-
No cóż. Jakby co, zawsze możesz do nas dołączyć - odpowiedział mimochodem, z lekkim wzruszeniem ramion. Niby wciąż w tym samym, lekko żartobliwym tonie i niby nie spodziewając się, by Diane rzeczywiście miała regularnie do niego dołączać... a jednak złapał się na tym, że w duchu trochę na to liczy. Na tę chwilę czyjegoś towarzystwa z samego rana i miłą rozmowę, z nią właśnie. Skarcił w myślach sam siebie. Lgnął do ludzi i nie przepadał za samotnością, to prawda, ale Diane nie miała wypełniać jakiejś jego niezapełnionej w środku pustki. Nieważne, że może potrafiłaby zrozumieć go lepiej, niż poznani dotąd ludzie w Lorne Bay. Może mogłaby, może wcale nie - nieważne, nie taka była jej rola. On miał ją tylko ochraniać i jej pomóc odnaleźć się w nowym życiu i świecie. Przy tym nie musieli być sobie obcy, mogli się trochę poznać, jak najbardziej, inaczej by chyba nawet nie potrafił, ale jednak musiał sobie przypomnieć o zachowaniu pewnej granicy. Teraz i na przyszłość. W końcu ten spacer to tylko początek...
Zatrzymał się na krótki moment, przejmując od niej prezent. Szczerze zaskoczony, bo nie spodziewał się nic takiego. Ani dla siebie, ani nawet dla psów. Uśmiech, który jej posłał, był więc zupełnie szczery. -
Fritz będzie zachwycony - przyznał, zerkając na moment do środka paczuszki. Delta wolała piłki czy frisbee, za którymi mogła biegać czy skakać, ale Fritz rzeczywiście lubił właśnie takie zabawki. Takie, z którymi mógłby wcisnąć się w jakiś kąt i je pogryźć lub posiłować się nimi z Rufusem w domowym zaciszu. -
Dzięki, w imieniu Fritza - dodał więc jeszcze, a następnym razem gdy Delta przybiegła do nich, rzucając im po drodze przyniesioną piłkę, Roo podniósł ją i podsunął Diane. Piłka była już nieco obśliniona i okryta cienką warstwą piasku, więc nie był pewien, czy kobieta będzie chciała ją przejąć. -
Jeśli chcesz się wkupić w łaski Delty, rzuć jej coś jak najdalej - wtrącił też zupełnie szczerze. Taka zabawa naprawdę była najszybszą do złapania zaufania suczki i jej sympatii. Mason nie musiała jednak tego robić, oba psy wyraźnie już ją polubiły.
Przytaknął lekko, zachęcająco, by dobrze się nad tym zastanowiła. Jej odpowiedź trochę go zasmuciła. Szczerze wierzył, że każdy potrzebuje jakichś przyzwyczajeń i rytuałów, w których człowiek mógłby odnajdywać samego siebie w całym tym życiowym chaosie. Coś, co byłoby jego stałą, bez względu na to, co by się nie działo. Coś do czego mógłby wracać i tym
odetchnąć, gdy cała reszta robi się zbyt przytłaczająca. Jemu kilka takich przyzwyczajeń pomogło (między innymi) wyjść z nałogu, a potem odnaleźć się na nowo w Lorne Bay. I sądził, że coś takiego przydałoby się również Diane. Niekoniecznie od razu wstawanie wcześnie rano i spacery po plaży, ale jednak... coś. -
A w Sydney? Nie miałaś nic takiego? - dopytał, umyślnie wymieniając fałszywe miejsce jej pochodzenia. Nawet jeśli nikt nie słuchał, lepiej żeby w publicznych miejscach przyzwyczaili się w żaden sposób nie zdradzać jej tożsamości. Ważne, że oboje wiedzieli, że tak naprawdę chodziło mu o Canberrę, w której spędziła dotychczasowe życie. -
To mogło być cokolwiek, nawet wypalenie z samego rana papierosa, czy właśnie ta kawa - ciągnął, chcąc nieco nakierować jej myśli na odpowiednie tory. -
Coś dzięki czemu dzień robił się nieco lepszy. Chociaż wolałbym, żeby to było coś zdrowszego niż ten pobudkowy papieros - zażartował lekko, by jakoś załagodzić fakt, że poniekąd kazał jej wracać myślami do tego poprzedniego jej życia, od którego przecież miała tu uciec. Wiedział po prostu, że nie dało się odciąć starego życia od nowego jedną, ostrą kreską - sam wybór przez nią zawodu mówił to zresztą bardzo głośno i wyraźnie. Wierzył jednak, że jakieś przyzwyczajenia z tego "przed" mogły załagodzić, ułatwić to przejście do tego "po". Że nawet z zupełnie nowym życiorysem na karku, mogłaby się tu odnaleźć na nowo...
Diane Mason