: 13 lip 2022, 14:43
Doszukiwanie się w swojej osobie niedoskonałości było całkowicie normalne. Wątpienie w siebie także, chociaż Ephraim widział w zdrowym życiu harmonię. Nie zawsze jej przestrzegał i nie zawsze dostrzegał, że należał do tej części populacji, która — mimo iż wyznaczała granice innym — sama tych granic nie przestrzegała. Zdawał sobie z tego sprawę. W większości. Wszak u ludzi w normalnym stanie życia odpowiedzialność za naród nie objawiała się w żaden sposób, tymczasem wpajane kapitanowi od urodzenia powinności sprawiały, że niósł na ramionach ten ciężar. Podobnie zresztą jak myślenie o ogóle w pełnym tego słowa znaczeniu — o bezpieczeństwie, rozwoju. Ktoś musiał się poświęcić, aby wszystko miało swoje miejsce. Aby Australia przespała kolejną spokojną noc. Aby jej obywatele przeżyli kolejny spokojny dzień. Dla kogoś mogło się to wydawać zadaniem nie do wykonania, lecz dla Ephraima tak właśnie wyglądała rzeczywistość. Zdawał sobie sprawę z własnych umiejętności — z faktu, że postawiony na odpowiedniej pozycji, posiadał umiejętności, by nie zawieść oczekiwań. Brał udział w tak wielu konfliktach, operował na tak wielu okrętach, był dowódcą własnego i miał przed sobą jeszcze kolejne cele do osiągnięcia. Wiedział, że był w stanie podołać. Że jego obecność oznaczała bezpieczeństwo swoich podwładnych, ich rodzin, racjonalne decyzje i fakt, że nikt inny nie musiał być na jego miejscu. Że jedna osoba nie musiała być wysyłana na morze. Dla wielu mogło się to wydawać nie do pojęcia, bo przecież nie było wojny. Australia nie była poddawana atakom, lecz ci sami ludzie nie zdawali sobie sprawy z tego, iż ich kraj był związany sojuszami, a pomoc, którą nieśli, wiązała się także z walkami zbrojnymi. Niestety. I chociaż odpowiedzialność za ogół, jaką czuł Burnett, była częścią jego samego, tak samo odpowiedzialność za jednostki.
W jakiś sposób rozmowa o rodzicielstwie — ojcostwie w szczególności — sprawiała, że Ephraim nie czuł się najzwyczajniej w świecie komfortowo. I z jednej strony rozumiał dlaczego, a z drugiej… Wydawało mu się, że samymi swoimi odczuciami uderzał w relacje oraz więzi, jakie posiadał z Teresą. W końcu to był temat, który kiedyś nie powodowałby w nim żadnych przykrości. Ba! Był dumny z tego, że był ojcem i chciał móc wychować jak największą gromadkę. Oczywiście ponad tym wszystkim unosił się realizm, ale zdecydowanie była to sfera życia Ephraima, która była mu wyjątkowo droga. Aktualnie wciąż kochał swoją córkę, być może silniej aniżeli kiedykolwiek wcześniej. Mimo wszystko to wciąż bolało. Przemógł się w tym jednak — w myśleniu o tym. W tej konkretnej sytuacji nie chodziło wszak o niego, a o Laurissę, której chciał przekazać wsparcie. Nie przekraczał granicy cielesności, dlatego odszukał w milczeniu spojrzeniem jej oczy i pozwolił, by ten krótki moment mówił za niego. Miała teraz swoje życie, a przeszłość była przeszłością. Mogła równie dobrze zostawić ją właśnie tam i ruszyć do przodu.
- Mówisz o siłach zbrojnych. W ich skład wchodzą siły powietrzne, marynarka wojenna i wojska lądowe - wyjaśnił pokrótce, ale ten temat odszedł w zapomnienie dość szybko. A wszystko za sprawą dziwnego nieporozumienia. W jednym momencie atmosfera ich spotkania się zmieniła, tak samo jak postawa Laurissy.
