: 14 lut 2024, 18:47
Yosef ostatnio nie miał się dobrze.
Prawdę mówiąc - nie miał się dobrze od dłuższego czasu, spóźniał się już tydzień z opłatami i czekał tylko aż w końcu odłączą im prąd i wodę. To nie tak, że nagle zaczął zarabiać mniej albo ciąć godziny - miał wręcz wrażenie, że tak jak wcześniej robił za dwóch, tak teraz robi za czterech, ale to w gruncie rzeczy mogło być jedynie subiektywne odczucie: bo dawno już nie czuł, że miał tak mocno wszystkiego dosyć jak teraz. Za dziurę w budżecie obwiniał głównie zioło i benzodiazepiny, które wykupywał z szemranych źródeł, a za konieczność takich właśnie zakupów - stany lękowe, które znowu nie pozwalały mu normalnie funkcjonować.
Nauczony, że z własnym bagnem należało radzić sobie w pojedynkę, nie brał nawet pod uwagę takiej opcji jak pójście do lekarza. I to jeszcze jakiego! Do psychiatry? Nie był przecież wariatem. Nie zdawał sobie nawet sprawy z tego, jak szkodliwe przekonania ma wdrożone w ten swój mózg, choć czuł dobrze, że wypracowane przez niego przez lata schematy zaczynają sypać się coraz bardziej. Zawsze uważał z proszkami, nie chcąc dopuścić do funkcjonowania w ciągu, a w dalszej kolejności także do uzależnienia, ale ostatnio życie zdawało się dawać mu w kość jeszcze bardziej niż zazwyczaj i potrzebował połknąć tabletkę albo dwie przed każdym wyjściem do pracy, bo inaczej - o tym był w stu procentach przekonany - nie byłby w stanie nawet opuścić domu.
Czasem ataki dopadały go na zmianie - poznawał je po tym, że ręce zaczynały mu się trząść i w pierwszej kolejności doświadczał sygnałów ze strony ciała, potem dopiero od umysłu. Zdarzało się już tak, że potrzebował zamknąć się na zapleczu i położyć na podłodze, modląc się tylko o to, żeby ten stan jak najszybciej się skończył, chociaż wiedział dobrze, że to potrafiło ciągnąć się całymi godzinami. Ale nie chciał przecież obżerać się tabletkami w pracy. Nie mógł. Zaciskał więc dłonie w pięści i liczył na to, że tego dnia na stacji albo w księgarni nie będzie kręcić się zbyt wielu klientów.
Wiadomość od Drago zastała go podczas jednej z takich właśnie sytuacji - leżał przy drzwiach do pracowniczego kibla, oddychając ciężko i starając się odzyskać na nowo kontrolę nad swoim ciałem. Miał szczęście, że coś go tknęło i w ogóle zerknął na ekran telefonu - zwykle tego nie robił, chcąc odseparować się jak najbardziej od zewnętrznego świata. Kiedy tylko odczytał esemesa, szarpnął się do pozycji siedzącej, w reakcji na co jego serce zabiło znowu nieregularnie i mocno - przez krótką chwilę miał wrażenie, że wyskoczy mu spomiędzy żeber, rozszarpie ubrania i upadnie obok niego na tę posadzkę. Tak się jednak nie stało - na szczęście, bo mógł wziął głęboki wdech i wystukać wiadomość zwrotną. Odpowiedź przyszła już po chwili, a do niego dotarło, że to najwyższa pora, żeby wstać.
Nie było idealnie - kiedy przełykał ślinę, czuł zbyt wyraźnie jak przeciska mu się przez gardło, zupełnie jakby była szorstka i kanciasta. Dygotał jednak mniej, a po przejściu z zaplecza na stację, jego dłonie zachowywały się w miarę stabilnie. Wszystko inne był w stanie zamaskować. Było pusto, więc wypowiedział na próbę kilka prostych zdań - jak skończony idiota, gadający do siebie. Wszystko działało, jego głos brzmiał tylko w odrobinę zniekształcony sposób. Teraz martwił się o Coltera.
Ten pojawił się na miejscu już po chwili, a Sadler ruszył w stronę wejścia, kiedy tylko usłyszał nad drzwiami sygnał dzwonka. Drago wyglądał koszmarnie. Yosef poczuł jak niepokój znowu chwyta go za krtań, ale postanowił to zignorować, żeby zamiast tego do niego podejść i chwycić go za ramię.
- Chodź - zarządził, ciągnąc go za sobą na zaplecze. Kiedy tam dotarli, posadził go na skrzynce od piwa, a sam udał się szybko po apteczkę. Tryb zadaniowy. Tryb b o j o w y. Wrócił do niego pospiesznie, kucnął przy nim i dopiero wtedy zorientował się, że nie miał bladego pojęcia jak mu pomóc.
- To wciąż krwawi? - spytał więc, wskazując palcem na jego nos. Przyglądał mu się przez chwilę, ale w końcu sam doszedł do wniosku, że chyba nie. Odrzucił tę apteczkę na bok, sfrustrowany, że okazała się nieprzydatna i zamiast tego wrócił się na sklep, żeby z zamrażalnika wydobyć opakowanie lodu. Wrócił i znowu przy nim kucnął, przyciskając mu paczkę do formującego się na twarzy siniaka. Nie miał zamiaru odbierać mu tej flaszki.
- Co ten skurwiel zrobił? - zapytał po prostu, widząc, że Colter cały aż kipi ze złości. Cały czas przytrzymywał mu też przy policzku przyniesiony lód.
