ciemno i choć miała ona intrygujący przebieg, była ona z góry planowana przez kogoś innego. Teraz z własnej chęci znaleźli się tutaj i szło zauważyć pewne zaangażowanie, bo ona przygotowała im nawet lemoniadę i zaprowadziła go do tego zapierającego dech w piersi miejsca, a on… on przełamał wszelkie opory i znalazł się w tym lesie. Co więcej, był w stanie usiąść nawet na kocu piknikowym i wyczekiwać tego, co nastąpi, choć nie lubił niespodzianek.
Miał wrażenie, że to również domena chirurgów- musieli mieć absolutnie wszystko pod kontrolą, a każdy jej brak doprowadzał ich do szału, co zazwyczaj kończyło się niesamowitą frustracją i despotyzmem na stare lata.
Nie, żeby nie ostrzegał, choć akurat Alfiemu z tym uroczym uśmiechem daleko było na razie do dyktatora.
Nephele Delancey-Schuyler
Badaczka bioróżnorodności i ochrony gatunkowej — w Tingaree
25 yo — 175 cm
about
Miała straszną ochotę powiedzieć mu jak najbanalniejsza z kobiet: Nie puszczaj mnie, przytul mnie do siebie, trzymaj mnie, zawładnij mną. Ale to były słowa, których nie mogła i nie umiała wypowiedzieć.
Podejście miała do seksu dość staroświeckie (porównując do koleżanek, które opowiadały o zgoła innym). Otóż Nephele mogła oczywiście pożartować z umiejętności mężczyzn i technik oszałamiania randek ptaszkiem, ale w zbliżeniu szukała czegoś innego.
Intymności. Patrzenia sobie w oczka. Jakiegoś połączenia pomiędzy dwoma osobami, na poziomie emocjonalnym. Dodatkowej warstwy tego doświadczenia. Chciała c z u ć na poziomie umysłu, serca, a dopiero w dalszej kolejności na poziomie ciała.
Nie chciało jej się zupełnie chodzić do łóżka na jednorazowe eksperymenty z poznanymi facetami, nawet jeśli byli przystojni i zapewniali, że „żadna nie narzekała”. Bo czegoś by brakowało. Czegoś ponad ruch posuwisto-zwrotny powtarzany w odpowiednim rytmie.
Technika, oczywiście, była istotna - ale drugorzędna, bo każdy lubi co innego i Neph była chętna by cierpliwie, w tempie odpowiednim dla obojga, uczyć się siebie nawzajem. Mogłoby nie wyjść idealnie od razu, ale to nie szkodzi. Dzięki warstwie tego emocjonalnego bezpieczeństwa możliwe byłoby wspólne błądzenie, urocze potknięcia i szukanie tego, co da największą rozkosz. Bezosobowe, beznamiętne, prymitywne ocieranie się o siebie dwóch ciał nie było dla niej.
— Czasem wykluwam pisklaczki — odparła ze śmiechem, i mentalną notatką „po kolei, FERNANDINE”. Jej zawód był rzeczywiście skomplikowany, bo realizowany obecnie projekt był jednym z wielu elementów działań badaczki, a Alfie nie mógł mieć o tym pojęcia. W kolejnych tygodniach, jeśli uda im się utrzymać kontakt i będzie ciekawy, opowiedziałaby mu o swojej pracy i pasji od podstaw. A na razie mógł przewrócić oczami na to, że Nephele ma w domu inkubator i karmi rozwrzeszczane pisklęta sondą co dwie godziny.
Zaś gdy usłyszała o jego własnym żelu antybakteryjnym, uśmiechnęła się szeroko. Właściwie odebrała jego słowa jako komplement, choć może nieprawidłowo. Komplement o tym, że dobrze oceniła sytuację i fajnie, że zabrała coś, co on chciał przy sobie mieć. — To dobrze, że mamy zapas. Jak będziesz chciał się ze mną przepłynąć — luźna propozycja, zero presji, ale jednocześnie sama nie zamierzała rezygnować z aktywności gdyby on nie miał ochoty uczestniczyć — po wysuszeniu mogę cię nim spsikać od góry do dołu — zaproponowała. Trochę żartem, trochę nie, gdyż nie zgłębili tematu i jeszcze nie miała wiedzy o tym jak w różnych sytuacjach fobia Alfiego się pokazywała.
Usiadła wygodnie na kocu, powoli rozkładając przed nim pojemniki z jedzeniem. Pokrojone w staranną, pedantyczną kostkę owoce oraz słodkie wypieki z lokalnej piekarni, a nawet opakowanie mięsnych przekąsek na wypadek gdyby męski mężczyzna, samiec alfa potrzebował źródła protein. A tak naprawdę, to chciała być miła i wziąć pod uwagę, że ostatnio jadł mięso, gdy ona jadła wegetariańsko. Pozostając sobą, nie zapanowała nad mimiką twarzy i gdy wspomniał o pomocy… Obdarowała go rozbawionym, pytającym spojrzeniem.
Nephele miałaby poprosić...
Alfiego Buxtona.
O pomoc.
Z PTAKAMI.
— Masz mnie. Potrzebowałam twojej wartej kilka milionów edukacji na uniwersytecie medycznym do zakreślania słów w zeszycie — roześmiała się. Nie było to złośliwe, ale zdecydowanie zaczepne, bo na litość boską - z czym jak z czym, ale z ptakami to on jej naprawdę pomóc nie mógł.
A sarkazm i żarty były łatwiejsze od przyznania, że jest absolutnie beznadziejna w zapraszaniu na randki i nie umiała mu napisać ładniejszej wiadomości.
— Wiesz, podobało mi się oglądanie gwiazd z tobą — spoważniała odrobinkę, by z lekkim już uśmiechem rozwiać trochę chmurę niewiadomych. — Oboje znamy ekskluzywne lokale, elegancki dresscode, atmosferę nadęcia, siedem rozmiarów widelca obok porcelanowej zastawy i ciężar wzroku wszystkich wokół. Ale takie spędzanie czasu jest pracą. Kosztuje za dużo energii — wzruszyła ramionami. Nephele grała w te gierki, jako obowiązkowe dla członkini towarzystwa klasy wyższej, ale to nie sprawiało przyjemności. — A słuchanie szumu wodospadu… To wolność. Dla mnie las jest wolnością. W lesie nie ma oceny, oczekiwań… Słyszę własne myśli, mogę być sobą, i… — błądząc wzrokiem po znanym na pamięć pejzażu za plecami Alfiego, zapędziła się; zrozumiawszy to, urwała wypowiedź i odchrząknęła.
— To moje ulubione miejsce i chciałam ci je pokazać.
Alfie Buxton
Intymności. Patrzenia sobie w oczka. Jakiegoś połączenia pomiędzy dwoma osobami, na poziomie emocjonalnym. Dodatkowej warstwy tego doświadczenia. Chciała c z u ć na poziomie umysłu, serca, a dopiero w dalszej kolejności na poziomie ciała.
Nie chciało jej się zupełnie chodzić do łóżka na jednorazowe eksperymenty z poznanymi facetami, nawet jeśli byli przystojni i zapewniali, że „żadna nie narzekała”. Bo czegoś by brakowało. Czegoś ponad ruch posuwisto-zwrotny powtarzany w odpowiednim rytmie.
Technika, oczywiście, była istotna - ale drugorzędna, bo każdy lubi co innego i Neph była chętna by cierpliwie, w tempie odpowiednim dla obojga, uczyć się siebie nawzajem. Mogłoby nie wyjść idealnie od razu, ale to nie szkodzi. Dzięki warstwie tego emocjonalnego bezpieczeństwa możliwe byłoby wspólne błądzenie, urocze potknięcia i szukanie tego, co da największą rozkosz. Bezosobowe, beznamiętne, prymitywne ocieranie się o siebie dwóch ciał nie było dla niej.
— Czasem wykluwam pisklaczki — odparła ze śmiechem, i mentalną notatką „po kolei, FERNANDINE”. Jej zawód był rzeczywiście skomplikowany, bo realizowany obecnie projekt był jednym z wielu elementów działań badaczki, a Alfie nie mógł mieć o tym pojęcia. W kolejnych tygodniach, jeśli uda im się utrzymać kontakt i będzie ciekawy, opowiedziałaby mu o swojej pracy i pasji od podstaw. A na razie mógł przewrócić oczami na to, że Nephele ma w domu inkubator i karmi rozwrzeszczane pisklęta sondą co dwie godziny.
