: 13 paź 2021, 01:08
Gdyby tamta noc się nie stała, wszystko było by o wiele prostsze. Co im obojgu wtedy w ogóle strzeliło do głowy, że wylądowali w jego mieszkaniu? Chyba każde z nich potrzebowało jakiegoś ostatniego szalonego wspomnienia zanim podejmą naprawdę ważne decyzje w swoim życiu. Ona wychodziła za mąż, on natomiast miał otworzyć swoją pierwszą piekarnię w Paryżu. Tylko i wyłącznie pod swoim szyldem. Dla każdego był to wielki i nieodwracalny krok. Faktem było, że zawsze mieli się ku sobie. Już od szkoły średniej krążyli wokół siebie, lecz nigdy nie mogli się do końca zejść. Zawsze los rzucał im jakieś kłody pod nogi. Wyjazdy, nowe okazje zawodowe czy po prostu zupełnie dzikie godziny pracy. Coś zawsze nie pozwalało im tak naprawdę pobyć ze sobą i stworzyć coś poważnego. Tamtej nocy jednak Bancroft był gotów wreszcie zawalczyć o to, co zawsze między nimi było. Był w stanie porzucić swoją naprawdę obiecującą karierę by na poważnie zaangażować się w ich związek. Mógł piec na końcu świata dla najprostszej klienteli tak długo jak miałby ją przy sobie. Wierzył, że to wystarczy. Przecież nie przespali się ze sobą z kaprysu.
Kiedy powiedziała nie, nie było już odwrotu. To bolało nie tylko dlatego, że wybrała innego. Był w stanie zrozumieć, że po prostu mogło być już za późno. Trudno było mu to przełknąć, lecz zdawał sobie sprawę z realiów. Jej odmowa sprawiła jednak, że stracił wiarę w siebie jako partnera. Po prostu nie był wystarczająco dobry by i ona zrezygnowała ze swojego ślubu. Zawsze miał dość duże powodzenie u kobiet, więc kiedy nie był z nią, był ktoś inny, ale to ta najważniejsza kobieta w jego życiu powiedziała nie. Ciężko było się z tym pogodzić i choć początkowo rzeczywiście był wściekły zarówno na nią, jak i na siebie, że do tego wszystkiego doprowadził. A przede wszystkim, że zdecydował się za późno. Po gratulacjach na ślubie nie potrafił dalej utrzymywać z nią kontaktu. Kilka razy podnosił telefon by do niej zadzwonić, albo chociaż napisać. Znali się jakąś połowę swojego życia. Stracił nie tylko kobietę, którą kochał, ale również najlepszą przyjaciółkę. To wszystko mogło wyglądać jakby zapomniał, lecz tak nie było. Zdecydowanie nie zapomniał i kosztowało go to związek z inną niesamowitą kobietą.
Jak za karę los pokarał go chorobą matki, a dzisiaj postanowił mu przypomnieć, co nigdy nie było jego. Wiedział, że nie powinien był tutaj nigdy wracać, ale nie miał wyboru. Był jedynakiem, nie było nikogo innego, kto mógłby pomóc jego rodzicom. Wszystko prowadziło go tutaj, do tego momentu by zobaczyć dawną ukochaną z jej uroczą córeczką. Wyglądało na to, że chociaż ona podjęła słuszną decyzję. On natomiast mógł się tylko uśmiechać do małej klientki, która zachwycała się jego wypiekami.
W końcu musiało też paść to przeklęte słowo - tata. Aż wzdrygnął się gdy tylko to usłyszał. Wystarczająco trudno było pogratulować mężczyźnie w dniu ich ślubu nie wzbudzając żadnych podejrzeń. Teraz na samo słowo wypowiedziane przez dziewczynkę miał przed oczami jego uśmiechniętą minę. To nie będzie dobry dzień. Nie zamierzał nawet wnikać w to, dlaczego jej tata ma przyjechać. Może był w jakiejś delegacji. Nawet nie wiedział, czym się zajmuje. W końcu nie rozmawiali od lat.
Carter odprowadził dziewczynkę wzrokiem kiedy zaczęła swoje poszukiwania. Na prośbę Leonie tylko przelotnie na nią spojrzał i przytaknął biorąc się do pakowania wybranych wypieków w papierowe torebki. Włożył wszystko do jednej, większej papierowej torby sygnowanej logiem jego piekarni. Wysunął ją na blat wracając na miejsce przy kasie obok kobiety.
- I tak i nie. - wzruszył lekko ramionami - To nic, czego uczą we Francji. To moja własna kreacja. Le papillon brzmi trochę pretensjonalnie i jest mało chwytliwe, ale na swoje potrzeby po prostu nazywam je motylami. Jeśli masz jakiś pomysł, przyjmuję sugestie. - uśmiechnął się lekko do Leonie opierając się biodrem o blat.
- Zimno, zimno... - spojrzał na dziewczynkę i jej poczynania postanawiając jej trochę pomóc - Ciepło... Cieplej... Już prawie! Gorąco! - uśmiechnął się bijąc jej brawo by zaraz żwawym krokiem udać się w tamtą stronę i zapakować palmier z nadzieniem makowym dla jej babci.
