Poprzez myśli niczym pociski przelatywały różnorakie scenariusze, wyjaśnienia, złowrogie przepowiednie. Uśmiechając się tłamsił więc w sobie panikę, która to naturalnie łączyła się z podejrzeniami słów, które mógł zaraz usłyszeć: jest chory, stracił dom, chce wyjechać, nienawidzi go, pozwał go (może powinien), niedługo umrze. A może wszystko naraz. I on więc dusił się w sposób nieracjonalny, niedbale rzucając jakąś nieistotną rzecz w odpowiedzi na niechciany prezent. I choć nie był pewien, czy powiedział, że od niego przyjąłby wszystko, czy z ulgą stwierdził, że takiego badziewia nie chce — wszystko zaczepnie — stał tak jak kretyn, uśmiechając się i myśląc o tym, że cokolwiek to jest, nie chce wiedzieć. Nie jest gotowy, nie teraz, kiedy sprawy z Sollie układają się źle, kiedy wszystko jest tragiczne, kiedy z niejasnych powodów raz po raz wypełniają go najczystsza gorycz i wściekłość. —
Klimatyzacja jest włączona, ale mogę otworzyć okno jeśli chcesz — zaproponował z troską, po czym wykonał serię kilku czynności: wyłączył telewizor, sprawdził na pilocie stan klimatyzatora i ruszył w kierunku okna, do którego nie dotarł jednak, prychając głośno śmiechem. —
Byłoby dużo lepiej, gdyby łapała ich tylko gorączka — stwierdził z rozbawieniem, zwracając się ku niemu i przez to też zapominając, że miał do mieszkania wpuścić nieco świeżego powietrza. —
Źle się czujesz? — starał się wyjąć z tego pytania wszelką troskę, jakby przeczuwając, że Danny jedynie oburzy się na tak ciężkie pytanie. Ale przecież Jude się martwił, nieustannie, nawet gdy w szpitalu zapewniono go o jego polepszających się wynikach. Jak sparaliżowany wbił w niego spojrzenie, czując, jak zamiera mu serce. Nie był kurwa gotowy. Nie chciał słyszeć żadnych złych wiadomości, tchórzył, nie chciał znać prawdy, więc pokręcił prędko głową, ale Danny mówił nadal, więc westchnął tylko i przypatrywał się mu uważnie. I gdy padły te słowa ostateczne, nie był w stanie zrozumieć. Wyznanie to mieściło się w takiej skali absurdu, że Jude nie potrafił odgadnąć jego sensu i znaczenia, marszcząc lekko czoło, gdy usiłował jakoś odnaleźć rozwiązanie tegoż równania. I jak skończony kretyn zaczął się śmiać niepewnie, kręcąc znów głową, gdzieś w tym dostrzegając żart, bardzo dziwny, ale jednak w jakiś sposób zabawny. Zerknął na stół w jadalni, przestał się śmiać, ale na twarzy nadal wymalowany miał uśmiech — już chciał pytać, co to wszystko niby znaczy, ale gdy przekręcił głowę Danny był blisko, zbyt blisko, a przerażony Jude wykonał tak dziwny ruch, że echem poniosło się po pokoju tłuczenie zębów. Kiedyś, ze dwanaście lat temu, zdarzyło się mu coś podobnego, tyle że wtedy pijanym ruchem zbyt gwałtownie poruszył butelką piwa i ukruszył sobie jeden z siekaczy. Teraz chyba nie było tak źle, chyba to zderzenie z Dannym nie zaowocuje wizytą u dentysty, ale właśnie na tym tylko się skupiał — bólu zęba, jak idiotycznie. I chyba do ostatniej chwili nie rozumiał bądź faktycznie rozumieć nie chciał; dopiero czując jego usta na swoich, co zdało się mu bardzo dziwne, dostał jakiegoś olśnienia. Nagle też przestał myśleć o wszystkim, gotów do kontynuowania tego najgorszego pocałunku w dziejach historii — nim jednak wyciągnięty z szoku zdołał wskazać przyjacielowi, że ten eksperyment może się udać, Danny odskoczył a Jude poczuł się jak największy skurwiel na świecie. —
Okej — mruknął, bo naprawdę było okej. Po prostu. Wbił w niego wzrok, ale zawstydzony prędko przeniósł go na jedną z szafek. —
Okej — powtórzył, starając się uciszyć jakoś rozszalałe myśli. Przypomniawszy sobie o oknie ruszył do niego szybkim krokiem, bo teraz i on poczuł, że jest w mieszkaniu zbyt gorąco. Nie wiedział tylko co dalej — mówić, że nie wiedział? Że Danny sobie coś ubzdurał? Że nie wiedział, że on… Bo on, Jude, to na pewno nie? Przypomnieć mu, że bierze ślub? Że będzie ojcem? Kurwa. Pozwolił, by chłodny powietrze wkradło się do jego płuc, po czym odwrócił się w kierunku mężczyzny. —
Czyli nie poczułeś tego, co chciałeś? — spytał tak luźno, jak tylko był w stanie. Jakby chodziło o niewiele znaczącą sprawę, kompletną głupotę. Wciąż bolał go ząb, wciąż nie rozumiał, wciąż bił się z myślami. I nie wiedział, boże, tak bardzo nie był w stanie pojąć, dlaczego ten najgorszy pocałunek świata, który w ogóle nie powinien zaistnieć, tak bardzo się mu podobał.
Geordan Balmont