Numer gdy potem, jak ogarnę
Z własnej woli do miasta nie przychodziła prawie nigdy, chyba, że było to ostatecznością lub ktoś ją o to poprosił. Osób, które w ogóle coś by od niej chciały było niewiele, więc nie zdarzało się to zbyt często, ale kiedy już miało miejsce, Divina nigdy nie odmawiała. Fakt, że nadal odczuwała skutki pobicia nie przeszkodził jej w pomocy proboszczowi, który w ramach kościelnej zbiórki dostał czek od zamożniejszej rodziny, ale sam - zgodnie z tym co mówił - nie miał kiedy go zrealizować, więc wysłał z nim Norwood, ufając jej na tyle, by wiedzieć, że pieniadze będą z nią bezpieczne. Czuła się przy tym niepewnie, jak nigdy, bo po pierwsze nie zwykła do nawet normalnych, a co dopiero większych sum pieniędzy, a po drugie teraz, gdy na jej poliku rozciągał się siniak i chodziła nieco pokracznie, ludzie gapili się nawet bardziej, niż zwykle, plotkowali nawet śmielej. Niektórzy szturchali się i wskazywali ją palcami, a na ich twarzach nie było wpółczucia, czy nawet obojętności, a zwykłe rozbawienie. Jakby fakt, że mogła zostać napadnięta był wybornym żartem, anegdotą na przyszłe spotkania towarzyskie.
W banku starała się jednocześnie zajmować kolejkę i stać na uboczu, więc kilka osób korzystając z tego, że nic nie powie, ignorowało ją wpychając się do przodu. Po prostu przyciskała do ciała fragment zmechaconego swetra, pod którym ukryła kopertę i stała jak ten posąg, udając, że nie widzi nic, a może raczej to inni nie widzą jej. Trwała w tym przekonaniu długi czas, aż nagle nie stało się coś, czego przewidzieć nie mogła, ale co na pewno nie będzie działało na korzyść jej niechlubnej sławy. Huki, hałas, jakby świat nagle przyspieszył. Wpadli jacyś zamaskowani ludzie, krzyczeli wymachując bronią, żeby padnąć i większość postąpiła za ich namową, wzniecając w powietrze panikę, jaka emanowała prawie z każdego tu zgromadzonego. Poza Diviną... bynajmniej nie dlatego, że była taka odważna. Po prostu nigdy nie czuła się częścią tłumów, zawsze żyła z boku, jako obserwator i teraz, kiedy ten jeden raz na przysłowiowy ruski rok zdecydowała się wyjść do ludzi, nie zrozumiała, że może wypadałoby robić to co oni. Stała tylko i patrzyła, nawet nie mrugała, a pierwszą myślą, jaka w końcu zakwitła w jej głowie, nie było to by szybko się kłaść, ale nadzieja, że może tym razem się uda, może tutaj wszystko się skończy... ale co jeśli jej klątwa znów odbije się na innych? Co jeśli przez jej pojawienie się w banku ktoś zginie? Serce przyspieszyło, źrenice rozszerzyły się i nim zrobiła cokolwiek, jeden z bandytów ją zauważył, krzyczał, warczał wręcz, ale nie rozumiała. Nie potrafiłaby go posłuchać i miała szybko za to oberwać po raz pierwszy. Cios w skroń wymierzony jakąś bronią, chociaż nie była pewna. W jednej chwili przed oczami zrobiło jej się ciemno, a po pierwszym ukłuciu bólu przyszło kolejne, gdy z impetem opadła na ziemię. Czuła jak ulatuje z niej życie i przez chwilę naprawdę sądziła, że to już koniec. Powieki miała zamknięte, mięśnie niezdolne do ruchu, ale zamiast przenikliwej ciszy, wciąż docierały do niej odgłosy napadu. Zamiast osunąć się w ciemność, rozchyliła powieki, chociaż trwała gdzieś między przytomnością, a zawieszeniem. Poczuła coś ciepłego płynącego po twarzy, ale nie potrafiła unieść dłoni, z resztą była pewna, że to krew... wydawało jej się, że widzi to wypisane w oczach mężczyzny, który leżał przy niej.
Rufus Winthrop