Nie był już pewien niczego. Wątpliwości zalegające w zakamarkach głowy od ostatniego miesiąca były tak nieugięte, że nawet podmuchom rozszalałego wiatru wprawiającym w ruch wszystko dookoła, nie udało się ich rozwiać. Kroczył jednak w stronę domu pogrzebowego dalej, zaskakująco stanowczym krokiem niezmieniającym się, odkąd przekroczył próg własnej rezydencji, w której to wykonał nietypowy dla siebie telefon do szpitala, informując, że tego dnia w pracy stawi się później. A wszystko to za sprawą Ariadne, tej Ariadne, z którą rozwiódł się przed kilkoma miesiącami nie spodziewając się przy tym, że ona i tak pozostanie w jego życiu na zawsze. W innym układzie, ale wciąż przy nim; dlaczego tego nie przewidział?
Dostrzegł ją prędko, odnosząc wrażenie, że nawet z zamkniętymi oczyma zdołałby to zrobić. Stała tam jak zjawa z innego świata, jakby ten wiatr wzrastający z każdą minutą na sile pochodził od niej, jakby wydostawał się spod jej brązowej, przypieczonej słońcem skóry, zawsze rześkiej, zawsze nienagannej i równie nierealnej. Nie odważyłby się przyznać tego na głos, tym bardziej przed samym sobą, ale bał się. Tego spotkania po długim czasie, swoich uczuć i jej samej. Szczególnie teraz, kiedy na nowo złączyć miała ich tragedia, rozgrywająca się już przecież pięć lat temu.
Mimowolnie zmarszczył czoło na usłyszane zdrobnienie swojego imienia, niesione piskliwym i przeszywająco wysokim głosem. Zbliżając się zwolnił nieco, zachowując jakby ostrożność mogącą pomóc mu w ewentualnej ucieczce, gdyby jednak się rozmyślił. Nie spodziewał się ujrzeć jej uśmiechu, którym uraczony ostatnim razem został tak dawno, że teraz w pamięci nie potrafił przywołać ani konkretnej, ani choćby przybliżonej daty. Odwzajemnił ten uśmiech, choć niepewnie. —
Nie musisz się tłumaczyć, wszystko rozumiem. Nie zostawiłbym cię przecież z tym samej — zapewnił z powagą zmąconą lekko w zmarszczce przekreślającej czoło, w której skrywało się teraz całe to zwątpienie. Nie wiedział, na ile życzliwości mógł sobie pozwolić w jej obecności, ani na jak wiele pozwolić chciała sobie ona. —
Co się właściwie wydarzyło? Mieli wypadek samochodowy, tak? — zagadnął jeszcze, nawiązując do ich wcześniejszej rozmowy, z której to jednak niewiele zrozumiał. Nie naruszył przy tym dzielącej ich odległości; na tyle niewielkiej, by w sposób niezmącony dało się rozmawiać, ale tak dalekiej, że w cudzych oczach malowaliby się teraz jak zwykli znajomi przypadkowo natrafiający na siebie na ulicy, nieskorzy do dłuższej pogawędki.
adria wainwright