Kiss me under the mistletoe and don't mind my grandma's gaze
: 02 sty 2022, 21:22
15.
Wczoraj Jonathan zgodził się na to, żeby Mari wyszła z domu, więc zadowolona od razu pomknęła do sklepu, póki trwały jeszcze wyprzedaże, by kupić rodzicom maszynę do szycia, która na pewno im się przyda, bo stara zepsuła się lata temu. Poza tym kupiła jeszcze trochę prezentów, niezwykle z siebie zadowolona, ogołacając swoje konto praktycznie do zera. Przynajmniej nie myślała o stresie związanym z wzięciem Jonathana do swojej rodziny. Proponowała, że pojedzie sama autobusem i on dojedzie, bo bała się tego, co tam zastanie i było jej zwyczajnie wstyd, ale Wainwright się na to nie zgodził. Wiedziała też, że nie będzie miała w sobie siły, aby zanieść maszynę do szycia, nie była głupia, wiedziała, jak szybko się męczy, dlatego zabrała z mieszkania Jonathana taką półeczkę na kółkach na której stała donica z rośliną i jak przystało na złotą rączkę, doczepiła do niej sznurek. Była naprawdę z siebie dumna, ale oczywiści i tak zmachana, kiedy szła przez miasto.
- Halo? - odebrała telefon, po sygnale słysząc, że to Jonathan i przetarła dłonią spocone czoło, bo o tej porze roku dało się tutaj umrzeć. - No już wracam... - odpowiedziała na niezadowolone pytanie, gdzie się znajduje. - Powiedziałeś, że mogę wyjść, to pojechałam kupić jedną rzecz - burknęła, chociaż było więcej, niż jedna. Blondyn nie brzmiał na zadowolonego, a jeszcze jak usłyszał, że idzie, a nie jedzie. - Jona, robię sobie przerwy, jak się za bardzo zmacham, ale się dotleniam, to chyba dobrze, nie? - starała się go jakoś udobruchać, bo jednak w okresie świątecznym należy być dla siebie miłym. Prawdę mówiąc liczyła na to, że zdąży wrócić zanim sam Wainwright pojawi się w apartamencie. - Miałeś być dopiero za dwie godziny - wytknęła mu, przysiadając na murku, bo faktycznie musiała sobie nieco dychnąć. - W Sapphire River.... - odpowiedziała, przewracając oczami, bo już się zaczęło całe przesłuchanie, oczywiście Jona uparł się, że przyjedzie, ona mówiła, że ma nie jechać, on mówił, że nie ma dyskusji i tak dobrych parę minut, w trakcie których słyszała, że wsiadł już do samochodu. Sama szła by pewnie jeszcze dobrą godzinę, ale Wainwright zjawił się po jakiś siedemnastu minutach i nie wyglądał na zadowolonego, więc Mari przygryzła wargę, już się spodziewając nieprzyjemnej rozmowy. To też jak tylko do niej wyszedł, wyciągnęła przed siebie rękę, jakby chciała go powstrzymać i spojrzała na niego błagalnie.
- Błagam... bez awantur, są święta, Jona - jęknęła, dopiero teraz wstając. - Kupiłam ci wesołe skarpetki, jak będziesz dla mnie niedobry, to ci ich nie dam - ostrzegła go jeszcze, licząc, że jak nie prośbą, to przekupstwem go urobi.
jonathan wainwright
Wczoraj Jonathan zgodził się na to, żeby Mari wyszła z domu, więc zadowolona od razu pomknęła do sklepu, póki trwały jeszcze wyprzedaże, by kupić rodzicom maszynę do szycia, która na pewno im się przyda, bo stara zepsuła się lata temu. Poza tym kupiła jeszcze trochę prezentów, niezwykle z siebie zadowolona, ogołacając swoje konto praktycznie do zera. Przynajmniej nie myślała o stresie związanym z wzięciem Jonathana do swojej rodziny. Proponowała, że pojedzie sama autobusem i on dojedzie, bo bała się tego, co tam zastanie i było jej zwyczajnie wstyd, ale Wainwright się na to nie zgodził. Wiedziała też, że nie będzie miała w sobie siły, aby zanieść maszynę do szycia, nie była głupia, wiedziała, jak szybko się męczy, dlatego zabrała z mieszkania Jonathana taką półeczkę na kółkach na której stała donica z rośliną i jak przystało na złotą rączkę, doczepiła do niej sznurek. Była naprawdę z siebie dumna, ale oczywiści i tak zmachana, kiedy szła przez miasto.
- Halo? - odebrała telefon, po sygnale słysząc, że to Jonathan i przetarła dłonią spocone czoło, bo o tej porze roku dało się tutaj umrzeć. - No już wracam... - odpowiedziała na niezadowolone pytanie, gdzie się znajduje. - Powiedziałeś, że mogę wyjść, to pojechałam kupić jedną rzecz - burknęła, chociaż było więcej, niż jedna. Blondyn nie brzmiał na zadowolonego, a jeszcze jak usłyszał, że idzie, a nie jedzie. - Jona, robię sobie przerwy, jak się za bardzo zmacham, ale się dotleniam, to chyba dobrze, nie? - starała się go jakoś udobruchać, bo jednak w okresie świątecznym należy być dla siebie miłym. Prawdę mówiąc liczyła na to, że zdąży wrócić zanim sam Wainwright pojawi się w apartamencie. - Miałeś być dopiero za dwie godziny - wytknęła mu, przysiadając na murku, bo faktycznie musiała sobie nieco dychnąć. - W Sapphire River.... - odpowiedziała, przewracając oczami, bo już się zaczęło całe przesłuchanie, oczywiście Jona uparł się, że przyjedzie, ona mówiła, że ma nie jechać, on mówił, że nie ma dyskusji i tak dobrych parę minut, w trakcie których słyszała, że wsiadł już do samochodu. Sama szła by pewnie jeszcze dobrą godzinę, ale Wainwright zjawił się po jakiś siedemnastu minutach i nie wyglądał na zadowolonego, więc Mari przygryzła wargę, już się spodziewając nieprzyjemnej rozmowy. To też jak tylko do niej wyszedł, wyciągnęła przed siebie rękę, jakby chciała go powstrzymać i spojrzała na niego błagalnie.
- Błagam... bez awantur, są święta, Jona - jęknęła, dopiero teraz wstając. - Kupiłam ci wesołe skarpetki, jak będziesz dla mnie niedobry, to ci ich nie dam - ostrzegła go jeszcze, licząc, że jak nie prośbą, to przekupstwem go urobi.
jonathan wainwright