Let's pretend it's not awkward at all
: 23 kwie 2022, 03:39
Coś się kończy, coś zaczyna, jak to mówią… Tahnee jakiś czas temu została wysłana na urlop, trochę przymusowy. Z jednej strony miała masę zaległych dni do wybrania, z drugiej, wszyscy na komendzie wiedzieli, że w jej życiu działo się naprawdę dużo i że dla Walker to będzie kolejny powód do nadgodzin, brania dodatkowych dyżurów, byle tylko rzucić się w wir pracy i nie myśleć o swojej sytuacji życiowej. Tak więc… kazali jej odpocząć, bo podobno na to zasługiwała. Prawdę powiedziawszy to nie była przekonana co do tego, że te parę tygodni wolnego to dobry pomysł, jednakże nie ona miała decydujący głos. Przełożony powiedział „Walker, idziesz na urlop”, więc nie przyszło jej nic innego jak spełnić tak naprawdę rozkaz.
W trakcie wolnego robiła wiele różnych rzeczy. Znalazła sobie przyjaciela z dodatkami, trochę piła po barach, w których przeciętny glina pojawia się raczej ze względu na zgłoszenie zamieszek, aniżeli z własnej woli. Potrafiła chodzić na wystawy sztuki aborygeńskiej, bo to była jedna z nielicznych rzeczy, która w obecnym czasie naprawdę sprawiała kobiecie radość. Czasem zaś po prostu… siedziała w domu, zdecydowanie zbyt dużo myśląc na temat tego, czy rozstanie z Bartem było rzeczywiście dobrym pomysłem i czy nie powinna wrócić do niego, na kolanach prosząc o wybaczenie.
Potem sobie jednak przypominała, że z ich dwójki to on powinien być tym przepraszającym. Za te wszystkie lata złudzeń, kłótni o byle co, wodzenia za nos. Czy Tahnee tak wiele wymagała? Skoro się oświadczył, to wypadałoby w końcu wziąć ślub. Była cierpliwa, ale pięć lat to za długo. Nie wspominając o tym, że decyzję o wspólnym zamieszkaniu odwlekał jak tylko mógł i ta była częstym powodem sprzeczek… Dlatego powiedziała sobie w końcu dość.
Rozstanie wiele komplikowało. Bart może i się wyniósł z Lorne, jednakże wciąż był problem w postaci starych wspólnych znajomych – jego kumpli z remizy, z którymi zapewne przyjdzie się nie raz jeszcze spotkać w trakcie jakiejś akcji. Jakby nie patrzeć, policja i straż pożarna ze sobą dosyć często muszą współpracować.
Tak było dzisiejszego dnia. To był jej czwarty dzień po powrocie do pracy. Siedziała z nosem w papierach, próbując nadrobić co się działo i jednocześnie popijając czarną, mocną kawę, by się trochę dobudzić. W pewnym momencie zaczął brzęczeć pager, co przyjęła w sumie… z ulgą. Zawsze była człowiekiem czynu, aniżeli papierologii. Zebrała się ze swoim partnerem Steve’em i ruszyli na miejsce wypadku.
Na miejscu kręciło się straż pożarna, była też karetka. Pierwsze co zobaczyła to dwa rozbite samochody – jeden wjechał w drugi. Pierwsze co to podeszła do pogotowia. Jak się okazało, nie było ofiar śmiertelnych, ale bez hospitalizacji się nie obędzie… to już było coś. Potem podeszła do jednego ze strażaków, który sprzątał bałagan, który się narobił.
– Hej – powiedziała do mężczyzny, który stał do niej plecami. – Jakieś podejrzenia co się stało? – zapytała. Informacje zdobyte przez straż zawsze były przydatne. Byli często na miejscu pierwsi i w trakcie sprzątania, wyciągania ludzi z samochodów można wyciągnąć pierwsze konkluzje.
remi blackwell
W trakcie wolnego robiła wiele różnych rzeczy. Znalazła sobie przyjaciela z dodatkami, trochę piła po barach, w których przeciętny glina pojawia się raczej ze względu na zgłoszenie zamieszek, aniżeli z własnej woli. Potrafiła chodzić na wystawy sztuki aborygeńskiej, bo to była jedna z nielicznych rzeczy, która w obecnym czasie naprawdę sprawiała kobiecie radość. Czasem zaś po prostu… siedziała w domu, zdecydowanie zbyt dużo myśląc na temat tego, czy rozstanie z Bartem było rzeczywiście dobrym pomysłem i czy nie powinna wrócić do niego, na kolanach prosząc o wybaczenie.
Potem sobie jednak przypominała, że z ich dwójki to on powinien być tym przepraszającym. Za te wszystkie lata złudzeń, kłótni o byle co, wodzenia za nos. Czy Tahnee tak wiele wymagała? Skoro się oświadczył, to wypadałoby w końcu wziąć ślub. Była cierpliwa, ale pięć lat to za długo. Nie wspominając o tym, że decyzję o wspólnym zamieszkaniu odwlekał jak tylko mógł i ta była częstym powodem sprzeczek… Dlatego powiedziała sobie w końcu dość.
Rozstanie wiele komplikowało. Bart może i się wyniósł z Lorne, jednakże wciąż był problem w postaci starych wspólnych znajomych – jego kumpli z remizy, z którymi zapewne przyjdzie się nie raz jeszcze spotkać w trakcie jakiejś akcji. Jakby nie patrzeć, policja i straż pożarna ze sobą dosyć często muszą współpracować.
Tak było dzisiejszego dnia. To był jej czwarty dzień po powrocie do pracy. Siedziała z nosem w papierach, próbując nadrobić co się działo i jednocześnie popijając czarną, mocną kawę, by się trochę dobudzić. W pewnym momencie zaczął brzęczeć pager, co przyjęła w sumie… z ulgą. Zawsze była człowiekiem czynu, aniżeli papierologii. Zebrała się ze swoim partnerem Steve’em i ruszyli na miejsce wypadku.
Na miejscu kręciło się straż pożarna, była też karetka. Pierwsze co zobaczyła to dwa rozbite samochody – jeden wjechał w drugi. Pierwsze co to podeszła do pogotowia. Jak się okazało, nie było ofiar śmiertelnych, ale bez hospitalizacji się nie obędzie… to już było coś. Potem podeszła do jednego ze strażaków, który sprzątał bałagan, który się narobił.
– Hej – powiedziała do mężczyzny, który stał do niej plecami. – Jakieś podejrzenia co się stało? – zapytała. Informacje zdobyte przez straż zawsze były przydatne. Byli często na miejscu pierwsi i w trakcie sprzątania, wyciągania ludzi z samochodów można wyciągnąć pierwsze konkluzje.
remi blackwell