Nie chodziło o to, że go to wszystko interesowało. Że
chciał wiedzieć. Bo oni nie budowali związku. W gruncie rzeczy ta znajomość była niebezpieczna — dla niej, ale też dla jego związku a może bez jego woli do przyznania tego, również dla Lorenzo — ale też tak cholernie pociągająca właśnie dlatego, że nie mieszali w seks całego tego tła, które ciągnie się za każdym człowiekiem, problemów, innych ludzi, oczekiwań, które łatwo zawieść i uczuć. Przede wszystkim uczuć. A tamto, tamto to była tylko lawina nieistotnych słów wywołana zmęczeniem i hamowanymi emocjami, których zgromadziło się w umyśle Lorenzo w ciągu ostatniej godziny zbyt wiele jak na jednego człowieka.
Tak by sobie to tłumaczył, gdyby choćby odrobinę na jakimkolwiek tłumaczeniu się mu zależało.
Ale poczuł, że ona to też rozumie. Że jej milczenie, jej bliskość — której w gruncie rzeczy nie spodziewał się po tym, jak na jej oczach z zimną krwią zamordował człowieka — jest niczym pokiwanie głową w odpowiedzi na pytanie, które w rzeczywistości nigdy nie zostało wypowiedziane przez niego na głos. I, to dziwne, ulżyło mu trochę.
Zwalczył ochotę złapania jej dłoni i przyciśnięcia do swojej twarzy, a wraz z nią całą resztę zamiarów nieprzyzwoitych w sytuacji, w której się znaleźli. Zamiast tego usiadł bez słowa sprzeciwu na siedzeniu pasażera i wywalił nogi daleko do przodu, rozciągając się w fotelu. Przyglądał się jej wciąż w milczeniu, kiedy poprawiała opatrunek i musiał ugryźć się w język — bardziej przysłowiowo niż faktycznie — żeby nie odpowiedzieć Odette w tonie, który zdecydowanie byłby nie na miejscu nawet jak na jego wątpliwą moralność. Następnie z niemałym trudem wyjął telefon z kieszeni kurtki, wybrał numer Remingtona i ostatni raz spoglądając na palącą się ruderę, wreszcie wcisnął na wyświetlaczu zieloną słuchawkę. Czekając aż przyjaciel odbierze, poczuł zalewającą go falę wątpliwości. Do tej pory wszystko zdawało się iść świetnie, ale jakim cudem liczył na to, że zatai przed nim to co się naprawdę stało w tym upiornym domku, skoro miał pierdoloną ranę postrzałową przechodzącą przez ciało na wylot? I co jeśli on tylko głupio się przed nim puszył, a naprawdę nie miał wpływu na cokolwiek w straży pożarnej?
Kiedy sygnał się urwał i Lorenzo usłyszał po drugiej stronie głos przyjaciela, nie pozostał już ani cień wcześniejszych wątpliwości. Wziął wdech i zdał sobie sprawę, że uśmiecha się krzywo przy wypowiadaniu słów powitania:
—
Dick, pamiętasz jak całkiem niedawno chwaliłeś się, że zostałeś komendantem?
Nie wiedział ile dokładnie minęło do momentu, gdy wreszcie usłyszał odległe echo silnika. W czasie nerwowego oczekiwania starał się tylko odciąć od wszystkiego, a jednocześnie nie pozwolić sobie zasnąć. Chciał widzieć. Czuwać. Poza tym musiał wziąć na swoje barki spotkanie z Dickiem i, do ciężkiej cholery, miał nadzieję że przez wzgląd na jego stan przyjaciel tym razem nie rzuci się mu do gardła jak ostatnim razem.
—
Załatwię to — rzucił, po czym obrócił się na fotelu samochodu, żeby po raz pierwszy spojrzeć na Odette. A może raczej żeby przyglądać się jej trochę zbyt długo i zbyt intensywnie. —
Musisz tylko wiedzieć, że istnieje mała, bardzo niewielka szansa, że mu o tobie powiedziałem. — Uśmiechnął się głupio, zbyt głupio jak na wagę okoliczności, ale chyba pozostało mu już tylko zgrywanie się, bo powaga mu wychodziła bokami; a może to wpływ Dicka będącego gdzieś w okolicy już na niego działał. —
I że może powinnaś usłyszeć o mnie coś więcej zanim go poznasz. Ale nie mamy czasu, a ja — urwał na moment, uśmiech zabłysnął i zgasł na jego ustach —
będę ci wypominał twoje własne słowa o zaufaniu mi — zakończył i pociągnął za klamkę, żeby wysiąść z samochodu. Skoro strzelanie do ludzi nie skreśliło go w jej oczach, przynajmniej póki co, czy mógł to zrobić jeden niewinny Remington? Na tak postawione pytanie retoryczne w gruncie rzeczy sam nie chciał znać odpowiedzi.
Na widok podjeżdżającego wozu strażackiego serce Lorenzo podskoczyło do gardła, a gdy światło potężnych reflektorów wozu zalało jego sylwetkę na tle samochodu Odette i samej kobiety z niego wysiadającej tuż za jego plecami, jedyną myślą tłukącą się po głowie było: „Jak ten kretyn mógł nie zrozumieć, że ma się tu pojawić
sam?!”
A jednak był sam. Tylko Remington wysiadający z auta, wprost na mające go powitać jedno słowo wypowiedziane niemal z ulgą zamiast z wyrzutem:
—
Wreszcie.
Zdawało mu się, że na tłumaczenie się znajdzie jeszcze czas. Najpierw musiał się upewnić, że Dick nie chce go zajebać.
Znowu.
Odette Overgaard Dick Remington