i follow rivers
: 16 sty 2022, 16:20
xx styczeń 2021 xx
On chyba najzwyczajniej w świecie nie grzeszył rozumem.Idąc, czuł jak woda przelewa mu się w trampkach, a pięty pluskają bezczelnie o wodę zebraną w krzywo wyciętych wkładkach. Cała ta świetlica była z czapy zupełnie; czemu on w ogóle uznał zapisanie tam Nullah za dobry pomysł? I dalej - czemu żadna z licznych (podobno) szarych komórek nie odezwała się ze wzniesieniem ognistego sprzeciwu, kiedy widząc pogodę za oknem i tak zgadzał się na to, żeby odprowadzić brata na zajęcia? Byłoby łatwiej, gdyby chłopiec nie zdążył już tak nakręcić się na spotkanie z kolegami, zresztą mieli na tych durnych zajęciach robić coś super - obserwowanie wylinek? Oglądanie liści pod lupą? Hector nie miał pojęcia, ale tak czy inaczej jego zafascynowany dogłębnie światem przyrody (po kim on to miał?) brat nie chciałby nawet słuchać o takiej opcji jak „nie pójście do świetlicy”; skubany wstał godzinę przed Hectorem, bo tak nie mógł się doczekać!
Pewnie wielu było takich rodziców, którzy uznali, że wobec komunikatów dudniących wszem i wobec o załamaniu pogody, wysłanie dzieciaków na zajęcia to zwyczajna głupota, a nawet jeśli nie - większość z tych złamasów pewnie mogła wyjść z pracy z każdej chwili, wsiąść do samochodu i podjechać po te swoje szczeniaki. Cóż, on nie tylko nie był rodzicem, ale też warunki zlecenia, które udało mu się cudem wyszarpać z gardła konkurencji, to jest montowanie piecyka gazowego jakiejś seniorce, która chciała być gotowa na zimę i poza tym słynęła z tego, że ładnie płaciła za prostą robotę, nie pozwalały mu na wyjście „tak po prostu” i „tak po prostu” zostawienie wszystkiego, żeby odebrać Nullah z zakończonych przedwcześnie zajęć. Kobiety, z którą przyszło mu rozmawiać przez telefon, zupełnie to jednak nie interesowało, bo ona nie będzie stała i mokła, ryzykując utknięciem w świetlicy na dobre kilkanaście godzin, jeśli ich podmyje - także Hector miał godzinę, po której (jak oznajmiła bez zająknięcia) wystawi chłopca na deszcz i będzie czekał na krawężniku.
Hector sam w swoim życiu dostatecznie dużo nasiedział się na krawężniku, czekając na rodzicielskie wybawienie; Nullah nie powinien musieć robić tego samego.
Przeprosił bardzo elegancko i wyczerpująco (a trzeba wiedzieć, że szczególnie nie lubił używać brata jako swojej wymówki czy też brać ludzi na litość tym, że akurat przypadła mu w życiu taka rola, że powinien się nim zajmować), ale kobieta i tak wydawała się wyjątkowo napuszona, także musiał wysłuchać tyrady o niesłowności, o złej referencji, o jaką z pewnością się dla niego postara, o niewdzięczności i sratytaty... nie wiedział, co dalej, bo zdążył już wyjść. Do domu kultury miał dobre pół godziny pieszo, ale miał nadzieję na to, że z pobliskiego przystanku uda mu się złapać jakiś autobus. Oczywiście, jako że nieszczęścia nigdy nie chodziły pojedynczo, zdążył zapomnieć, że jest weekend, co równało się z tym, że kursy odbywały się wyjątkowo rzadko i gdyby miał czekać na najbliższy przejazd, sterczałby na przystanku prawie godzinę, co było wyjątkowo bez sensu. To tylko deszcz, tak? Deszcz jeszcze nigdy nikogo nie zabił, choć kątem myśli zahaczył o fakt, czy aby na pewno zabezpieczył w domu wszystko odpowiednio, na wypadek ewentualnego podtopienia.
Pewnie nawet na tej płaszczyźnie nawalił. Ja pierdolę.
Chodził ostatnio z głową w chmurach, a to zawsze kończyło się niedobrze. Może to była jego pokuta - spacer w tnącym skórę deszczu, pod ostry wiatr, przez który na drugi dzień będzie miał spuchnięte migdałki. Materiał koszulki nieprzyjemnie lepił się do skóry, a z mokrych włosów woda ściekała po karku szeroką strużką. Był przemoknięty do suchej nitki, a przeszedł przecież ledwo kawałek. Kilka aut, które jechały w przeciwnym kierunku, minęło go w tempie zbyt szybkim na panujące warunki atmosferyczne. Ludziom zawsze odbijało, kiedy pogoda zaskakiwała - a zaskakiwała przecież rok w rok, paradoksalną rutyną. Zaraz w lokalnych wiadomościach będą trąbić o wypadkach i stłuczkach, co do tego nie miał pewności, choć pewnie żaden kanał w ich telewizorze nie będzie odbierał na tyle dobrze, żeby móc to przeczucie zweryfikować.
W pewnym momencie, jak na jakieś niezapowiedziane życzenie, na jezdni tuż przy jego boku zwolnił gwałtownie jakiś samochód. Spojrzał na niego kątem oka, z zawistną markotnością wykpiwając w myślach różowawy lakier. Bardziej nachalnie nie dało się wykrzyczeć, że jestem pustą laleczką z bogatego domu, a tę furę dostałam od tatusia na szesnaste urodziny. A jednak coś skłoniło go do tego, aby poświęcić pojazdowi jeszcze odrobinę uwagi i właśnie wtedy dostrzegł w kierowcy... kierowczyni znajome spojrzenie bystrych oczu i pragmatycznie zmarszczone czoło.
- Lizzie... co robisz w tej wypiździałej okolicy, co? - zagadnął głupim odruchem, kiedy dziewczyna opuściła szybę - zupełnie jakby wpadł na nią w supermarkecie, a zewsząd nie smagał go wiatr i deszcz, który pewnie teraz przez ten otwór wdzierał się także do samochodu Lisbeth. Przez chwilę bił się z myślami, ale w końcu podszedł bliżej, żeby niemalże wściubić dziób przez okno do środka. - Jedziesz może w stronę domu kultury, jakimś przypadkiem? - wyrzucił pospiesznie, ukrywając nerwowość gdzieś na dnie gardła. Czy zachowywał się bardzo desperacko i głupio, biorąc pod uwagę wydźwięk ich ostatniego spotkania? Westbrook już i tak na pewno miała go za nieodpowiedzialnego głupca, czy więc przyznanie jej się w jakim celu musi się do tego domu kultury dostać, było na pewno dobrym pomysłem?
Lisbeth Westbrook