Bardzo wcześnie rano poszedł pobiegać. Chciał wziąć yogi, ale ta tylko spojrzała na niego jednym okiem z wyrzutem i poszła spać dalej na co się zaspał. Arielle nawet nie pytał, bo dopiero świtało, a dla niej to środek nocy, on się tak budził. Nie potrzebował budzika, jego organizm już był po prostu tak zaprogramowany co bardzo mu się podobało. Nie potrzebował wiele snu, bardzo szybko się ładował. Miał tak odkąd był nastolatkiem, oczywiście starał się spać odpowiednią ilość godzin, ale kiedy się budził to nie zasypiał na siłę, bo to najgorsze co może zrobić. Colin słuchał swojego organizmu.
Kiedy wrócił z biegu wziął szybki prysznic i przygotował śniadanie, zjadł je z Arielle po czym kobieta pojechała do biura. Napisał do Jacoba czy chce mu się iść posurfować. Nie pamiętał, kiedy ostatni raz był na plaży. Cholera naprawdę nie ma czasu na takie rzeczy. Dopiero teraz to od niego dotarło. No naprawdę bardzo zajęty z niego człowiek, nie ma co! W ogóle mu to jednak nie przeszkadzało, ponieważ mimo tylu obowiązku nadal dba o siebie i o swoje zdrowie, aby być w pełni zdrowym.
Podjechał po Fitzgeralda swoim samochodem, do którego wcześniej zapakował wszystkie potrzebne rzeczy – deskę, wosk i tak dalej. Wziął też przenośną lodówkę, do której zapakował wodę, coś do jedzenia, ale były to lekkie przekąski, bo przecież nie najedzą się, żeby pójść na dno i zostać łatwym łupem dla rekinów.
Panowie rozpakowali wszystko i po chwili byli już na plaży.
- Wchodzisz od razu na deskę czy idziesz popływać? - Zapytał czarnowłosego patrząc na niego uważnie. - Czy może chcesz pogadać panie narzeczony - powiedział z głupkowatym uśmiechem Colin. Skoro Rosie wie to i on, proste.
Jake miał wolne, dlatego kiedy Colin zadzwonił do niego i zapytał, czy przypadkiem nie chce wybrać się na plaże, od razu się zgodził. Był piękny dzień, więc nie chciało mu się siedzieć w domu. Rano wstał, wziął prysznic i wyszedł na szybki spacer z psem. Następnie zjadł śniadanie razem z Feraye, a gdy ta wyszła do pracy, pojechał na zakupy. Przed spotkaniem z Colinem zdążył jeszcze odkurzyć. Cóż, to się nazywa proza życia. Spakował deskę i inne potrzebne sprzęty, a następnie ruszył na plażę. Miał nadzieję, że fale będą dobre. Jacob uwielbiał sport. Aktywność fizyczna była ważną częścią jego życia. Biegał, chodził na siłownię, pływał. Surfing z kolei był jego pasją. Nie był najlepszym surferem na świecie, ale całkiem nieźle mu szło.
Kiedy wyszedł z domu, niemal od razu dostrzegł samochód Colina. Przywitał go uśmiechem, a następnie zbili piątkę i pojechali razem na plaże. Po paru minutach dotarli na miejsce. Jake założył na sobie kombinezon, w którym wyglądał trochę komicznie. Żałował, że Fera go teraz nie widziała, na pewno miałaby niezły ubaw.
— Chyba wchodzę na deskę, fale wyglądają doskonale — przyznał i zerknął w kierunku morza. Pogoda była idealna, żeby wskoczyć na deskę.
— Ale znasz mnie i wiesz, że nie odmówię plotek — zaśmiał się, kręcąc głową. Jake kochał plotkki. Był bardzo rozgadaną i ciekawską osobą. Chętnie słuchał o tym, jak się komu powodzi. Nigdy jednak nie rozpowiadał dalej jakichś głupot i niestworzonych historii. Nie był złośliwy, tylko ciekawsi!
