— Słyszałam te historie — odparła, a na jej twarzy pojawił się uśmiech. Mark wiele razy opowiadał jej o wszystkich przygodach, które przeżył wspólnie ze swoim kuzynem. Alice bardzo lubiła Layo. Kiedy pierwszy raz się spotkali, od razu złapali świetny kontakt. Byli dobrymi przyjaciółmi. Mogli polegać na sobie w trudnych sytuacjach i wspierali się w żałobie, którą każde z nich przeżyło na swój własny sposób.
— Cieszę się, że wam się powodzi, oby tak dalej. Cóż, siostry Chamberlein mają coś w sobie. Nie dziwię się, że tak szybko poślubiłeś Este, to piękna kobieta — przyznała z rozbawieniem. Ali dobrze znała jej siostrę. Este trochę mniej, ale często widywała ją w mieście. Kojarzyła także jej ojca. Alice lubiła swoją szefową, a obecna praca bardzo jej odpowiadała.
— Jest dobrze, na pewno stabilnie. To chyba moment, w którym powinnam powiedzieć Ci, że zaczęłam się z kimś spotykać — przyznała i niepewnie spojrzała na jego twarz. Była ciekawa, jak zareaguje. Od śmierci Marka minął już przeszło rok. Ali uważała, że był to odpowiedni moment, aby spróbować ruszyć dalej. Damien był obecny w jej życiu od paru miesięcy, ale początkowo ich znajomość była czysto koleżeńska. Dopiero potem mężczyzna zaprosił ją na randkę, a ona się zgoddziła.
Layonell K. Neelsen
- Bawiliśmy się jak nigdy, raz nawet któryś z kolegów wpadł do dziury, zrobiliśmy akcje ratunkową z kija - zaśmiał się. Layo to typ człowieka, który lubi wspomnienia o ludziach, których nie ma już wśród żywych, bo dlaczego miałby ich wspominać ze skutkiem skoro te wspomnienia zawsze wzbudzały bardzo fajne emocje i dużo śmiechu.
- Mam nadzieje, że będzie nam się coraz lepiej układać, ale masz racje – siostry Chamberlein mają - rzucił z uśmiechem. Nie ma co ukrywać, ale niestety jego małżeństwo nie miało nic wspólnego z miłością, tylko chęcią ochrony, ale o tym nie musi Alice wiedzieć.
- Naprawdę? Kto to? - zapytał uradowany Layonell z uśmiechem patrząc na Hayes. Alice miała prawo do układania sobie życia po śmierci Marka, przecież była piękna i młoda.
Alice Hayes
— Gdybym miała zgadywać, to powiedziałabym, że dokładnie takim byłeś dzieckiem — zaśmiała się i pokręciła głową, z niedowierzaniem słuchając o tej nieco niedorzecznej historii. Alice w dzieciństwie była bardzo zachowawcza. Tak naprawdę po latach niewiele się zmieniło. Dalej nie pozwalała sobie na większe szaleństwa, ale te nie były w jej stylu. Ryzykowne zachowania nie leżały w jej naturze. Była spokojna, niektórzy twierdzili nawet, że aż za bardzo, ale ona nie bardzo przejmowała się tego typu komentarzami. Już nie. Starała się być sobą.
Alice uśmiechnęła się nieco szerzej. Musiała chwilę się zastanowić, aby zdecydować, jak najlepiej opisać mu Damiena.
— To miejscowy strażak. Ma na imię Damien, jest wdowcem i samotnie wychowuje trzyletnią córkę. Naprawdę świetny z niego facet. Wiele nas łączy — przyznała, a na jej policzkach pojawiły się delikatnie rumieńce. Damien był dla niej kimś naprawdę wyjątkowym. Ali nie sądziła, że jeszcze pewnego dnia się zakocha.
