1 | Hallo, stanger
: 17 paź 2021, 20:51
1.
Zaskoczenie i odrobina rozczarowania, które zagościły u Hailey w pierwszym dniu pobytu w Lorne Bay nie ustępowały w ciągu tych prawie dwóch miesięcy. Nie spotkała kangura wskakującego jej na drogę, na dzień dobry nie machał jej żaden koala, nie znajduje pająka wielkości mieszkania w każdym bucie (nie narzeka) no i nie ma do czynienia jedynie z surferami, rancherami i modelkami. W wieku dwudziestu ośmiu lat Hailey przekonała się, że popkultura ją okłamała bezlitośnie. Do tego spośród wszystkich małych mieścinek wybrała nie najpiękniejszą. Mechanizm przykrywania narzekaniem na błahe spraw niewygodnego uczucia (tu wstaw jakiekolwiek) to nie pierwszyzna jeśli chodzi o Jenkins. W dzisiejszym menu mamy kiełkujące uczucie przynależności i bezpieczeństwa. Wydawałoby się, że to dobra wiadomość, prawda? Otóż dla Hailey znaczy to tyle, że traci czujność. Znowu. Z całych sił nie chciałaby przywiązywać się do ludzi i miejsca, bo to nie może skończyć się dobrze.
W tej chwili klęła pod nosem, pedałując zawzięcie pod górę. To jebane San Francisco, czy dziura na antypodach?! Próbując zignorować ogień w pośladkach, (szkoda, że nie w lędźwiach, hehe) parła dalej, chcąc być przed swoim nowym współlokatorem. Nie była pewna, czy schowała ten wibrator z kuchennego blatu. Niby nie obchodził jej jakiś randomowy typ, ale po co robić sobie jakieś dodatkowe niezręczności? Poza tym głupio byłoby go odstraszyć, w końcu płaci połowę czynszu. Swoją drogą dobrze, że Grace go znalazła, Hailey nie dałaby rady za Chiny zapłacić sama za ten miesiąc. Odetchnęła, gdy wjechała na ostatni odcinek trasy, którą już pierwszego dnia pracy podzieliła w głowie sprawiedliwie. Ostatni, prawie płaski, najbardziej miejski. Jest jaśniej, głośniej, gęściej. To ostatnie sprawia, że H jest zmuszona dużo zwolnić, żeby nie spowodować wypadku. Mimo to zgrabnie i szybko przemierza kolejne uliczki, jak co dzień dziwiąc się, że po półtorej zmiany ma siłę jeszcze choćby oddychać. Przyczepiła rower w klatce schodowej, nie chcąc nawet wyobrażać sobie tachanie go na trzecie piętro. Zawróciła na półpiętrze. Nie stać ją na to, że ktoś podpierdoli jej rumaka, o nie. Z determinacją wzięła go pod pachę i wspięła się na górę. Z duszą na ramieniu otworzyła drzwi. W następnej chwili, gdy przekraczała próg, czując się jak intruzka, wręcz osłupiała. Poczuła zapach jakiegoś prawdziwego jedzenia, najwidoczniej gotowanego na jej kuchence. Zanim się rozpędziła i poczuła jak trzy niedźwiadki, wbijając na chatę po odwiedzeniu jej przez Złotowłosą, otrząsnęła się i uzmysłowiła sobie, co to w ogóle znaczy.
