Uniósł brwi w geście uprzejmego zainteresowania, a jego uśmiech sugerował, że jest miło zaskoczony, że Arthur o nim pomyślał, dlatego postanowił zadzwonić: ot tak, bo miał ochotę go zobaczyć. To było naprawdę miłe, tym bardziej, że Valentine też coraz częściej myślał o księgarzu, o jego jasnych oczach zawsze pełnych wyrazu, w których dało się odczytać wszystkie buzujące w nim emocje - a było ich trochę, bo mężczyzna był ewidentnie bardzo wrażliwy (cecha zwykle tępiona u mężczyzn, ale Sandoval ją lubił; a u Arthura go wręcz zachwycała). Nieraz łapał się na tym, że mimowolnie przed jego oczami pojawia się ten uroczy, uśmiechnięty (coraz bardziej uśmiechnięty w jego towarzystwie) człowiek, do którego Valentine coraz częściej miał ochotę się przytulać, zapadać w jego ramionach i tak trwać, najlepiej zwinięty w kłębek na kanapie u jego boku, jak jakiś psiak. Nie zrobił do tej pory czegoś takiego, ale to marzenie pojawiało się w jego myślach i nie dawało mu spokoju, a Val musiał się ostro hamować przed tym, żeby tego rzeczywiście nie zrobić - nie miał odwagi, bo sądził, że ten błysk w tych wesołych i inteligentnych oczach świadczy jedynie o przyjaźni, o niczym więcej. Sądził, że sobie wmawia, dlatego nie robił żadnych kroków w jego stronę. Nie mógł się jednak uwolnić od wspomnień ich rozmów na wszelkie tematy - z tym człowiekiem można było porozmawiać dosłownie o wszystkim, zawsze żywo wciągał się w rozmowy i nieraz już było tak, że włączyli sobie film, żeby go wspólnie obejrzeć, ale rezultat był taki, że połowę przegadywali, bo wypłynął nagle jakiś ciekawy temat, który po prostu
nie mógł czekać. Sandoval nigdy się nie nudził w jego towarzystwie i nawet kiedy nie robili nic konkretnego, czuł się z nim dobrze. Cenił sobie tez to, że mogli razem pomilczeć i nie było w tym nic krępującego, przynajmniej dla Valentine'a - a to mu się rzadko zdarzało, bo miał przeświadczenie, że w towarzystwie innych ludzi
należy rozmawiać. Wspaniałe w nim było również to, jak bardzo się ekscytował różnymi rzeczami. Przyszła nowa książka, na która Arthur czekał? Przybiegał do Valentine'a w podskokach (dosłownie) i opowiadał o tym, gdzie ją rozstawi i jak zaprezentuje, opowiadał jej treść (bez spoilerów, oczywiście... chociaż jakieś drobne mu się czasem zdarzały, ale to również było urocze, bo Fell tak pięknie się peszył, gdy się zorientował, że się zagalopował). Wpadł na nowy pomysł do swojej powieści? Opowiadał o tym z ogniem w oczach. Pomyślał, że fajnie by było już, teraz, natychmiast wyjść na spacer, bo
musi pokazać Valentine'owi jakieś miejsce w okolicy? Podskakiwał i radośnie machał rękami. To wszystko było według Sandovala niesamowicie piękne i pociągające. Powoli zaczynał podejrzewać, że się w nim zakochuje, ale jednocześnie bronił się przed tym sądząc, że to uczucie nie może być odwzajemnione - nie teraz, kiedy niedawno pisarz stracił narzeczonego.
Zaskoczyło go jednak to, że w pewnym momencie Fell podszedł do niego i chwycił za kołnierz, patrząc mu w oczy z jakimś dziwnym płomieniem w swoich. Valentine'owi zrobiło się cieplej, a po jego plecach przeszedł przyjemny dreszcz, ale jednocześnie ramiona spięły się nieznacznie z jakiegoś nieokreślonego niepokoju: ta sytuacja nie była zwykła, nie należała do standardów w ich relacji i mogła - chociaż przecież nie musiała - świadczyć o chęci przeniesienia znajomości na wyższy poziom. Gdyby Val myślał słowami, a nie obrazami i emocjami, zapachami, kolorami, to w jego głowie pojawiłoby się pytanie, czy pisarz chce go pocałować i natychmiastowe zaprzeczenie: że to raczej nie to. I w pewnym sensie to pytanie i zaprzeczenie się pojawiły, ale nie były zwerbalizowane, tylko pozostające w sferze obrazów i emocji: Sandoval oczami wyobraźni zobaczył, jak twarz Arthura zmniejsza dystans i ich usta się łączą; podczas, gdy pisarz w rzeczywistości jeszcze nic takiego nie zrobił.
Chwilę (całą wieczność) później jednak to, co Val sobie wyobrażał, stało się rzeczywistością. W momencie, gdy tylko poczuł jego usta na swoich, po jego ciele przebiegł silny dreszcz, spływający w dół i częściowo kumulujący się w okolicach splotu słonecznego Zamknął oczy, zakręciło mu się w głowie i przez chwilę nie wiedział, co zrobić i co się w ogóle dzieje, gdzie jest; w końcu jednak nieśmiało oddał pocałunek, rozchylając delikatnie jego wargi językiem. Gdy poczuł jego smak, nogi niemal się pod nim ugięły, ale na szczęście wcześniej - nie wiedział, kiedy - wsunął palce w jego włosy i objął jego kark, przyciągając go nieco bardziej do siebie.
Arthur C. Fell