Layonell K. Neelsen
Śmierć zawsze wpływa na każdego, ale nie w takim samym stopniu. Każdy z nas reaguje na nią inaczej, wywołuje w nas zupełnie inne emocje i to jest zupełnie normalnie. Ludzie myślą, że śmierć zawsze musi na każdego wpłynąć w taki sam sposób, a to nie prawda. Każdy musi się pogodzić z tym co się stało. On też tęsknił za swoim kuzynem i zdawał sobie sprawę z tego, że to się nie zmieni nigdy. Zawsze będzie nam brakować tych, którzy za szybko odeszli. Może to zabrzmi źle, ale kiedy umiera ktoś starszy to strata jest zupełnie inna, równie bolesna – to nie podlega żadnej wątpliwości, jednak w pewien sposób możemy się na nią przygotować, ale gdy umiera ktoś, kogo widzieliśmy rano i umawialiśmy się na spotkanie to coś zupełnie innego.
- Mama i ciotka miały nas dość. Kiedy przyjeżdżaliśmy do nich na wakacje ciocia zawsze żartowała czy mamy ze sobą folię bąbelkową i zestaw plastrów, bo dużo tego idzie na nasz team - zaśmiał się. Mieli naprawdę bardzo dobre dzieciństwo i uwielbiał je wspominać, aby te wspomnienia pozostawały żywe w jego głowie, bo nie chciał zapomnieć o tym jak wyglądało jego życie za dzieciaka czy nastolatka. Lorne Bay ogrywało ogromną rolę w jego życiu, w zasadzie można powiedzieć, że to tutaj się wychował, mimo tego, ze urodził się w Sydney.
- To cudownie! Cieszę się, że spotkałaś na swojej drodze dobrego faceta, który wywołuje u ciebie rumieńce - zaśmiał się Layonell patrząc uważnie na Alice. Cieszył się, że kobieta układa sobie życie po tym co ją spotkało. Jest młoda i ma całe życie przed sobą. - Poznałaś już jego córkę? - Zapytał Layo patrząc uważnie. To dość poważne zobowiązanie – zawsze kiedy samotny rodzic z kimś się spotyka chce, aby jego druga połówka poznała dziecko czy dzieci.
Ali uśmiechnęła się nieco szerzej. Kiedy słuchała o tych wszystkich wspaniałych historiach, robiło jej się cieplej na sercu. Bardzo tęskniła za swoim zmarłym narzeczonym. Mark był wspaniałym człowiekiem, pełnym radości i dobra. Hayes długo nie potrafiła zrozumieć, dlaczego akurat on musiał zginąć tamtej nocy. Takie było jednak życie, na każdego pewnego dnia przyjdzie pora. W przeciągu ostatnich kilku lat, Alice zdecydowanie za dużo myślała o śmierci. Doświadczyła wielu traumatycznych przeżyć — jej brat omal nie umarł w wypadku samochodowym, straciła nienarodzone dziecko, a jej narzeczony zginął w pożarze. Było to naprawdę sporo jak na jedną osobą. Ali wolałaby nie doświadczyć tych wszystkich przykrych rzeczy, ale ostatecznie chyba pogodziła się z tym, że na pewne rzeczy po prostu nie miała wpływu. Mogła mieć jedynie nadzieję, że w swoim czasie wszystko samo się ułoży. Jak na razie wszystko było na dobrej drodze. Spotkała kogoś, kto sprawił, że w jej sercu znów zawitała wiosna.
— Dobrze, że dorosłeś i już nie pakujesz się w kłopoty przy każdej możliwej okazji — zachichotała, spoglądając na niego z rozbawieniem. W dzieciństwie też sporo psociła. Wychowywała się razem z o rok młodszym bratem, swojego czasu byli niemal nierozłączni.
Słysząc jego pytanie, skinęła głową. — Tak, poznałyśmy się. Hope to świetny dzieciak, ale na razie było to bardziej luźne zapoznanie. Poza tym mała jeszcze nie rozumie wielu rzeczy, dopiero poznaje świat — skwitowała z uśmiechem. Hope niebawem miała skończyć trzy latka, nie była w pełni świadoma i na pewno jak na razie nie była w stanie pojąć, kim była Ali dla Damiena.
