Kiedyś byli przyjaciółmi i to był dobry czas. Beztroski. Ze szkołą, plażą i lazurem oceanu. Z imprezami i głupimi pomysłami. Z tęgimi rozkminami, planami na przyszłość, marzeniami i nutką niepewności. Z problemami, ale i bez nich jednocześnie, bo błahe są problemy nastolatków przecież, tak jak błahe są ich obowiązki zresztą i kompleksy, z których tak trudno było się wyleczyć.
To był dobry czas i DeAngelo po cichu za nim tęsknił. Dobrze wiedział, na co się pisał, pakując torby przed odlotem do Stanów i nigdy nie chciał niczego tak bardzo, jak spełnić marzenia, ale tak zupełnie po ludzku to wielu rzeczy mu brakowało. Zwłaszcza odkąd zamieszkał w Bostonie. W Berkeley jeszcze nie było tak źle - zatoka San Francisco proponowała nieco chłodniejszy i mniej utopijny klimat, niż ten panujący w okolicy Lorne Bay, ale była całkiem znośnym zamiennikiem i sprawiała, że dom wcale nie wydawał się być tak daleko. Sęk jednak w tym, że był daleko i nawet kalifornijskie słońce nie dało rady wypalić pustki, a przeprowadzka na wschód tylko zasypywała rany solą, boleśnie uświadamiając, że to nie piasku brakowało, a ludzi. Boston był wielki, szary i smutny, ale pusty i zabrał mu nawet akademik, do którego w końcu się przyzwyczaił, z którym się zżył i w którym twarze przynajmniej wydawały się znajome. I chociaż ogólnie rzecz biorąc czuł się spełniony, to jednak na tym swoim małym, prywatnym szczycie był wyjątkowo samotny.
Dlaczego zatem nie napisał? To... złożone. Z jednej strony - zwyczajnie z tego nie słynął, ale nie dlatego, że miał ją gdzieś albo jeszcze gorzej - że
zapomniał, tylko bo od zawsze zdecydowanie bardziej cenił sobie bezpośredni kontakt, ten twarzą w twarz. Z drugiej strony - nawet jeśli, to po tak długiej rozłące wypadałoby się jakoś zapowiedzieć, zwłaszcza jeśli nie zamierzał po prostu na chybił-trafił pojawić się
tam gdzie zawsze, o tej samej co zawsze, bo przecież chciał spędzić z nią trochę czasu i dla niej też przyjechał do domu. Problem polegał jednak na tym, że jeszcze bardziej od pisania nie lubił atencji i stawiania się w centrum zainteresowania, a właśnie w takich kategoriach myślał o pierwszej od dłuższego czasu wiadomości w stylu "
no siema, będę w lorne bay przez jakiś czas i chciałbym się spotkać". Zwłaszcza, jeśli sądząc po dacie wysłania ostatniej, czat już dawno się przeterminował.
I dlatego karma ukarała ten brak decyzyjności oraz przesadzone rozterki wepchnięciem pod pędzącego po muzycznym sklepie tira. DeAngelo grzebał w tych koszach, jakby gdzieś między płytami miał znaleźć skarb i prawdę mówiąc nawet nie zwrócił uwagi, że nagle z jedynego klienta, stał się wyłącznie jednym z dwóch i to w dodatku tym, którego trzeba było pilnować jakby bardziej. Gdyby zorientował się od razu, pewnie nie dałby się zaskoczyć - pewnie nie złapałaby go na wykroku i pewnie nawet nie sięgnęłaby po płytę, którą sobie upatrzył, ale przecież wtedy zabawa nie byłaby tak interesująca.
Głos Sunny szybko pokrzyżował mu plan na zagranie nonszalanckiego kolekcjonera winyli i zmusił do szybszego podniesienia wzroku, chociaż i bez tego dobrze wiedział, kto próbował mu buchnąć płytę. -
Hej Sunny! Ja też się cieszę, że Cię widzę! - po chwili zawahania odparł trochę złośliwie, a trochę wesoło, posyłając jej porozumiewawczy uśmiech. Minęło naprawdę dużo czasu - ten wniosek przyniosło przelotne spojrzenie, którym przeczesał jej twarz i chyba jednak powinien był się zapowiedzieć, choćby po to, żeby uniknąć właśnie takiego spotkania - spotkania nieoczekiwanego, a może nawet i niechcianego, jeśli ton głosu dziewczyny mówił wszystko o jej nastawieniu.
-
Przecież nie będę się godzinami gapić na jedną płytę, nie? Już dawno ją zaklepałem, a teraz szukam dalej - odparł z kronikarskiego obowiązku, bardzo grzecznie i uprzejmie, przyglądając się z najbliższej odległości, jak Sunny uzbrajała się na jego oczach w ten swój uparty charakter, gotowa za ten winyl zginąć. -
A Ty tak bardzo chciałaś wziąć ją do kasy, że nadal tu stoisz, hm? - odbił piłeczkę, unosząc zaczepnie brew i złapał za przeciwny brzeg kwadratowej koperty, żeby pod palcami poczuć, gdyby zacisnęła dłoń mocniej albo zdecydowała się w końcu szarpnąć. -
Zresztą, nie ma takiej siły, która by mnie przekonała, że jesteś teraz największą fanką tego... No, jak mu tam... Tego... - zaplątał się DeAngelo, starając się odnaleźć na okładce nazwę zespołu albo nazwisko wykonawcy, ale wyjątkowo pechowo Sunny upatrzyła sobie taką, na której nie było śladu po napisach, a jedyną wskazówką było koślawo wyrysowane logo, nie przypominające zupełnie niczego. Umoczył się nieco Frazier, co tu dużo mówić, ale nie istniała również i siła, która pozwoliłaby mu ustąpić. To byłoby urocze, ale niekoniecznie w jego stylu.
sunny harding