Strona 1 z 2

Drunk me loves creating awkward situations for sober me

: 29 paź 2021, 14:33
othello lounsbury
Mętna była już noc i umysł mętny, kiedy potykająca się i zataczająca niewidzialne kręgi sylwetka zjawiła się w barze. Wszystko toczyło się swym zwykłym, niekoniecznie zaskakującym rytmem: szkocka w domu, wódka pod sklepem, piwo w pubie. O drugiej nad ranem, jak w zegarku, nieważne jak pijany, Othello Lounsbury zjawiał się jednak w Moonlight. Posiadając już nieomal kartę stałego klienta, rodzinne zniżki i pewność, że ktoś z rodziny Fitzgeraldów wezwie mu potem taksówkę, nieprzygotowany był na jakiegokolwiek rodzaju odstępstwa od tejże rutyny. Dwie sprawy zdawały się więc zakłócić mu spokój tego przeciągającego się w czasie dnia, a pierwszą z nich była odkryta przed wejściem dziura na ciemnym swetrze. Plamy jakoś znosił, ba! Plamy wręcz kolekcjonował; to od alkoholu, to jedzenia, to od rzygającego kumpla. Dziury zaś oznaczały przymus pozbycia się ów swetra, może zakupienia nowego, a wydawanie pieniędzy na cokolwiek, niż gorzałę, było po prostu głupie. Najgorsze było to, że dziura ta niemożliwa pewnie była w naprawie — ciągnąc się po boku, przez połowę swej długości, wstrętnie śmiała się mu prosto w twarz. A więc dziura. I inny barman, którego dostrzegł od progu.
W pierwszym odruchu zamierzał wyjść, w drugim już pijackim krokiem wybierał odpowiedni stołek, witając się z innym dypsomanem, którego imienia nie pamiętał, a z którym upijał się w każde piątkowe popołudnia i czasem też wieczory. Trochę się bał, a to sprawiało, że gotów był roześmiać się na głos — bał się, bo nie znał tego nowego barmana, i vice versa, a więc mógł zostać stąd przepędzony. W imię tych zasad dla debili, że nietrzeźwych się nie obsługuje, a on to chyba trochę nietrzeźwy w istocie był. Wsparcia uzyskać chciał od swego kumpla bez imienia, ale ten zmroczony do reszty, odbywać począł swą drzemkę. A więc i dla niego była szansa. — Burbon, ale ten rye — spróbował złożyć zamówienie, gdzieś tam starając się zakryć tę swoją, kurwa, dziurę w swetrze. Z barmanami sprawa była ciężka, bo niektórzy zapominali w jakim miejscu się znajdują i umoralniać chcieli swych klientów, a ten tutaj trochę na takiego wyglądał. Jednakże Othello był przecież wykształconą osobą, radzącą sobie z niejedną sytuacją. Dlatego pomijając już tę rysę w swetrze (kiedy to się cholera popruło), uśmiechnął się delikatnie. — Nie widziałem cię tu wcześniej — powiedział więc, najmniej pijanie, na ile był w stanie, ale po chwili dotarło do niego, że brzmiało to trochę jak te kiepskie podrywy, które zawsze w barach padają. A on, cholera, chciał tylko wskazać, że ten bar należy do niego, że jest tu stałym bywalcem i że to on, ten pieprzony barman, jest tu kimś obcym i niepotrzebnym.