Resztę popołudnia Ali i Layo spędzili na wyspie. Pospacerowali i zażyli porządnej kąpieli słonecznej, następnie popłynęli z powrotem do miasteczka.
Mix the paints on thе page, cause I ain't nothing without joy and sorrow's fire...
Pogoda mężczyznom sprzyjała, a pierwsze pół godziny minęło im na właściwej pracy związanej z wypłynięciem na otwarte wody, a także ustaleniem kursu. Dopiero po tym czasie mogli nieco odsapnąć i pozwolić sobie na rozluźnienie. Może jakąś rozmowę... Problem polegał na tym, że Stephen nie bardzo wiedział od czego zacząć.
-To jak... Idzie ci w pracy? - zapytał więc nieco głupio, ale dość prozaicznie. Nie chciał sięgać do tematów bardziej intymnych, a to w końcu codzienne zajęcie Toby'ego. Nie mógł odnieść się do tego, jak się miała jakaś panna, bo nie miał pojęcia, czy jego syn się w ogóle z kimś spotykał, a co dopiero na poważnie. Nie miał też, z tego co Steph wiedział, żadnego zwierzaka, żeby spytać co u niego. Nauka to żaden dla nich temat, a też Green nie miał pojęcia jakie pierworodny miał w ostatnim czasie plany, by zapytać chociażby jak się bawił na koncercie kogoś tam. Pozostało więc mu to pytanie - o pracę, która przecież poniekąd była ich kością niezgody... Cóż, najwyraźniej Steph nawet, kiedy całym sobą stara się zrobić coś dobrze i odbudować relacje, to musi zacząć od wyboru dość wyboistej ścieżki...
– Jest spoko. Mam coraz więcej kursantów – odparł przytakując lekko głową, uciekając wzrokiem gdzieś za horyzont. – Najlepiej działa poczta pantoflowa. Ktoś jest zadowolony, przekazuje info dalej… i tak się to kręci – dodał przenosząc wzrok z powrotem na ojca. Czuł, że atmosfera była dość sztywna – tak jak się zresztą tego spodziewał. – Masz tu jakiś alkohol? – spytał nagle, z nadzieją rozglądając się po łódce. Może tak będzie im prościej przedrzeć się przez te pierwsze minuty r o z m o w y.
– Nie masz wrażenia, że Andie strasznie próbuje upodobnić się do mamy? – zaczął temat, który chodził mu po głowie od jego ostatniego spotkania z siostrą. – Już nie chodzi o to farbowanie włosów i wygrzebywanie ciuchów mamy ze strychu, ale ona nawet nominowała samą siebie do wyborów Miss Galionu, bo podobno mama kiedy w jej wieku też była nominowana – zerknął na ojca z zaciekawieniem. Ha, kolejny zgrabny temat do rozmowy – młodsze rodzeństwo.
Stephen Green
Mix the paints on thе page, cause I ain't nothing without joy and sorrow's fire...
Nie mógł, jednak poradzić nic na to, że nie był mistrzem towarzystwa, a zgrabne żarty na rozładowanie atmosfery to zdecydowanie nie jego domena. Starał się, jednak jak mógł, kiwał głową z zainteresowaniem i nawet dorzucił: -Ostatni doktor Watts wspominał, że szuka instruktora dla swojego syna, polecę mu ciebie - zaproponował, co wcale nie miało być wielką pomocą, ale skoro poczta pantoflowa działała najlepiej, to chyba mógł się w to zaangażować i on, dołożyć niewielką cegiełkę. Nie będzie sobie przypisywał za to żadnych zasług, absolutnie. Po prostu... Może tak niewinnie znów będzie mieć jakiś udział w życiu syna? Co do kwestii alkoholu... Spojrzał zaskoczony na Tobiasa, a później się zaśmiał. Najpierw nieco skonsternowany, ale zaraz śmiech poniósł się już swobodnie po otwartej przestrzeni. Pozwolił sobie nawet poklepać syna po ramieniu, a kiedy sięgał po lemoniadę, wciąż kręcił rozbawiony głową. Nigdy nie zabierał na żagle alkoholu, nieważne czy to z dzieckiem, czy dorosłymi. Najwyraźniej młody Green zapomniał, choć Stephen, jako nieświadomy ojciec, wolał wierzyć, że to taki niewinny żart, który miał ich rozluźnić.
