: 06 lut 2022, 20:25
Cieszyła się z bransoletki, a jej mama na pewno rzuciła jakimś głupim tekstem, że ta wygląda na drogą. Cóż, dla Mari najważniejsze było to, że dostała ją od Jonathana i teraz ta zdobiła jej nadgarstek, chociaż babcia mówiła, że powinna nosić tylko w niedzielę i od święta, bo szkoda. Mimo to wzięła ją na festyn, ciesząc się jednak bardziej z obecności Jonathana, niż biżuterii. Szkoda tylko, że on sam się z tego niezbyt cieszył.
- Sama nie wiem, ale na pewno mówienie swojej dziewczynie, której bardzo na tym zależy, że się nie chce tu być, jest słabe, Jona - wzruszyła ramionami, żeby wiedział, jak jest. Zdawała sobie sprawę z tego, że Wainwright nie należy na najbardziej empatycznych osób na świecie, ale na całe szczęście ona była na tyle bezpośrednia, by w razie czego zwrócić mu uwagę. - Normalna loteria, kupujesz losy, a potem pod koniec jest losowanie i każdy coś wygrywa. Dlatego nie są zbyt tanie, bo wiesz... jeden kosztuje dziesięć dolarów. Trochę zdzierstwo, nie? Zawsze dostawałam pieniądze tylko na jeden, a niektóre cwaniaki kupują nawet po pięć i mają większe szanse - wyjaśniła jak jest, przesuwając się o jedną pozycję w kolejce. Sama nie zwracała aż takiej uwagi na to, że ludzie im się przyglądają. Bardziej była skupiona na rozmowie z Joną i na tym, z jaką lekkością niweczył jej marzenia. - Ech, to kiedy przestanę brać zbyt dużo leków? - burknęła. - Zabiłabym za kufel zimnego piwa - przyznała bez bicia, bo niestety była kobietą prostą, a może stety, bo dzięki temu nie miała wielkich wymagań. Przynajmniej na wiadomość o tańczeniu zaraz się wyszczerzyła wesoło i humor wyraźnie jej wrócił. - Już nie rób ze mnie takiej obłożnie chorej... coraz dłużej potrafię wytrzymać bez spania - wytknęła mu, by nie liczył na rezygnację z tańców, nie teraz, jak już zgodził się z nią zagościć na parkiecie. Zaśmiała się też zaraz, widząc jego zakłopotanie. - Znają mnie i widzą przy mnie obcego faceta... w dodatku przyjechałeś samochodem na wtyczkę i nie masz kraciastej koszuli... cholernie się wyróżniasz, ale to dobrze, bo mi się tu nie zgubisz - zaśmiała się i stanęła na palcach by dać mu buziaka, chociaż bez jego pomocy dosięgnęła tylko jego brody i zaraz przyszedł ich czas na kupony w loterii.
- Dwa poproszę - rzuciła, grzebiąc w tylnej kieszeni spodni, aż nie wyciągnęła z niej dwudziestu dolarów, które rozprostowała. Pani powiedziała, że mogą sobie wylosować, więc Mari zaraz wsadziła rękę do dużej misy, a następnie spojrzała na Jonę. - No losuj, tylko wiesz! Szczęśliwie - wyszczerzyła się od razu.
- A kogo to ze sobą przyprowadziłaś? - zagadała ich od razu sprzedawczyni. Tutaj większość po prostu się znała.
- To mój chłopak znad morza, spędzaliśmy wspólnie święta u rodziców - wyjaśniłam wesoło, na co kobieta pokiwała głową.
- Słyszałam już to i owo - zachichotała, bo niestety plotki szybko się roznosiły, więc samej Mari jakoś to nie zaskoczyło.
jonathan wainwright
- Sama nie wiem, ale na pewno mówienie swojej dziewczynie, której bardzo na tym zależy, że się nie chce tu być, jest słabe, Jona - wzruszyła ramionami, żeby wiedział, jak jest. Zdawała sobie sprawę z tego, że Wainwright nie należy na najbardziej empatycznych osób na świecie, ale na całe szczęście ona była na tyle bezpośrednia, by w razie czego zwrócić mu uwagę. - Normalna loteria, kupujesz losy, a potem pod koniec jest losowanie i każdy coś wygrywa. Dlatego nie są zbyt tanie, bo wiesz... jeden kosztuje dziesięć dolarów. Trochę zdzierstwo, nie? Zawsze dostawałam pieniądze tylko na jeden, a niektóre cwaniaki kupują nawet po pięć i mają większe szanse - wyjaśniła jak jest, przesuwając się o jedną pozycję w kolejce. Sama nie zwracała aż takiej uwagi na to, że ludzie im się przyglądają. Bardziej była skupiona na rozmowie z Joną i na tym, z jaką lekkością niweczył jej marzenia. - Ech, to kiedy przestanę brać zbyt dużo leków? - burknęła. - Zabiłabym za kufel zimnego piwa - przyznała bez bicia, bo niestety była kobietą prostą, a może stety, bo dzięki temu nie miała wielkich wymagań. Przynajmniej na wiadomość o tańczeniu zaraz się wyszczerzyła wesoło i humor wyraźnie jej wrócił. - Już nie rób ze mnie takiej obłożnie chorej... coraz dłużej potrafię wytrzymać bez spania - wytknęła mu, by nie liczył na rezygnację z tańców, nie teraz, jak już zgodził się z nią zagościć na parkiecie. Zaśmiała się też zaraz, widząc jego zakłopotanie. - Znają mnie i widzą przy mnie obcego faceta... w dodatku przyjechałeś samochodem na wtyczkę i nie masz kraciastej koszuli... cholernie się wyróżniasz, ale to dobrze, bo mi się tu nie zgubisz - zaśmiała się i stanęła na palcach by dać mu buziaka, chociaż bez jego pomocy dosięgnęła tylko jego brody i zaraz przyszedł ich czas na kupony w loterii.
- Dwa poproszę - rzuciła, grzebiąc w tylnej kieszeni spodni, aż nie wyciągnęła z niej dwudziestu dolarów, które rozprostowała. Pani powiedziała, że mogą sobie wylosować, więc Mari zaraz wsadziła rękę do dużej misy, a następnie spojrzała na Jonę. - No losuj, tylko wiesz! Szczęśliwie - wyszczerzyła się od razu.
- A kogo to ze sobą przyprowadziłaś? - zagadała ich od razu sprzedawczyni. Tutaj większość po prostu się znała.
- To mój chłopak znad morza, spędzaliśmy wspólnie święta u rodziców - wyjaśniłam wesoło, na co kobieta pokiwała głową.
- Słyszałam już to i owo - zachichotała, bo niestety plotki szybko się roznosiły, więc samej Mari jakoś to nie zaskoczyło.
jonathan wainwright