Come into my world
: 19 gru 2021, 21:11
Gdyby ktokolwiek zapytał Audrey o to, co było najgorsze w tym całym wypadku z pewnością odpowiedziałaby, że okres rekonwalescencji. Bo o ile samo postrzelenie wiązało się z okrutnym bólem oraz strachem, tak ten stan umknął niezwykle szybko, pozostawiając po sobie ból (który dało się tolerować przy pomocy tabletek przeciwólowych), nieprzyjemne ciągnięcie szwów oraz zalecenia lekarza, które wydawały się dziewczynie być karą za wszystkie przewinienia jej krótkiego życia. Audrey Bree Clark od najmłodszych lat była osobą niezwykle nadpobudliwą, ciągle szukającą nowych zajęć i pędzącą z miejsca na miejsce. Nic więc też dziwnego że teraz, gdy nie mogła dźwigać, a gwałtowne ruchy wiązały się bólem w ranie, nie potrafiła odnaleźć się w tej całej sytuacji.
I zapewne gdyby dalej mieszkała sama, już dawno posłałaby wszelkie zastrzeżenia w diabły, teraz jednak cały czas pozostawała pod czujnym okiem pana Ashworth, nie pozwalającego jej na podobną ignorancję. Z początku nowa sytuacja mieszkaniowa sprawiała, że czuła się odrobinę niezręcznie, szybko jednak niezręczność zamieniła się w zwyczajne zadowolenia z faktu, że był pierwszą osobą na którą przyszło jej spojrzeć z rana i ostatnią której mogła przyglądać się przed snem.
Nawet uraz jednak nie sprawił, że obowiązki panienki Clark zmalały. Wręcz przeciwnie - cały czas zdawało się ich przybywać, a pani weterynarz doskonale wiedziała, że w niektórych przypadkach nie mogła pozwolić sobie na choćby jeden dzień opóźnienia w terapii. I tak oto, ubrana w pracowniczy uniform składający się z zielonych spodni oraz koszuli w tym samym kolorze z czerwonym napisem weterynarz siedziała w fordzie swojego chłopaka, kierując go wprost do Sanktuarium.
- Zaparkuj tutaj, na miejscu A15. Jest dla mnie. - Poprosiła, wskazując odpowiednie miejsce znajdujące się tuż koło wejścia do Sanktuarium. A po tym wyskoczyła z samochodu, aby podejść do pana Ashworth i spleść swoją dłoń z jego dłonią. Fakt, że nie musieli się już ukrywać był niezwykle przyjemnym i to również za jego sprawą na pełnych wargach dziewczęcia pojawił się szeroki uśmiech. - Mój gabinet znajduje się na samym końcu Sanktuarium, czeka nas mały spacer. - Wyjawiła gdy przechodzili przez bramkę miejsca, z wyraźną ekscytacją w głosie. Nie dało się ukryć, że Sanktuarium oraz znajdujące się w nim zwierzęta były dla panienki Clark niezwykle ważne. A fakt, że mogła się z nimi podzielić z ukochanym, wprowadzając go w skrawek świata który był tylko jej znaczył dla niej naprawdę bardzo wiele - nic więc też dziwnego, że odrobina stresu wkradła się gdzieś do jej serduszka sprawiając, że odrobinę mocniej zacisnęła palce na jego dłoni. Bo co, jeśli mu się tu nie spodoba? Niedługo to miejsce miało być i jej własnością i gdzieś w środku Audrey zwyczajnie nie chciała, aby było mu obce. - W Sanktuarium mamy jakby dwie części, na wybiegach znajdują się te zwierzęta, które nie były by w stanie przetrwać na wolności przez to, co im zrobiono zaś w szpitalu koło mojego gabinetu są te, które wrócą na wolność. - Brązowe oczęta co chwilę z zaciekawieniem kierowały się w stronę buzi Jebbediaha, a gdy znaleźli się przy pierwszym wybiegu, przystanęła na chwilę.
- Tutaj trzymamy psy dingo. - Wyjawiła to, co zapisane było na niewielkiej tabliczce. A po tym zagwizdała, przywołując do siebie jednego ze swoich ulubieńców... Bo mimo iż uwielbiała wszystkie zwierzaki po równo, niektóre niezwykle mocno skradły jej serce. Chwilę później do barierki podbiegł dingo, będący obrazem siedmiu nieszczęść - bez jednej nogi, z brakami w tkance uszu oraz mętnym spojrzeniem jednego oka. - To Puszek, jeden z moich ulubieńców. - Przedstawiła zwierzaka Jebowi z uśmiechem zatapiając smukłe palce w psim futrze, drapiąc zwierzaka za uszkiem. - Znaleźli go na Carnelian Land, któryś z naszych sąsiadów skatował go prętem, ledwo udało mi się go odratować. - Smutek wybrzmiał w głosie dziewczęcia, a dingo z zaciekawieniem zerknął na Jebbediaha, łapkę układając na dłoni panienki Clark, chcąc tym samym zatrzymać ją przy swoim futrze.