Tylko na chwilę, bo zaraz wypłynął temat Andrei, a Stephen westchnął głośno, po czym zamiast udzielić od razu odpowiedzi, napił się sporego łyka lemoniady. Trochę żałując, że miał tę swoją zasadę o niezabieraniu alkoholu na łódź. -Andie... Ostatnio w ogóle ma dziwne wybory... - mruknął, pocierając brodę. -Nie wiem czy to ten chłopak, czy koleżanki, czy dorastanie... Niby próbuje być perfekcyjna, a potem wyzywa nauczyciela... - westchnął, łapiąc kolejny łyk napoju. -Chyba powiedziałbym, że po omacku szuka siebie... - mruknął trochę posępnie, bo też obawiał się jak zareaguje na takie stwierdzenie Tobias.
Przez moment zerkał na ojca z nutką podejrzliwości, jakby spodziewał się, że Stephen za chwilę doda coś, za czym będzie krył się jakiś haczyk. – Okej… dzięki – odparł po chwili, a w jego głosie dało się usłyszeć zaskoczenie. – To sporo dla mnie znaczy – dodał i lekko odchrząknął, jakby wypowiedzenie tych słów kosztowało go wiele wysiłku. Co zresztą było prawdą, bo Tobias oprócz tego, że był cholernie uparty, to był również potwornie dumny. Tobe miał jednocześnie świadomość, że tą samą drogą do jego ojca mogą z kolei dotrzeć opinie na temat tego, jak młody Green radzi sobie w roli instruktora. I miał zamiar szczególnie postarać się o to, żeby Steph usłyszał od Wattsa same dobre opinie na temat lekcji udzielanych jego synowi. – Och, czyli wciąż jesteś nudziarzem – odparł unosząc zaczepnie brew, kiedy ojciec wręczył mu lemoniadę. Pozwolił sobie nawet na to, by kącik jego ust powędrował ku górze, dając tym samym do zrozumienia ojcu, że była to zwykła przekomarzanka z jego strony, a nie chęć dowalenia ojcu. Cholera, Tobe zapomniał już, jakie to było uczucie, móc pożartować z własnym ojcem. Nie spodziewał się, że ten wypad zakropiony zostanie nutką tego rodzaju nostalgii.
Patrzył z zainteresowaniem na ojca, dając mu chwilę na przemyślenie odpowiedzi. Zrobił zdziwioną minę, kiedy ojciec zaczął mówić, ale dał mu dokończyć bez przerywanie. – Jej chłopak, Chet, jest naprawdę w porządku. Poznałem go, czasami łapiemy razem fale – stwierdził, czując się niejako w obowiązku stanąć w obronie siostry i uspokoić trochę ojca pod tym kątem. Czy była to miłość, czy nie - nie chciał oceniać, ale sam pamiętał swój pierwszy związek i fakt, że w tym wieku dzieciakom wiele wydaje. Ale nie mógł powstrzymać lekkiego parsknięcia śmiechem, kiedy Steph wspomniał o wyzywaniu nauczyciela. – Chodzi o nazwanie go starym kawalerem? Uwierz mi, że mogło być gorzej – stwierdził kręcąc z lekkim rozbawieniem głową. Na słowa ojca o szukaniu siebie wywrócił oczami, sądząc, że ojciec pije teraz właśnie do niego – ale nie chciał teraz uderzać w nuty złości, nie teraz, kiedy nawiązali w końcu jakąś rozmowę. – Po prostu inne dziewczyny w jej wieku, które znam, dążą raczej do tego, żeby budować swoją własną tożsamość, a nie upodabniać się do swoich matek. To, co robi Andie, jest trochę dziwne – odparł wzruszając lekko ramionami, po czym sam upił łyka lemoniady.
