Jeszcze zanim Vincent wszedł do salonu, Yvie miała w głowie już pełen obraz tego, co miało się za chwilę stać. Miał podejść bliżej. Usmiechnąć się na jej widok, na samą myśl, że na niego czekała. Miał schylić się po pilota, wyłączyć nim telewizor, odłożyć go gdzieś na bok. Miał sięgnąć po koc i troskliwie ją przykryć. Delikatnym ruchem dłoni zsunąć na bok niesforny kosmyk jej włosów. Miał szybko sprawdzić, co u jego ojca, a potem być może wrócić do niej i muśnięciem warg ją zbudzić, zaprosić do łóżka...
Nie pierwszy raz wywoływała w sobie takie nadzieje. Mimo że od dawna próżno było szukać w ich związku podobnej czułości. Mimo że sama właściwie nie miała pojecia, jak czasem okazać ją jemu. Na co właściwie liczyła? Że będzie mu jakoś łatwiej, kiedy będzie myślał, że Yvette śpi? Że w środku też był po prostu równie pogubiony jak ona i ten pozorny brak jej podążającego za nim spojrzenia sprawi, że się nieco otworzy, zrobi jakiś krok? Że chociaż spróbuje coś z siebie względem niej wykrzesać?
Najgorsze, że wcale jej nie zaskoczył, nie wykonując w jej stronę najmniejszego gestu. Zranił, ale nie zaskoczył.
Rozchyliła powieki, gdy ciche kroki Vincenta oddaliły się w stronę piętra i utkwiła spojrzenie w ciemności przed sobą. Tak naprawdę nie była pewna, czy określenie
rana było odpowiednim rzeczownikiem dla tego, co działo się w jej wnętrzu. Chyba nie miała już miejsca na zupełnie nowe obrażenia. Tylko czasem pozwalała któremuś z okaleczeń się odnowić, na nowo otworzyć, upuszczając przy tym z serca kilka kropel krwi... by zaraz na nowo zamykać się w tej pustej i duszącej beznadziei. Nawet w takich chwilach jednak nie płakała. Choćby chciała... Wylać z siebie choć część tego, co trawiło ją od środka, dać ulgę własnym oczom. Zamiast tego do głosu w jej głowie znów przechodziła ta pragmatyczna strona. Ile powinna teraz odczekać, zanim podniesie się, wejdzie na górę i dołączy do Vince'a w łóżku? A może lepiej było tu zostać już do rana? Czy zwróciłby na to uwagę tuż po wstaniu? Czy coś by powiedział? Czy prędzej zignorował ją tak, jak przed chwilą?
Żywsze, głośniejsze, wręcz niespokojnie kroki Vincenta i jego zdenerwowany głos nawołujący ojca, skutecznie wybudziły ją z latargu. -
Vince? - zawołała niepewnie, podnosząc się do pozycji siedzącej i kierując spojrzenie w stronę, w którą jeszcze nie tak dawno temu się oddalił. Dopiero jego widok jednak sprawił, że z pułapki własnego wnętrza zeszła na ziemię. Do niego. Podniosła się szybko z kanapy i podbiegła do niego. Stanęła mu na drodze do drzwi, łapiąc za jego ramiona, próbując go zatrzymać, opanować jego rozbiegane spojrzenie. -
Vince, co się dzieje? Tata źle się poczuł? - to było pierwsze i tak naprawdę jedyne wytłumaczenie jego zachowania, na które mogła wpaść. I to nawet nie tylko dlatego, że jeszcze chwilę temu swojego ojca wołał... Po prostu nie mogła skojarzyć niczego i nikogo, kto wywoływałby w nim tak silne emocje. Nawet ona tego nie potrafiła. -
Wszystko było w porządku, zanim zasnęłam - dodała jeszcze szybko, poddając się na moment nieco egoistycznej myśli, że mógłby uznać, że to jej wina. Jakby miało to jeszcze jakieś znaczenie...
vincent chenneviere