-
To zajebiście, bo to moja jedyna sztywna koszula - rzeczywiście materiał nawet na wietrze nie poruszał się tak gładko jak stara, dobra bawełna, w ogóle ostatnim razem, kiedy planował ją założyć był pogrzeb jakiejś zupełnie nieznanej ciotki, ale wtedy w ostatniej chwili powstrzymali go współlokatorzy i dostał coś po Kasprze. Wtedy tez zaśmiał się, że pachnie identycznie jak jego pranie i wyszło na jaw, że to opakowanie kapsułek, które kupił kilka lat temu wcale magicznie się nie uzupełniało, tylko przez cały czas je nieświadomie podkradał. Ale jak nieświadomie, to się nie liczy, nie? -
Zobaczymy! - wycelował w nią palcem, jakby rzucał wyzwanie, ale nie było się co oszukiwać, Ryder nie należał do speszonych chłopców, którzy mieliby teraz zacząć panikować. To znaczy jasne, gdyby Jo była jego obiektem westchnień, bratnią duszą, najbardziej wyczekiwaną wybranką, to pewnie by się teraz stresował i nerwowo kręcił loka, ale dawno nie poczuł nic takiego głębszego do kogokolwiek. Poza tym młodość nie była od takich miłostek, to samo ostatnio powtarzał Kasowi i to samo właśnie kłóciło się z tym, że poszli na randkę, a on się nią jednak trochę denerwował.
Bez sensu, trzeba było zajarać blanta.
-
No normalnie jak te takie jaskinie gdzieś we Francji? Laskowe? Coś takiego - zjadłby orzecha laskowego. -
Tylko tu sobie można normalnie wejść i popatrzeć, dotknąć nawet i nie ma żadnych tabliczek! - Ryder był całkiem ciekawy świata i lubił zwiedzanie, ale nie znosił ograniczeń. Kiedy oglądał jakiś zabytek, rzeźbę, czy inne dzieło sztuki, to chciałby dotknąć, a tak na każdym rogu czaiły alarmy, ochrona, no bez sensu. Co prawda wiedział, że te wszystkie ostrzeżenia są umieszczone nie bez powodu, ale to nie zmieniało nic w jego chęci dotykania. Tak samo jak z Bobem, wielkouchem, który mieszkał w Sanktuarium i który EWIDENTNIE chciał się z Ryderem zaprzyjaźnić. -
To dziedzictwo kulturowe Aborygenów - wypiął dumnie pierś, aż te palemki na koszuli się wygładziły, bo może i nie miał sześciopaka, w końcu kto miał czas na jakieś siłownie i tak dalej, ale dużo się ruszał, mięśnie klatki piersiowej też miał JAKIEŚ. -
I wiesz, ja wiem trochę rzeczy - zafalował brwiami, jakby opowieści o historii, czy legendy były czymś tak pożądanym i równocześnie nielegalnym jak jakieś fajne cukierki.
Wydął usta w zastanowieniu, bo już nie wiedział, czy się tłumaczyć, że chociaż sam je tu przyniósł, ale w sumie dotarło do niego, że ta niezręczność randki powinna minąć, bo na prawdziwej randce wcale nie byli. -
Tak? A co takiego będę musiał zrobić? - brwi znów uniósł ku górze, bo się nieźle wycwaniła, że tu chciała tylko korzystać! A jak usłyszał burczenie w brzuchu, to się chytrze uśmiechnął i otworzył koszyk. -
O, patrz jaka wypasiona kanapka! - jedna z tych, co miały oprócz chleba i sera jeszcze jakieś mięsko, warzywa i sos, taka, którą niby można było zrobić w domu, ale nikomu się nie chciało, więc leniwcy chodzili je kupować w kawiarniach. -
Ale musisz mi najpierw powiedzieć jakąś dobrą ciekawostkę - na pewno znała takie od czapy, on miał w zanadrzu jedną o niebezpiecznych koalach!
Jo King