Zaś gdy usłyszała o jego własnym żelu antybakteryjnym, uśmiechnęła się szeroko. Właściwie odebrała jego słowa jako komplement, choć może nieprawidłowo. Komplement o tym, że dobrze oceniła sytuację i fajnie, że zabrała coś, co on chciał przy sobie mieć. — To dobrze, że mamy zapas. Jak będziesz chciał się ze mną przepłynąć — luźna propozycja, zero presji, ale jednocześnie sama nie zamierzała rezygnować z aktywności gdyby on nie miał ochoty uczestniczyć — po wysuszeniu mogę cię nim spsikać od góry do dołu — zaproponowała. Trochę żartem, trochę nie, gdyż nie zgłębili tematu i jeszcze nie miała wiedzy o tym jak w różnych sytuacjach fobia Alfiego się pokazywała.
Usiadła wygodnie na kocu, powoli rozkładając przed nim pojemniki z jedzeniem. Pokrojone w staranną, pedantyczną kostkę owoce oraz słodkie wypieki z lokalnej piekarni, a nawet opakowanie mięsnych przekąsek na wypadek gdyby męski mężczyzna, samiec alfa potrzebował źródła protein. A tak naprawdę, to chciała być miła i wziąć pod uwagę, że ostatnio jadł mięso, gdy ona jadła wegetariańsko. Pozostając sobą, nie zapanowała nad mimiką twarzy i gdy wspomniał o pomocy… Obdarowała go rozbawionym, pytającym spojrzeniem.
Nephele miałaby poprosić...
Alfiego Buxtona.
O pomoc.
Z PTAKAMI.
— Masz mnie. Potrzebowałam twojej wartej kilka milionów edukacji na uniwersytecie medycznym do zakreślania słów w zeszycie — roześmiała się. Nie było to złośliwe, ale zdecydowanie zaczepne, bo na litość boską - z czym jak z czym, ale z ptakami to on jej naprawdę pomóc nie mógł.
A sarkazm i żarty były łatwiejsze od przyznania, że jest absolutnie beznadziejna w zapraszaniu na randki i nie umiała mu napisać ładniejszej wiadomości.
— Wiesz, podobało mi się oglądanie gwiazd z tobą — spoważniała odrobinkę, by z lekkim już uśmiechem rozwiać trochę chmurę niewiadomych. — Oboje znamy ekskluzywne lokale, elegancki dresscode, atmosferę nadęcia, siedem rozmiarów widelca obok porcelanowej zastawy i ciężar wzroku wszystkich wokół. Ale takie spędzanie czasu jest pracą. Kosztuje za dużo energii — wzruszyła ramionami. Nephele grała w te gierki, jako obowiązkowe dla członkini towarzystwa klasy wyższej, ale to nie sprawiało przyjemności. — A słuchanie szumu wodospadu… To wolność. Dla mnie las jest wolnością. W lesie nie ma oceny, oczekiwań… Słyszę własne myśli, mogę być sobą, i… — błądząc wzrokiem po znanym na pamięć pejzażu za plecami Alfiego, zapędziła się; zrozumiawszy to, urwała wypowiedź i odchrząknęła.
— To moje ulubione miejsce i chciałam ci je pokazać.
Alfie Buxton
about
młodzieniec o arystokratycznym pochodzeniu, który w przyszłości chce zostać chirurgiem urazowym, jak dotąd jednak zamieszkuje w nawiedzonym domu, wychowuje szczura i zaręczył się z dziewczyną, bo go o to poprosiła
Już dawno koledzy orzekli, że powinien seks traktować bardziej przedmiotowo. Był przecież młodym lekarzem, a na dyżurze nie brakowało całkiem niezłych pielęgniarek bądź stażystek, które byłyby w niego odpowiednio wpatrzone. Może nie do końca odpowiadałoby mu samo otoczenie, bo lekarska dyżurka nie obfitowała w wygodne łóżka, ale mógłby przynajmniej pozbyć się napięcia, które kotłowało się w nim z każdym ostrym dyżurem. Może i nie byłoby to za miłe rozwiązanie dla dziewcząt, które nieco (bardzo) by wykorzystywał, ale przecież to nie tak, że one nie byłyby tego świadome.
Od początku by przecież wiedziały, że nie mogą liczyć na nic więcej, więc byłby to całkiem uczciwy układ. Ten z gatunku czystej fizyczności, która obojgu partnerom sprawia radość. Przecież nie było niczego złego w tym, żeby się zapomnieć i z kimś być tylko dla zabawy.
Alfie dorósł na tyle, by o tym wiedzieć i nie zawsze seks traktował jako swoistą deklarację uczuć. Nie zawsze to właśnie ich potrzebował, by dać się ponieść, ale nadal daleko mu było do jakiegoś casanovy, który wyrywa pacjentki na swój lekarski kitel.
Wydawało mu się to poza poziomem, do którego sam przywykł, więc nigdy, nawet w okresie największej samotności nie pokusił się o tego typu zapomnienie. Czasami niewiele brakowało, bo jednak był mężczyzną i szły za nim określone pokusy, ale starał się jak mógł, by nigdy przy tym nikogo nie krzywdzić. W odróżnieniu od wielu mężczyzn nie uważał zaś, że zdobywanie kolejnych partnerek wskazuje na jego męskość.
Wręcz przeciwnie, bardziej czuł się męsko w tej chwili, choć sądząc po jej reakcji na jego pytanie musiał popełnić jakiś straszliwy faux pas, ale na swoją obronę miał to, że nigdy nie znali się na tyle blisko, by go interesowało, czym kobieta faktycznie się zajmuje.
Tak właściwie to mógłby Nephele umieścić w jeszcze gorszej szufladce, więc parsknął.
- Przepraszam. Nie zabrzmiało to zbyt profesjonalnie- a przecież Alfie jako człowiek, który absolutnie oszalał na punkcie swojej pracy, wiedział doskonale jak boli jej deprecjonowanie, więc na moment zrobiło mu się nawet głupio.
Na jej propozycję pokiwał głową, którą spuścił tak bardzo, że wydawało mu się, że zaraz zaliczy za bliski kontakt z ziemią, nawet jeśli fizycznie nie było to zbytnio możliwe.
Usiadł w końcu na przygotowanym kocyku i zerknął na jej przygotowania, doceniając fakt, że wzięła pod uwagę, że żywi się mięsem. Tylko czasami. Po dzisiejszym nie wiedział czy weźmie do ust jakiegoś ptaka (tylko bez skojarzeń!), bo zdecydowanie się na nie napatrzył.
I na jej przewrócenie oczami, gdy znowu stwierdził, że potrzebowała jego pomocy. Westchnął rozbawiony, bo jeśli chodzi akurat o tę randkę to zaliczał fail za failem i jeśli kiedykolwiek by się rozchodziło o zaciągnięcie Nephele do łóżka (a tak zupełnie nie było!) to pewnie właśnie na nim stawiałaby teraz kreskę albo zapinała dla siebie pas cnoty.
- Tak, zwłaszcza że pismo lekarskie jest dość specyficzne- zaśmiał się i uderzył ręką o czoło, by wiedziała, że sam dostrzega jakie to było bezsensowne. W przeciwieństwie do tego, co Nephele mówiła i co sprawiło, że uśmiechnął się rozczulony, nie spuszczając z niej wzroku. Może i las miał nie być miejscem jego wolności- sterylna sala operacyjna sprawdzała się znacznie bardziej- ale rozumiał ją w zupełności. Tutaj oboje nie musieli zakładać żadnych masek, a widok faktycznie zapierał dech w piersiach, jeśli przyzwyczaiło się do myśli, że żyje tu masa stworzeń, które chcą go zjeść. Za życia i po śmierci, która mogła zacząć i go dotyczyć, gdy usłyszał jej słowa.
- To duża odpowiedzialność, Neph- ściszył głos. - Pokazać komuś swoje ulubione miejsce to tak jakby mu zaufać w zupełności- wyjaśnił cicho, bo nie do końca rozumiał do czego to wszystko zmierza.
Tyle, że właściwie w zupełności mu to nie przeszkadzało.
Nephele Delancey-Schuyler
Od początku by przecież wiedziały, że nie mogą liczyć na nic więcej, więc byłby to całkiem uczciwy układ. Ten z gatunku czystej fizyczności, która obojgu partnerom sprawia radość. Przecież nie było niczego złego w tym, żeby się zapomnieć i z kimś być tylko dla zabawy.
Alfie dorósł na tyle, by o tym wiedzieć i nie zawsze seks traktował jako swoistą deklarację uczuć. Nie zawsze to właśnie ich potrzebował, by dać się ponieść, ale nadal daleko mu było do jakiegoś casanovy, który wyrywa pacjentki na swój lekarski kitel.
Wydawało mu się to poza poziomem, do którego sam przywykł, więc nigdy, nawet w okresie największej samotności nie pokusił się o tego typu zapomnienie. Czasami niewiele brakowało, bo jednak był mężczyzną i szły za nim określone pokusy, ale starał się jak mógł, by nigdy przy tym nikogo nie krzywdzić. W odróżnieniu od wielu mężczyzn nie uważał zaś, że zdobywanie kolejnych partnerek wskazuje na jego męskość.