Jebbediah Ashworth
I zapewne gdyby dalej mieszkała sama, już dawno posłałaby wszelkie zastrzeżenia w diabły, teraz jednak cały czas pozostawała pod czujnym okiem pana Ashworth, nie pozwalającego jej na podobną ignorancję. Z początku nowa sytuacja mieszkaniowa sprawiała, że czuła się odrobinę niezręcznie, szybko jednak niezręczność zamieniła się w zwyczajne zadowolenia z faktu, że był pierwszą osobą na którą przyszło jej spojrzeć z rana i ostatnią której mogła przyglądać się przed snem.
Nawet uraz jednak nie sprawił, że obowiązki panienki Clark zmalały. Wręcz przeciwnie - cały czas zdawało się ich przybywać, a pani weterynarz doskonale wiedziała, że w niektórych przypadkach nie mogła pozwolić sobie na choćby jeden dzień opóźnienia w terapii. I tak oto, ubrana w pracowniczy uniform składający się z zielonych spodni oraz koszuli w tym samym kolorze z czerwonym napisem weterynarz siedziała w fordzie swojego chłopaka, kierując go wprost do Sanktuarium.
- Zaparkuj tutaj, na miejscu A15. Jest dla mnie. - Poprosiła, wskazując odpowiednie miejsce znajdujące się tuż koło wejścia do Sanktuarium. A po tym wyskoczyła z samochodu, aby podejść do pana Ashworth i spleść swoją dłoń z jego dłonią. Fakt, że nie musieli się już ukrywać był niezwykle przyjemnym i to również za jego sprawą na pełnych wargach dziewczęcia pojawił się szeroki uśmiech. - Mój gabinet znajduje się na samym końcu Sanktuarium, czeka nas mały spacer. - Wyjawiła gdy przechodzili przez bramkę miejsca, z wyraźną ekscytacją w głosie. Nie dało się ukryć, że Sanktuarium oraz znajdujące się w nim zwierzęta były dla panienki Clark niezwykle ważne. A fakt, że mogła się z nimi podzielić z ukochanym, wprowadzając go w skrawek świata który był tylko jej znaczył dla niej naprawdę bardzo wiele - nic więc też dziwnego, że odrobina stresu wkradła się gdzieś do jej serduszka sprawiając, że odrobinę mocniej zacisnęła palce na jego dłoni. Bo co, jeśli mu się tu nie spodoba? Niedługo to miejsce miało być i jej własnością i gdzieś w środku Audrey zwyczajnie nie chciała, aby było mu obce. - W Sanktuarium mamy jakby dwie części, na wybiegach znajdują się te zwierzęta, które nie były by w stanie przetrwać na wolności przez to, co im zrobiono zaś w szpitalu koło mojego gabinetu są te, które wrócą na wolność. - Brązowe oczęta co chwilę z zaciekawieniem kierowały się w stronę buzi Jebbediaha, a gdy znaleźli się przy pierwszym wybiegu, przystanęła na chwilę.
- Tutaj trzymamy psy dingo. - Wyjawiła to, co zapisane było na niewielkiej tabliczce. A po tym zagwizdała, przywołując do siebie jednego ze swoich ulubieńców... Bo mimo iż uwielbiała wszystkie zwierzaki po równo, niektóre niezwykle mocno skradły jej serce. Chwilę później do barierki podbiegł dingo, będący obrazem siedmiu nieszczęść - bez jednej nogi, z brakami w tkance uszu oraz mętnym spojrzeniem jednego oka. - To Puszek, jeden z moich ulubieńców. - Przedstawiła zwierzaka Jebowi z uśmiechem zatapiając smukłe palce w psim futrze, drapiąc zwierzaka za uszkiem. - Znaleźli go na Carnelian Land, któryś z naszych sąsiadów skatował go prętem, ledwo udało mi się go odratować. - Smutek wybrzmiał w głosie dziewczęcia, a dingo z zaciekawieniem zerknął na Jebbediaha, łapkę układając na dłoni panienki Clark, chcąc tym samym zatrzymać ją przy swoim futrze.
Jebbediah Ashworth