Drago Colter
Prawdę mówiąc - nie miał się dobrze od dłuższego czasu, spóźniał się już tydzień z opłatami i czekał tylko aż w końcu odłączą im prąd i wodę. To nie tak, że nagle zaczął zarabiać mniej albo ciąć godziny - miał wręcz wrażenie, że tak jak wcześniej robił za dwóch, tak teraz robi za czterech, ale to w gruncie rzeczy mogło być jedynie subiektywne odczucie: bo dawno już nie czuł, że miał tak mocno wszystkiego dosyć jak teraz. Za dziurę w budżecie obwiniał głównie zioło i benzodiazepiny, które wykupywał z szemranych źródeł, a za konieczność takich właśnie zakupów - stany lękowe, które znowu nie pozwalały mu normalnie funkcjonować.
Nauczony, że z własnym bagnem należało radzić sobie w pojedynkę, nie brał nawet pod uwagę takiej opcji jak pójście do lekarza. I to jeszcze jakiego! Do psychiatry? Nie był przecież wariatem. Nie zdawał sobie nawet sprawy z tego, jak szkodliwe przekonania ma wdrożone w ten swój mózg, choć czuł dobrze, że wypracowane przez niego przez lata schematy zaczynają sypać się coraz bardziej. Zawsze uważał z proszkami, nie chcąc dopuścić do funkcjonowania w ciągu, a w dalszej kolejności także do uzależnienia, ale ostatnio życie zdawało się dawać mu w kość jeszcze bardziej niż zazwyczaj i potrzebował połknąć tabletkę albo dwie przed każdym wyjściem do pracy, bo inaczej - o tym był w stu procentach przekonany - nie byłby w stanie nawet opuścić domu.
Czasem ataki dopadały go na zmianie - poznawał je po tym, że ręce zaczynały mu się trząść i w pierwszej kolejności doświadczał sygnałów ze strony ciała, potem dopiero od umysłu. Zdarzało się już tak, że potrzebował zamknąć się na zapleczu i położyć na podłodze, modląc się tylko o to, żeby ten stan jak najszybciej się skończył, chociaż wiedział dobrze, że to potrafiło ciągnąć się całymi godzinami. Ale nie chciał przecież obżerać się tabletkami w pracy. Nie mógł. Zaciskał więc dłonie w pięści i liczył na to, że tego dnia na stacji albo w księgarni nie będzie kręcić się zbyt wielu klientów.
Wiadomość od Drago zastała go podczas jednej z takich właśnie sytuacji - leżał przy drzwiach do pracowniczego kibla, oddychając ciężko i starając się odzyskać na nowo kontrolę nad swoim ciałem. Miał szczęście, że coś go tknęło i w ogóle zerknął na ekran telefonu - zwykle tego nie robił, chcąc odseparować się jak najbardziej od zewnętrznego świata. Kiedy tylko odczytał esemesa, szarpnął się do pozycji siedzącej, w reakcji na co jego serce zabiło znowu nieregularnie i mocno - przez krótką chwilę miał wrażenie, że wyskoczy mu spomiędzy żeber, rozszarpie ubrania i upadnie obok niego na tę posadzkę. Tak się jednak nie stało - na szczęście, bo mógł wziął głęboki wdech i wystukać wiadomość zwrotną. Odpowiedź przyszła już po chwili, a do niego dotarło, że to najwyższa pora, żeby wstać.
Nie było idealnie - kiedy przełykał ślinę, czuł zbyt wyraźnie jak przeciska mu się przez gardło, zupełnie jakby była szorstka i kanciasta. Dygotał jednak mniej, a po przejściu z zaplecza na stację, jego dłonie zachowywały się w miarę stabilnie. Wszystko inne był w stanie zamaskować. Było pusto, więc wypowiedział na próbę kilka prostych zdań - jak skończony idiota, gadający do siebie. Wszystko działało, jego głos brzmiał tylko w odrobinę zniekształcony sposób. Teraz martwił się o Coltera.
Ten pojawił się na miejscu już po chwili, a Sadler ruszył w stronę wejścia, kiedy tylko usłyszał nad drzwiami sygnał dzwonka. Drago wyglądał koszmarnie. Yosef poczuł jak niepokój znowu chwyta go za krtań, ale postanowił to zignorować, żeby zamiast tego do niego podejść i chwycić go za ramię.
- Chodź - zarządził, ciągnąc go za sobą na zaplecze. Kiedy tam dotarli, posadził go na skrzynce od piwa, a sam udał się szybko po apteczkę. Tryb zadaniowy. Tryb b o j o w y. Wrócił do niego pospiesznie, kucnął przy nim i dopiero wtedy zorientował się, że nie miał bladego pojęcia jak mu pomóc.
- To wciąż krwawi? - spytał więc, wskazując palcem na jego nos. Przyglądał mu się przez chwilę, ale w końcu sam doszedł do wniosku, że chyba nie. Odrzucił tę apteczkę na bok, sfrustrowany, że okazała się nieprzydatna i zamiast tego wrócił się na sklep, żeby z zamrażalnika wydobyć opakowanie lodu. Wrócił i znowu przy nim kucnął, przyciskając mu paczkę do formującego się na twarzy siniaka. Nie miał zamiaru odbierać mu tej flaszki.
- Co ten skurwiel zrobił? - zapytał po prostu, widząc, że Colter cały aż kipi ze złości. Cały czas przytrzymywał mu też przy policzku przyniesiony lód.
Drago Colter