Achilles Cosgrove

: 29 paź 2021, 21:19
achilles cosgrove
Promienie rozproszone w niewielkiej sypialni, przecinające w jednej czwartej obraz płócienny opanowany bitwą morską, skrawek komody i kabel od ładowarki, początkiem były każdego dnia. Po nich szereg myśli; malowidło zdjąć ze ściany bo szpeci, wisi krzywo i już nabawia się od tego choroby morskiej, komodę przesunąć kilka cali do okna, żeby już nie uderzać w nią głową w środku nocy, ładowarki nie zostawiać na podłodze, znowu się zaplącze, prawie przewróci, kabel rozerwie i będzie trzeba biec po nowy. I tak w kółko, od niemalże miesiąca. Potem silny zamach do przodu, wstanie z łóżka, sprawy bieżące; szybki prysznic, poranna toaleta, próba przypomnienia sobie, czy to on budzi dzisiaj Philemona czy jednak Willow, wybranie odpowiedniej garderoby, zakluczenie drzwi od pokoju, pociągnięcie klamki czterokrotnie gwoli pewności, skręcenie nie w tę stronę co powinien (wszystko jest tu odwrotnie niż w poprzednim domu, jakby ktoś mu to zrobił na złość), no i kuchnia. W kuchni zazwyczaj już Willow, zaspana, z potarganymi włosami, bo najpierw pije, potem zajmuje się resztą, przelotny uśmiech, pytanie o kawę (czy ciepła czy zrobić), no i kto budzi w końcu Philemona. Czy opiekunka na pewno ma dzisiaj czas, czy pamięta, o jakiej godzinie stawić się w domu, bo głupio tak, gdyby któreś z nich miało odwołać plany, on na pewno nie może. Od tego momentu już tylko myśli krążące wokół pracy - odtworzenie w wyobraźni dzisiejszego grafiku, minuta do minuty, wyprzedzenie wszystkich przeciwności losu i odszukanie na nie remedium. Im mniej go zaskoczy, tym przecież lepiej. Oparzenie warg mętnym napojem w kolorze smoły, a potem ta sama formułka “nie, dzięki, zjem na miejscu, nie mam czasu, pewnie będą korki, drzewo znów wyląduje na jezdni albo jakieś dzikie zwierze zablokuje drogę”, prędki całus złożony na synowskim czole, pytanie kto dzisiaj robi zakupy, oszacowanie ile zajmie mu praca i o której zdoła wrócić, życzenie miłego dnia i tyle z perypetii podmiejskich. Po wyjściu z domu odrzucenie od siebie roli ojca i potem znowu już tylko praca praca praca. Nic poza nią, nic pomiędzy, inaczej oszaleje, musi być skuteczny, dzisiaj postara się jeszcze bardziej, niż wczoraj, te same brednie co zawsze. Cztery kawy później wyszła już z wieżowca ta “lepsza od wczorajszej wersja samego siebie”, zadufana i przyrzekająca, że następnym razem da z siebie jeszcze więcej, ale praca odchodzi w mig w zapomnienie i zaczyna się życie towarzyskie. Telefon do Leona, kolejne paskudne ciastko u tej uroczej blondynki, która dostrzegając go jeszcze przed lokalem prędko przegląda się w lusterku, niegroźny flirt, herbata podrabiająca kawę w parszywy sposób, rzucenie okiem na gazetę i wtedy kilka opcji, które jako jedyne każdego dnia przełamują rutynę. Jakby dopiero odzyskał przytomność, całkiem inna narracja. Teraz był już sobą. W porywie chwili wsiadł za kierownicę, dyktując do telefonu wiadomość “dzisiaj znów będę później, nie czekajcie na mnie, praca” i kierując się do Lorne Bay, nie zajechał pod jednopiętrowy, bordowy domek skryty pod czarnym dachem na Fluorite View, a do Tingaree. Tam wysiadł przed oficjalnym wejściem i pozostawiając za sobą silnikowy pojazd, podążył wprost pod drzwi przyjaciela, gdzie zastał go jakby w wersji z 2016. A więc krzyki. On znowu nic nie rozumie, patrzy gdzieś poza niego, Achilles wścieka się i tak dalej - wraca rutyna, ale sprzed pięciu lat. Tym razem rozbił ją za sprawą chytrego zagrania - zamknął go w łazience. Nie przejmując się groźbami zapewnił, że ten jeden raz rodzina jego poradzi sobie w barze sama, choć krzyki z łazienki doniosły, że dzisiaj nie ma kto. A więc on.
Po wysłaniu kolejnego smsa “nie wrócę na noc, nie denerwuj się, wynagrodzę wam to jakoś”, zaczęła się w barze jazda bez trzymanki. Pewny był, że wszystko jeszcze pamięta z czasów szkolnych i studiów - wtedy często bywał w tym miejscu, wraz z Leonem odgrywając barmanów. A teraz? Miotał się jak drozd w potrzasku, nie potrafiąc odnaleźć otwartego okna, którym przed momentem tu wleciał. Dwie butelki wylądowały na podłodze, rozbite przypominając tysiące diamencików, połowę innej wylał na swój sweter podwinięty do łokci, w głowie nie skrywały się już żadne receptury na drinki, a klienci albo agresywni, albo zanadto roześmiani. Po apogeum już spokojniej, ale wciąż mordęga, choć poddawać się nie zamierzał. Strudzony, skonany, wycieńczony i sflaczały jakby przejechany przez walec, o drugiej wciąż serwował drinki, w momencie pojawienia się niechlujnego mężczyzny akurat wciskając naczynia do zmywarki gastronomicznej, co przerwał, podchodząc bliżej w celu usłyszenia zamówienia. - Ryje? No to może wysta… Ach, że RYE? Jasne, już się robi - nie przejmując się swoją pomyłką, reakcją klienta ani generalnie niczym, zabrał się do przygotowania drinka, choć tylko w teorii, bo w praktyce stał przed biblioteką etykiet najróżniejszych trunków i nie potrafił odszukać w nich tego pożądanego. - Pan mnie weźmie za kretyna, ale pan mi wygląda na takiego, co to już pamięta, gdzie powinna stać ta konkretna butelka - stwierdzając, że szybciej będzie zapytać niż szukać na ślepo, zdecydował się odezwać do podchmielonego już klienta, który wyglądał jakby cały świat zmówił się przeciwko niemu. Zdziwił się natomiast z powodu wypowiedzianej przez nieznajomego uwagi, która… No była czym była, tego rozpracowywać mu się dokładniej nie chciało. - Czy teraz będzie ten moment, kiedy proponuje mi pan drinka? Ja skorzystać nie mogę, ale schlebia mi pan, schlebia. Rozumiem, że często pan tu przychodzi? - nie widział większego problemu w kontynuowaniu tej rozmowy, nie budzącej póki co jego niepokoju. Ignorując jego obecny (i chyba już za duży, ale nie mu oceniać) stan upojenia, dłonie krążące dość podejrzanie przy swetrze, jakby coś ukrywał, traktować go zamierzał jak każdego innego klienta, który dzisiaj zadowolony miał być raczej z luźnej rozmowy niż rzetelnej obsługi. Nadrabiał uśmiechem.