Nie chcę twoich pieniędzy.
Po prostu dobrze się tutaj z tobą czułam...
Gdy odeszła wyrzucić kubek, ruszył za nią, nie wiedząc, co zamierzała. Mogła w końcu chcieć zupełnie odejść, może chciała wracać... Dlatego też dołączając do niej, Ephraim delikatnie dotknął jej łokcia, by dać znać, że był obok. - Jeżeli cię uraziłem, przepraszam - zaoponował, nie chcąc, by myślała, że się z niej naigrywał. Wcale tak przecież nie było. Sam w końcu nie spodziewał się, że miała na myśli możliwość kolejnego spotkania. Nie, gdy ich całe zapoznanie się kręciło się wokół niczego innego jak zapomnianego zamówienia. W międzyczasie nie wrócili do poprzedniego miejsca, a zwyczajnie szli z powrotem do latarni morskiej. - Nie to było intencją. Po prostu... Dawno tego nie robiłem - przyznał, nie wiedząc za bardzo, jak inaczej się wytłumaczyć. Nie spędzał wszak czasu w ten sposób. Nie z kobietami. Owszem, mieli swoje wyjścia z Leonie, ale to było ich małżeństwo. Było częścią związku, którego byli częścią. Nie miał więc potrzeby czy — później — zwyczajnie okazji do zapoznawania się dalej. Od marca nie nosił obrączki i nie wiedział, czy było to z tym związane. Może jednak sam źle to zrozumiał? Zresztą nie tylko w tym leżało źródło nieporozumienia — obarczony wielością wątków oraz zwyczajnych zmartwień umysł Ephraima nie wyłapywał wszystkiego i bardzo możliwe, że gdyby nie korekta kobiety, nie domyśliłby się prawdziwego ich znaczenia.
Przez chwilę milczał więc pogrążony przez własne myśli, gdy szli powoli promenadą. W końcu jednak zerknął na chwilę ku swojej towarzyszce, starając się odgadnąć, co zamierzała jeszcze parę chwil wcześniej. - Zapraszasz mnie na randkę? - Jego pytanie można było nazwać śmiałym, ale nie było w nim ukrytego rozbawienia. Mówił spokojnie, poważnie, pełnym zrozumienia głosem. Nie robił tego świadomie, ale równocześnie sposób, w jaki się wypowiedział, minimalizował poczucie zażenowania. Nie było potrzeby, aby czuć wstyd. Mogła wszak odpowiedzieć mu pozytywnie lub negatywnie — żadna z odpowiedzi nie była błędna i nie powinna była czuć się z tym faktem źle. Chciał wszak zrozumieć jej słowa i dawał jej przestrzeń na wyjaśnienie. Po zadaniu pytania odwrócił także spojrzenie, by nie czuła się skrępowana. Zanim jednak zdążyła odpowiedzieć, dodał, gdy znajdowali się już tylko niecałe sto metrów od motoru:
- Nie żałuję, że tu przyjechaliśmy.
Laurissa Hemingway
W jakiś sposób rozmowa o rodzicielstwie — ojcostwie w szczególności — sprawiała, że Ephraim nie czuł się najzwyczajniej w świecie komfortowo. I z jednej strony rozumiał dlaczego, a z drugiej… Wydawało mu się, że samymi swoimi odczuciami uderzał w relacje oraz więzi, jakie posiadał z Teresą. W końcu to był temat, który kiedyś nie powodowałby w nim żadnych przykrości. Ba! Był dumny z tego, że był ojcem i chciał móc wychować jak największą gromadkę. Oczywiście ponad tym wszystkim unosił się realizm, ale zdecydowanie była to sfera życia Ephraima, która była mu wyjątkowo droga. Aktualnie wciąż kochał swoją córkę, być może silniej aniżeli kiedykolwiek wcześniej. Mimo wszystko to wciąż bolało. Przemógł się w tym jednak — w myśleniu o tym. W tej konkretnej sytuacji nie chodziło wszak o niego, a o Laurissę, której chciał przekazać wsparcie. Nie przekraczał granicy cielesności, dlatego odszukał w milczeniu spojrzeniem jej oczy i pozwolił, by ten krótki moment mówił za niego. Miała teraz swoje życie, a przeszłość była przeszłością. Mogła równie dobrze zostawić ją właśnie tam i ruszyć do przodu.