Stephen Green
Mix the paints on thе page, cause I ain't nothing without joy and sorrow's fire...
Stephen rozłożył bezradnie ręce, uśmiechając się przy tym przepraszająco. -Pewne rzeczy się nie zmieniają - powiedział niewinnie, ale zaraz dodał, całkiem dumnym z siebie tonem, że: -ale! Wczoraj widziałem się z Oswaldem. Wziąłem sobie do serca twoją radę, że powinienem zacząć widywać się z ludźmi - i może nie użył tu wielkiego słowa dziękuję, ale Green miał nadzieję, że pokazał Tobiasowi to, ze on też potrafił go wysłuchać, a przede wszystkim usłyszeć. A po przemyśleniu pewnych spraw wcielić je nawet w życie. Liczył się z jego zdaniem, naprawdę, to nic, że pozory potrafiły czasem przekłamać rzeczywistość... Dziś może Stephen będzie mógł pokazać ją w nieco bardziej realnych barwach...
-Też go niby znam, ale wiesz... Może nam pokazywać się jakoś, a w rzeczywistości być trochę inny - widział jednak spojrzenie Tobiasa, więc tu nie przerwał tylko dodał: -ale ok, ok, wierzę, że te fale pokazały ci prawdziwego Cheta i jest ok - uniósł nawet wolną dłoń w geście kapitulacji, bo przecież nie zamierzał kłócić się teraz z Tobiasem o chłopaka Andrei. To byłoby bezcelowe. Słuchał za to z uwagą dalszych słów młodego Greena, ignorując z czego się smiał, bo tu wcale nie chodziło o starego kawalera, ale nie będzie Tobiasowi, że to było śmieszne i nic takiego. O wiele bardziej martwiła go ta kwestia upodabniania się do Abigail.. Przeoczył to. Wydawało mu się, że po prostu są do siebie podobne, nie tylko z urody, ale i charakteru, a stąd też te drobnostki, które wychodziły Andie tak samo bądź wręcz bliźniaczo do tego, co działo się w życiu matki Oczywiście Steph znał to z opowieści, bo w licealnych latach nie znali się z Abi, a tylko Lar posiadała dokładną oraz tajemną wiedzę o tamtym okresie, ale tak... -Myślisz, że powinienem ją z nią o tym pogadać? - zapytał całkiem serio, wpatrując się w oczy Tobiasa. Śmieszne, że szukał porady jak być ojcem u syna, ale jak widać... Po spojrzeniu Stephena... On nie miał pojęcia jak być ojcem nastolatki. Znów żałował, że nie było z nimi Abi... -A może lepiej... Jak zrobi to Lar? Wiesz... ona jest kobietą... - zaczął głupkowato, drapiąc się po głowie, ale naprawde nie miał pojęcia jak to dobrze ogarnąć, a też nie chciałby czegoś przeoczyć... nie wybaczyłby sobie, gdyby zawiódł i Andreę... Nie chciał popełniać tych samych błędów...
