: 09 sty 2022, 00:11
Brązowe oczęta niczym zaczarowane nie odrywały się od buzi pana Ashworth, lecz w miarę jak wypowiadał kolejne słowa czułość zastąpiło… rozeźlenie. Nie potrafiła ukryć przed nim faktu, że jego słowa wyjątkowo nie przypadły jej do gustu. I nie chodziło o fakt, że przypadkiem poinformował ją o tym, że między nim a Eve doszło do konfliktu, a to, że całą winę zabierał na swoje ramiona i jeszcze mówił o sobie w paskudny sposób. A Audrey Bree Clark nie potrafiła znieść podobnych oszczerstw w stronę ukochanego, niezależnie czy padały one z ust jej ojca, przyjaciółki czy samego Jebbediaha. Nic więc też dziwnego, że wycelowała paluszkiem w jego pierś, zupełnie jakby karciła któregoś z ich psiaków.
- Nigdy więcej nie chcę słyszeć, że tak o sobie mówisz, Jeb. - Chyba pierwszy raz oficjalnie czegokolwiek mu zabroniła nigdy wcześniej nie wypowiadając podobnej formułki. Nie uważała zakazów za coś dobrego w związkowym życiu, w tym jednak przypadku zwyczajnie nie potrafiąc się powstrzymać. - Nie jesteś głupi. I nie pozwolę, żebyś obrażał mojego chłopaka. - Pewność wybrzmiała w jej głosie, a pewnego rodzaju upór pojawił się w brązowym spojrzeniu gdy delikatnie dźgnęła go palcem w pierć. Bo panienka Clark była słonna samego diabła poszczuć Małym Charliem, jeśli tylko ten obrażałby Jebbediaha - jak nikt inny wiedziała jak bardzo wartościową osobą był i jeśli będzie trzeba, była gotowa zapewniać go o tym każdego dnia. Ciche westchnienie wyrwało się z jej piersi. - Jeb, to był wypadek i nie ma w nim twojej winy. Równie dobrze ja mogłam zaprotestować, pominę już fakt, że mój konflikt z ojcem to coś więcej niż to, że cię nie zaakceptował… - Ale tego nie zrobiła i zapewne gdyby miała przeżyć tamten wieczór ponownie, również nie potrafiłaby oprzeć się jego bliskości. - Dlaczego nie powiedziałeś mi, co mówiła Eve? - Spytała, a jej drobna rączka powędrowała do dłoni pana Ashworth, aby delikatnie się na niej zacisnąć. W tym momencie była niezwykle zła na przyjaciółkę bo o ile rozumiała, że ta się o nią martwiła, jak podobne zarzuty w momencie w którym ją szyli na stole operacyjnym wydawały jej się bardzo mocnym nietaktem. - A co do kluczy… Przepraszam, czasem trochę w siebie wątpię i… Obiecuję, że już nigdy więcej ich nie dostaniesz. - Przyznała uciekając spojrzeniem gdzieś w dół, a delikatny rumieniec pojawił się na jej buzi. Nie miała zamiaru powtarzać czegoś, co wiązało się z jego bólem, nawet jeśli wiązało się to z niewielką pracą nad swoim tokiem myślenia w podobnych sytuacjach. Słowa dotyczące jego byłej zwyczajnie puściła gdzieś w eter, nie przywiązując do niej większej uwagi. Zrozumiała już, jak to wszystko wyglądało z jego punktu widzenia i nie miała zamiaru dawać mu kolejnych powodów do zmartwień, zwłaszcza że jej oczy skrupulatnie pozostawały przysłonięte osobą pana Ashworth - a w jej skromnej opinii, Buchinsky nie mógł się z nim równać. Brązowe oczęta wiedzione ruchem jego dłoni powędrowały ponownie do jego buzi. W tej konkretnej chwili panienka Clark czuła się paskudnie z tym poczuciem bycia ciężarem, przyzwyczajona do samowystarczalności oraz niezwykle intensywnego trybu życia w którym wszędzie było jej pełno. I o ile ból była w stanie wytrzymać, tak psychiczne przybicie było już dla niej ciężkim - tak samo jak przyznanie tego przed ukochanym, który przecież robił wszystko, aby czuła się jak najlepiej. Dopiero po chwili kąciki jej ust uniosły się delikatnie ku górze, choć w jej oczach nadal czaiła się odrobina smutku.
- Ale ja nie chcę, żebyś był ze wszystkim sam. Chcę, żebyś wiedział, że masz mnie i zawsze możesz do mnie przyjść gdy coś nie gra, inaczej to nie ma sensu. - Rozbrajająca szczerość wybrzmiewała w jej głosie. Bo nawet jeśli teraz nie była w stanie za bardzo mu pomóc ze względu na swój stan i tak chciała dbać o niego równie mocno, jak on dbał o nią, nawet jeśli poprzeczka była ustawiona niezwykle wysoko.
A wizja jaką przed nią roztoczył sprawiła, że jej buzia nabrała rozmarzonego wyrazu.