Wręcz przeciwnie, bardziej czuł się męsko w tej chwili, choć sądząc po jej reakcji na jego pytanie musiał popełnić jakiś straszliwy faux pas, ale na swoją obronę miał to, że nigdy nie znali się na tyle blisko, by go interesowało, czym kobieta faktycznie się zajmuje.
Tak właściwie to mógłby Nephele umieścić w jeszcze gorszej szufladce, więc parsknął.
- Przepraszam. Nie zabrzmiało to zbyt profesjonalnie- a przecież Alfie jako człowiek, który absolutnie oszalał na punkcie swojej pracy, wiedział doskonale jak boli jej deprecjonowanie, więc na moment zrobiło mu się nawet głupio.
Na jej propozycję pokiwał głową, którą spuścił tak bardzo, że wydawało mu się, że zaraz zaliczy za bliski kontakt z ziemią, nawet jeśli fizycznie nie było to zbytnio możliwe.
Usiadł w końcu na przygotowanym kocyku i zerknął na jej przygotowania, doceniając fakt, że wzięła pod uwagę, że żywi się mięsem. Tylko czasami. Po dzisiejszym nie wiedział czy weźmie do ust jakiegoś ptaka (tylko bez skojarzeń!), bo zdecydowanie się na nie napatrzył.
I na jej przewrócenie oczami, gdy znowu stwierdził, że potrzebowała jego pomocy. Westchnął rozbawiony, bo jeśli chodzi akurat o tę randkę to zaliczał fail za failem i jeśli kiedykolwiek by się rozchodziło o zaciągnięcie Nephele do łóżka (a tak zupełnie nie było!) to pewnie właśnie na nim stawiałaby teraz kreskę albo zapinała dla siebie pas cnoty.
- Tak, zwłaszcza że pismo lekarskie jest dość specyficzne- zaśmiał się i uderzył ręką o czoło, by wiedziała, że sam dostrzega jakie to było bezsensowne. W przeciwieństwie do tego, co Nephele mówiła i co sprawiło, że uśmiechnął się rozczulony, nie spuszczając z niej wzroku. Może i las miał nie być miejscem jego wolności- sterylna sala operacyjna sprawdzała się znacznie bardziej- ale rozumiał ją w zupełności. Tutaj oboje nie musieli zakładać żadnych masek, a widok faktycznie zapierał dech w piersiach, jeśli przyzwyczaiło się do myśli, że żyje tu masa stworzeń, które chcą go zjeść. Za życia i po śmierci, która mogła zacząć i go dotyczyć, gdy usłyszał jej słowa.
- To duża odpowiedzialność, Neph- ściszył głos. - Pokazać komuś swoje ulubione miejsce to tak jakby mu zaufać w zupełności- wyjaśnił cicho, bo nie do końca rozumiał do czego to wszystko zmierza.
Tyle, że właściwie w zupełności mu to nie przeszkadzało.
Nephele Delancey-Schuyler
Badaczka bioróżnorodności i ochrony gatunkowej — w Tingaree
25 yo — 175 cm
about
Miała straszną ochotę powiedzieć mu jak najbanalniejsza z kobiet: Nie puszczaj mnie, przytul mnie do siebie, trzymaj mnie, zawładnij mną. Ale to były słowa, których nie mogła i nie umiała wypowiedzieć.
Machnęła ręką na te jego przeprosiny, bo naprawdę nie były potrzebne. Istniała zasadnicza różnica pomiędzy deprecjonowaniem czyjejś pracy celowo, a zwykłą niewiedzą. Gdyby Nephele teraz zapytać czym dokładnie zajmuje się producent filmowy, to nie umiałaby wymienić zbyt wielu faktycznych czynności z dnia pracy. To skąd Buxton miał wiedzieć na czym polega jej praca naukowa? Miał wybaczone, bo wcale jej nie uraził.
Poza tym był tak uroczy, gdy strzelił sobie facepalma, że musiała się zaśmiać. Jakby dopiero teraz docierał do niego ten bezsens, ale lepiej późno, niż wcale. Neph wstała na chwilę żeby złapać zimne już napoje i wróciła na kocyk, siadając na tyle blisko mężczyzny, by dzieliły ich jedynie ułożone na kocu przekąski. Nabiła kawałek ananasa na wykałaczkę i skierowała do ust, gdy Alfie posądził ją o ZAUFANIE.
— Ufam ci — oznajmiła wprost, zamiast uciekać się do kolejnych zaczepek i przepychanych, bo temat do załatwienia mieli poważny. — Nie na tyle żeby ci powiedzieć jak mam na drugie imię, na to nie licz — zastrzegła poważnie, za moment przerywając na pół chrupiącego croissanta z kremem z pistacji. Podała mu połówkę, a za chwilę ugryzła swoją. — Ale zaufam ci z czymś jeszcze, Alfie, i obyś mnie nie zawiódł.
Wystawiała na próbę swoją własną zdolność oceny jego charakteru. Zamierzała wyznać mu pewien sekret. Jego odpowiedź mogła być dowolna, o to nie miałaby żadnych pretensji, ale liczyła na to że nie zawiedzie jej po prostu z dochowaniem tajemnicy. Jednak uważała go za mężczyznę z honorem i klasą i miała nadzieję, że rozmowa pozostanie między nimi, niezależnie od przebiegu ustaleń.
— Rodzice zablokowali mój trust fund. Uważają, że za dużo pracuję i że coś tym tracę. Marzy im się wesele i wnuki, a ja mam już dosyć słuchania pretensji o priorytetyzowanie dorobku naukowego. Potrzebuję tych pieniędzy na jedyne takie na świecie badania w Papui Nowej Gwinei, w ramach doktoratu. Ale mogę je ruszyć dopiero z okazji trzeciej rocznicy ślubu — westchnęła z zażenowaniem. Jej rodzice pływali w majątku, jakiego nie będzie w stanie wydać kilkanaście następnych pokoleń, ale wzięli sobie do serca wszechstronny rozwój córki i postanowili zmusić ją do zainteresowania się sekcją romantyczną.
Na którą ona kompletnie nie miała ochoty, zwątpiwszy w sens siebie samej w związku.
— Każdy rok zwłoki ma katastrofalny wpływ na mój projekt, a prawdę mówiąc, wcale nie marzę o założeniu rodziny, o byciu żoną i matką, i… Poszukiwania kandydata to dla mnie mordęga. Myślałam dość długo co z tym zrobić… — w tym, naturalnie, zbadała wszelkie inne rodzaje finansowania i doszedłszy do wniosku, iż jedynie finansując projekt samodzielnie będzie mogła go zrealizować etycznie, wymyśliła pozornie absurdalne rozwiązanie.
Odszukała spojrzenie Alfiego, by całkiem poważnie przejść do sedna:
— Nie chciałbyś zostać moim mężem na kilka lat? — spytała, bez owijania, bo oboje byli dorośli a temat wymagał konkretów, nie dywagacji. — Platoniczne małżeństwo które zachwyci moich rodziców i otworzy mój doktorat pewnie przydałoby się też tobie — podejrzewała, że mógł od rodziców słuchać podobnych wynurzeń, jednak dobierała słowa tak, by niczego nie zakładać. — Współpracowalibyśmy, żebyśmy oboje mogli z tego przedstawienia wziąć dla siebie to czego nam trzeba.
Teraz mieli rozejm.
W przyszłości mogliby mieć przyjaźń?
— Szczegóły musielibyśmy ustalić wspólnie. I historię, w którą uwierzą wszyscy. Nie proponuję ci pieniędzy za pomoc, bo to trąci jakąś cywilno-prawną prostytucją, a ja mam do ciebie mimo wszystko szacunek. Ale jestem otwarta na twoje potrzeby i jeśli mi powiesz o swoich celach czy oczekiwaniach, przyłożę się do tego, żebyś to miał.
W końcu Nephele szczyciła się swoim profesjonalizmem.
Alfie Buxton
Poza tym był tak uroczy, gdy strzelił sobie facepalma, że musiała się zaśmiać. Jakby dopiero teraz docierał do niego ten bezsens, ale lepiej późno, niż wcale. Neph wstała na chwilę żeby złapać zimne już napoje i wróciła na kocyk, siadając na tyle blisko mężczyzny, by dzieliły ich jedynie ułożone na kocu przekąski. Nabiła kawałek ananasa na wykałaczkę i skierowała do ust, gdy Alfie posądził ją o ZAUFANIE.
— Ufam ci — oznajmiła wprost, zamiast uciekać się do kolejnych zaczepek i przepychanych, bo temat do załatwienia mieli poważny. — Nie na tyle żeby ci powiedzieć jak mam na drugie imię, na to nie licz — zastrzegła poważnie, za moment przerywając na pół chrupiącego croissanta z kremem z pistacji. Podała mu połówkę, a za chwilę ugryzła swoją. — Ale zaufam ci z czymś jeszcze, Alfie, i obyś mnie nie zawiódł.