othello lounsbury

: 29 paź 2021, 23:45
othello lounsbury
Szturchnięciem w żebra pragnął przywołać do życia swego towarzysza niedoli, w alkoholowej śpiączce opierającego swą głowę na brudnej barowej ladzie. Kilka orzeszków zdążyło przykleić się mu do policzka, a Theo ni to z pogardą, ni z podziwem wpatrywał się w ich zawzięte zetknięcie się z tą przebrzydłą twarzą. Budzić chciał go dlatego, że potrzebował z kimś pogawędzić. Nie lubiąc także zmian, bo one zawsze coś złego w życie wnosiły, nie chciał ów rozmowy przeprowadzać z Tym Nowym, który zdawał się mu wielce podejrzanym typem. Niepasującym do tego miejsca, tychże pijaczyn i nocy zakrapianej alkoholem. Wyciągnięty w prawą stronę łokieć powrócił jednak do ciała z westchnięciem, bo ten jego przyjaciel-pijak śnił pewnie już o życiu, którego nigdy nie uzyska. A tylko wariat zezwoliłby sobie na to, by odmawiać innym tych przepięknych sennych marzeń. — A to niby ja jestem pijany — skwitował tylko, pogardliwie zerkając na Tego Nowego, który coś o ryjach zamierzał mu mówić. W czasie jego prób odnalezienia odpowiedniego trunku, Theo począł przeszukiwać swe kieszenie. W portfelu nędza, dziesięć dolców. W jednej z kieszeni jakieś paragony. W drugiej zwycięzca, trzydzieści dolarów. Pogięte, zabrudzone banknoty ułożył przed sobą na barze, a na ich widok westchnął nieprzytomnie. Nic to, nędznie bo nędznie, ale choćby na trochę nieba starczy. — Tam po lewej masz, druga od góry — mruknął bez przekonania, nietrzeźwym wzrokiem wpatrując się w półki z trunkami. Mógłby się obrazić za tę sugestię, jakoby znał dokładny rozkład wszelkich napojów, ale kogo zamierzałby tym uniesieniem oszukać? Ważniejsze było otrzymanie burbona, niż jakaś duma, bo i co komu po niej. — O tam — dorzucił jeszcze, nachylając się nad barem, by dokładnie mu wskazać. Ale błędem to było, bo przewrócił tym samym na wpół pełną szklankę jakiegoś taniego alkoholu, należącego do śpiącego przyjaciela. — Kurwa — podsumował tylko, chwiejnie opadając na miejsce. I chcąc się zaprezentować z jak najlepszej strony, począł rękawem swetra wycierać tężę powódź, którą wywołał. — Ten tam drugi zawsze ze mną pije. Albo ta jego siostra, ona też — poinformował go tylko, wściekły, że ten podjął się tego tematu dalej. Naprawdę wolałby z nim nie rozmawiać. — Czemu go nie ma? Nocami zawsze tylko on tu siedzi — zagaił jednak, nie potrafiąc sobie przypomnieć imienia tego smętnego Fitzgeralda, ale… Ten Nowy na pewno wiedział, o kogo mu chodzi. — Od czasu do czasu — dodał w formie odpowiedzi, bo ciężko było jakoś dokładniej sformułować coś konkretnego. Dopiero teraz jednak pozwolił sobie dokładniej przyjrzeć się Temu Nowemu, uznając, że mimo wszystko twarz ma nienajgorszą. A skoro pozwolił sobie skonstruować taki wniosek, musiał być już naprawdę mocno pijany.

Achilles Cosgrove

: 30 paź 2021, 00:32
achilles cosgrove
Sam zauważył przytwierdzone do twarzy pijaczyny łupiny, bo za każdym razem, gdy powierzchnię baru przecierał, zastanawiał się, czy nie powinien śmieci tych zdjąć z cudzej skóry. Ostatecznie postanawiając się nie narzucać, zostawiał w spokoju przedziwną kompozycję brązu i czerwieni, od jakiej cuchnęło gorzałą tak, że ciężko było mu ustać w pobliżu kilka minut bez przerwy.
Wzrok wbił w pogięty banknot, wyglądający tak źle jak jego właściciel i dopiero po dłuższej chwili powędrował ku niemu dłonią. Ku banknotowi, ma się rozumieć. - Pan wygląda jak wróżba przyszłości - pozwolił sobie zauważyć, niepytany, wierząc jednak w nadciągającą apokalipsę, którą uosabiał siedzący naprzeciw mężczyzna. Już skierował się w stronę butelek, gdy dotarł go huk upadającej szklanki, który przejął jego uwagę. - Co pan… Całe przedramię będzie się teraz panu lepić, mam coś panu dać do przebrania? - zapytał naiwnie, nie mając chyba na tęże propozycję pokrycia, ale tym pomartwić miał się dopiero, gdy oferta zostałaby przyjęta. Podał mu jeszcze kilka listków ręcznika papierowego, a następnie podążył wskazówkami nowego znajomego. One okazując się trafne, pomogły napotkać poszukiwaną butelkę wprawioną następnie w ruch, w celu skomponowania zamówienia. - Siostra, która? - zapytał nalewając alkoholu do szkła i głowę wciąż mając skierowanę do dołu, spojrzenie uniósł wprost na niego. Czy naprawdę któraś z Fitzgeraldów pozwalała sobie na picie w pracy? Czy tylko on tu zachował zdrowy rozsądek? - Leona? Uderzył się w głowę i umarł - pospieszył z odpowiedzią, nie dodając już, że to on go w ten głupi łeb uderzył. Od szerzenia fałszywych plotek o śmierci przyjaciela mógł się co prawda powstrzymać, ale… czy aby na pewno były one nieprawdziwe? Nie zdecydował jeszcze, czy nie zabije go za jego głupotę. Po wręczeniu zamówionego alkoholu oparł się przedramionami o drewnianą, lśniącą powierzchnię, jakby myślał, że rozmowa z mężczyzną w podartym (dopiero teraz zauważył tę okrutną dziurę) i mokrym swetrze potrwa jeszcze trochę.

