18. it's my birthday
: 14 kwie 2022, 14:31
41.
Jeszcze kilka miesięcy temu zupełnie inaczej wyobrażał sobie swoje dwudzieste czwarte urodziny. Co roku przy Fluorite View 133 organizowana była wielka impreza, tuż pomiędzy urodzinami jego i Kaspra, czyli w najważniejszą datę roku - dwudziestego kwietnia. Tym razem nie miał jednak nastroju na wielkie wydarzenia, a mieszkanie z Lyrą i Bowie stawało się dla niego nową codziennością, która choć inna od poprzedniego stanu rzeczy, wcale nie była czymś złym. Wręcz przeciwnie, może i dalej czasem miał zbyt wiele swoich starych postanowień, ale mieszkanie ze swoją dziewczyną było czymś zdecydowanie przyjemnym.
Swoją dziewczyną. To też było dla niego sporą nowością. Nie widział się nigdy jako kogoś, kto może być w związku, zawsze uważał, że to ograniczające, szczególnie widząc przyjaciela i jego kolejne partnerki, co inna, to bardziej pokręcona. Nie przypominał sobie żadnej, z którą miał dobre kontakty, chociaż starał się tego mocno po sobie nie pokazywać, niestety z różnym skutkiem.
Tego dnia miał wolne i wylegiwał się w łóżku tak długo, aż wścibskie i natarczywe promienie słoneczne, wkradające się przez nieosłonięte roletami okno, nie wypędziły go z miękkiej pościeli. Wciągnął przez głowę koszulkę i przeczesał palcami sterczące we wszystkie strony loki, zanim głośnym ziewnięciem nie ogłosił wszystkim na ich ulicy, że oto wstał i wychodzi z pokoju. Nie miał pojęcia, która mogła być godzina, a sądząc po odgłosach z kuchni… nie, to nie mogło zwiastować praktycznie niczego, w końcu żadne z nich nie miało prawdziwej pracy od dziewiątej do piątej. - Dzień dooobry! - kolejne ziewnięcie, którego nawet nie próbował się stłumić, kiedy stawał w progu kuchni i przecierał zaspane oczy palcami. Kawa, zdecydowanie potrzebował teraz ciepłej kawy.
Lyra Raynott
Jeszcze kilka miesięcy temu zupełnie inaczej wyobrażał sobie swoje dwudzieste czwarte urodziny. Co roku przy Fluorite View 133 organizowana była wielka impreza, tuż pomiędzy urodzinami jego i Kaspra, czyli w najważniejszą datę roku - dwudziestego kwietnia. Tym razem nie miał jednak nastroju na wielkie wydarzenia, a mieszkanie z Lyrą i Bowie stawało się dla niego nową codziennością, która choć inna od poprzedniego stanu rzeczy, wcale nie była czymś złym. Wręcz przeciwnie, może i dalej czasem miał zbyt wiele swoich starych postanowień, ale mieszkanie ze swoją dziewczyną było czymś zdecydowanie przyjemnym.
Swoją dziewczyną. To też było dla niego sporą nowością. Nie widział się nigdy jako kogoś, kto może być w związku, zawsze uważał, że to ograniczające, szczególnie widząc przyjaciela i jego kolejne partnerki, co inna, to bardziej pokręcona. Nie przypominał sobie żadnej, z którą miał dobre kontakty, chociaż starał się tego mocno po sobie nie pokazywać, niestety z różnym skutkiem.
Tego dnia miał wolne i wylegiwał się w łóżku tak długo, aż wścibskie i natarczywe promienie słoneczne, wkradające się przez nieosłonięte roletami okno, nie wypędziły go z miękkiej pościeli. Wciągnął przez głowę koszulkę i przeczesał palcami sterczące we wszystkie strony loki, zanim głośnym ziewnięciem nie ogłosił wszystkim na ich ulicy, że oto wstał i wychodzi z pokoju. Nie miał pojęcia, która mogła być godzina, a sądząc po odgłosach z kuchni… nie, to nie mogło zwiastować praktycznie niczego, w końcu żadne z nich nie miało prawdziwej pracy od dziewiątej do piątej. - Dzień dooobry! - kolejne ziewnięcie, którego nawet nie próbował się stłumić, kiedy stawał w progu kuchni i przecierał zaspane oczy palcami. Kawa, zdecydowanie potrzebował teraz ciepłej kawy.
Lyra Raynott