Od dnia, w którym ksiądz i Saul się poznali, minął już jakiś czas. Przez te kilka tygodni widywali się dość regularnie i często; czasem u Saula, czasem u Leonardo, a czasem sklepie jubilerskim należącym do Monroe'a. Mimo że Leo wiedział, że nie jest w stanie zdziałać cudów, to jednak miał wrażenie, że z czasem Saulowi się poprawia - częściej się uśmiechał, zdawał się nie widzieć już swojego życia w czarnych barwach i wydawało się, że powoli wychodzi z tego mroku, w którym wcześniej z lubością się zatapiał. Williams mu się nie dziwił, w pełni rozumiał jego ból i rozżalenie, więc słuchał go zawsze, gdy Saul miał potrzebę się wygadać, wspierał go, służył radą i był naprawdę zaangażowany w to, żeby mu jakoś pomóc. Zależało mu na nim, nawet jeśli poznali się stosunkowo niedawno; coraz częściej łapał się na tym, że nie może sobie wybić z głowy jubilera i jego pięknych, błękitnych oczu. Zapewniał też Saula wielokrotnie, że cokolwiek by się nie działo ten może do niego przyjść albo zadzwonić, nawet w środku nocy. Miał nadzieję, że ten wierzy w jego szczerze chęci, przynajmniej w jakiejś części.
Tego dnia przyszedł do sklepu Saula, wchodząc już jak do siebie i niemal od razu kierując swoje kroki w stronę znajdującego się akurat w koszyczku maleństwa.
- Cześć, księżniczko - uśmiechnął się do niej wesoło i gdy tylko wyciągnęła do niego pulchne rączki, śmiejąc się radośnie, wziął ją na ręce. Dopiero z dzieckiem na rękach podszedł do Saula, którego przez krótką chwilę nie miał w zasięgu wzroku; być może akurat poszedł na chwilę na zaplecze, kto wie. - No hej - uśmiechnął się do niego ciepło, leciutko "hopsiając" małą przy okazji. Dziewczynka wyglądała na zadowoloną, bo wciąż cieszyła swój słodki pyszczek; pokochał ją praktycznie z miejsca, gdy tylko pierwszy raz ją zobaczył i bawił się z nią kiedy tylko mógł. Ale nie, to nie było tak, że przychodził tylko do niej, skądże: przede wszystkim odwiedzał Saula, a maleńka była słodkim dodatkiem do tych spotkań.
- O której dzisiaj kończysz? - oparł się biodrem o ladę sklepową, gładząc małą po plecach.
Saul Monroe
/ rozumiem, że gra już nieaktualna, więc przejmuję
Jeśli tylko Saul wyrażał na głos swoje wątpliwości co do zakończenia relacji z Klausem (że mogło potoczyć się inaczej, że bardziej mógł dopytywać, że mógł nie brać Isli itp.) to Leo obrzucał go stanowczym spojrzeniem i jak mantra powtarzał wszystko to, co powiedział mu podczas poprzedniej rozmowy, zapewne dorzucając jeszcze jakieś inne fragmenty o tym, że Klaus przecież nie był pięciolatkiem, którego trzeba non stop pytać o to, czy aby na pewno czuje się w porządku z tym, że w domu jest drugie dziecko - bądźmy szczerzy, nawet spora część dzieci nie potrzebowałaby takiego dopytywania się, bo potrafiły rzeczowo odpowiedzieć na zadawane pytania, a nie mącić, zwodzić i udawać, że wszystko jest fajnie i pięknie. To jak Klaus potraktował Saula było dla Leonardo poniżej wszelkiej krytyki i być może nawet zdarzyło mu się parę razy użyć wulgarnych słów, gdy po raz setny musiał odwodzić Monroe'a od myślenia o sobie jako o jedynym winnym, zawsze jednak te wulgaryzmy skierowane były w stronę otoczenia, Klausa i innych osób dramatu, ale nie wobec samego Saula. Naprawdę nie myślał o nim źle i to wcale nie tak, że uważał go za niewiniątko, które nikomu nie wyrządziło nigdy żadnej krzywdy, bo nie był zaślepiony (aż tak) jego anielskimi oczkami - po prostu, zupełnie serio, uważał, że w całym tym pożal się Boże konflikcie akurat Saul zrobił najmniej krzywdy innym osobom.
Za każdym też razem, ilekroć był o to pytany, zapewniał, że chce zajmować się małą, że nie przeszkadza mu jej towarzystwo i że lubi się z nią bawić, bo to również była prawda. Nie miał powodów kłamać w tej materii. A czy Saul był trochę zapatrzony w siebie, swoje problemy i widział tylko czubek własnego nosa? Aż tak daleko by się nie posunął w tym twierdzeniu, chociaż fakt, że dużo o swoich problemach i wątpliwościach mówił, ale może to i lepiej, bo im więcej tego z siebie wyrzucał, tym większa szansa, że szybciej mu się polepszy. Starał się też nie dawać po sobie poznać, że mógłby mieć ewentualnie dość słuchania o Klausie, bo w sumie jakie miał prawo, żeby pokazywać swoją irytację? Jeśli się więc złościł na zbyt dużo Klausa w ich rozmowach, to wyładowywał to inaczej, w zaciszu czterech ścian, nigdy przy Saulu. Ostatecznie był księdzem, więc nie miał prawa odmawiać mu tego, że potrzebował się wyżalić i wypłakać. Pocieszał zawsze najlepiej jak umiał, słuchał uważnie, nie przerywał i po prostu był, służąc piwem, chusteczkami i ramieniem do wypłakania.
Wzruszył lekko ramionami, zerkając na Saula i wciąż zabawiając małą, która aktualnie zaciskała pulchną rączkę na jego palcu, śmiejąc się i gaworząc coś po swojemu.
- Pomyślałem, że moglibyśmy gdzieś wyskoczyć, chociażby posiedzieć na plaży w jakimś cieniu. Ty byś odpoczął od sklepu, ja od kościoła, a mała by trochę pozwiedzała przy okazji.- uśmiechnął się do niego ciepło. - Jeśli więc możesz zamknąć wcześniej i jeśli masz ochotę na odrobinę mojego towarzystwa, szumu fal i trzepotu ptasich skrzydeł, to chętnie was gdzieś zabiorę.
Saul Monroe