othello lounsbury

: 30 paź 2021, 01:05
othello lounsbury
On sam już chyba tego nie czuł. Zapachu wstydu, upokorzenia, beznadziei. Nazbyt wielu procentów, które gdzieś tam krążąc w krwi pomagały zapomnieć o wszystkim — na tyle mocno, by nie wiedzieć już nawet, przed czym tak desperacko się ucieka. Śmiać mógłby się z tego przyjaciela swego, ale i on przecież bywał już w podobnych sytuacjach. Nie pamiętał jednak niczego, a więc to i dobrze, że pił aż tyle — nie musiał myśleć o wstydzie, gdy czasem kierowała nim trzeźwość. — I cóż to niby znaczy? — spytał z zaciekawieniem, coraz bardziej piekląc się na te formułki grzecznościowe, nikomu przecież niepotrzebne. Głupio jednak było zażądać poprawy w tej kwestii, skoro nie miał potem nawet zapamiętać imienia Tego Nowego. A i nie chciał wcale, by i jego imię zostało przypadkiem pretekstem do częstszych rozmów. — A co, trzymasz zapasowe ubrania pod barem? Czy chcesz mi oddać swój sweter? — zakpił, podążając w stronę luźnych żartów, ale… wciąż bardzo źle to wszystko brzmiało. Pocieszające były więc dwie kwestie: pierwsza, że nie będzie tego pamiętać jutrzejszego dnia. Druga, że nie spotkają się już nigdy więcej, a nawet jeśli, to punkt pierwszy — Othello i tak nie będzie go kojarzyć. O swój strój nie martwił się naturalnie, chociaż w wyniku kultury przyjął te papierowe chustki, którymi nadaremnie usiłował osuszyć przemoczone ubranie. — Ta ładna, smutna — odparł, bo Gwen inaczej określić się nie dało. Żałował niezwykle, że i jej imienia nie pamięta, ale cóż zrobić — cudem swoje własne był w stanie wyjawić. Z uśmiechem przyjął w końcu zamówiony napój, upijając ze szkła dość spory łyk. — To przykre. Całkiem go lubiliśmy — wyjawił, zerkając to na śpiącego i chrapiącego już mężczyznę, to oglądając się na innych zmęczonych życiem nocnych gości. — Czyli go zastępujesz? Na zawsze czy tylko na chwilę? — czy było to ważne? Niekoniecznie, ale skoro z nikim innym rozmawiać się nie dało, musieli zadowolić się własnym towarzystwem. Przeszkadzał mu jednak — tą swoją niepotrzebną kurtuazją, tą wstrzemięźliwością. Głupio pić, gdy ktoś tylko patrzy i prawdopodobnie ocenia, bo tak już z abstynentami bywa.

Achilles Cosgrove

: 30 paź 2021, 01:39
achilles cosgrove
Nie wiedząc czy pozwolić sobie może na szczerość, niekoniecznie uprzejmą do tego, uzmysłowił sobie nagle, że on tu nawet nie pracuje. Niedorzeczne więc było jego zamartwianie się o dobre imię baru, z którym nijak był związany i w którym dotychczas sprzedawał ćpun. - Że gorzej się już nie da, ale proszę się nie obrażać - straciłby wówczas jedynego kompana do rozmowy, co byłoby całkiem przykre. Na jego pytanie o sweter uśmiechnął się od razu, niby samorzutnie, a jednak przez ukryty w słowach tych sens. - Nienie, pod barem mam inne niespodzianki - zapewnił z rozbawieniem, wyprowadzając go jednocześnie z błędu. Zabawna całkiem była to rozmowa, zapominając o jego niechlujnym wyglądzie i przesiąkniętym alkoholem zapachu. - Wymusiłbym raczej ubrania od któregoś z klientów - dodał, rzucając okiem na garstkę ludzi pogrążonych w alkoholowym marazmie, jakby faktycznie oceniając, któremu mógłby ukraść ciuchy. - Swojego raczej nie oddam, tak jakoś perwersyjnie by się wówczas zrobiło, a ja tu nie chcę ściągnąć przypadkiem podejrzanych typów - wyjaśnił wyczerpująco, okazując niechęć względem lokali tego typu. Już lepszy byłby pijany barman, niż w połowie rozebrany. Chyba.
- Ach, ona - od razu pomyślał o Gwen, co było jednocześnie smutne i zabawne. Zaraz potem rzucił wzrokiem na oplatający nadgarstek zegarek, zastanawiając się, jak długo przyjdzie mu tu jeszcze zalegać. - Lubiliśmy? Mówi pan w imieniu całej pijanej społeczności, czy jest pan głową jakiejś sekty? - pozwolił sobie zapytać, bo jakoś tak kuriozalnie to brzmiało. Nie wykluczał przy tym i innych opcji, jak chociażby schizofrenii i posiadania kilku głosów w głowie, choć nawet wówczas nie myślałby o nim szczególnie źle. - Tymczasowo. W sumie nikt mnie tu nie zatrudniał - podzielił się z nim tajemnicą, która w rękach trzeźwego człowieka byłaby nawet niebezpieczna, ale pijanym człowiekiem nie było co się przejmować. - Więc spokojnie, następnym razem się już z panem napiję - zapewnił, jakby prześwietlając jego umysł.

