To be, or not to be? - that is damn important the question
: 04 sty 2022, 12:58
Znała tę szkołę od podszewki. Każdy jej zakątek, każdy korytarz, każde wejście. Spędziła tu najlepsze lata swojego życia, poznała wspaniałych ludzi, z którymi znajomość przetrwała do dziś. Byli też tacy, co przestali się odzywać, ale za nimi wcale nie tęskniła, skoro nie chcieli utrzymywać kontaktów, więc z jakiej racji ma być jej przykro? Najbardziej jednak tęskniła za ludźmi z uczelni, którzy dzielili te same pasje, mieli podobne plany, podobne pomysły. Mogli godzinami siedzieć przy stolikach i dyskutować o sprzętach medycznych, który z nich trzeba udoskonalić lub wymyślali całkiem nowe i przypisywali im role w medycynie, aby jak najlepiej mogły pomóc ludziom. Teraz to wszystko zniknęło. Czuła się jak rybak, który złowił wymarzony okaz i zamiast wrzucić go do wiadra, postanowił mu się chwilę przyjrzeć i ryba wykorzystała moment na wyślizgnięcie się i ucieczkę z powrotem w morską toń. Jej kariera również wyślizgnęła się z jej rąk na jakiś czas, a być może na zawsze. Nie miała pojęcia co zrobić. Była w domu już od miesiąca i nadal nie zdecydowała.
Temat aborcji pojawiał się w jej głowie wiele razy, ale natychmiast zapalała się w niej także czerwona lampka. Przecież miała tworzyć i projektować maszyny ratujące życia ludzkie, a nie korzystać z takiej w celu zabicia nowego, dopiero co powstającego. Moralność kłóciła się z jej pragnieniem bycia kimś w tym świecie i obie części jej świadomości były na remisie, żadne nie chciało się poddać, walcząc o swoje prawa, a jedyną przegraną w tym momencie była Salome, niezdolna skierować swoich kroków w jakąkolwiek stronę. Postanowiła zatem posiedzieć na dachu szkoły, otworzyć butelkę wina i pomóc sobie w przemyśleniach. Podobno po pijaku przychodzą najlepsze pomysły, a jedna butelka nie powinna jej zaszkodzić, zresztą to wino, więc w czym problem?
Wiedziała, o której godzinie są zajęcia i że teraz są puste korytarze, a jedynym problemem mógłby być woźny, który ją pamiętał. Miała gotową wymówkę na wszelki wypadek, ale nie spotkała nikogo zdolnego ją zatrzymać. Przeszła na tyły szkoły, odnalazła schody pożarowe i weszła po nich na dach. Słońce prażyło niemiłosiernie, ale miała to gdzieś. Stanęła na szczycie gzymsu, spoglądając w dół, czując powiew gorącego powietrza na karku, w dłoni trzymając zieloną butelkę, z ciepłym już dawno alkoholem. Przez głowę przemknęła jej myśl, że wystarczyłby jeden krok więcej, aby zakończyć jej męki, aczkolwiek szkoła nie była zbyt wysoka na tyle, żeby się zabić na miejscu, chyba że uderzy głową o beton, jednak mogła się dotkliwie połamać albo... stracić ciążę. Westchnęła i po chwili wahania usiadła po turecku na skraju, doskonale widoczna przez kogoś z dołu, jeśli tylko spojrzałby teraz w kierunku szkolnego dachu...
- Salome, ty bezmyślna kretynko... - mruknęła do siebie i wystawiła twarz na buchający z nieba żar.
bowie hillbury