- Byłoby cudownie! Jakieś konkretne miejsce? - Ekscytacja wybrzmiała w jej głosie gdyż była pewna, że małe wakacje z pewnością się im przydadzą. Nawet na kilka dni, by odsapnąć od otoczenia i zatęsknić za futrzakami. - I… pomożesz mi podjąć decyzję co do ojca? Gubię się w tym wszystkim… - Poprosiła niepewnie, nadal to jego zdanie uważając za to, najważniejsze ze wszystkich.
Jebbediah Ashworth
- Nigdy więcej nie chcę słyszeć, że tak o sobie mówisz, Jeb. - Chyba pierwszy raz oficjalnie czegokolwiek mu zabroniła nigdy wcześniej nie wypowiadając podobnej formułki. Nie uważała zakazów za coś dobrego w związkowym życiu, w tym jednak przypadku zwyczajnie nie potrafiąc się powstrzymać. - Nie jesteś głupi. I nie pozwolę, żebyś obrażał mojego chłopaka. - Pewność wybrzmiała w jej głosie, a pewnego rodzaju upór pojawił się w brązowym spojrzeniu gdy delikatnie dźgnęła go palcem w pierć. Bo panienka Clark była słonna samego diabła poszczuć Małym Charliem, jeśli tylko ten obrażałby Jebbediaha - jak nikt inny wiedziała jak bardzo wartościową osobą był i jeśli będzie trzeba, była gotowa zapewniać go o tym każdego dnia. Ciche westchnienie wyrwało się z jej piersi. - Jeb, to był wypadek i nie ma w nim twojej winy. Równie dobrze ja mogłam zaprotestować, pominę już fakt, że mój konflikt z ojcem to coś więcej niż to, że cię nie zaakceptował… - Ale tego nie zrobiła i zapewne gdyby miała przeżyć tamten wieczór ponownie, również nie potrafiłaby oprzeć się jego bliskości. - Dlaczego nie powiedziałeś mi, co mówiła Eve? - Spytała, a jej drobna rączka powędrowała do dłoni pana Ashworth, aby delikatnie się na niej zacisnąć. W tym momencie była niezwykle zła na przyjaciółkę bo o ile rozumiała, że ta się o nią martwiła, jak podobne zarzuty w momencie w którym ją szyli na stole operacyjnym wydawały jej się bardzo mocnym nietaktem. - A co do kluczy… Przepraszam, czasem trochę w siebie wątpię i… Obiecuję, że już nigdy więcej ich nie dostaniesz. - Przyznała uciekając spojrzeniem gdzieś w dół, a delikatny rumieniec pojawił się na jej buzi. Nie miała zamiaru powtarzać czegoś, co wiązało się z jego bólem, nawet jeśli wiązało się to z niewielką pracą nad swoim tokiem myślenia w podobnych sytuacjach. Słowa dotyczące jego byłej zwyczajnie puściła gdzieś w eter, nie przywiązując do niej większej uwagi. Zrozumiała już, jak to wszystko wyglądało z jego punktu widzenia i nie miała zamiaru dawać mu kolejnych powodów do zmartwień, zwłaszcza że jej oczy skrupulatnie pozostawały przysłonięte osobą pana Ashworth - a w jej skromnej opinii, Buchinsky nie mógł się z nim równać. Brązowe oczęta wiedzione ruchem jego dłoni powędrowały ponownie do jego buzi. W tej konkretnej chwili panienka Clark czuła się paskudnie z tym poczuciem bycia ciężarem, przyzwyczajona do samowystarczalności oraz niezwykle intensywnego trybu życia w którym wszędzie było jej pełno. I o ile ból była w stanie wytrzymać, tak psychiczne przybicie było już dla niej ciężkim - tak samo jak przyznanie tego przed ukochanym, który przecież robił wszystko, aby czuła się jak najlepiej. Dopiero po chwili kąciki jej ust uniosły się delikatnie ku górze, choć w jej oczach nadal czaiła się odrobina smutku.
- Ale ja nie chcę, żebyś był ze wszystkim sam. Chcę, żebyś wiedział, że masz mnie i zawsze możesz do mnie przyjść gdy coś nie gra, inaczej to nie ma sensu. - Rozbrajająca szczerość wybrzmiewała w jej głosie. Bo nawet jeśli teraz nie była w stanie za bardzo mu pomóc ze względu na swój stan i tak chciała dbać o niego równie mocno, jak on dbał o nią, nawet jeśli poprzeczka była ustawiona niezwykle wysoko.
A wizja jaką przed nią roztoczył sprawiła, że jej buzia nabrała rozmarzonego wyrazu.
- Byłoby cudownie! Jakieś konkretne miejsce? - Ekscytacja wybrzmiała w jej głosie gdyż była pewna, że małe wakacje z pewnością się im przydadzą. Nawet na kilka dni, by odsapnąć od otoczenia i zatęsknić za futrzakami. - I… pomożesz mi podjąć decyzję co do ojca? Gubię się w tym wszystkim… - Poprosiła niepewnie, nadal to jego zdanie uważając za to, najważniejsze ze wszystkich.
Jebbediah Ashworth