— Ech, chciałem pochwalić się osobiście, ale twoja siorta nie umie trzymać języka za zębami — typowa Rosie. Jake nie miał jej jednak tego za złe. Nie ukrywał tego, że się zaręczył. Przeciwnie, każdemu opowiadał, że Feraye zgodziła się zostać jego żoną. — Jestem panem narzeczonym, fajne uczucie, polecam Ci. Co więcej, niedługo bierzemy ślub, myślimy nad dokładną datą — przyznał z szerokim uśmiechem. Jake był szczęśliwy i podekscytowany, od wielu lat marzył o tej chwili.
Colin Donoghue
- Ja się cały czas zastanawiam, bo może dla moich mięśni lepsze będzie pływanie - zastanowiła się i bardziej chodzili mu o to, że się zmęczy, a nie o poprawę swojej muskulatury, bo ta tego nie wymagała, a gdyby zrobił się jeszcze większy typ wyglądałby po prostu źle i przerysowanie, a tego nie chciał.
Zaśmiał się słysząc słowa swojego przyjaciela.
- To u nas rodzinne, pamiętaj - powiedział rozbawiony, ale oczywiście oboje wiedzieli o tym, że Rosie dzieli się z Colinem tylko tym czym może. Nie mówi mu żadnych sekretów powierzonych w największej tajności. - Gratulacje! W końcu się odważyłeś, bo jakiś czas chodziłeś jak zbity pies, a skoro planujecie ślub to znaczy, że biedna Feraye się zgodziła - rzucił z rozbawieniem Colin patrząc na przyjaciela. - Na wszystko przyjdzie odpowiedni czas, ale mogę ci się pochwalić, że zostanę ojcem! Więc w sumie trochę od dupy strony, ale co tam. Bardzo się cieszę – to właśnie takie typowe gadanie Colina.
Jacob Fitzgerald
— Ciężka decyzja — odparł z teatralnym westchnieniem. Jake miał to do siebie, że jego gesty często były przerysowane. Był bardzo ekspresyjną osobą. Spojrzał na morze, zastanawiając się, jak powinien spędzić swój wolny czas. Pływanie też wydawało mu się kuszącą opcją. Lubił przebywać w wodzie, ale wiedział, że ocean bywał zgubny i zawsze trzeba było mieć oczy dookoła głowy.
— Bałem się, że Fera mi odmówi. Wiem, że trudno w to uwierzyć, ale nie jestem ideałem i mam parę wad — powiedział to tak, jakby była to najbardziej strzeżona tajemnica na świecie. Cóż, nawet Jake miał wady. Trudno było mu się z tym pogodzić, ale nie mógł wypierać pewnych faktów.
Słysząc jego kolejne słowa, otworzył szeroko buzię. Był w ciężkim szoku. Colin miał zostać ojcem, wow. Tego się nie spodziewał!
— Zostaniesz ojcem? Gratuluję! Twoje dziecko będzie miało bujne włosy, na bank! Moja babcia rzuciłaby pewnie tekstem, jak to dziecko i nie ma ślubu, ale żyjemy w XXI wieku, dużo osób żyje w nieformalnych związkach — dla niego była to normalna sprawa, a nieślubne dziecko nie budziło w nim żadnych negatywnych emocji, żyćko.
Colin Donoghue
- Prawda - powiedział Colin po prostu, a widząc zachowanie swojego przyjaciela tylko pokręcił głową. On się do tego przyzwyczaił i w ogóle mu to nie przeszkadzało. Lubił Jacoba i lubił sobie robić z nim lub z niego jaja, w zależności jak wygląda sytuacja.
- Jesteście ze sobą już tak długo i dobrze wam razem, ale wiem, że pojawiają się takie obawy - Colin kiedyś chciał się oświadczyć Arielle, przed ich ostatnim rozstaniem. Długo się do tego zbierał, aż w końcu się nie zebrał, ponieważ się rozstali. Nie kupił pierścionka. Zycie napisało dla nich wtedy inny scenariusz.