Wystawiała na próbę swoją własną zdolność oceny jego charakteru. Zamierzała wyznać mu pewien sekret. Jego odpowiedź mogła być dowolna, o to nie miałaby żadnych pretensji, ale liczyła na to że nie zawiedzie jej po prostu z dochowaniem tajemnicy. Jednak uważała go za mężczyznę z honorem i klasą i miała nadzieję, że rozmowa pozostanie między nimi, niezależnie od przebiegu ustaleń.
— Rodzice zablokowali mój trust fund. Uważają, że za dużo pracuję i że coś tym tracę. Marzy im się wesele i wnuki, a ja mam już dosyć słuchania pretensji o priorytetyzowanie dorobku naukowego. Potrzebuję tych pieniędzy na jedyne takie na świecie badania w Papui Nowej Gwinei, w ramach doktoratu. Ale mogę je ruszyć dopiero z okazji trzeciej rocznicy ślubu — westchnęła z zażenowaniem. Jej rodzice pływali w majątku, jakiego nie będzie w stanie wydać kilkanaście następnych pokoleń, ale wzięli sobie do serca wszechstronny rozwój córki i postanowili zmusić ją do zainteresowania się sekcją romantyczną.
Na którą ona kompletnie nie miała ochoty, zwątpiwszy w sens siebie samej w związku.
— Każdy rok zwłoki ma katastrofalny wpływ na mój projekt, a prawdę mówiąc, wcale nie marzę o założeniu rodziny, o byciu żoną i matką, i… Poszukiwania kandydata to dla mnie mordęga. Myślałam dość długo co z tym zrobić… — w tym, naturalnie, zbadała wszelkie inne rodzaje finansowania i doszedłszy do wniosku, iż jedynie finansując projekt samodzielnie będzie mogła go zrealizować etycznie, wymyśliła pozornie absurdalne rozwiązanie.
Odszukała spojrzenie Alfiego, by całkiem poważnie przejść do sedna:
— Nie chciałbyś zostać moim mężem na kilka lat? — spytała, bez owijania, bo oboje byli dorośli a temat wymagał konkretów, nie dywagacji. — Platoniczne małżeństwo które zachwyci moich rodziców i otworzy mój doktorat pewnie przydałoby się też tobie — podejrzewała, że mógł od rodziców słuchać podobnych wynurzeń, jednak dobierała słowa tak, by niczego nie zakładać. — Współpracowalibyśmy, żebyśmy oboje mogli z tego przedstawienia wziąć dla siebie to czego nam trzeba.
Teraz mieli rozejm.
W przyszłości mogliby mieć przyjaźń?
— Szczegóły musielibyśmy ustalić wspólnie. I historię, w którą uwierzą wszyscy. Nie proponuję ci pieniędzy za pomoc, bo to trąci jakąś cywilno-prawną prostytucją, a ja mam do ciebie mimo wszystko szacunek. Ale jestem otwarta na twoje potrzeby i jeśli mi powiesz o swoich celach czy oczekiwaniach, przyłożę się do tego, żebyś to miał.
W końcu Nephele szczyciła się swoim profesjonalizmem.
Alfie Buxton
about
młodzieniec o arystokratycznym pochodzeniu, który w przyszłości chce zostać chirurgiem urazowym, jak dotąd jednak zamieszkuje w nawiedzonym domu, wychowuje szczura i zaręczył się z dziewczyną, bo go o to poprosiła
Cały czas podtrzymał tę wersję, że od czasu piaskownicy są swoimi śmiertelnymi wrogami, więc zgodnie z tym musieli sobie docinać. Nie tak bardzo dotkliwie jak wtedy- czy istniało coś gorszego od piasku w oczach (?)- ale nadal ich relacja była bogata w mocne przepychanki, które sprawiały Alfiemu radość. Głównie dlatego, że obecnie był tak bardzo daleki od jakichś związkowych kwestii, więc wolał nie odczytywać tamtego jako ich pierwszej randki. Ani tego jako romantycznej deklaracji.
Biedactwo, jeszcze zupełnie nie wiedział z czym za chwilę przyjdzie mu się mierzyć i jak to wpłynie na całe jego życie. Na razie przyszło mu zajadać specjały z jej koszyczka (to dopiero źle brzmiało!) i zaśmiewać się z tego, że miarą ich zaufania miałoby być zdradzenie przez nich swojego imienia. Ich rodzice zrobili coś wybitnie nie tak, skoro doprowadzili ich do momentu, gdzie wyznanie czegoś takiego było wstydliwe bądź kłopotliwe. Zawsze miał wrażenie, że ich problem z wychowaniem ujawnił się jakoś w okresie jego dojrzewania, a teraz okazywało się, że był idiotą, bo oni zawalili wszystko już na starcie, fundując mu traumę w postaci imienia, które należało jakoś skracać, by nie budziło zażenowania.
I to wszystko dlatego, bo uznali, że imię po przodku jest bardzo zacne. Spodziewał się, że i owszem było, ale gdzieś przed wojną i to secesyjną. Dziwne, że akurat o tym rozmyślał teraz tak zawzięcie, gdy świat szykował mu zupełnie inne wyzwanie.
Takie z natury WTF i to koniecznie z czymś w rodzaju wybuchającego mózgu. Właśnie tak się czuł, zupełnie jak w tych kreskówkach, gdzie szczęka opada na sam dół i umysł nie jest w stanie przetworzyć informacji, które do niego docierają. Najpierw jednak historia była całkiem niewinna i zrozumiała. Bogaci i wpływowi rodzice mieli to do siebie, że często upadali na głowę i traktowali swoje dzieci jak jedną z kart przetargowych. Wówczas dochodziło do sytuacji, w których szantażowali je jak miło właśnie pieniędzmi. Niektórzy- czytaj Alfie- kończyli przez to w nawiedzonym domu z jeszcze bardziej dziką współlokatorką, inni próbowali to dopasować do swojego życia jak Nephele. Nie był osobą, która kiedykolwiek krytykowałaby jej sposób radzenia sobie z tego typu problemami, więc kiwnął głową na jej historię o poszukiwaniach męża. To było całkiem naturalne, że chciała zrobić ten doktorat, więc musiała jakoś sprostać tym śmiesznym wymaganiom i nic mu do tego.
Przynajmniej tak naiwnie myślał i był gotów zaoferować jej swoje wsparcie do momentu, gdy nagle okazało się, że nie, on ma WSZYSTKO do tego. Bo gdzieś w jej głowie (jakie to musi być fascynujące miejsce!) wykwitł pomysł, żeby to on został jej mężem na trzy lata. Dosłownie trzy, bo potem wezmą rozwód i wszyscy będą żyć długo i szczęśliwie, ale oddzielnie.
Próbował to właśnie oddzielnie zrozumieć, odseparować słowa, dać im wybrzmieć pojedynczo, by dowiedzieć się, czego dotyczą, ale one plątały mu się w zwojach mózgowych i doprowadzały go do jednej z tych migren, która towarzyszyła mu zawsze, gdy na studiach musiał objąć głową za wiele materiału. Wówczas nieustannie podkreślał pewne słowa, robił swoje notatki i czytał to wszystko na głos. Nic dziwnego, że w pierwszym odruchu chciał wyłuskać podobnie esencję, skoro już doszedł do momentu, że uznał, iż się nie przesłyszał.
Ona. Chciała. Wziąć. Ślub. Z.. Nim.
Czuł się dosłownie tak jakby wysyłał telegram do samego siebie i pewnie powinien zareagować zgoła lepiej, ale chyba nie był w stanie, bo wreszcie na te jej wszystkie słowa, na starannie ubraną opowieść, z której przebijała się pewna propozycja, był w stanie jedynie odpowiedzieć:
- Co?- rodzice uczyli go większej kultury, ale uczyli go również tego, że to on będzie tym, który to małżeństwo zaproponuje.
Najwyraźniej tak nie było.
Nephele Delancey-Schuyler
Biedactwo, jeszcze zupełnie nie wiedział z czym za chwilę przyjdzie mu się mierzyć i jak to wpłynie na całe jego życie. Na razie przyszło mu zajadać specjały z jej koszyczka (to dopiero źle brzmiało!) i zaśmiewać się z tego, że miarą ich zaufania miałoby być zdradzenie przez nich swojego imienia. Ich rodzice zrobili coś wybitnie nie tak, skoro doprowadzili ich do momentu, gdzie wyznanie czegoś takiego było wstydliwe bądź kłopotliwe. Zawsze miał wrażenie, że ich problem z wychowaniem ujawnił się jakoś w okresie jego dojrzewania, a teraz okazywało się, że był idiotą, bo oni zawalili wszystko już na starcie, fundując mu traumę w postaci imienia, które należało jakoś skracać, by nie budziło zażenowania.
