the pleasure of being touched by great art
: 05 lip 2021, 23:18
Zrobiło się jakoś spokojniej. Paradoksalnie, deszcze groziły im palcem, fundując największe załamanie pogody w Australii od niepamiętnych czasów. Wiosna wdzierała się w fundamenty budynków, próbując je podtopić, a ona sama na finiszu wystawy czuła się jak personifikacja huraganu w najczystszej postaci.
Ciągle w biegu, na najwyższych obrotach, wytrącona z równowagi przez byle błahostkę i wybuchająca gwałtownie jak jeszcze nigdy. A mimo wszystko było spokojniej.
Nie przewidzieli szczęśliwego zakończenia i nie było go, ale było prawie szczęśliwie, więc to chyba był dobry znak. Wieczorami on siadał przy desce kreślarskiej, ona przy sztaludze, czasami nie starczało czasu, by nawet zagaić rozmowę, ale wiedziała, że tam jest i że może położyć dłonie na jego ramieniu zachęcająco, cicho, pewnie i spokojnie.
Cholera, to ten spokój wytrącał ją z równowagi, podszeptywał różne scenariusze. Nie mogło być aż tak spokojnie, kiedy dni ciągnęły się leniwie, zamieniając twarze ludzi w wielkie bezkształtne masy. Tymczasem oni, po prawdziwych wojnach małych i dużych trwali pewnie, osadzeni w swoich konturach. Miała wrażenie, że jej fotel zrósł się z jego ciałem, już nie był tu gościem i nie rozmawiali za wiele o tym, ale kiedyś podarowała mu klucze.
Więc dlaczego spokój był czymś złym?
Wpada wieczorem, deszcz złapał ją w drodze i już nie puścił, więc długie brązowe włosy ma w nieładzie, buty nadają się już tylko do utylizacji, a skórzana kurtka potrzebuje oddechu i suchego powietrza.
- Jesteś? – pyta i nie czekając na odpowiedź opiera się o futrynę drzwi. Lekko trzęsie się nie tylko z zimna, ale jest gotowa zwalać to bezczelnie na warunki atmosferyczne do końca świata i o jeden dzień dłużej. Dostrzega go w półmroku i mimo wszystko na jej twarzy pojawia się uśmiech.
Może to z powodu prostego przeświadczenia, że karma to dziwka. Dążyła do tej normalności tak długo, tak zaciekle, a teraz wypada jej z rąk i to jeszcze za sprawą czegoś tak banalnego.
Nadal stoi w przemoczonych butach, kurtce i ma na koniuszku języka śmierć jak mówią posłańcy najgorszych wiadomości. – Hej… - nieźle to rozgrywa, już winna go rozszarpać i domagać się wyjaśnień.
Ciągle w biegu, na najwyższych obrotach, wytrącona z równowagi przez byle błahostkę i wybuchająca gwałtownie jak jeszcze nigdy. A mimo wszystko było spokojniej.
Nie przewidzieli szczęśliwego zakończenia i nie było go, ale było prawie szczęśliwie, więc to chyba był dobry znak. Wieczorami on siadał przy desce kreślarskiej, ona przy sztaludze, czasami nie starczało czasu, by nawet zagaić rozmowę, ale wiedziała, że tam jest i że może położyć dłonie na jego ramieniu zachęcająco, cicho, pewnie i spokojnie.
Cholera, to ten spokój wytrącał ją z równowagi, podszeptywał różne scenariusze. Nie mogło być aż tak spokojnie, kiedy dni ciągnęły się leniwie, zamieniając twarze ludzi w wielkie bezkształtne masy. Tymczasem oni, po prawdziwych wojnach małych i dużych trwali pewnie, osadzeni w swoich konturach. Miała wrażenie, że jej fotel zrósł się z jego ciałem, już nie był tu gościem i nie rozmawiali za wiele o tym, ale kiedyś podarowała mu klucze.
Więc dlaczego spokój był czymś złym?
Wpada wieczorem, deszcz złapał ją w drodze i już nie puścił, więc długie brązowe włosy ma w nieładzie, buty nadają się już tylko do utylizacji, a skórzana kurtka potrzebuje oddechu i suchego powietrza.
- Jesteś? – pyta i nie czekając na odpowiedź opiera się o futrynę drzwi. Lekko trzęsie się nie tylko z zimna, ale jest gotowa zwalać to bezczelnie na warunki atmosferyczne do końca świata i o jeden dzień dłużej. Dostrzega go w półmroku i mimo wszystko na jej twarzy pojawia się uśmiech.
Może to z powodu prostego przeświadczenia, że karma to dziwka. Dążyła do tej normalności tak długo, tak zaciekle, a teraz wypada jej z rąk i to jeszcze za sprawą czegoś tak banalnego.
Nadal stoi w przemoczonych butach, kurtce i ma na koniuszku języka śmierć jak mówią posłańcy najgorszych wiadomości. – Hej… - nieźle to rozgrywa, już winna go rozszarpać i domagać się wyjaśnień.