- Pożyjemy zobaczymy - zaśmiał się. - To prawda, teraz już się nie robi takich rzeczy na siłę. W ogóle słuchaj to, skoro mówimy o genach słyszałeś o lasce, która zoperowała sobie nos, który jej się nie podobał dla swoich przyszłych dzieci? - zapytał Colin i od razi wziął telefon, aby pokazać kumplowi mema. Nie mógł uwierzyć w to jak trzeba być niedouczonym i głupim, żeby coś takiego zrobić.
Jacob Fitzgerald
— Kilka razy rozważałam zaręczyny, ale zawsze wydawało mi się, że moment nie jest odpowiedni. Cieszę się, że w końcu się odważyłem — przyznał z uśmiechem. Kiedy Feraye zgodziła się zostać jego żoną, Jacob odetchnął z ulgą. Był pewien, że jego dziewczyna, a teraz już narzeczona będzie najpiękniejszą panną młodą. Niecierpliwie wyczekiwał dnia ich ślubu. Był pewien, że ich wesele będzie świetnie. Oboje pragnęli dobrze się na nim bawić. Mieli wiele pomysłów, ale czasu na ich zrealizowanie nie było dużo. Mogliby dłużej poczekać ze ślubem, ale po co? Byli pewni swoich uczuć.
— Serio? Co za typiara — Jake parsknął śmiechem i spojrzał na telefon. Ludzie byli dziwni, naprawdę. — Twoje dziecko na bank będzie kudłate, w sumie trochę zazdroszczę, bo masz świetne włosy — zaśmiał się i wskazał na jego bujną czuprynę. Colin miał lepszą grzywę, niż niejedna kobieta. — A znacie już płeć? — zapytał wyraźnie zaciekawiony. Jake lubił dzieci. Był świetnym wujkiem i był pewien, że w roli ojca też się sprawdzi.
Colin Donoghue
- Ten odpowiedni moment to takie kurestwo, że daj spokój. Nigdy nie wiadomo kiedy on jest - zaśmiał się Colin. Nie lubił tego określenia, po prostu kiedy słyszał jak ktoś tak mówi to się w nim gotowało. Bardziej się do odnosiło do pewnych sytuacji, właśnie takich jak zaręczyny czy coś. Odpowiedniego momentu nie można określić, albo cały czas nam coś nie pasuje. - Poziom nauki w szkołach - zaśmiał się. - Cholera wie, może odziedziczyć geny po Arielle i mieć zupełnie inne włosy, z resztą to najmniejszy problem - powiedział z uśmiechem Donoghue. - Nie, jeszcze nie wiemy, dziecko było za małe - odpowiedział zgodnie z prawdą policjant, ale nie mógł się doczekać, kiedy jego dziecko przyjdzie na świat.
Jacob Fitzgerald
Kiedy razem pracowali zawsze było wesoło! Sporo wtedy żartowali, ale starali się zachować grancie dobrego smaku, ponieważ byli w miejscu pracy. Zawodowo Colin był jego mentorem. Jake bardzo go podziwiał. Colin był dobrym gliną. Nie, wróć, nie tylko dobry, był świetny w swojej pracy. Jacob też do tego aspirował. Praca w policji przynosiła mu wiele satysfakcji. Przykładał się do swoich obowiązków, dlatego stosunkowo szybko udało mi się awansować na detektywa. Cieszył się, że nie był już tylko zwykłym policjantem. Miał wtedy więcej nudnych obowiązków. Na początku często jeździł radiowozem po okolicy i patrolował teren. Lorne Bay było spokojnym miejscem, więc zazwyczaj było to okropnie nudne. Znał to miasteczko jak własną kieszeń, w końcu spędził tu całe swoje życie. Nigdy nie ciągnęło go do wielkiego miasto. To właśnie w niewielkim Lorne czuł, że oddycha pełną piersią. Miał tu wszystko, co było dla niego ważne — rodzinę, przyjaciół, pracę.
