happy birthday my lovely wife
: 30 lis 2021, 21:17
[Chapter 10]
Hello Spain!
Progres. Tak można było określić ich spotkanie ostatnie, gdy Mick lekko wstawiony zajrzał do Turner aby się wyżalić ale też wyjaśnić, no bo tak to można zrozumieć. Ostatecznie chciał zawalczyć i o żonę i o rodzinę jaką tworzyli a jakiej brakowało mu przez te miesiące tak bardzo, że aż wrażliwy był i momentami serio myślał nad wylaniem łez. Przecież facet też może okazać emocje, prawda? Te pomiędzy nimi były w umiarkowanym stanie, chyba. Wieczór i miłe śniadanie, w końcu we trójkę napawały jakimś chociaż najmniejszym entuzjazmem, bo to jak na nich ogromny ruch w ostatnim czasie. Uśmiech na twarzy, radość Tessie gdy zobaczyła tatuśka z gazetą i kawką w ręce gdzieś w kuchni, ale też i łagodność Turner. Nie było to może dla niej łatwe ale chyba też zawiesiła broń i mogli swobodnie rozmawiać bez udawania przed małą, że coś tam się działo czy też nie. Nawet jeśli Winston miał większe plany co do tamtego wieczoru, to jednak cieszył się z małych rzeczy, bo to zawsze jakiś krok, przede wszystkim w przód a nie wstecz. Przy śniadaniu przypomniało mu się o telefonie, który mu się rozładował, a do którego ładowarkę miła żona mu udostępniła. Telefon naładował się, przez co Winston mógł do niego zajrzeć, a przede wszystkim się uświadomić jaki to dzień zbliżał się wielkimi krokami, a jaki mógłby w idiotyczny sposób przegapić. Urodziny Turner. Co rok je obchodzili, z mniejsza czy większą pompą, ale jednak zawsze. Ten czas miałby być inny? Raczej nie, toteż w jego głowie zrodził się kolejny plan, utkany nadzieją ale też takim ostatecznym ich sprawdzianem, bo jeśli nie teraz to może już nigdy? Może tracił żonę, a o tym nie wiedział? Taki wypad w ten szczególny dzień, był potrzebny tej dwójce, sam na sam - bez troski o to co zrobić z małą Tessie. Już wtedy powoli załatwiał coś na tego 1 grudnia, aby potem nie było, że zapomniał albo nie miał wcale zamiaru niczego jej podarować, albo po prostu jej gdzieś zabrać. Nie miał wcale przeczucia, czy Leonie się zgodzi na cokolwiek, ale zamawiając bilety, zrobił ryzyk fizyk - jako dosyć dobrze zarabiający pan deweloper, taka strata hajsu, nie zrobiłaby na nim żadnego wrażenia szczerze. Postanowił wybrać to co dobrze znane, dobrze się kojarzy - a więc coś na powrót miłych wspomnień i ich wspólnych chwil, a mianowicie po prostu Hiszpania. Przypomniało mu się jak świetnie bawili się na Wyspach Kanaryjskich, czy też przechadzając się po samym Madrycie, do tego ten sam hotel i słynna restauracja na dachu, to tam Michael klęknął i rozłożył dosłownie przed nią, cały swój świat. Jak miało być teraz? Któż to miał wiedzieć, on wodzony tym co znane, lubiane i zapadło w pamięci chyba im obojgu, zaryzykował w ten sposób jak wytrawny gracz, nie zważając na to czy po pierwsze, sama zainteresowana się zgodzi. Dał jej na prawdę malutko czasu, gdy dzwonił do niej, będąc w drodze do domu jej matki, z którą to też swoje wcześniej ustalił, informując ją co i jak planuje i że ma się zając Tessie, czy się jej to podoba czy nie. Stanowczy był w swoich poczynaniach i chyba też mocno zdesperowany, tym aby to wypaliło i zdążyli przede wszystkim. Bo oczywiście gadał z Turner, że chciałby aby w ten dzień się spotkali i przede wszystkim to jakoś uczcili, ale chyba ona sama nie była świadoma, że Mick może coś takiego odwalić i postawić ją w sumie w sytuacji bez wyjścia, jedyną prawidłową odpowiedzią była po prostu zgoda na ten szalony ale istotny wyjazd. Nie trzeba chyba też dodawać, że z rana w dodatku dostała bukiet czerwonych róż tak w kwestii przypomnienia, co i jak. Jadąc do niej, pewnie ją poinformował że lepiej aby się wyposażyła w jakieś rzeczy i co najważniejsze paszport, niby ściemniał że to może Sydney, ale gdy znaleźli się na lotnisko a on ją prowadził cały czas rozbawiony tym wszystkim, mogła się sama nieźle zaskoczyć. Prowadził ją do bramki, gdzie odlatywał właśnie lot do serca Hiszpanii - do stolicy.
- Wszystkiego najlepszego. - szepnął do niej gdy stali w kolejce do odprawy i ogólnie przechodzili przez resztę tych bzdur, których nikt nie lubił, a tylko na to wyzywał i narzekał. Cwany lis Winston, czuł się dumny i szczęśliwy, swoim pomysłem który właśnie realizował, bez o dziwo sprzeciwu z jej strony, ale to chyba dobrze. To miał być ich czas i przede wszystkim jej dni, niech ma - niech wie że ktoś ją ubóstwia ponad wszystko. Trochę im zeszła ta podróż, ale wylądowali akurat w punkt, kiedy jeszcze w Europie trwał ten 1 grudnia i ona wciąż miała urodziny. Trochę odpoczęli, ogarnęli się w hotelu, tym samym co wtedy, bo po co kusić los, że coś nie zagra. Michael po części jej skrócił co mogą zwiedzić, gdzie pójść, ale wiadomo było że punktem kulminacyjnym ma być to miejsce, w którym to te kilka lat wstecz Michael Winston oświadczył się Leonie Turner, namaszczając ją wręcz na kobietę swojego życia. Wspomnienia, jakiś taki ład i porządek, liczył że pomogą w tym aby się dogadali chociaż w małym stopniu, albo chociaż przypomnieli to co zatracili, czyli tą iskrę, miłość, złączone dusze w jedno. Ale do setna, aktualnie znajdowali się jeszcze w hotelu, ubierając w wyjściowe stroje, kończył Mick dopinanie koszuli, mankietów i całego garnituru, który zabrał ze sobą, a jakby inaczej. Mieli dosyć spory apartament, ale miał akurat takie miejsce, że odbijało mu się w lustrze, mniej więcej co porabia małżonka i jak też się szykuje na ten ważny wieczór. Teraz albo nigdy.. To sobie powtarzał w głowie jak mantrę.
leonie turner