- Mówisz o siłach zbrojnych. W ich skład wchodzą siły powietrzne, marynarka wojenna i wojska lądowe - wyjaśnił pokrótce, ale ten temat odszedł w zapomnienie dość szybko. A wszystko za sprawą dziwnego nieporozumienia. W jednym momencie atmosfera ich spotkania się zmieniła, tak samo jak postawa Laurissy.
Nie chcę twoich pieniędzy.
Po prostu dobrze się tutaj z tobą czułam...
Gdy odeszła wyrzucić kubek, ruszył za nią, nie wiedząc, co zamierzała. Mogła w końcu chcieć zupełnie odejść, może chciała wracać... Dlatego też dołączając do niej, Ephraim delikatnie dotknął jej łokcia, by dać znać, że był obok. - Jeżeli cię uraziłem, przepraszam - zaoponował, nie chcąc, by myślała, że się z niej naigrywał. Wcale tak przecież nie było. Sam w końcu nie spodziewał się, że miała na myśli możliwość kolejnego spotkania. Nie, gdy ich całe zapoznanie się kręciło się wokół niczego innego jak zapomnianego zamówienia. W międzyczasie nie wrócili do poprzedniego miejsca, a zwyczajnie szli z powrotem do latarni morskiej. - Nie to było intencją. Po prostu... Dawno tego nie robiłem - przyznał, nie wiedząc za bardzo, jak inaczej się wytłumaczyć. Nie spędzał wszak czasu w ten sposób. Nie z kobietami. Owszem, mieli swoje wyjścia z Leonie, ale to było ich małżeństwo. Było częścią związku, którego byli częścią. Nie miał więc potrzeby czy — później — zwyczajnie okazji do zapoznawania się dalej. Od marca nie nosił obrączki i nie wiedział, czy było to z tym związane. Może jednak sam źle to zrozumiał? Zresztą nie tylko w tym leżało źródło nieporozumienia — obarczony wielością wątków oraz zwyczajnych zmartwień umysł Ephraima nie wyłapywał wszystkiego i bardzo możliwe, że gdyby nie korekta kobiety, nie domyśliłby się prawdziwego ich znaczenia.
Przez chwilę milczał więc pogrążony przez własne myśli, gdy szli powoli promenadą. W końcu jednak zerknął na chwilę ku swojej towarzyszce, starając się odgadnąć, co zamierzała jeszcze parę chwil wcześniej. - Zapraszasz mnie na randkę? - Jego pytanie można było nazwać śmiałym, ale nie było w nim ukrytego rozbawienia. Mówił spokojnie, poważnie, pełnym zrozumienia głosem. Nie robił tego świadomie, ale równocześnie sposób, w jaki się wypowiedział, minimalizował poczucie zażenowania. Nie było potrzeby, aby czuć wstyd. Mogła wszak odpowiedzieć mu pozytywnie lub negatywnie — żadna z odpowiedzi nie była błędna i nie powinna była czuć się z tym faktem źle. Chciał wszak zrozumieć jej słowa i dawał jej przestrzeń na wyjaśnienie. Po zadaniu pytania odwrócił także spojrzenie, by nie czuła się skrępowana. Zanim jednak zdążyła odpowiedzieć, dodał, gdy znajdowali się już tylko niecałe sto metrów od motoru:
- Nie żałuję, że tu przyjechaliśmy.
Laurissa Hemingway