— Z doświadczenia powiem Ci, że ten mityczny “właściwy moment” tak naprawdę nie istnieje. Na pewne rzeczy nie ma idealnego momentu, a presja społeczeństwa nie pomaga — przyznał i delikatnie zmarszczył brwi. Jake przez długi czas czuł presję, aby dzień jego zaręczyn był idealny. Czy tak się stało? Nie, bo po drodze zaliczył kilka wpadek, ale i tak wyszło lepiej, niż przypuszczał. Najważniejsze, że finalnie on i Fera byli szczęśliwy.
— To prawda, chociaż ona też ma całkiem bujną czuprynę — przyznał z rozbawieniem, nawiązując do burzy jej ciemnych włosów. — Chyba dalej nie dociera do mnie, że będziesz miał dziecko, niedługo podczas porannego joggingu będę mijał Cię z wózkiem — stwierdził z uśmiechem. Taka perspektywa nie wydawała mu się wcale odległa. Jakie cieszył się szczęściem swojego kumpla, bo ten zawsze tego pragnął.
- Wiem, że nie istnieje - powiedział z ciężkim westchnieniem patrząc na swojego przyjaciela. - Ta cała presja społeczeństwa to jest jakieś nieporozumienie, naprawdę. Ludzie uważają, że mają prawo wpieprzać się życie innych i mówić im co mają robić - nienawidził tego i nie rozumiał, ale czy go to dziwiło? No niekoniecznie, ponieważ tak to działa. Ludzie myślą, że mają jakieś niepisane prawo mówić innym co mają robić i starać się ustawiać ich życie pod swoje widzimisię. - Nie da się ukryć - zaśmiał się Colin przyznając racje Jacobowi, ale dla niego najważniejsze, aby dziecko było zdrowe – nie ważne czy to będzie chłopiec czy dziewczynka.
Zaśmiał się po raz kolejny.
- Będę biegał z wózkiem. Nawet sprawdzałem i są takie specjalne do uprawiania joggingu, więc nadal będę mógł biegać razem z moim dzieckiem - uśmiechnął się. Oczywiście nie będzie specjalnie budzić malucha i jeśli pogoda będzie dopisywać do weźmie swojego potomka na spacer.
Jacob Fitzgerald
Powiedzmy sobie szczerze, praca w policji to niełatwa sprawa. Nie każdy miał predyspozycje do tego, aby zostać stróżem prawa. Jake zawsze wiązał swoją przyszłość z pracą w służbach mundurowych. Początkowo planował zaciągnąć się do wojska, ale finalnie zdecydował, że wstąpi do akademii policyjnej. Finalnie ukończył ją z wyróżnieniem. Lubił swoją pracę, a Colin był jego mentorem. Jake chętnie podpatrywał, jak pracuje jego bardziej doświadczony kolega. Na początku jego drogi Colin bardzo pomógł. Fiztgerald uważał, że to dzięki niemu stał się lepszym policjantem. Oboje znali się na swoim fachu, ale żaden z nich nie był nieomylni. Jakby na to nie patrzeć, byli tylko ludźmi.
Słysząc jego słowa, przytaknął mu. W pełni mógł podpisać się pod każdym słowem, które padło z jego ust. Jacob nie rozumiał, dlaczego ludzie dawali sobie przyzwolenie na to, aby wtrącać się w cudze sprawy. Sam wychodził z założenia, że każdy powinien pilnować własnego nosa. — To prawda, każdy czuje potrzebę, żeby wyrazić swoją opinię, nawet jeżeli to praktycznie obca osoba — skwitował prześmiewczo. Irytowało go to. Stronił od takich ludzi, ale nie mógł w pełni się od nich odciąć, takich delikwentów nie brakowało.
Słysząc słowa, uśmiechnął się nieco szerzej. Wyobraził sobie Colina, biegnącego razem z wózkiem. — Typowy Colin, zawsze znajdzie rozwiązanie. Chętnie popatrzę, może kiedyś sam się zainspiruję. No wiesz, prędzej czy później na świecie pojawi się też mały Jake — zażartował.
Resztę popołudnia spędzili w miłej atmosferze. Popływali, Jake wskoczył na deskę. Następnie zjedli przekąski i pogadali. Jacob był usatysfakcjonowany swoim wolnym dniem.
/ zt.