#7 You can't fix yourself by breaking someone else
: 04 sty 2022, 15:21
Wspinając się schodami ku górze, nazbyt dumna, by wsiąść do windy z jakimś starszym małżeństwem otoczonym gromadą dzieci, myślała tylko o tym, że jest szczęśliwa. Podjęte przez nią działania, mimo początkowych obaw, zdawały się rozwijać same i to w doskonałym kierunku. Nie sądziła wcześniej, że związek Mari i Jonathana może być jej jakkolwiek pomocny (raczej odczytywać mogłaby go jako jakąś zdradę), ale skoro zdążyła przemyśleć wszystko i ustalić, czego sama potrzebuje, okazało się to niejako zbawienne. Bo ta dwójka mogła przecież odpowiednio wpłynąć na Waltera i jego decyzje; tak, tak, Ariadne wyobrażała sobie, że gdy tylko dowiedzą się o tym, że gotowa jest o niego zawalczyć, pomogą jej bez zbędnych pytań. Docierając więc na kolejne piętra radowała się więc na myśl o nadciągających wspólnych poczwórnych kolacjach, o przypadkowych (lecz zaplanowanych) spotkaniach i po prostu o tym, że za kilka miesięcy wszystko wróci do normalności. Ona magicznie wyzdrowieje, Walter w końcu zmądrzeje, a Mari pomagać jej będzie w wyborze sukni na odnowę przysięgi małżeńskiej. Nic nie mogło stanąć na jej drodze do tego szczęścia.
Uprzedziwszy Mari o swej obecności poprzez naciśnięcie odpowiednich guzików na domofonie, pozwoliła sobie teraz jedynie zapukać i od razu wejść do apartamentu. Może trochę jej zazdrościła, ale póki co walczyła z tą paskudną emocją, bo przecież Mari nic złego jej nie uczyniła. — Jestem! — krzyknęła radośnie, zrzucając z ramienia ciężką torebkę. Zsunęła także ze stóp szpilki, bo przy Mari nie musiała wcale udawać wytwornej damy, po czym rozejrzała się uważnie po mieszkaniu. Tak, była na to wszystko gotowa. Na powrót do tej rodziny, utraconej z Joną przyjaźni. Naiwnie zaczęła nawet widzieć oczyma wyobraźni tę ich wspólną przyszłość, w której to obie z Mari nosiłyby dumnie nazwisko Wainwright, śmiejąc się do rozpuku na wspomnienie tych początków, idiotycznego rozwodu, niepotrzebnych animozji. — Mieszkacie już razem tak na poważnie? — spytała uśmiechając się ciepło, gdy jej oczom ukazała się rudowłosa czupryna. Od razu też podeszła do niej, by ją objąć na powitanie, nieco stęskniona, a nieco już nastawiona na realizację swego planu.
Mari Chambers
Uprzedziwszy Mari o swej obecności poprzez naciśnięcie odpowiednich guzików na domofonie, pozwoliła sobie teraz jedynie zapukać i od razu wejść do apartamentu. Może trochę jej zazdrościła, ale póki co walczyła z tą paskudną emocją, bo przecież Mari nic złego jej nie uczyniła. — Jestem! — krzyknęła radośnie, zrzucając z ramienia ciężką torebkę. Zsunęła także ze stóp szpilki, bo przy Mari nie musiała wcale udawać wytwornej damy, po czym rozejrzała się uważnie po mieszkaniu. Tak, była na to wszystko gotowa. Na powrót do tej rodziny, utraconej z Joną przyjaźni. Naiwnie zaczęła nawet widzieć oczyma wyobraźni tę ich wspólną przyszłość, w której to obie z Mari nosiłyby dumnie nazwisko Wainwright, śmiejąc się do rozpuku na wspomnienie tych początków, idiotycznego rozwodu, niepotrzebnych animozji. — Mieszkacie już razem tak na poważnie? — spytała uśmiechając się ciepło, gdy jej oczom ukazała się rudowłosa czupryna. Od razu też podeszła do niej, by ją objąć na powitanie, nieco stęskniona, a nieco już nastawiona na realizację swego planu.
Mari Chambers