: 21 gru 2021, 21:21
Nie umiał zapanować nad prychnięciem, które było jego odpowiedzią na pytanie Marienne. Dla Jonathana nie istniał scenariusz, w którym Soriente mógłby obdarować Lise takowymi uczuciami. Co innego biedna Lisbeth, ona zapewne dała się nabrać na jego tanie gierki, bo takie dziewczęta są podatne, łase i nie wiedząc kiedy popadają w swego rodzaju fascynację i uzależnienie, nie umiejąc zrezygnować z narkotyku, które je zabija.
- Przed, ale świadczy to tylko o tym jak słaba psychicznie jest. Ten żabojad to tylko wykorzystał - burknął, oczywiście nie przyjmując żadnych innych argumentów. Tym bardziej, po kolejnych słowach Marysi. - Aż pięć lat, Marienne, a nie tylko pięć lat... - Poprawił ją, bo dla niego to była znaczna różnica. I chciałby, aby była tylko wynikiem wiedzy ogólnej jaką posiadał, a nie doświadczenia, ale jednak... Dwa? Trzy lata temu Jona sam pozwolił sobie uwieść zbyt młodą i zbyt naiwną kobietę. I chociaż od początku zasady ich gry były jasne, to i tak zakradły się tam uczucia, których być nie powinno, a on sam... On sam wykorzystał ją nie tylko po to, aby się zabawić, odreagować, zapomnieć o stresie, ale potrzebował kogoś, kto mu pomoże, a kogo potem będzie mógł zapomnieć i nigdy więcej nie spotkać na swojej drodze. I chociaż tłumaczył swoją postawę obawą o Lisbeth to gdzieś podświadomie ta historia z jego życia, także przez niego przemawiała, ale akurat nią nie miał zamiaru dzielić się z Marysią.
- Eh... - Westchnął, bo z jednej strony byłoby mu łatwiej mieć sojuszników w postaci bliski Lisy po swojej stronie, a z drugiej nie umiał jej tego zrobić. - Nie przemawia to do mnie, a zresztą... Ta pieprzona tajemnica to ostatnie na czym jeszcze mogę odbudować to co spieprzyłem - dodał zmęczonym głosem.
Miał już dość tego tematu i potrzebował chwili zapomnienia. Z chęcią przedłużyłby ją w nieskończoność, albo chociaż nadał jej bardziej intensywnego charakteru, ale nadal dmuchał i chuchał na Chambers, wiedząc, że ona sama kompletnie nie dba o swoje zdrowie. Dlatego on nadrabiał za dwoje.
- Na pomelo - poprawił przejęzyczenie Mari, bo na pewno nie wspomniała nic o batonie. Przy tym ponownie podrażnił zarostem jej szyję, którą następnie pocałował kilkukrotnie. - Przepraszam ciebie za nią... Także nie podobało mi się to w jaki sposób niekiedy się odzywała - burknął obejmując mocniej Marysię, gdy ta wtuliła się w niego. - Ona ma... Specyficzny charakter - dodał jeszcze usprawiedliwiając swoją chrześnicę. Niestety na nic się to zdało, bo Mari postanowiła wykorzystać sytuację i może by się jej udało, gdyby poprosiła o masaż, ale niestety była słabym negocjatorem. - Jesteś super, ale jesteś też uparciuchem, wiesz o tym? - Nawet się zaśmiał, co było miłą odmianą. Naprawdę rudowłosa czyniła cuda wobec jego gburowatości. - Mogę ci co najwyżej wysłać kilka zdjęć ze spaceru z nim, albo nagrać krótki filmik - zaproponował i na oburzenie Chambers długo czekać nie musiał, a gdy się podniosła, objął jej nadęte policzki dłońmi i ucałował w zmarszczony nosek. - Nakarmić ciebie mogę, wspominałem o pomelo. Mogę je dla ciebie przygotować - oznajmił zadowolony, że uda mu się wykonać to jej polecenie. Oczywiście nie spodziewał się tego, że zaraz Mari wepchnie mu do rąk talerzyk i usiądzie się wygodniej wyczekująco spoglądając na widelec. - Nie jestem głodny - poinformował ją uprzejmie, aby chwilę później spiąć się jak dziecko. Dziwne... Tyle z nią przechodził, a nadal nastepowały momenty, gdy gubił się jak mały chłopiec. - Przecież to... Nie będzie ci wygodniej samej? Nie mam jak pokroić przecież i... - To nie tak, że szukał wymówki po złości. Po prostu pewne sytuacje wywoływały w nim to dziwne skrępowanie i właśnie Marienne znalazła kolejną z nich. - Upartość i bycie wymagającą zamazują twoją plakietkę bycia super - rzucił pod nosem, ale nabrał odpowiednią porcję na widelec i uniósł go w stronę Chambers z tęgą miną.
