: 10 cze 2023, 23:00
Każdy miał prawo do szczęścia i stabilności, a przynajmniej do furtki, związanej z powrotem na dobrą ścieżkę, w towarzystwie zaufanej osoby. Jeśli odtrącał wyciągniętą rękę i godził się na parszywy los, to jego sprawa. Najważniejsze to w końcu dotrzeć do właściwej decyzji, umożliwiającej zdrowe funkcjonowanie w tym wystarczająco okrutnym świecie.
Osobiście, Warren nie wierzyła w swoje rzeczywiste szanse na odnalezienie tej rzekomej stabilizacji, o której trąbiła większość ludzi. Naodwalała w tym życiu tak wiele szajsu, że wcale nie liczyła na szczęśliwe zakończenie. Celowała bardziej w tragiczną, albo głupią śmierć i ostateczne wymazanie z pamięci innych, najbliższych osób. Pragnęła jednak, aby Joan zaznała spokoju i spełniła swoje marzenia, bo zwyczajnie na to zasługiwała. Zrobiła dla innych ludzi tak wiele, że teraz to ktoś powinien zrobić wiele dla niej. Nigdy nie sprawiła nikomu krzywdy, a przynajmniej z tego, co wiedziała Pria, do niczego takiego nie doszło. Tym bardziej była zła na świat, że podkładał dziewczynie tylko więcej kłód, zamiast prostych dróg, prowadzących ku lepszemu życiu.
Odważnie.
Wręcz zadziornie, a przynajmniej tak odebrała te bezpośrednie słowa Pria, tłumiąca na ustach lekki uśmiech. Chciała zwyczajnie przytulić do siebie Joan i powiedzieć jej, że i tak nie chciałaby być przez nikogo innego dotykana, ale zamiast tego pozwoliła na przedłużenie przełomowego momentu, zawierającego poważne zwierzenia. W końcu, po tylu latach doczekała się czegoś, o czym niegdyś mogła jedynie marzyć, przygaszona przez rzeczywistość naznaczoną zupełnie innymi barwami.
Pokręciła z wolna głową, wciąż czując przyjemne ciepło, rozlewające się po skórze. Wcale nie prosiła o zbyt wiele.
- Wtedy, gdy siedziałyśmy razem w więzieniu… chciałam to od ciebie usłyszeć - przyznała w końcu, odrywając wzrok od horyzontu za linią wody. Wiele w sobie tłumiła w czasie odsiadki i jednocześnie, miała nadzieję, że Joan to czuła. Że pomimo koleżeńskiego podejścia (jedynie czasami wykraczającego poza przyjacielskie ramy), czuła jej ukryte chęci, związane ze zgłębieniem tej więzi w zupełnie innym wymiarze. Bez obaw i wymuszeń.
- Wtedy wydawało mi się to nieco samolubne, ale teraz, chyba wcale bym tak nie zabrzmiała mówiąc, że „Chciałabym być dla ciebie kimś więcej, niż koleżanką z celi.”
Z tym, że żadnego więzienia w ich tle już nie było. Mogły ruszyć w przeciwne strony, zerwać ze sobą kontakt, podobnie jak po opuszczeniu zimnych murów, otoczonych drutem kolczastym. Tyle, że teraz, z jakiegoś powodu, byłoby to znacznie trudniejsze.
- Co? - dopytała, mimo wszystko nie zmniejszając odległości, dzielącej ich ciała. Zamiast tego pragnęła zagłębić się w brązowych oczach, obserwujących ją z należytą uwagą. W spojrzeniu, w którymi nigdy nie widziała wielkiej furii, chęci mordu, albo zrobienia komuś krzywdy. Terrell była lepszą osobą od niej i miała szczęście, że ta myślała o niej tak czule, łącznie z przyjemnymi gestami, których wiele doświadczyła z jej strony.
Zamiast gwałtownego rzucenia się na Joan, powoli dotknęła jej dłoni, podobnie, jak miała okazję to robić jeszcze za czasów odsiadki. Tym sposobem przykuwała jej uwagę, bez bezpośredniego naruszania przestrzeni osobistej, a jednak, wyjątkowo subtelnie zaznaczając swoją obecność.
