if you don't see me again, it's because I'm dead
: 26 maja 2022, 00:01
Z opuchniętej wargi leniwie sączyła się bordowa ciecz. Oko pulsowało nieznośnie. Serce drgało niecierpliwie. W pewnej chwili Leon był pewien, że jeszcze kilka uderzeń i będzie po nim. Bu-bum. Usiłując ruszyć nieprzytomnym ciałem stoczył się z kanapy na brudną, drewnianą podłogę, której zimno boleśnie zainfekowało jego ciało. Bu-bum. Jakimś cudem dźwignął się na nogi, oparł o ścianę i chłonąc jej równie lodowatą temperaturę, obejrzał się na siedzące w zaciemnionym pokoju postacie. Wszyscy nieprzytomni. Niezainteresowani jego osobą. Bu-bum. Na ręce, powyżej zgięcia łokcia, nadal — już nie tak mocno — zaciśniętą miał opaskę. Drżącą dłonią rozluźnił jej ramiona, zrzucił na ziemię i potykając się o własne nogi, pognał przed siebie. Bu-bum. Ściany tańczyły. Chodził po suficie. Mijał postacie bez twarzy, szatańskie pomioty. Kiedy jakimś cudem dotarł do łazienki upadł niezgrabnie, na nowo rozcinając pęknięcie na ustach. Był pewien, że to koniec. Że przyjdzie mu umrzeć w brudnym, obrzyganym kiblu pieprzonego baru, który oblegany był przez członków gangu i rasowych ćpunów. Być może to nie wizja samej śmierci przeraziła go na tyle, że zdołał wyciągnąć z kieszeni telefon starej generacji, a kwestia tego, że o jego odejściu nikt by się nie dowiedział. Po prostu by przepadł; niektórzy obstawialiby, że uciekł. Inni goniliby śladem porwania. Tymczasem Leon skończyłby jako pokarm dla krokodyli, nie pozostawiając po sobie nic. Nic. Żadnych wyjaśnień dla rodziny. Coraz ciężej było mu oddychać. Bu-bum. Wcisnął odpowiedni przycisk i telefon zaczął nawiązywać połączenie; jedna kreska zasięgu obwieszczała gniewnie, że rozmowa należeć będzie do krótkich i nietreściwych, przerywanych niechlujnym trzeszczeniem. Wiedział, że popełnia błąd, że narusza zasady, że pewnie zerwą z nim współpracę, że może już teraz wsadzą do paki, że gdzieś odeślą, ale było mu to wszystko jedno. Gdziekolwiek byłoby lepiej, niż tutaj. A więc drżącym głosem począł błagać o pomoc. Nie, nie wie co mu podali, ale ani trochę się mu nie podoba. Pięciokrotnie usiłował przypomnieć sobie adres; raz tłumaczył, że trzeba przejechać przez Port Douglas i skręcić na zachód, by za chwilę zmienić zdanie i wyjaśnić, że jest niedaleko Jullaten. Gdy telefon odmówił dalszej współpracy, Leon z głową wspartą o sedes utracił na moment przytomność. Gdy się ocknął niewiele zdążyło się zmienić; zza ścian, z oddali, dochodziły głośne nuty klubowej muzyki. Jego serce nadal groziło erupcją. Za to ciało, ciało! przestało go słuchać. Nie był w stanie ruszyć się z miejsca. Wyjść z tej pieprzonej łazienki. Świadomość tego, że zjebał, mieszała się z obrzydliwym strachem — umrze tutaj, umrze, umrzeumrzeumrze.
finneas barrington
finneas barrington