I to wszystko dlatego, bo uznali, że imię po przodku jest bardzo zacne. Spodziewał się, że i owszem było, ale gdzieś przed wojną i to secesyjną. Dziwne, że akurat o tym rozmyślał teraz tak zawzięcie, gdy świat szykował mu zupełnie inne wyzwanie.
Takie z natury WTF i to koniecznie z czymś w rodzaju wybuchającego mózgu. Właśnie tak się czuł, zupełnie jak w tych kreskówkach, gdzie szczęka opada na sam dół i umysł nie jest w stanie przetworzyć informacji, które do niego docierają. Najpierw jednak historia była całkiem niewinna i zrozumiała. Bogaci i wpływowi rodzice mieli to do siebie, że często upadali na głowę i traktowali swoje dzieci jak jedną z kart przetargowych. Wówczas dochodziło do sytuacji, w których szantażowali je jak miło właśnie pieniędzmi. Niektórzy- czytaj Alfie- kończyli przez to w nawiedzonym domu z jeszcze bardziej dziką współlokatorką, inni próbowali to dopasować do swojego życia jak Nephele. Nie był osobą, która kiedykolwiek krytykowałaby jej sposób radzenia sobie z tego typu problemami, więc kiwnął głową na jej historię o poszukiwaniach męża. To było całkiem naturalne, że chciała zrobić ten doktorat, więc musiała jakoś sprostać tym śmiesznym wymaganiom i nic mu do tego.
Przynajmniej tak naiwnie myślał i był gotów zaoferować jej swoje wsparcie do momentu, gdy nagle okazało się, że nie, on ma WSZYSTKO do tego. Bo gdzieś w jej głowie (jakie to musi być fascynujące miejsce!) wykwitł pomysł, żeby to on został jej mężem na trzy lata. Dosłownie trzy, bo potem wezmą rozwód i wszyscy będą żyć długo i szczęśliwie, ale oddzielnie.
Próbował to właśnie oddzielnie zrozumieć, odseparować słowa, dać im wybrzmieć pojedynczo, by dowiedzieć się, czego dotyczą, ale one plątały mu się w zwojach mózgowych i doprowadzały go do jednej z tych migren, która towarzyszyła mu zawsze, gdy na studiach musiał objąć głową za wiele materiału. Wówczas nieustannie podkreślał pewne słowa, robił swoje notatki i czytał to wszystko na głos. Nic dziwnego, że w pierwszym odruchu chciał wyłuskać podobnie esencję, skoro już doszedł do momentu, że uznał, iż się nie przesłyszał.
Ona. Chciała. Wziąć. Ślub. Z.. Nim.
Czuł się dosłownie tak jakby wysyłał telegram do samego siebie i pewnie powinien zareagować zgoła lepiej, ale chyba nie był w stanie, bo wreszcie na te jej wszystkie słowa, na starannie ubraną opowieść, z której przebijała się pewna propozycja, był w stanie jedynie odpowiedzieć:
- Co?- rodzice uczyli go większej kultury, ale uczyli go również tego, że to on będzie tym, który to małżeństwo zaproponuje.
Najwyraźniej tak nie było.
Nephele Delancey-Schuyler
Badaczka bioróżnorodności i ochrony gatunkowej — w Tingaree
25 yo — 175 cm
about
Miała straszną ochotę powiedzieć mu jak najbanalniejsza z kobiet: Nie puszczaj mnie, przytul mnie do siebie, trzymaj mnie, zawładnij mną. Ale to były słowa, których nie mogła i nie umiała wypowiedzieć.
Plusy ślubu z Alfiem Buxtonem:
Złapała nawet jego policzki w dłonie, próbując złapać kontakt z nieobecnym, pełnym szoku spojrzeniem chłopaka. — Hej, trzy wdechy, razem, dobrze? — poprosiła, acz stanowczo, i puściła jego buźkę. Dłoń ułożyła na jego klatce, następnie cicho odliczając każdy oddech, aż wreszcie uznała jego dotlenienie za wystarczające i cofnęła rękę.
— Los jest przewrotny — rzuciła rozbawiona. — Tak się odgrażałam, że przed tobą nie klęknę — przewróciła oczami. Choć wtedy mieli na myśli zgoła inny zabieg, podstawa się zgadzała. Nephele sięgnęła do plecaka, skąd wyjęła ozdobne pudełeczko. — Ale jestem tradycjonalistką, i właściwie masz rację - gdzie moje maniery, trzeba było zacząć od tego — westchnęła, choć uśmiechając się i zgodnie z zapowiedzią klęknęła (porządnie, na jedno kolanko!) przed swym siedzącym księciem z bajki. Pudełeczko otworzyła, ukazując elegancki, złoty pierścionek zaręczynowy. Nie była co prawda pewna jego gustu, więc zachowała paragon i mogli go jeszcze wymienić.
— Alfie, czy zrobisz mi tę przyjemność i zostaniesz moim partner in crime, najdroższym małżonkiem i przyjacielem w niedoli na tym padole łez i nienawiści? — trochę zabrakło romantyzmu, bardziej brzmiała jakby żartowała, ale cóż poradzić. Sytuacja była abstrakcyjna, Nephele wyklęła gatunek męski (nie mogąc znaleźć normalnego, sensownego kandydata konwencjonalnymi metodami) i nie marzyła o zostaniu czyjąś żoną.
Odchrząknęła. Teraz serio, bo może ślub oszukany, ale Alfie zasługiwał na swój instagramowy moment. Chyba.
— Ożenisz się ze mną?
Alfie Buxton
- ❤ Rodzice pokochają zięcia lekarza.
- ❤ Rodzice będą zachwyceni jego pochodzeniem i statusem społecznym jego rodziny.
- ❤ Rodzice łatwo uwierzą, że Nephele mogłaby ślepo zakochać się w takiej dobrej partii.
- ❤ Tata z pewnością doceni dżentelmeństwo Alfiego.
- ❤ Mama będzie pod wrażeniem nienagannych manier i klasy.
- ❤ Alfie jest obytym, oczytanym, inteligentnym mężczyzną z którym przez kolejnych kilka lat Nephele z przyjemnością będzie rozmawiać. Bez krwawiących uszu.
- ❤ Alfie jest przystojnym mężczyzną o pięknym uśmiechu, zatem będzie także przyjemnie na niego patrzeć. Bez krwawiących oczu.
- ❤ Alfie jest, jak oceniono na obecną chwilę, godny zaufania i przewidywalny. Nephele nie będzie się musiała obawiać że jako jej mąż zapłodni jakąś prostytutkę, generując skandal aż po Cairns.
- ❤ Alfie dużo pracuje i nie bywa w domu; Nephele dużo pracuje i nie bywa w domu; wspólnie mogą oszukiwać rodziców, że pracują mniej i spędzają czas razem na romantycznych randkach we dwoje.
- ✖ Utrudniona realizacja zemsty za dwa stracone w pojedynku mleczaki.
- ✖ Konieczność powierzenia największych sekretów wrogowi z dzieciństwa.
- ✖ Ślub. (potrójnie podkreślone)
- ✖ Alfie Buxton. (potrójnie podkreślone)
Złapała nawet jego policzki w dłonie, próbując złapać kontakt z nieobecnym, pełnym szoku spojrzeniem chłopaka. — Hej, trzy wdechy, razem, dobrze? — poprosiła, acz stanowczo, i puściła jego buźkę. Dłoń ułożyła na jego klatce, następnie cicho odliczając każdy oddech, aż wreszcie uznała jego dotlenienie za wystarczające i cofnęła rękę.
— Los jest przewrotny — rzuciła rozbawiona. — Tak się odgrażałam, że przed tobą nie klęknę — przewróciła oczami. Choć wtedy mieli na myśli zgoła inny zabieg, podstawa się zgadzała. Nephele sięgnęła do plecaka, skąd wyjęła ozdobne pudełeczko. — Ale jestem tradycjonalistką, i właściwie masz rację - gdzie moje maniery, trzeba było zacząć od tego — westchnęła, choć uśmiechając się i zgodnie z zapowiedzią klęknęła (porządnie, na jedno kolanko!) przed swym siedzącym księciem z bajki. Pudełeczko otworzyła, ukazując elegancki, złoty pierścionek zaręczynowy. Nie była co prawda pewna jego gustu, więc zachowała paragon i mogli go jeszcze wymienić.
