Mimo że sama niejednokrotnie przyłapała się na tym, że zerka w stronę drzwi, czekając aż znajoma sylwetka mężczyzny pojawi się w progu, nie miała pojęcia jak powinna zachować się w momencie, gdy rzeczywiście przyjdzie. Czy powinna udawać, że nie zauważyła, gdy wchodził, a może uśmiechnąć się, przywitać go, jak każdą inną osobę — zadecydowanie tak, Yelena, idiotko — czy powinna powiedzieć coś, poprosić go na moment?
To głupie. Wiedziała o tym doskonale, a jednak, zastanawiała się nad każdą możliwością, jakby musiała wybrać tę właściwą, tu i teraz.
Tu i teraz. Postanowiła być… profesjonalna, by nie powiedzieć obojętna, choć czuła jakby serce miało jej zaraz wyskoczyć z piersi.
Westchnęła cicho, na moment odwracając wzrok, czując, że nic co powie, nie będzie tym, co chciała usłyszeć. Właściwie, nie chciała słyszeć nic, to niepotrzebne ryzyko, które obawiała się podjąć, wiedząc, że i tak jest na straconej pozycji. To nowe uczucie, z którym jeszcze nie do końca się oswoiła, jeśli w ogóle kiedykolwiek miało jej się to udać.
—
To dobrze — odparła, uśmiechając się lekko, nie wybaczyłaby sobie, gdyby przez nią zaprzepaścił tyle miesięcy, czy lat ciężkiej pracy. I nie, nie sądzę, że to wyjątkowo próżne z jej strony, by myślała, że jest powodem, dla którego mógłby sięgnąć po butelkę. Przestał przychodzić na spotkania, to jedno, obawiała się, że straci kontakt z resztą, poczucie więzi i wsparcie. To bardzo ważne! Wbrew temu co mówili, a zwykle powtarzali uparcie, że „dają sobie radę sami”. Nieprawda.
Przez moment miała wrażenie, że to rzeczywiście pożegnanie, do czasu aż nie zrobił kroku w jej stronę. Jej imię w jego ustach brzmiało tak dobrze… W przeciwieństwie do ciszy jaka zapadła, i zdaje się trwała wieczność. W przeciwieństwie do tego, co powiedział później... Pokręciła głową, jeszcze zanim zdążył skończyć zdanie.
—
Wiem, wiem… To znaczy… — Sama nie potrafiła zebrać myśli. —
Nie powinieneś rezygnować ze spotkań z mojego powodu — powiedziała, odrobinę za cicho, lecz znowu starała się brzmieć profesjonalnie. I rozsądnie. —
Potrzebujesz ich, mam na myśli, ich… tamtych ludzi — westchnęła ciężko, poirytowana, cóż, tym jak zabrzmiały jej słowa. Miała rację! Wiedziała, że miała rację, a mimo to mogła powiedzieć to na dziesięć innych sposobów! I nagle roześmiała się, choć nerwowo, czując, że odrobinę ją to przerasta. Po chwili jednak potrzasnęła głową, chcąc przywołać się do porządku i spojrzała na niego, tym razem nie uciekając wzrokiem, gdy ich spojrzenia się skrzyżowały. —
Jedno z nas musi być rozsądne…
Daryl Stark