: 04 kwie 2023, 18:07
Oczywiście, że czuła się za nią odpowiedzialna. Ktoś musiał. Doskonale wiedziała, że ojciec Nany nie otoczył jej wspierającym ramieniem, gdy świat nastolatki zmienił się o 180 stopni. A nikt nie powinien być wtedy sam. Dlatego mimo różnic - karykaturalnie dużych momentami - z jakich składało się ich życie, niezmiennie stała obok przyjaciółki, starając się nie tylko wspierać Grainne, ale także mieć pewność, że ktoś się o nią troszczył. W końcu na horyzoncie nie pojawił się żaden rycerz w lśniącej zbroi, który stałby się dla niej oparciem w chwilach, gdy naprawdę tego potrzebowała. Przy tym zapominała o własnych nieszczęściach, potknięciach. Bo nie potrzebowała wiele, wystarczyła jej - przynajmniej tak lubiła sobie to tłumaczyć - obecność Nany obok. Towarzystwo jej oraz Jordana, którego rozwój obserwowała od samego początku.
Może faktycznie gdzieś po drodze zapomniała o sobie?
Zawsze jednak uważała, że była odpowiednio wyposażona, aby samotnie radzić sobie z trudnymi sytuacjami i nie widziała potrzeby dorzucania ciężaru swoich problemów na szczupłe barki Bennet. Może to nieodpowiedzialne, może niemądre, ale przecież każdy chciał uciec od dręczących go demonów, prawda? A Priscilla ostatecznie uważała, że nie miała na co narzekać. Kilkukrotnie zdarzyło jej się upaść na kolana, ale zawsze dumnie podnosiła głowę, prąc do przodu. Tylko zawsze zapominała o ranach, jakie powstają podczas upadku, o tym, że one też potrzebują czasu, aby się zabliźnić. I nie miało to nic wspólnego z Naną, Prissy zachowywała się w ten sposób wobec wszystkich - chroniła najbliższych przed swoim bólem, żeby później w najmniej oczekiwanym momencie dać tej negatywnej masie emocji uformować się w największą katastrofę. Jak na przykład ta nieszczęsna noc z Gabrielem, która do dzisiaj miała prześladować ją niemalże nieustannie.
Często starała się to robić - pokazać, że to, co widziała za wadę nie zawsze musiało nią być, albo że inni w ogóle jej nie zauważali, a Grainne wszystko wyolbrzymiała w swojej głowie.
- Noo, pamiętam - sapnęła po chwili zamyślenia. Jej przekleństwem było to, że ciężko było jej zapomnieć o czymkolwiek, dlatego nie było to zaskoczeniem. Natomiast nadal nie wiedziała jaki związek to miało z ich podróżą - tak, Prissy czasem potrafiła zrobić z siebie typową blondynkę z tych niewybrednych dowcipów. Kilka kroków - a raczej kilka powłóczeń za sobą ociężałych nóg - później stanęła już obok swojej przyjaciółki. - Tak? Całe szczęście, już powoli wchodziło mi to na głowę - przyznała się. Z opowiadaniem jej o takich sytuacjach nie miała problemu, bo one nie dotykały tych najwrażliwszych miejsc, które jeszcze nie zdążyły się w pełni wygoić. A łatwo było dać się ponieść fantazji, kiedy mieszkało się samemu w domu, który przeznaczony był dla całej, wielodzietnej rodziny. - Do tego stopnia, że jakiś czas jak pies sąsiada narobił hałasu to wpadłam do jego domu z patelnią w dłoni - teraz wywołało to na jej ustach szeroki, rozbawiony własną brawurową głupotą, uśmiech, ale wtedy, gdy mierzyła się oko w oko z sąsiadem, którego zastała w nie najlepszej kondycji to wcale nie było jej do śmiechu. A właściwie myślała, że spali się ze wstydu, nawet w momencie, w którym wychodziła już z domu Burnettów. - Wiesz, ostatnio myślałam nawet o adopcji psa z tego wszystkiego - w końcu ktoś alarmowałby ją podobnie jak Hotdog alarmował połowę dzielnicy o tym, że wyszedł na podwórko. I nie byłaby sama w tym wielkim domu. Cholernym pałacu, swoistej wysokiej wieży, gdzie ona, podrabiana Roszpunka z patelnią w dłoni miała nigdy nie doczekać się swojego wybawienia.
Grainne Bennet
Może faktycznie gdzieś po drodze zapomniała o sobie?
Zawsze jednak uważała, że była odpowiednio wyposażona, aby samotnie radzić sobie z trudnymi sytuacjami i nie widziała potrzeby dorzucania ciężaru swoich problemów na szczupłe barki Bennet. Może to nieodpowiedzialne, może niemądre, ale przecież każdy chciał uciec od dręczących go demonów, prawda? A Priscilla ostatecznie uważała, że nie miała na co narzekać. Kilkukrotnie zdarzyło jej się upaść na kolana, ale zawsze dumnie podnosiła głowę, prąc do przodu. Tylko zawsze zapominała o ranach, jakie powstają podczas upadku, o tym, że one też potrzebują czasu, aby się zabliźnić. I nie miało to nic wspólnego z Naną, Prissy zachowywała się w ten sposób wobec wszystkich - chroniła najbliższych przed swoim bólem, żeby później w najmniej oczekiwanym momencie dać tej negatywnej masie emocji uformować się w największą katastrofę. Jak na przykład ta nieszczęsna noc z Gabrielem, która do dzisiaj miała prześladować ją niemalże nieustannie.
Często starała się to robić - pokazać, że to, co widziała za wadę nie zawsze musiało nią być, albo że inni w ogóle jej nie zauważali, a Grainne wszystko wyolbrzymiała w swojej głowie.
- Noo, pamiętam - sapnęła po chwili zamyślenia. Jej przekleństwem było to, że ciężko było jej zapomnieć o czymkolwiek, dlatego nie było to zaskoczeniem. Natomiast nadal nie wiedziała jaki związek to miało z ich podróżą - tak, Prissy czasem potrafiła zrobić z siebie typową blondynkę z tych niewybrednych dowcipów. Kilka kroków - a raczej kilka powłóczeń za sobą ociężałych nóg - później stanęła już obok swojej przyjaciółki. - Tak? Całe szczęście, już powoli wchodziło mi to na głowę - przyznała się. Z opowiadaniem jej o takich sytuacjach nie miała problemu, bo one nie dotykały tych najwrażliwszych miejsc, które jeszcze nie zdążyły się w pełni wygoić. A łatwo było dać się ponieść fantazji, kiedy mieszkało się samemu w domu, który przeznaczony był dla całej, wielodzietnej rodziny. - Do tego stopnia, że jakiś czas jak pies sąsiada narobił hałasu to wpadłam do jego domu z patelnią w dłoni - teraz wywołało to na jej ustach szeroki, rozbawiony własną brawurową głupotą, uśmiech, ale wtedy, gdy mierzyła się oko w oko z sąsiadem, którego zastała w nie najlepszej kondycji to wcale nie było jej do śmiechu. A właściwie myślała, że spali się ze wstydu, nawet w momencie, w którym wychodziła już z domu Burnettów. - Wiesz, ostatnio myślałam nawet o adopcji psa z tego wszystkiego - w końcu ktoś alarmowałby ją podobnie jak Hotdog alarmował połowę dzielnicy o tym, że wyszedł na podwórko. I nie byłaby sama w tym wielkim domu. Cholernym pałacu, swoistej wysokiej wieży, gdzie ona, podrabiana Roszpunka z patelnią w dłoni miała nigdy nie doczekać się swojego wybawienia.
Grainne Bennet