Włożył kolejny wypiek do torby i ponownie opierając się obiema dłońmi o blat odważył się spojrzeć kobiecie w oczy po raz pierwszy tego dnia. Tak naprawdę spojrzeć, jak za dawnych lat.
- Mamy już coś dla mademoiselle, pour ta grand-mere, a dla Pani? - dziwnie w jego ustach brzmiało to ostatnie słowo.
Chyba w całym swoim życiu się tak do niej nie zwrócił. Niemniej po tych wszystkich latach właśnie do tego się sprowadzili, czyż nie? Do sprzedawcy i klientki.
leonie turner
Kiedy powiedziała nie, nie było już odwrotu. To bolało nie tylko dlatego, że wybrała innego. Był w stanie zrozumieć, że po prostu mogło być już za późno. Trudno było mu to przełknąć, lecz zdawał sobie sprawę z realiów. Jej odmowa sprawiła jednak, że stracił wiarę w siebie jako partnera. Po prostu nie był wystarczająco dobry by i ona zrezygnowała ze swojego ślubu. Zawsze miał dość duże powodzenie u kobiet, więc kiedy nie był z nią, był ktoś inny, ale to ta najważniejsza kobieta w jego życiu powiedziała nie. Ciężko było się z tym pogodzić i choć początkowo rzeczywiście był wściekły zarówno na nią, jak i na siebie, że do tego wszystkiego doprowadził. A przede wszystkim, że zdecydował się za późno. Po gratulacjach na ślubie nie potrafił dalej utrzymywać z nią kontaktu. Kilka razy podnosił telefon by do niej zadzwonić, albo chociaż napisać. Znali się jakąś połowę swojego życia. Stracił nie tylko kobietę, którą kochał, ale również najlepszą przyjaciółkę. To wszystko mogło wyglądać jakby zapomniał, lecz tak nie było. Zdecydowanie nie zapomniał i kosztowało go to związek z inną niesamowitą kobietą.
Jak za karę los pokarał go chorobą matki, a dzisiaj postanowił mu przypomnieć, co nigdy nie było jego. Wiedział, że nie powinien był tutaj nigdy wracać, ale nie miał wyboru. Był jedynakiem, nie było nikogo innego, kto mógłby pomóc jego rodzicom. Wszystko prowadziło go tutaj, do tego momentu by zobaczyć dawną ukochaną z jej uroczą córeczką. Wyglądało na to, że chociaż ona podjęła słuszną decyzję. On natomiast mógł się tylko uśmiechać do małej klientki, która zachwycała się jego wypiekami.
W końcu musiało też paść to przeklęte słowo - tata. Aż wzdrygnął się gdy tylko to usłyszał. Wystarczająco trudno było pogratulować mężczyźnie w dniu ich ślubu nie wzbudzając żadnych podejrzeń. Teraz na samo słowo wypowiedziane przez dziewczynkę miał przed oczami jego uśmiechniętą minę. To nie będzie dobry dzień. Nie zamierzał nawet wnikać w to, dlaczego jej tata ma przyjechać. Może był w jakiejś delegacji. Nawet nie wiedział, czym się zajmuje. W końcu nie rozmawiali od lat.
Carter odprowadził dziewczynkę wzrokiem kiedy zaczęła swoje poszukiwania. Na prośbę Leonie tylko przelotnie na nią spojrzał i przytaknął biorąc się do pakowania wybranych wypieków w papierowe torebki. Włożył wszystko do jednej, większej papierowej torby sygnowanej logiem jego piekarni. Wysunął ją na blat wracając na miejsce przy kasie obok kobiety.
- I tak i nie. - wzruszył lekko ramionami - To nic, czego uczą we Francji. To moja własna kreacja. Le papillon brzmi trochę pretensjonalnie i jest mało chwytliwe, ale na swoje potrzeby po prostu nazywam je motylami. Jeśli masz jakiś pomysł, przyjmuję sugestie. - uśmiechnął się lekko do Leonie opierając się biodrem o blat.
- Zimno, zimno... - spojrzał na dziewczynkę i jej poczynania postanawiając jej trochę pomóc - Ciepło... Cieplej... Już prawie! Gorąco! - uśmiechnął się bijąc jej brawo by zaraz żwawym krokiem udać się w tamtą stronę i zapakować palmier z nadzieniem makowym dla jej babci.
Włożył kolejny wypiek do torby i ponownie opierając się obiema dłońmi o blat odważył się spojrzeć kobiecie w oczy po raz pierwszy tego dnia. Tak naprawdę spojrzeć, jak za dawnych lat.
- Mamy już coś dla mademoiselle, pour ta grand-mere, a dla Pani? - dziwnie w jego ustach brzmiało to ostatnie słowo.
Chyba w całym swoim życiu się tak do niej nie zwrócił. Niemniej po tych wszystkich latach właśnie do tego się sprowadzili, czyż nie? Do sprzedawcy i klientki.
leonie turner