othello lounsbury

: 30 paź 2021, 16:31
othello lounsbury
Trzeźwy jeszcze umysł, cholera, prędko poradził sobie z opróżnieniem zawartości szklanki. Za wręczone mężczyźnie banknoty wejdą jeszcze dwie szklanki, a to za mało. Za mało, bo myślał, bo rejestrował wszystko, bo język się mu nie plątał. Źle to wróżyło tej nocy, która nagle zainfekowana została przez Tego Nowego niekoniecznie trafnym stwierdzeniem. — Nawet nie wiesz, jak nisko da się upaść. Może ten tutaj jest blisko dna, ale to wciąż nie wszystko — odparł swobodnie, pchnąwszy swą pustą szklankę w jego kierunku. I naraz te wszystkie obrazy, pierwsza wódka, tydzień wyjęty z życia. I Helena, kurwa. — Więc się mylisz, można jeszcze gorzej. I jeśli będziesz tu częściej bywać, to zobaczysz, zapamiętasz i innym będziesz mówić wtedy, że nie jest z nimi aż tak źle — zapowiedział posępnie, głowę swą opierając na łokciach wspartych o barowy blat. Gdy tylko uzyskał dolewkę trunku, wdusił w siebie gorzką ciecz jednym łykiem. I dopiero wtedy, gdy przez ciało przebiegł wstrętny dreszcz, a głowa stała się cięższa, nieobecna jakby, poczuł, że nie jest tak źle. Że może zaraz zapomni o morzu i falach, i o swym życiu w nich utraconym. — Kiepska byłaby to zamiana, oni wszyscy przecież wyglądają jak ja — rzekł, a cień rozbawienia przeciął tę jego smętną twarz. O tej godzinie nikt porządny w barze już nie siedzi, a przynajmniej nie w tym konkretnym. To czas smutnych pijaczyn, nieudaczników, słabeuszy. Wierzących, że lepiej zapić swe problemy, niż życie swe zakończyć po prostu, bez przeciągania tych wszystkich męczarni. — Szkoda — stwierdził tylko, krótko, bo po co się rozdrabniać. Zmierzył go też spojrzeniem, może nazbyt zuchwale, ale kto by się czepiał; był przecież pijakiem, nikim więcej. A od takich ciężko wymagać jakiejkolwiek przyzwoitości.
— Nie wiem, może to sekta. Ale spójrz na nich tylko, oni sami za siebie nie są w stanie już mówić. I to ja jestem z nich najporządniejszy, chociaż to absurdalne — zaśmiał się, dopijając resztę swego trunku. I znów dolewka, ostania. — Ten tam — począł swą opowieść, niedbale dłonią wskazując na człowieka samotnie siedzącego w kącie, wgapiającego się tępo w kieliszek. — Dowiedział się, że ma jeszcze pół roku życia. Jak chciał żonie o tym powiedzieć, to akurat zabrała dzieciaki z domu i się wyprowadziła. Teraz czekają na rozwód, ale rozprawę wyznaczono dopiero na przyszły rok — wyjaśnił mu, uznając, że może go to zaciekawić. — Tamci — odwrócił się, tym razem wskazując na sprzeczającą się przy jednym stoliku parę. — Nie mają pieniędzy, a jak już zdobędą, to piją. I tak w kółko. Ona mówi, że to jego wina, on że jej — podsumował, wywracając oczyma. — No a temu tutaj marzyło się wielkie życie, Ameryka, ale matka jego zachorowała dwanaście lat temu i do dzisiaj się nią sam opiekuje — każdy miał swoje powody, każdy miał swoje zmartwienia, każdy miał własne prawo do pijactwa. Czemu Othello o tym opowiadał? Sam nie wiedział, zapomniał w jakiej sprawie toczyła się dyskusja. Następnym razem zakpił tylko, śmiejąc się przy tym serdecznie. — Theo, żaden pan, innych tak sobie nazywaj — rzucił, dość mając już tej grzeczności.

Achilles Cosgrove

: 30 paź 2021, 17:39
achilles cosgrove
Skupienie na nim bacznego spojrzenia, wyrażającego jedno - że niebawem obali jego teorię, wygłaszaną tak skrupulatnie - stanowić miało tymczasowo jedyną reakcję. Potem przelotnie drżenie ust w filigranowym uśmiechu, rzucenie okiem na otoczenie, ale ostatecznie powrót do niego. I cmoknięcie. - Ja widziałem już ludzi na dnie i faktycznie, panu do nich teraz daleko. Ale rozumie pan, ja wybiegam nieco w przyszłość i nie widzę w niej dla pana nic dobrego. Tak jak i generalnie w przyszłości nie sposób znaleźć pokrzepienia, dlatego właśnie mi się pan z nią kojarzy - doprecyzował swoje przekonanie, uważając, że mężczyzna ten dążył do nieuchronnej zguby. Zwiastował koniec.
Z następną uwagą już się zgodził, nie mając za wiele do dodania na ten temat. Może poza jednym. - No i to także prawda. Więc zdemaskował mnie pan, bez większego planu chciałem po prostu nakłonić pana do ściągnięcia swetra - wtem jednak uprzytomnił sobie, w jakim miejscu się znajdują i choć trzeźwy człowiek doceniłby tenże lubieżny żart, będący tylko żartem i niczym innym, tak pijany człowiek mógł potraktować go na wiele sposobów, ostatecznie przystając na jego treść. Żadne wytłumaczenie nie opuściło jednak ust Achillesa, a to głównie dlatego, że podchmielony rozmówca niekoniecznie wyglądał na takiego, co chciałby się teraz rozbierać. Prychnął następnie, całkiem rozbawiony, gdy mężczyzna ostentacyjnie zmierzył go wzrokiem i sam pokręcił głową. Dziwne sytuacje spotykały go zawsze w tym barze. Dolewał mu też naturalnie tego burbonu o dziwnej nazwie, nie zważając na plątający się coraz bardziej język swego kompana i rumieńce wstępujące na twarz, bo dziś zażegnał już jedną tragedię, a więc innym pozwolić mógł się rozwijać. Całego świata zbawić nie mógł.
W skupieniu wysłuchiwane opowieści niczyje, wzrok krążący we wskazywanych kierunkach, wszystko to było wyrazem szacunku dla pijaczyny, którego słuchać wcale nie powinien, bo po co, nikt mu przecież nie kazał. A jednak dobrze się bawił, nieważne jak niedorzecznie i przykro by to nie brzmiało. Pod sam koniec uśmiechnął się jakoś tak enigmatycznie, gotowy już na nowo zabrać głos. - Zapewniam pana, że na te następne razy będzie pan czekał z niecierpliwością - odparł z powagą, na jego ciche wyśmianie. Czy sugerował właśnie, że ich znajomość rozłoży się na kilka spotkań, wcześniej niebranych zupełnie pod uwagę? Być może, czemu nie. To przecież nic nie znaczyło. Ciszę przeciął w końcu śmiech Achillesa, a to za sprawą upomnienia wystosowanego przez, jak się okazywało, nieznajomego przemienionego teraz już tylko w Theo. - Jasne, przepraszam, to maniera wyniesiona z pracy. No to Theo, opowiedziałeś prawie o wszystkich, tylko nie o sobie. A więc jaka jest twoja smutna historia? Mężczyzna, kobieta, rodzina, kot, pies, fretka? Praca? Wojna? Diagnoza lekarska? - zapytał z uśmiechem, podtrzymał twarz na dłoni wspartej łokciem o bar i utkwił w nim przenikliwe spojrzenie.

