Zastanawiała się, czy to wszystko nie było jakąś szaloną anomalią. Wiele słyszało się o różnych oparach wprowadzających ludzi w grupowe zwidy. Świeczki jednak to było za dużo, nie mówiąc już o jakimś cieniu, za którym pognała Jo. Czy halucynacje mogły być aż tak rozbudowane? Chyba, że obie cierpiały na zaburzenie psychiczne, ale to było mniej prawdopodobnego od tego, że się czegoś nawdychały. Mimo wszystko, wizyta w tym miejscu od samego początku wydawała się nietypowa. Przynajmniej od momentu, gdy King zauważyła świeczki, a potem pognała za ‘chyba’ facetem. Calie pobiegła za nią i przecież była pewna, że dotrzymuje jej kroku. Widziała jej jasną czuprynę i poruszające się krzaki. Nie było mowy, żeby gdzieś się zgubiła, a jednak do tego doszło. W pewnym momencie Goldsworthy goniła wiatr albo ducha, który w podobny sposób przedzierał się przez krzaki. Cokolwiek to było nieźle namieszało i tylko ktoś bardzo sceptyczny nie uwierzyłby, że z tym miejscem było coś nie tak.
-
Jo! Tutaj jestem! – zawołała, gdy do jej uszu dotarło wołanie King. –
Tutaj! – powtórzyła z nadzieją, że głos skieruje dziewczynę, która najwyraźniej miała się dobrze, a przynajmniej nie została zamordowana przez nieznajomego lub zjedzona przez jakiegoś zwierza (nawet wesołego kuoka).
Nie od razu skupiła się na słowach dziewczyny. Najpierw zlustrowała ją wzrokiem oceniając stan zdrowia. Nie wybaczyłaby sobie, gdyby coś stało się King. W końcu to ona ją tutaj zaciągnęła i na dodatek zabawiała się w ‘dary bustwom’, które najwyraźniej miały je obie głęboko w swym duchowym poważaniu.
A może właśnie coś chciało im to wszystko pokazać?
-
Tak, w porządku. Potknęłam się o.. – Była gotowa wskazać na sztywno i nisko rozciągnięty drut, o który się zaczepiła, ale nagle straciła go z oczu. Popatrzyła na boki, jeszcze raz na miejsce, gdzie niedawno go widziała i znów na prawo oraz lewo. –
Gdzie to jest? – zapytała bardziej samą siebie i zamiast pozwolić Jo pomóc jej wstać, to na kolanach przeszła bliżej punktu, w którym przecież niedawno był drut. –
Tu była żyłka wędkarska. Albo drut. Rozciągnięta mocno, jakby ktoś na coś polował. – A raczej na kogoś. –
Nie kłamię – zapewniła unosząc wzrok na Jo z nadzieją, że ta teraz nie brała jej za wariatkę. Może jednak Calie miała zaburzenia psychiczne a King po prostu się one udzieliły? –
Przecież sama się nie zraniłam – stwierdziła wstając na równe nogi i palcem wskazała na niewielką ranę nad butem. –
Nie zwariowałam – dodała już mniej pewnie, bo może jednak.. może potknęła się o kamień?
Potrząsnęła głową. Nie ważne.
-
Mówiłaś coś o zeszycie. –
Subtelna zmiana tematu. –
Gdzie go znalazłaś? – zapytała biorąc w dłonie znalezisko zniszczone przez lata leżenia na świeżym powietrzu. Już po okładce dało się zauważyć, że środek wyglądał znacznie gorzej i był
praktycznie nie do odczytania. –
To może być coś. – Calie zawsze miała dobre nastawienie, co skwitowała delikatnym uśmiechem. –
Przejrzymy go na spokojnie w domu, ale zanim wrócimy to chcę zobaczyć, gdzie go znalazłaś. – Miała nadzieję, że Jo mniej więcej pamiętała miejsce, chociaż wszystko tutaj wydawało się być prawie takie samo. –
Chwila – poprosiła i wyjęła z plecaka klucze do domu. Starała się zapomnieć o nieistniejącej żyłce, ale i tak postanowiła podejść do pobliskiego drzewa i wydrapać na nim poziomą kreskę. Wystarczy, żeby potem znaleźć to miejsce. O ile znów zechce tutaj wracać.
-
Co to był za facet? – zapytała, gdy wreszcie ruszyły we wskazanym przez Jo kierunku. Przynajmniej zrobiły tych parę kroków. –
Przyjrzałaś się mu? Dla mnie tylko mignął. Właściwie ty też, aż nagle wyparowałaś i przez chwilę czułam się jakbym goniła du.. – Najpierw magicznie znikające druty, a potem znajoma zamieniająca się w ducha? Lepiej, żeby Goldsworthy zamilkła, bo zaraz Jo postanowi ją tutaj zostawić a sama zajmie pokój w chatce, w której mieszkał
przyjaciel/kompan/kochanek/ukochany Otis.
Jo King