Mari Chambers
- Przed, ale świadczy to tylko o tym jak słaba psychicznie jest. Ten żabojad to tylko wykorzystał - burknął, oczywiście nie przyjmując żadnych innych argumentów. Tym bardziej, po kolejnych słowach Marysi. - Aż pięć lat, Marienne, a nie tylko pięć lat... - Poprawił ją, bo dla niego to była znaczna różnica. I chciałby, aby była tylko wynikiem wiedzy ogólnej jaką posiadał, a nie doświadczenia, ale jednak... Dwa? Trzy lata temu Jona sam pozwolił sobie uwieść zbyt młodą i zbyt naiwną kobietę. I chociaż od początku zasady ich gry były jasne, to i tak zakradły się tam uczucia, których być nie powinno, a on sam... On sam wykorzystał ją nie tylko po to, aby się zabawić, odreagować, zapomnieć o stresie, ale potrzebował kogoś, kto mu pomoże, a kogo potem będzie mógł zapomnieć i nigdy więcej nie spotkać na swojej drodze. I chociaż tłumaczył swoją postawę obawą o Lisbeth to gdzieś podświadomie ta historia z jego życia, także przez niego przemawiała, ale akurat nią nie miał zamiaru dzielić się z Marysią.
- Eh... - Westchnął, bo z jednej strony byłoby mu łatwiej mieć sojuszników w postaci bliski Lisy po swojej stronie, a z drugiej nie umiał jej tego zrobić. - Nie przemawia to do mnie, a zresztą... Ta pieprzona tajemnica to ostatnie na czym jeszcze mogę odbudować to co spieprzyłem - dodał zmęczonym głosem.
Miał już dość tego tematu i potrzebował chwili zapomnienia. Z chęcią przedłużyłby ją w nieskończoność, albo chociaż nadał jej bardziej intensywnego charakteru, ale nadal dmuchał i chuchał na Chambers, wiedząc, że ona sama kompletnie nie dba o swoje zdrowie. Dlatego on nadrabiał za dwoje.
- Na pomelo - poprawił przejęzyczenie Mari, bo na pewno nie wspomniała nic o batonie. Przy tym ponownie podrażnił zarostem jej szyję, którą następnie pocałował kilkukrotnie. - Przepraszam ciebie za nią... Także nie podobało mi się to w jaki sposób niekiedy się odzywała - burknął obejmując mocniej Marysię, gdy ta wtuliła się w niego. - Ona ma... Specyficzny charakter - dodał jeszcze usprawiedliwiając swoją chrześnicę. Niestety na nic się to zdało, bo Mari postanowiła wykorzystać sytuację i może by się jej udało, gdyby poprosiła o masaż, ale niestety była słabym negocjatorem. - Jesteś super, ale jesteś też uparciuchem, wiesz o tym? - Nawet się zaśmiał, co było miłą odmianą. Naprawdę rudowłosa czyniła cuda wobec jego gburowatości. - Mogę ci co najwyżej wysłać kilka zdjęć ze spaceru z nim, albo nagrać krótki filmik - zaproponował i na oburzenie Chambers długo czekać nie musiał, a gdy się podniosła, objął jej nadęte policzki dłońmi i ucałował w zmarszczony nosek. - Nakarmić ciebie mogę, wspominałem o pomelo. Mogę je dla ciebie przygotować - oznajmił zadowolony, że uda mu się wykonać to jej polecenie. Oczywiście nie spodziewał się tego, że zaraz Mari wepchnie mu do rąk talerzyk i usiądzie się wygodniej wyczekująco spoglądając na widelec. - Nie jestem głodny - poinformował ją uprzejmie, aby chwilę później spiąć się jak dziecko. Dziwne... Tyle z nią przechodził, a nadal nastepowały momenty, gdy gubił się jak mały chłopiec. - Przecież to... Nie będzie ci wygodniej samej? Nie mam jak pokroić przecież i... - To nie tak, że szukał wymówki po złości. Po prostu pewne sytuacje wywoływały w nim to dziwne skrępowanie i właśnie Marienne znalazła kolejną z nich. - Upartość i bycie wymagającą zamazują twoją plakietkę bycia super - rzucił pod nosem, ale nabrał odpowiednią porcję na widelec i uniósł go w stronę Chambers z tęgą miną.
Mari Chambers