othello lounsbury

: 30 paź 2021, 21:43
othello lounsbury
Chyba raz już dna sięgnął. Wtedy, gdy wrócił do kraju i wszyscy tylko o Helenę pytali, czemu jej nie ratował. Choć to dziwne, że pamiętał cokolwiek z tamtej nocy, wiedział dokładnie, że zimno było, że deszcze podmyły tory, że w centrum spadło drzewo. Pamiętał po ile była wódka, tak jak i pamiętał, że kupił cztery butelki. Potem to picie, histeria, amok. A wreszcie wejście pod pociąg, który wiedział, że jedzie do Brisbane. Wszystko albo nic, tak sobie powiedział. Ale śmierć go nie chciała, tak jak i życie go nie chciało, więc cóż biedny miał ze sobą zrobić? — Tak, ja też tak sądzę. Więc za to właśnie się napiję; możesz potem przyjść na mój pogrzeb i tę swoją opowieść wszystkim powtórzyć, chociaż poza tobą pewnie nikt nie przyjdzie — jak powiedział, tak zrobił — pił za swe nieżycie, za śmierć, która mogłaby wreszcie przyjść. Pił za to dno, które go wzywało, a z którego powrotu nie było. Jak go zwolnią za pijaństwo, to właśnie wtedy pewnie się stoczy bezpowrotnie. Bo cóż robić będzie miał za dnia, jeśli nie romansować z wódką.
— Musisz trochę udoskonalić swoje metody, ale prawie się dałem, więc wiesz — zaśmiał się, szczerze rad, że nie będzie tego wszystkiego jutro pamiętać. Pojęcia nie miał jaka gra się między nimi toczy i kto wygrywa, ale od dawna nie praktykował tego typu wybiegów. Dobrze więc, że Ten Nowy okazał się człowiekiem godnym jego poczucia humoru, niepoważnym przy tym i swobodnym. Ratowało to jakoś ten nie do końca udany dzień.
Częściej jednak milczał niż opowiadał tak wiele. Dlatego lubił, gdy to któreś z właścicieli tu siedziało — mówili wtedy głównie oni, a on tylko głową kiwał i pił, prowadząc nietrzeźwe sesje. Tymczasem zdradzał Temu Nowemu cudze sekrety, wyjawione mu pod wpływem chwili (kierowanej alkoholem). Śmieszne zdało się mu to, że nie pamięta imion tych wszystkich osób, a historie ich życia jest w stanie wyrecytować wraz z najmniejszym szczegółem. — Ach tak? Bo będziemy pić i co jeszcze? — spytał zaintrygowany, wzrokiem odprowadzając do wyjścia kłócącą się parę. Wzburzony mężczyzna, którego imienia nie pamiętał, imiennie go pożegnał. Do następnego razu, Theo. Tak, do następnego, kiedy siedząc obok siebie, nie będą w ogóle ze sobą rozmawiać. Spojrzenie powróciło więc do barmana, wciąż wyczekując upragnionej odpowiedzi. — Nie wiem. A jaka historia mi pasuje? Wymyśl coś — rzucił mu wyzwanie, kończąc już nieomal ostatnią możliwą dolewkę. Skoro jednak oczekiwał ważnych wiadomości, przeciągnąć musiał to wszystko w czasie. Również po to, by alkohol odpowiednio zdążył zabarwić jego ciało, całkowicie już wyłączając jego rozsądek.