— Alfie, czy zrobisz mi tę przyjemność i zostaniesz moim partner in crime, najdroższym małżonkiem i przyjacielem w niedoli na tym padole łez i nienawiści? — trochę zabrakło romantyzmu, bardziej brzmiała jakby żartowała, ale cóż poradzić. Sytuacja była abstrakcyjna, Nephele wyklęła gatunek męski (nie mogąc znaleźć normalnego, sensownego kandydata konwencjonalnymi metodami) i nie marzyła o zostaniu czyjąś żoną.
Odchrząknęła. Teraz serio, bo może ślub oszukany, ale Alfie zasługiwał na swój instagramowy moment. Chyba.
— Ożenisz się ze mną?
Alfie Buxton
about
młodzieniec o arystokratycznym pochodzeniu, który w przyszłości chce zostać chirurgiem urazowym, jak dotąd jednak zamieszkuje w nawiedzonym domu, wychowuje szczura i zaręczył się z dziewczyną, bo go o to poprosiła
To było bardzo nie fair z jej strony. Alfie raz oświadczał się i tworzył całkiem podobną listę (w głowie, wszyscy wiemy jak skończyło się tworzenie listy Rossa, gdy wpadła w ręce Rachel), więc również mógł przemyśleć wszystkie za i przeciw dogłębnie. Nie rzucał się nigdy na głęboką wodę, więc dla niego naturalnym było przed padnięciem na kolana rozważenie wszystkich opcji i przeciwstawienie ich sobie. Tyle, że tu tego czasu zabrakło i nagle poczuł… poczuł… Alfie Buxton w życiu nie przypuszczał, że przyjdzie mu poczuć się jak durna kobieta.
Taka, która nie ma pojęcia, że jej partner szykuje oświadczyny. Ba, tu było gorzej, bo mężczyzna nie miał pojęcia nawet, że ową partnerkę ma i że tu jest ten czas ich życia, gdzie postanawiają wybrać jakiś kiepski band, który zagra im parę szlagierów, a oni zatańczą do tego, krzycząc, że to jest ich piosenka. Nie sądził nawet, że kiedykolwiek dostąpi takiego zaszczytu, bo przecież był poślubiony pracy i tworzyli całkiem stabilny związek, a tu zjawiła się Nephele i stwierdziła, że to wszystko popsuje.
Jeśli to nie była zemsta za mleczaki, to co nią było, do cholery?
I jak ta durna kobieta, która nie wie i on nie mógł niczego wydukać ze wzruszenia (dobre sobie) albo z ataku paniki, który właśnie przesuwał się po jego ciele, przypominając mu, że to dzieje się naprawdę. Dobra, akurat w to nie wierzył do momentu, gdy go nie złapała i nie stwierdziła, że obdarzy go oddechem i tym krótkim komunikatem, który sprawił, że faktycznie styki w jego mózgu ponownie się połączyły, a on sam poczuł się na nowo sobą. To znaczy inteligentnym panem doktorem, a nie jakąś amebą, której właśnie się ktoś oświadcza.
Najwyraźniej Alfiego Buxtona łatwo można było wyprowadzić z równowagi i czymś takim było pogwałcenie świętej tradycji. Na dodatek, kobieta oświadczająca się mu robiła z nich Irlandczyków, a tego raczej żaden Szkot nie mógł znieść.
Do. Jasnej. Cholery. O. Czym. On. Myślał. W. Takiej. Chwili.
Na pewno nie o tym, że klęknie przed nim i okaże się, że ma też w ręku pudełeczko, a w nim jeden z tych uroczych, męskich pierścionków, które można nosić bez zażenowania. Chyba, że jest się chirurgiem i ciągle dezynfekuje się i myje ręce, wtedy istnieje większe prawdopodobieństwo, że się go spuści w myjce i żona go zabije.
Dobra, zdecydowanie jego myśli podążały w bardzo dziwnym kierunku. Tak bardzo, że wreszcie złapał ją za ramiona i spojrzał na nią tak jak łania spogląda w światła reflektorów przed uderzeniem.
- Czekaj, stop. Musimy o tym porozmawiać- bo jak tak dalej pójdzie, następnym krokiem w jego życiu będzie założenie obrączki i odśpiewanie rzewnego kawałka dla swojej żony. - Mam rozumieć, że chcesz wmówić rodzicom, że się kochamy, że bierzemy ślub z miłości, a potem dwa lata udawać, że faktycznie tak jest? Przecież my nie możemy znieść się w jednym pomieszczeniu, poza tym ciągle wypominasz mi te zęby- machnął ręką, by uświadomić jej jak bardzo ten pomysł jest poroniony i w ogóle czy ona na pewno dodała to do listy jego wad?
Tyle, że w tym wszystkim Alfie Buxton przeoczył mały, maciupeńki szczególik.
Nie mówił nie.
Ani słowa nie odezwał się o tym, że jednak nie zgadza się i by szukała innego jelenia bądź łani.
Nephele Delancey-Schuyler
Taka, która nie ma pojęcia, że jej partner szykuje oświadczyny. Ba, tu było gorzej, bo mężczyzna nie miał pojęcia nawet, że ową partnerkę ma i że tu jest ten czas ich życia, gdzie postanawiają wybrać jakiś kiepski band, który zagra im parę szlagierów, a oni zatańczą do tego, krzycząc, że to jest ich piosenka. Nie sądził nawet, że kiedykolwiek dostąpi takiego zaszczytu, bo przecież był poślubiony pracy i tworzyli całkiem stabilny związek, a tu zjawiła się Nephele i stwierdziła, że to wszystko popsuje.
Jeśli to nie była zemsta za mleczaki, to co nią było, do cholery?
I jak ta durna kobieta, która nie wie i on nie mógł niczego wydukać ze wzruszenia (dobre sobie) albo z ataku paniki, który właśnie przesuwał się po jego ciele, przypominając mu, że to dzieje się naprawdę. Dobra, akurat w to nie wierzył do momentu, gdy go nie złapała i nie stwierdziła, że obdarzy go oddechem i tym krótkim komunikatem, który sprawił, że faktycznie styki w jego mózgu ponownie się połączyły, a on sam poczuł się na nowo sobą. To znaczy inteligentnym panem doktorem, a nie jakąś amebą, której właśnie się ktoś oświadcza.
Najwyraźniej Alfiego Buxtona łatwo można było wyprowadzić z równowagi i czymś takim było pogwałcenie świętej tradycji. Na dodatek, kobieta oświadczająca się mu robiła z nich Irlandczyków, a tego raczej żaden Szkot nie mógł znieść.
Do. Jasnej. Cholery. O. Czym. On. Myślał. W. Takiej. Chwili.
Na pewno nie o tym, że klęknie przed nim i okaże się, że ma też w ręku pudełeczko, a w nim jeden z tych uroczych, męskich pierścionków, które można nosić bez zażenowania. Chyba, że jest się chirurgiem i ciągle dezynfekuje się i myje ręce, wtedy istnieje większe prawdopodobieństwo, że się go spuści w myjce i żona go zabije.
Dobra, zdecydowanie jego myśli podążały w bardzo dziwnym kierunku. Tak bardzo, że wreszcie złapał ją za ramiona i spojrzał na nią tak jak łania spogląda w światła reflektorów przed uderzeniem.
- Czekaj, stop. Musimy o tym porozmawiać- bo jak tak dalej pójdzie, następnym krokiem w jego życiu będzie założenie obrączki i odśpiewanie rzewnego kawałka dla swojej żony. - Mam rozumieć, że chcesz wmówić rodzicom, że się kochamy, że bierzemy ślub z miłości, a potem dwa lata udawać, że faktycznie tak jest? Przecież my nie możemy znieść się w jednym pomieszczeniu, poza tym ciągle wypominasz mi te zęby- machnął ręką, by uświadomić jej jak bardzo ten pomysł jest poroniony i w ogóle czy ona na pewno dodała to do listy jego wad?
Tyle, że w tym wszystkim Alfie Buxton przeoczył mały, maciupeńki szczególik.
Nie mówił nie.
Ani słowa nie odezwał się o tym, że jednak nie zgadza się i by szukała innego jelenia bądź łani.
Nephele Delancey-Schuyler
Badaczka bioróżnorodności i ochrony gatunkowej — w Tingaree
25 yo — 175 cm
about
Miała straszną ochotę powiedzieć mu jak najbanalniejsza z kobiet: Nie puszczaj mnie, przytul mnie do siebie, trzymaj mnie, zawładnij mną. Ale to były słowa, których nie mogła i nie umiała wypowiedzieć.
Chciała się śmiać, lecz powstrzymywała kierowana kulturą i taktem. Alfie bowiem mógłby pomyśleć że dziewczyna wyśmiewa jego reakcję, a zupełnie nie o to chodziło. Wywaliło skalę absurdu chwili, jej jakże romantyczna prośba o małżeństwo brzmiała po prostu idiotycznie i zostało się tylko śmiać w głos z tego przedstawienia. Przerwanego momentem pomyślunku chłopaka, toteż Nephele odłożyła pudełeczko na koc i usiadła, zaniechając filmowego klękania przed wybrankiem.
