#2 Cause I'm a little unsteady
: 14 gru 2021, 23:17
Gdyby próbował wyjaśnić komuś teraz, jak się czuł, chyba i tak nie potrafiłby tego zrobić. To było… jego tata zmarł, a Salingera bolało tak, jakby to on umarł, tyle że bardziej. Momentami dało się to jeszcze znieść – w tych momentach, w których ciężko było mu już utrzymać się na nogach i przemierzał chodnik dziwnym zygzakiem, co mogło się skończyć tylko w jeden sposób. Przez zdecydowaną większość czasu w klatce piersiowej dusiło go uczucie, które wydawało się być zupełnie powalające i jedyne, co mógł zrobić, to pozwolić, żeby przejęło nad nim kontrolę, bo przecież nie jesteś w stanie tego unieść.
Właśnie wtedy zadzwonił do Ainsley. Pewnie należało jej się jakieś słowo wyjaśnienia, skoro nie odzywał się do niej od kilku dni (a konkretniej, od tej środy w australijskim lecie w środku cholernego grudnia, kiedy dowiedział się, że jego ojciec nie żyje), ale nie miał na to siły i nie potrafił tego zrobić. Nie potrafił powiedzieć, że umarł mu tata. W całym tym swoim ojcocentryzmie – przecież stary był jedną z najważniejszych osób w życiu Salingera, nawet jeśli czasami go nienawidził (albo zwłaszcza dlatego, że czasami go nienawidził), nie mieściło mu się w głowie, że ktokolwiek mógłby nie wiedzieć – nie przyszło mu do głowy, że może powinien o tym powiedzieć Ainsley. Na szczęście może wcale nie musiał: Lewis nie był celebrytą, którego twarz wszyscy kojarzyli z portali plotkarskich, ale był na tyle wpływowym biznesmenem, że media już od kilkunastu dni krążyły wokół, czekając tylko na informacje o jego śmierci. Wystarczyło tylko poczekać, bo przecież Salinger osobiście zaakceptował nekrolog taty, który szybko podsunęła mu do przeczytania firmowa specjalistka od PR-u. Może wystarczyło, jeśli Ainsley zrobiła to samo – poczekała, aż informacja sama do niej dotrze, za pośrednictwem krótkiego wpisu w mediach społecznościowych czy wiadomości od wspólnych znajomych jej i Salingera, którzy już wiedzieli.
Dlatego nie tłumaczył (i trochę dlatego, że nie miał pojęcia jak miałby to ubrać w słowa, język zupełnie nie chciał mu się odpowiednio ułożyć, by Salinger kiedykolwiek był w stanie powiedzieć to na głos, robiąc z tej śmierci coś… ostatecznego). Poprosił jedynie, by przyjechała. Tym sposobem Ainsley miała pewnie dość wątpliwą przyjemność przyjechać do idiotycznie wielkiego domu Lewisów i dotrzeć do pokoju, w którym aktualnie pomieszkiwał. Nie wyglądał tak, jak można sobie wyobrażać pokój w domu rodziców – nie było tu żadnych śladów dorastania, osobistych pamiątek ani, prawdę mówiąc, niczego, co stanowiłoby dowód na to, że ktoś tu faktycznie mieszka, a nie tylko śpi. Albo, tak jak teraz Salinger, zamiast spać leżeć po prostu na swoim wielkim łóżku, które zupełnie nie przypominało pokoju nastolatka, z głową położoną na przedramieniu. Drgnął lekko, kiedy Ainsley weszła, ale nie ruszył się – był w tym dziwnym momencie, gdy równocześnie czujesz się jeszcze trochę pijany i już trochę skacowany, przez co martwił się, że nierozważny ruch sprawi, że wyrzyga zaraz własną wątrobę (co w jego przypadku może nie byłoby takim złym rozwiązaniem). Wpatrywał się w nią po prostu, z bałaganem na głowie niemal równie dużym co ten w środku, a gdy wreszcie się odezwał, powiedział tylko: - Chcę do domu, Ainsley.
ainsley beringer
Właśnie wtedy zadzwonił do Ainsley. Pewnie należało jej się jakieś słowo wyjaśnienia, skoro nie odzywał się do niej od kilku dni (a konkretniej, od tej środy w australijskim lecie w środku cholernego grudnia, kiedy dowiedział się, że jego ojciec nie żyje), ale nie miał na to siły i nie potrafił tego zrobić. Nie potrafił powiedzieć, że umarł mu tata. W całym tym swoim ojcocentryzmie – przecież stary był jedną z najważniejszych osób w życiu Salingera, nawet jeśli czasami go nienawidził (albo zwłaszcza dlatego, że czasami go nienawidził), nie mieściło mu się w głowie, że ktokolwiek mógłby nie wiedzieć – nie przyszło mu do głowy, że może powinien o tym powiedzieć Ainsley. Na szczęście może wcale nie musiał: Lewis nie był celebrytą, którego twarz wszyscy kojarzyli z portali plotkarskich, ale był na tyle wpływowym biznesmenem, że media już od kilkunastu dni krążyły wokół, czekając tylko na informacje o jego śmierci. Wystarczyło tylko poczekać, bo przecież Salinger osobiście zaakceptował nekrolog taty, który szybko podsunęła mu do przeczytania firmowa specjalistka od PR-u. Może wystarczyło, jeśli Ainsley zrobiła to samo – poczekała, aż informacja sama do niej dotrze, za pośrednictwem krótkiego wpisu w mediach społecznościowych czy wiadomości od wspólnych znajomych jej i Salingera, którzy już wiedzieli.
Dlatego nie tłumaczył (i trochę dlatego, że nie miał pojęcia jak miałby to ubrać w słowa, język zupełnie nie chciał mu się odpowiednio ułożyć, by Salinger kiedykolwiek był w stanie powiedzieć to na głos, robiąc z tej śmierci coś… ostatecznego). Poprosił jedynie, by przyjechała. Tym sposobem Ainsley miała pewnie dość wątpliwą przyjemność przyjechać do idiotycznie wielkiego domu Lewisów i dotrzeć do pokoju, w którym aktualnie pomieszkiwał. Nie wyglądał tak, jak można sobie wyobrażać pokój w domu rodziców – nie było tu żadnych śladów dorastania, osobistych pamiątek ani, prawdę mówiąc, niczego, co stanowiłoby dowód na to, że ktoś tu faktycznie mieszka, a nie tylko śpi. Albo, tak jak teraz Salinger, zamiast spać leżeć po prostu na swoim wielkim łóżku, które zupełnie nie przypominało pokoju nastolatka, z głową położoną na przedramieniu. Drgnął lekko, kiedy Ainsley weszła, ale nie ruszył się – był w tym dziwnym momencie, gdy równocześnie czujesz się jeszcze trochę pijany i już trochę skacowany, przez co martwił się, że nierozważny ruch sprawi, że wyrzyga zaraz własną wątrobę (co w jego przypadku może nie byłoby takim złym rozwiązaniem). Wpatrywał się w nią po prostu, z bałaganem na głowie niemal równie dużym co ten w środku, a gdy wreszcie się odezwał, powiedział tylko: - Chcę do domu, Ainsley.
ainsley beringer