– Wiadomo, że przy tobie jest inny, niż na co dzień. Jesteś ojcem jego dziewczyny, nawet jakby był kompletnym świrem, to zachowywałby się przed tobą jak na dworze królewskim – przypomniał mu. W relacjach z rodzicami dziewczyny panowały zupełnie inne zasady – trzeba było się pokazać jako porządny. O ile ktoś nie jest kamikadze, zależało mu na dobrym odbiorze zwłaszcza ze strony jej ojca. Jeśli natomiast chodziło o samą Andie, Tobey wolał zasygnalizować ojcu problem nie na zasadzie donosicielstwa na młodszą siostrę, a po to, by w razie konieczności Steph mógł w porę zareagować, jeżeli w głowie Andie działo się coś złego. Tobe mógł posłużyć jej rozmową, ale niewykluczone, że dziewczynie przydałaby się może jakaś forma terapii. W każdym razie, nie był to jeden z tych tematów, które chętnie ukryłby przed ojcem w ramach bratersko-siostrzanej komitywy. Początkowo wzruszył ramionami, darując sobie już złośliwe komentarze, że przecież to jego dziecko i sam powinien najlepiej wiedzieć, co robić. Akurat w tym temacie rozumiał ojca – nie istniał w przyrodzie żaden sposób na przygotowanie do bycia ojcem. Zwłaszcza, że co dzieciak, to inny problem najwyraźniej. – Nie wiem, czy to tak działa. My jesteśmy facetami, a i tak komunikacja idzie nam jak po grudzie – powiedział patrząc teraz wprost na ojca, nie unikając jego spojrzenia ani nie udając nagłego zainteresowania wysoką falą. – Nie no, rozumiem, o co ci chodzi. Lar może być subtelniejsza – stwierdził. – Myślę, że Andie po prostu nie do końca przepracowała to wszystko – dodał po chwili, wzdychając, bo choć minęły już cztery lata, temat najwyraźniej wciąż był dla Andie żywy.
Stephen Green
Mix the paints on thе page, cause I ain't nothing without joy and sorrow's fire...
-Przestań tak mówić, bo jeszcze, kiedy okaże się, że będą mieć poważne plany na przyszłość, to będę zmuszony do wynajęcia detektywa, by dobrze poznać właściwą twarz Chestera. Nie chciałbym, żeby okazało się kiedyś, że pozwoliłam córce na związek ze świrem. Z drugiej strony... Jest wolnym człowiekiem, nie mogę jej tego zakazać... - westchnął sobie głośno, nie mając pojęcia, czemu aż tak uzewnętrzniał się przed Tobiasem ze swoimi ojcowskimi rozterkami. Powoli zaczynało się mężczyźnie robić głupio, że tak bardzo się nad tym rozwleka, bo to nie miało być tego typu spotkanie. I tak naprawdę nie powinien obarczać głowy pierworodnego swoimi problemami... Znów szukał partnerstwa nie tam gdzie trzeba, a później dziwił się, że Tobey nie wytrzymywał presji w dynamice relacji Greenów. Prawdziwy szok...
Stephenowi pozostało głośne westchnięcie na ostatnie słowa syna. Potarł wolną dłonią zmęczoną twarz, a następnie usiadł sobie gdzieś tam, przymykając na chwilę powieki. Odchylił głowę, by ogrzać nieco buzię słonecznymi promieniami. Zebrać myśli. -Obawiam się, że żadne z nas nie do końca to przepracowało - wreszcie podzielił się swoją myślą, obdarzając chwilę wcześniej Tobiasa swoim badawczym spojrzeniem. -no, może poza bliźniakami, ale Fred i George... to zupełnie inna sytuacja - dodał szybko, bo to prawda. Chłopcy byli młodsi, kiedy zabrakło Abigail. Nie mieli z nią przez to aż tak bliskiej relacji, a do tego widzieli mniej cierpienia, bo starali się, zwłaszcza na ostatnich etapach choroby, izolować ich, by w pamięci został obraz kobiety pełnej sił, a nie umęczonej chorobą. On, Tobey i Andie byli jednak bardziej świadomi, o wiele mocniej dotknięci, ostatecznie wręcz zdewastowani przez tę chorobę... I brak... Ten nieustanny brak.. Żony, matki, przyjaciółki.. Ich spoiwa... Może powinni byli pójść na rodzinną terapię? Może powinni teraz, ale czy nie było na to za późno? Zresztą... Nie chciał ich do niczego zmuszać... Nie potrafił im zaproponować nawet tego, co zapewne byloby dla nich najlepsze... Całkiem możliwe, że tytuł "ojca roku" od kilku lat należy bezkonkurencyjnie właśnie do pana Stephena Greena, który wręcz słynie z unikania podejmowania trudnych decyzji. Brawo, panie ordynatorze.