— Trzy — poprawiła, bo rok to dość długo i istotnym było, by oboje mieli świadomość ile to potrwa. — Ale tak, dokładnie tak. Oprócz tego przekonamy moich marzących o wnukach rodziców — oczywiście o kontynuacji rodu i prestiżu, aniżeli godzinach na placu zabaw — że nie możemy się od siebie odkleić i pracujemy nad tym w każdej wolnej chwili.
Bez żadnego problemu czy zmieszania wytrzymywała kontakt wzrokowy mówiąc o całkiem rozbudowanym kłamstwie w którym mieli oboje uczestniczyć. Nie towarzyszył jej stres, że usłyszy odmowę, bo ostatecznie prawda była taka, że to nie musiał być Alfie. Jasne, stanowił jej pierwszy wybór, ale miała świadomość powagi sytuacji i nie miałaby mu za złe odpowiedzi negatywnej. Po prostu szukałaby dalej, zajęłoby to więcej czasu, i tyle.
— Będę ci wypominać do mojego ostatniego oddechu, Alfie. To były jedynki! Nie mogłam się uśmiechać! — zadeklarowała niemalże z obrazą i urazą małego dziecka. — Zbrodnie przeciwko mnie są nieprzedawnione — dodała z tym szerokim, zaczepnym uśmiechem który zwiastował kłopoty. W rzeczywistości wcale nie nosiła w sobie wciąż świeżej wściekłości na incydent piaskownicowy, po prostu lubiła mu dokuczać i marudzić żeby tradycji stało sie zadość.
Jak gdyby nigdy nic nabiła na wykałaczkę kawałek arbuza i zjadła, a potem na kolejną - czystą, prosto z opakowania - nabiła połówkę truskawki i podsunęła ją Alfiemu pod usta. Biedaczek tyle miał emocji, może cukry proste go wspomogą w przetwarzaniu informacji.
— Może kiedyś tak było — zgodziła się. — Ostatnia randka pokazała, że potrafimy wytrzymać w jednej przestrzeni. Bez strat w ludziach, incydentów stomatologicznych… — rzeczywiście raportowała wieczór nierzetelnie, i łatwo było to zauważyć. Pod koniec spotkania poliki bolały ją od uśmiechu i szczerze wyznała Buxtonowi, że dobrze się bawiła. Była absolutnie pewna, że i on nie żałował mile spędzonego czasu, a dziś nawet zgodził się iść z nią do lasu. To wszystko nie zostało teraz wypowiedziane przez Nephele na głos. Może jakaś jej część obawiała się otwartego przyznania, że nie był wcale taki zły jak oryginalnie oceniła. Ale przecież jednak proponowała mu małżeństwo, a to było bardzo dużą informacją samo w sobie.
Całkowicie przemilczała to, że pożerał ją wzrokiem, o którym myślała jeszcze długo później. Zmieszana. Schlebiał jej, lecz ekscytacja i podniecenie mieszały się z pytaniami jak to w ogóle możliwe. Lecz myśl o tym elemencie wieczoru przywołała kolejny temat który winni byli omówić. A Alfie Buxton deklarował konieczność rozmowy.
— Musimy ustalić, co z seksem — powiedziała. Lekko, nie odczuwając ani grama niezręczności. — Domyślam się, że trzy lata celibatu to byłby problem. Dla ciebie. Ja bym jakoś wytrzymała. W lesie nie ma pokus — zaśmiała się krótko, a po chwili zjadła kawałek ananasa. Bądź co bądź mężczyźni są inaczej zbudowani od kobiet i należało się nad tym pochylić. — Są dwie opcje. Pierwsza: mógłbyś z kimś się spotykać. Tak długo, jak będzie to zaufana osoba, i dopilnujecie oboje dyskrecji. Nie chcę, żeby nasi bliscy myśleli, że zdradzałeś żonę.
Wyobrażała sobie na przykład scenariusz w którym jakaś panna udaje przyjaciółkę ich obojga, a w rzeczywistości za zamkniętymi drzwiami jest jedynie kochanką męża. Może i wzięliby ślub, ale można tu było rozważać formy etycznej niemonogamii.
— Druga: wyeliminujemy ryzyko osób trzecich i spróbujemy układu friends with benefits.
Największym benefitem miało być oczywiście wspólne, małżeńskie rozliczenie podatkowe pełne ulg.
Alfie Buxton
— Trzy — poprawiła, bo rok to dość długo i istotnym było, by oboje mieli świadomość ile to potrwa. — Ale tak, dokładnie tak. Oprócz tego przekonamy moich marzących o wnukach rodziców — oczywiście o kontynuacji rodu i prestiżu, aniżeli godzinach na placu zabaw — że nie możemy się od siebie odkleić i pracujemy nad tym w każdej wolnej chwili.
Bez żadnego problemu czy zmieszania wytrzymywała kontakt wzrokowy mówiąc o całkiem rozbudowanym kłamstwie w którym mieli oboje uczestniczyć. Nie towarzyszył jej stres, że usłyszy odmowę, bo ostatecznie prawda była taka, że to nie musiał być Alfie. Jasne, stanowił jej pierwszy wybór, ale miała świadomość powagi sytuacji i nie miałaby mu za złe odpowiedzi negatywnej. Po prostu szukałaby dalej, zajęłoby to więcej czasu, i tyle.
— Będę ci wypominać do mojego ostatniego oddechu, Alfie. To były jedynki! Nie mogłam się uśmiechać! — zadeklarowała niemalże z obrazą i urazą małego dziecka. — Zbrodnie przeciwko mnie są nieprzedawnione — dodała z tym szerokim, zaczepnym uśmiechem który zwiastował kłopoty. W rzeczywistości wcale nie nosiła w sobie wciąż świeżej wściekłości na incydent piaskownicowy, po prostu lubiła mu dokuczać i marudzić żeby tradycji stało sie zadość.
Jak gdyby nigdy nic nabiła na wykałaczkę kawałek arbuza i zjadła, a potem na kolejną - czystą, prosto z opakowania - nabiła połówkę truskawki i podsunęła ją Alfiemu pod usta. Biedaczek tyle miał emocji, może cukry proste go wspomogą w przetwarzaniu informacji.
— Może kiedyś tak było — zgodziła się. — Ostatnia randka pokazała, że potrafimy wytrzymać w jednej przestrzeni. Bez strat w ludziach, incydentów stomatologicznych… — rzeczywiście raportowała wieczór nierzetelnie, i łatwo było to zauważyć. Pod koniec spotkania poliki bolały ją od uśmiechu i szczerze wyznała Buxtonowi, że dobrze się bawiła. Była absolutnie pewna, że i on nie żałował mile spędzonego czasu, a dziś nawet zgodził się iść z nią do lasu. To wszystko nie zostało teraz wypowiedziane przez Nephele na głos. Może jakaś jej część obawiała się otwartego przyznania, że nie był wcale taki zły jak oryginalnie oceniła. Ale przecież jednak proponowała mu małżeństwo, a to było bardzo dużą informacją samo w sobie.
Całkowicie przemilczała to, że pożerał ją wzrokiem, o którym myślała jeszcze długo później. Zmieszana. Schlebiał jej, lecz ekscytacja i podniecenie mieszały się z pytaniami jak to w ogóle możliwe. Lecz myśl o tym elemencie wieczoru przywołała kolejny temat który winni byli omówić. A Alfie Buxton deklarował konieczność rozmowy.
— Musimy ustalić, co z seksem — powiedziała. Lekko, nie odczuwając ani grama niezręczności. — Domyślam się, że trzy lata celibatu to byłby problem. Dla ciebie. Ja bym jakoś wytrzymała. W lesie nie ma pokus — zaśmiała się krótko, a po chwili zjadła kawałek ananasa. Bądź co bądź mężczyźni są inaczej zbudowani od kobiet i należało się nad tym pochylić. — Są dwie opcje. Pierwsza: mógłbyś z kimś się spotykać. Tak długo, jak będzie to zaufana osoba, i dopilnujecie oboje dyskrecji. Nie chcę, żeby nasi bliscy myśleli, że zdradzałeś żonę.
Wyobrażała sobie na przykład scenariusz w którym jakaś panna udaje przyjaciółkę ich obojga, a w rzeczywistości za zamkniętymi drzwiami jest jedynie kochanką męża. Może i wzięliby ślub, ale można tu było rozważać formy etycznej niemonogamii.
— Druga: wyeliminujemy ryzyko osób trzecich i spróbujemy układu friends with benefits.
Największym benefitem miało być oczywiście wspólne, małżeńskie rozliczenie podatkowe pełne ulg.