Achilles Cosgrove

: 31 paź 2021, 23:01
achilles cosgrove
Czasem nachodziły go momenty, gdy myślał podobnie. Że ani już nie żyje, ani nie gnije w czeluściach piekła, bo na żadną z tych rzeczy po prostu nie zasługuje. Znał także doskonale momenty, w których sam osuwał się w odmęty dna, odkrywając ze zdumieniem, że gdzieś tam zawsze czeka dno głębsze, zimniejsze, upiorniejsze, takie w sam raz dla niego. I podobnie jak Theo, potrafił przywołać w pamięci najmniejsze nawet detale owych kresów przyzwoitości, które zagracać miały jego umysł dożywotnie, przytwierdzone jakby do podłogi najsilniejszymi śrubami. Tyle tylko, że znalazł w tym wszystkim przestrzeń dla innych, dla Leona, Phillemona, być może Willow. No i z nimi było tak jakoś łatwiej żyć, jeśli tylko nie odwracało się głowy zanadto w tył, bo wtedy widziało się wszystkie te graty, których ciężar na nowo mógł posłać na samo dno.
- W porządku, mam już wprawę, byłem na dwunastu - oznajmił, choć nikt nie pytał. A jednak lubił się tym chwalić, bo był jak ten dinozaur z “wszyscy moi przyjaciele nie żyją”. Pocieszać swojego towarzysza jednak nie zamierzał, buntując się żałośnie, że nie, skądże, na pewno ktoś jeszcze by przyszedł. Skąd bowiem mógł wiedzieć, czy pijaczyna ten był dla kogoś ważny? Wyglądał na takiego, o którym każdy już zapomniał.
Nie powiedziałby, że jakakolwiek gra się toczyła. Może gdzieś obok, ale nie między nimi, no bo niby dlaczego? Achilles chyba po prostu już taki był; to nie tak, że w mężczyźnie w podartym swetrze, o twarzy czerwonej jak wino, którym pewnie zapijał się czasem, dostrzegł coś nader intrygującego. Nie miałoby to przecież najmniejszego sensu, prawda?
- Czy ja wyglądam na takiego, co od razu zdradza wszystkie elementy zaskoczenia? - zapytał z powagą, nie zamierzając więcej na ten temat dopowiadać. Dołączył zaraz potem do swej wypowiedzi filuterny uśmiech, choć na próżno było w nim szukać prawdy. A więc racja, cała ta rozmowa była ledwie grą, choć raczej improwizowaną, bo scenariusz Achillesowi był całkiem nieznany. - Ostrzegam, że jestem lepszy od Holmesa, więc bez przeszkód przejrzę cię na wylot - uprzedził kurtuazyjnie, odpychając się od baru i krążąc gdzieś przy butelkach, które począł obracać etykietą do przodu. Gdzieś tam w tle spadła komuś szklanka, dudniąc na lepiącej się od rozlanego alkoholu podłodze, ktoś tam krzyknął coś niezrozumiale i bez sensu, a Achilles zamiast zareagować jakkolwiek na odgłosy tłumu, starał się odnaleźć w głowie odpowiednią historię. - Okej, dobra, już wszystko wiem. Urodziłeś się na farmie, najmłodszy z rodzeństwa byłeś i od razu ich wszystkich do siebie zraziłeś, bo szczególną miłością obdarzyłeś piosenkę Pretty Woman. No i nucąc ją tak każdego dnia, przy byle okazji, wyrobiłeś sobie prędko niekoniecznie korzystną opinię u sąsiadów, ale za to ojciec kochał cię na zabój. Dosłownie na zabój, bo raz tak głośno zapuściłeś tę przeklętą Pretty Woman, że nie usłyszał nadjeżdżającego kombajnu i go zmieliło - zaczął, nie naruszając póki co dzielącej ich przestrzeni, choć przyznać musiał, że zmęczył się już nieco tą opowieścią. - Ale majątek tylko tobie zapisał. Macocha wściekła była, otruć cię kwiatkami próbowała, rodzeństwo chciało nabić cię na widły, ale no nie dałeś się, uodporniony byłeś na te ich wiejskie czary. A że każdy wytykał cię palcami, nic do czynienia z tobą mieć nie chciał, to zaprzyjaźniłeś się z kozą - przerwał na moment, gdy drzemiący obok Theo pijak zbudził się nagle, krzycząc z przerażeniem, a potem jak gdyby nigdy nic, podążył w dalszy sen. Dopiero w tym momencie Achilles zbliżył się do blatu, opierając się na nim, by łatwiej dźwigać mu było swe ciało i tę opowieść. - I cholera, zakochałeś się w tej kozie. Dla niej nawet Pretty Woman przestałeś słuchać, o, czekaj, ja wiem, teraz będzie bardziej nastrojowo - urwawszy swój wywód, zapuścił omawianą piosenkę sączącą się teraz z głośników i z uśmiechem zadowolenia i lekkiej złośliwości, wrócił do opowiadania. - No i na czym to ja? Ach, ta koza. Poślubiłeś ją w końcu. Niełatwo było to zrobić, ale gdzieś tam w deepwebie znalazłeś odpowiednią osobę i proszę, świeżo upieczony pan młody i to jaki szczęśliwy. Tyle że pieniądze ojcowskie powoli kończyć się zaczęły, część ta twoja koza zjadła, część roztrwoniłeś na tego dziwaka od ślubu, no a część dałeś rodzinie, bo w zamian zrzekli się praw do samych siebie. Stwierdziłeś więc raz sobie, że maklerem chciałbyś zostać i wyjechałeś do Nowego Jorku, a tam ci nie szło najlepiej, to zakładami zacząłeś się parać. Najpierw zastawiłeś farmę i przegrałeś, potem macochę i rodzeństwo i także ci ich zabrali, no a ostatecznie została ci już tylko ta twoja ukochana koza, której obiecałeś, że po nią wrócisz, jak tylko się odkujesz. I Bóg ci świadkiem, odkułeś się w końcu, cholera, na szczęście. Tylko że jak wróciłeś po miłość swojego życia, to chevon z niej dostałeś, bo zjeść ją kurwa, debile zamierzali. I dlatego właśnie pijesz, bo zjadłeś miłość swojego życia i smakowała ci jak nic innego - dokończył, znów ciężar ciała wieszając na barze, którego godzinę temu, jakoś tak niespodziewanie i niespostrzeżenie, przestał mieć dość.