Nawet, jeśli Joan miałaby w końcu wyjechać, nie potrafiłaby zaprzepaścić szansy na przeżycie czegoś, co już najprawdopodobniej nie przydarzy się w jej życiu.
Joan D. Terrell
Osobiście, Warren nie wierzyła w swoje rzeczywiste szanse na odnalezienie tej rzekomej stabilizacji, o której trąbiła większość ludzi. Naodwalała w tym życiu tak wiele szajsu, że wcale nie liczyła na szczęśliwe zakończenie. Celowała bardziej w tragiczną, albo głupią śmierć i ostateczne wymazanie z pamięci innych, najbliższych osób. Pragnęła jednak, aby Joan zaznała spokoju i spełniła swoje marzenia, bo zwyczajnie na to zasługiwała. Zrobiła dla innych ludzi tak wiele, że teraz to ktoś powinien zrobić wiele dla niej. Nigdy nie sprawiła nikomu krzywdy, a przynajmniej z tego, co wiedziała Pria, do niczego takiego nie doszło. Tym bardziej była zła na świat, że podkładał dziewczynie tylko więcej kłód, zamiast prostych dróg, prowadzących ku lepszemu życiu.
Odważnie.
Wręcz zadziornie, a przynajmniej tak odebrała te bezpośrednie słowa Pria, tłumiąca na ustach lekki uśmiech. Chciała zwyczajnie przytulić do siebie Joan i powiedzieć jej, że i tak nie chciałaby być przez nikogo innego dotykana, ale zamiast tego pozwoliła na przedłużenie przełomowego momentu, zawierającego poważne zwierzenia. W końcu, po tylu latach doczekała się czegoś, o czym niegdyś mogła jedynie marzyć, przygaszona przez rzeczywistość naznaczoną zupełnie innymi barwami.
Pokręciła z wolna głową, wciąż czując przyjemne ciepło, rozlewające się po skórze. Wcale nie prosiła o zbyt wiele.
- Wtedy, gdy siedziałyśmy razem w więzieniu… chciałam to od ciebie usłyszeć - przyznała w końcu, odrywając wzrok od horyzontu za linią wody. Wiele w sobie tłumiła w czasie odsiadki i jednocześnie, miała nadzieję, że Joan to czuła. Że pomimo koleżeńskiego podejścia (jedynie czasami wykraczającego poza przyjacielskie ramy), czuła jej ukryte chęci, związane ze zgłębieniem tej więzi w zupełnie innym wymiarze. Bez obaw i wymuszeń.
- Wtedy wydawało mi się to nieco samolubne, ale teraz, chyba wcale bym tak nie zabrzmiała mówiąc, że „Chciałabym być dla ciebie kimś więcej, niż koleżanką z celi.”
Z tym, że żadnego więzienia w ich tle już nie było. Mogły ruszyć w przeciwne strony, zerwać ze sobą kontakt, podobnie jak po opuszczeniu zimnych murów, otoczonych drutem kolczastym. Tyle, że teraz, z jakiegoś powodu, byłoby to znacznie trudniejsze.
- Co? - dopytała, mimo wszystko nie zmniejszając odległości, dzielącej ich ciała. Zamiast tego pragnęła zagłębić się w brązowych oczach, obserwujących ją z należytą uwagą. W spojrzeniu, w którymi nigdy nie widziała wielkiej furii, chęci mordu, albo zrobienia komuś krzywdy. Terrell była lepszą osobą od niej i miała szczęście, że ta myślała o niej tak czule, łącznie z przyjemnymi gestami, których wiele doświadczyła z jej strony.
Zamiast gwałtownego rzucenia się na Joan, powoli dotknęła jej dłoni, podobnie, jak miała okazję to robić jeszcze za czasów odsiadki. Tym sposobem przykuwała jej uwagę, bez bezpośredniego naruszania przestrzeni osobistej, a jednak, wyjątkowo subtelnie zaznaczając swoją obecność.
Nawet, jeśli Joan miałaby w końcu wyjechać, nie potrafiłaby zaprzepaścić szansy na przeżycie czegoś, co już najprawdopodobniej nie przydarzy się w jej życiu.
Joan D. Terrell