Alfie Buxton
about
młodzieniec o arystokratycznym pochodzeniu, który w przyszłości chce zostać chirurgiem urazowym, jak dotąd jednak zamieszkuje w nawiedzonym domu, wychowuje szczura i zaręczył się z dziewczyną, bo go o to poprosiła
W którymś momencie głosik w jego głowie (natarczywa bestia, trzeba przyznać) zaczął mu powtarzać, że przecież to już było i kiedyś miał już fałszywą narzeczoną. Najlepsze było jednak to, że ona wcale nie była taka udawana, bo pojawiło się pewne zauroczenie z jego strony. To chyba stanowiło najlepszy dowód na to, że on nie nadaje się do takich rzeczy, bo koniec końców zakochuje się jak typowa baba i chce miłości, a nie układu.
Tego jednak Nephele- klęcząca z ładnym pierścionkiem na dodatek- nie mogła wiedzieć, a on sam nie kwapił się, by jej to wszystko wytłumaczyć, bo do jasnej cholery, potrzebował cennego czasu, by przetrawić fakt, że właśnie mu się oświadczono i to na drugiej randce.
W takim tempie doczekają się dzieci jeszcze przed ślubem.
- Czyli zabierasz mi wolność na trzy lata i jeszcze dostaję angaż w spektaklu o nazwie kocham Nephele?- upewnił się, ale widać było, że wreszcie zaczyna coś do niego docierać. Może i sam pomysł wydawał mu się nadal kosmiczny, ale Alfie nigdy nie odmawiał pomocy bliźniemu w potrzebie, a ta dziewczyna w niej była.
Zawsze podczas desperackich poszukiwań zaś mogła trafić na jakiegoś seryjnego mordercę bądź stalkera, a tego dla niej nie chciał.
Mogła to nawet potraktować jako zadośćuczynienie na rzecz zębów, które je wybił łopatką. Należało podkreślić jednak, że był niezmiernie hojny, skoro zgadzał się na ofertę ożenku z nią ze względu na braki w jej uzębieniu. Właśnie to powinna mu pamiętać na łożu śmierci, a nie fakt, że kiedyś ją potraktował ostrzej niż powinien.
- Nie możesz wypominać takich rzeczy mężowi. To nie przystoi- pouczył ją więc autorytatywnym tonem, ale jakoś na razie dziwnie się czuł, wypowiadając to słowo. Może dlatego, że Alfie był romantykiem i szalenie wierzył w to, że to jego związek z miłości zaowocuje ślubem. Przejechał się jednak w tej kwestii już dwukrotnie i postanowił zleźć z tej autostrady uprzedzeń i skupić się jednak na czymś innym.
Nephele zaś wydawała się idealną partnerką w tej zbrodni.
- Tyle, że wiesz… Do małżeństwa, nawet upozorowanego trzeba czegoś więcej niż tylko zdolności przebywania w jednym towarzystwie- poddał to nieco w wątpliwość, ale owszem, odczuwał to co ona i jakoś uśmiechał się sam do siebie po tej randce. Nie sądził jednak, że dziewczyna na podstawie tego dojdzie do wniosku, że mogą stworzyć razem małżeństwo. Kiedyś ktoś mu przedstawiał pogląd, że każda dziewczyna po pierwszej randce widzi siebie w sukience ślubnej i nie wierzył do momentu jak stało się to.
To, czyli ich zaręczyny, bo przecież wreszcie wziął ten pierścionek i obracał nim w dłoni.
Próbował się oswoić i skoro zajmowała się ptaszkami (dosłownie) to powinna działać metodą małych kroczków, a nie tak, by owoc, którym go karmiła, stanął mu w gardle, a jego policzki przybrały kolor wściekłej purpury.
- Może i to nie będzie małżeństwo z miłości, ale nigdy nie zamierzałem zdradzać swojej żony i zdania dotrzymam- zauważył cierpko, bo właśnie zdał sobie sprawę, że te trzy lata z celibatem w tle to raczej niewykonalny projekt. Musiałby zostać mnichem, a na to się nie zanosiło. Nawet w szpitalu nie zdołałby uciec przed różnymi pokusami, więc miał do wyboru albo dyskretną przyjaciółkę (nonsens!) albo układ, na który nie pozwoliłaby jego moralność.
Tyle, że do cholery, byliby małżeństwem, więc byłoby to całkiem etyczne i zgodne z przysięgą, by jednak ten seks uprawiali. Był przekonany, że skończy jak te bogate paniusie, które dostają na zawołanie migreny, bo już czuł to pulsowanie w skroniach, które podpowiadało mu, że nie ma w tym żadnej, słusznej drogi.
- I jak to friends with benefits według ciebie miałoby wyglądać?- a więc jednak to ROZWAŻA.
Jak i ten cały ślub, ale to już zdążyła chyba zauważyć.
Nephele Delancey-Schuyler
Tego jednak Nephele- klęcząca z ładnym pierścionkiem na dodatek- nie mogła wiedzieć, a on sam nie kwapił się, by jej to wszystko wytłumaczyć, bo do jasnej cholery, potrzebował cennego czasu, by przetrawić fakt, że właśnie mu się oświadczono i to na drugiej randce.
W takim tempie doczekają się dzieci jeszcze przed ślubem.
- Czyli zabierasz mi wolność na trzy lata i jeszcze dostaję angaż w spektaklu o nazwie kocham Nephele?- upewnił się, ale widać było, że wreszcie zaczyna coś do niego docierać. Może i sam pomysł wydawał mu się nadal kosmiczny, ale Alfie nigdy nie odmawiał pomocy bliźniemu w potrzebie, a ta dziewczyna w niej była.
Zawsze podczas desperackich poszukiwań zaś mogła trafić na jakiegoś seryjnego mordercę bądź stalkera, a tego dla niej nie chciał.
Mogła to nawet potraktować jako zadośćuczynienie na rzecz zębów, które je wybił łopatką. Należało podkreślić jednak, że był niezmiernie hojny, skoro zgadzał się na ofertę ożenku z nią ze względu na braki w jej uzębieniu. Właśnie to powinna mu pamiętać na łożu śmierci, a nie fakt, że kiedyś ją potraktował ostrzej niż powinien.
- Nie możesz wypominać takich rzeczy mężowi. To nie przystoi- pouczył ją więc autorytatywnym tonem, ale jakoś na razie dziwnie się czuł, wypowiadając to słowo. Może dlatego, że Alfie był romantykiem i szalenie wierzył w to, że to jego związek z miłości zaowocuje ślubem. Przejechał się jednak w tej kwestii już dwukrotnie i postanowił zleźć z tej autostrady uprzedzeń i skupić się jednak na czymś innym.
Nephele zaś wydawała się idealną partnerką w tej zbrodni.
- Tyle, że wiesz… Do małżeństwa, nawet upozorowanego trzeba czegoś więcej niż tylko zdolności przebywania w jednym towarzystwie- poddał to nieco w wątpliwość, ale owszem, odczuwał to co ona i jakoś uśmiechał się sam do siebie po tej randce. Nie sądził jednak, że dziewczyna na podstawie tego dojdzie do wniosku, że mogą stworzyć razem małżeństwo. Kiedyś ktoś mu przedstawiał pogląd, że każda dziewczyna po pierwszej randce widzi siebie w sukience ślubnej i nie wierzył do momentu jak stało się to.
To, czyli ich zaręczyny, bo przecież wreszcie wziął ten pierścionek i obracał nim w dłoni.
Próbował się oswoić i skoro zajmowała się ptaszkami (dosłownie) to powinna działać metodą małych kroczków, a nie tak, by owoc, którym go karmiła, stanął mu w gardle, a jego policzki przybrały kolor wściekłej purpury.
- Może i to nie będzie małżeństwo z miłości, ale nigdy nie zamierzałem zdradzać swojej żony i zdania dotrzymam- zauważył cierpko, bo właśnie zdał sobie sprawę, że te trzy lata z celibatem w tle to raczej niewykonalny projekt. Musiałby zostać mnichem, a na to się nie zanosiło. Nawet w szpitalu nie zdołałby uciec przed różnymi pokusami, więc miał do wyboru albo dyskretną przyjaciółkę (nonsens!) albo układ, na który nie pozwoliłaby jego moralność.
Tyle, że do cholery, byliby małżeństwem, więc byłoby to całkiem etyczne i zgodne z przysięgą, by jednak ten seks uprawiali. Był przekonany, że skończy jak te bogate paniusie, które dostają na zawołanie migreny, bo już czuł to pulsowanie w skroniach, które podpowiadało mu, że nie ma w tym żadnej, słusznej drogi.
- I jak to friends with benefits według ciebie miałoby wyglądać?- a więc jednak to ROZWAŻA.
Jak i ten cały ślub, ale to już zdążyła chyba zauważyć.
Nephele Delancey-Schuyler