othello lounsbury

: 01 lis 2021, 11:25
othello lounsbury
Jego myśli zaś wykrzywiał strach mówiący, że znów będzie tak samo. Że on w tej swojej destrukcji kolejną osobę pośle do piekielnych czeluści, że to ktoś inny umrze, nie on. Że nie zauważy znowu, że przeoczy pewne sygnały, a więc znów to wszystko będzie wyłącznie jego winą. Łatwiej było więc nie mieć nikogo blisko siebie, a jeśli już, to na przedziwnych warunkach. Żadna z tych osób nie byłaby jednak powodem, dla którego mógłby żyć, dla którego mógłby przestać pić. Nawet Laurissa nie, choć odczuwał do niej coś na kształt lekkiej słabości. Nie na tyle jednak była ważna, by myśleć o niej w alkoholowym upojeniu, chociaż może źle to postrzegał — może była jednak na tyle ważna, że musiał oddzielać ją od tego wstydliwego życia swego, o którym nigdy z nią nie rozmawiał.
— Czylii co, to już trochę jak praca? Ale ja ci nie zapłacę za twoje usługi — wymamrotał z przekonaniem, bo oszczędzać, póki co, musiał na alkohol. A do czasu swego pogrzebu na pewno zdążyłby przepić wszelkie pieniądze tak, że na sam pochówek pewnie by nie starczyło. Skoro Ten Nowy zaś wypominał swe doświadczenia, zdawać by się mogło, że jest specem w tej dziedzinie. I że zarabia już na tak przykrych sprawach. A potem zaśmiał się już tylko i pokręcił głową. — Możesz mnie wyśmiewać, śmiało. Gdybym nie był pijany... — to co? Wypadałoby się przymknąć, więc machnął tylko dłonią i skupił się na swym trunku, by jednak za jego pomocą wyzbyć się chęci na dalsze dyskusje. Głupi był, to wszystko. Zapominał nie tylko o Laurissie, ale i o tym, że w obecnym stanie mógłby poderwać najwyżej przydrożny śmietnik, choć i tak pewnie bez znacznego powodzenia. Jako że szklanka jego całkowicie została już opróżniona, niechętnie odsunął ją od siebie i mglistym spojrzeniem wpatrywał się w Tego Nowego, uważnie przysłuchując się przedstawianej mu opowieści. A słuchając uśmiechał się wesoło, ślepy na resztę świata: ani więc nie słyszał tych innych osób, ani nie dostrzegał ich najmniejszych ruchów. Nawet tego swego przyjaciela zignorował, któremu przyśnił się najgorszy koszmar: że został pijakiem. Zaśmiał się, gdy bar wypełniła ta niezwykle tandetna piosenka, ale wciąż tylko słuchał, nie przerywając tej spektakularnej opowieści. — Cholera, jesteś jakimś medium, co? — rzucił, gdy historia dobiegła końca, a on myślał już tylko o tym, że wolałby to wszystko, tę kozę i śmierć ojca pod kombajnem niż to, co w rzeczywistości los mu zesłał. — Mam nadzieję, że będziesz tu jednak częściej przychodzić. Dam ci spróbować wtedy tej kozy i sam ocenisz — dziwnie było tak nagle, niezgodnie z rutyną, śmiać się, a nie dąsać. Przez opowieści Leona każdy w barze łapał doła, a tu proszę, dało się inaczej. — Tylko ta przeklęta piosenka mi teraz będzie siedzieć w głowie, a ja nawet nie będę pamiętać dlaczego — przykre to było, bo i ta opowieść rozmyć się miała i wtrącona w zapomnienie stać się miała czymś nieważnym. A doceniał ją mocno, podziwiając wyobraźnię Tego Nowego. Nadszedł jednak czas, by się zbierać, skoro szklanka pusta i portfel pusty, toteż usiłował wstać, ale nogi zapomniały, że ciało trzeba dźwigać. Przewrócił się więc nieomal z tego krzesła, szczęśliwie jednak przytrzymując się barowej lady. W tym stanie na pewno pomyślnie dotrze do domu!

Achilles Cosgrove

: 01 lis 2021, 15:08
achilles cosgrove
Chciał, by za pogrzeby te odpowiadała praca. By były tak powierzchowne, tak odległe od niego i jego serca, by nie budziły go w nocy i nie pchały czasem do alkoholu, choć nie w stopniu tak wysokim, jak jego kompana. - Tak, za dnia jestem grabarzem - wyjawił obojętnie, myśląc teraz już tylko o osobach, które przyszło mu pochować. Ale nie, nie dosłownie pochować, grabarzem był tylko takim metaforycznym. - To także pozostawmy wyobraźni, pozwolisz - uśmiech doprawił reakcję na urwane słowa mężczyzny, zapowiadającego coś, co jednocześnie Achillesa ciekawiło, ale co też zupełnie nie pokrywało się z jego upodobaniami. Naprawdę dziwnych sytuacji doświadczał w tym barze, a analizowanie ich nie wydawało się najlepszym pomysłem. Jeszcze i on skończyłby pijany.
Opowiadać lubił, choć nigdy nie o sobie. A więc gdy przyszło mu przez kilka minut wypełniać całe pomieszczenie tylko swoim głosem, w jaki uważnie wsłuchiwał się nie tylko nowo poznany mężczyzna o imieniu Theo, ale ktoś też tam pod ścianą, komu z wrażenia wcześniej szklanka spadła, odczuwał w sercu pewną radość. Radość, ulgę, spokój, długo by wyliczać. Sprowadzało się to wszystko do tego, że odbywał teraz rozmowę jedną z lepszych, może i najlepszą, choć okrutnie smutne było to spostrzeżenie, bo rozmawiał przecież z pijakiem. - Tak, medium, grabarzem, czasem barmanem no i jeszcze piękne limeryki piszę - zgodził się, wyliczając swe talenty, których niestety wcale nie posiadał. Trudno jednak, dzisiaj mógł pobyć kimś innym, bo nikt mu jakoś specjalnie tego nie zabraniał. - Nie wiem, nie wiem, zobaczymy. Ponoć nie można być zanadto dostępnym, więc póki co nic nie obiecuję - odparł na to przedziwne zaproszenie, o którym wkrótce i tak każdy z nich zapomni. Theo z pijaństwa, Achilles natomiast z powodu swej mętnej rutyny, która naprze na niego ze zdwojoną siłą jutro, w poniedziałek, za tydzień i za miesiąc i tak chyba jeszcze przez kilka lat. - Ja będę pamiętać za nas obu - zapewnił z dumnym i lekko pokrzepiającym uśmiechem, obserwując zmagania swojego towarzysza, który już go opuszczał. - Przepraszam, to ja tak na ludzi działam, wiesz, zwalam ich z nóg - rzucił na początek, przyglądając mu się cały czas. - Może taksówkę ci wezwę, czy tam ubera czy inne cholerstwo? - zapytał, marszcząc skryte w połowie pod burzą włosów czoło, bo zmartwił się nieco, że w tym stanie i jego nowy kolega pod kombajn wpadnie, myśląc o Pretty Woman.

othello lounsbury