- Cześć. - powiedziała jednocześnie zdyszana, zaskoczona i rozbawiona na widok wielkiej góry ciała i włosów uformowanych w kształt paskudnie-dziwnie-intrugującego człowieka trzymającego w dłoni szmatkę w kaczuszki. Patrzyła się w niego chwilę z wysoko poniesionymi brwiami, w końcu opuściła na podłogę rower, który zaczynał jej ciążyć. Przerwała kontakt wzrokowy, zajmując się swoim rumakiem. Odstawiła go na miejsce, czyli pod ścianę w salonie, po czym powędrowała za przybyszem do kuchni. Umyła ręce w zlewie kuchennym i zawiesiła się na chwilę, bo materiał, w który zazwyczaj wyciera ręce, był poplamiony czerwonym sosem i, co ważniejsze, znajdował się w posiadaniu jej Złotowłosej. Na tę myśl Hailey parsknęła śmiechem, opluwając się niczym przykładowy roczniak.
marcus glinsky
Zaskoczenie i odrobina rozczarowania, które zagościły u Hailey w pierwszym dniu pobytu w Lorne Bay nie ustępowały w ciągu tych prawie dwóch miesięcy. Nie spotkała kangura wskakującego jej na drogę, na dzień dobry nie machał jej żaden koala, nie znajduje pająka wielkości mieszkania w każdym bucie (nie narzeka) no i nie ma do czynienia jedynie z surferami, rancherami i modelkami. W wieku dwudziestu ośmiu lat Hailey przekonała się, że popkultura ją okłamała bezlitośnie. Do tego spośród wszystkich małych mieścinek wybrała nie najpiękniejszą. Mechanizm przykrywania narzekaniem na błahe spraw niewygodnego uczucia (tu wstaw jakiekolwiek) to nie pierwszyzna jeśli chodzi o Jenkins. W dzisiejszym menu mamy kiełkujące uczucie przynależności i bezpieczeństwa. Wydawałoby się, że to dobra wiadomość, prawda? Otóż dla Hailey znaczy to tyle, że traci czujność. Znowu. Z całych sił nie chciałaby przywiązywać się do ludzi i miejsca, bo to nie może skończyć się dobrze.
W tej chwili klęła pod nosem, pedałując zawzięcie pod górę. To jebane San Francisco, czy dziura na antypodach?! Próbując zignorować ogień w pośladkach, (szkoda, że nie w lędźwiach, hehe) parła dalej, chcąc być przed swoim nowym współlokatorem. Nie była pewna, czy schowała ten wibrator z kuchennego blatu. Niby nie obchodził jej jakiś randomowy typ, ale po co robić sobie jakieś dodatkowe niezręczności? Poza tym głupio byłoby go odstraszyć, w końcu płaci połowę czynszu. Swoją drogą dobrze, że Grace go znalazła, Hailey nie dałaby rady za Chiny zapłacić sama za ten miesiąc. Odetchnęła, gdy wjechała na ostatni odcinek trasy, którą już pierwszego dnia pracy podzieliła w głowie sprawiedliwie. Ostatni, prawie płaski, najbardziej miejski. Jest jaśniej, głośniej, gęściej. To ostatnie sprawia, że H jest zmuszona dużo zwolnić, żeby nie spowodować wypadku. Mimo to zgrabnie i szybko przemierza kolejne uliczki, jak co dzień dziwiąc się, że po półtorej zmiany ma siłę jeszcze choćby oddychać. Przyczepiła rower w klatce schodowej, nie chcąc nawet wyobrażać sobie tachanie go na trzecie piętro. Zawróciła na półpiętrze. Nie stać ją na to, że ktoś podpierdoli jej rumaka, o nie. Z determinacją wzięła go pod pachę i wspięła się na górę. Z duszą na ramieniu otworzyła drzwi. W następnej chwili, gdy przekraczała próg, czując się jak intruzka, wręcz osłupiała. Poczuła zapach jakiegoś prawdziwego jedzenia, najwidoczniej gotowanego na jej kuchence. Zanim się rozpędziła i poczuła jak trzy niedźwiadki, wbijając na chatę po odwiedzeniu jej przez Złotowłosą, otrząsnęła się i uzmysłowiła sobie, co to w ogóle znaczy.
- Cześć. - powiedziała jednocześnie zdyszana, zaskoczona i rozbawiona na widok wielkiej góry ciała i włosów uformowanych w kształt paskudnie-dziwnie-intrugującego człowieka trzymającego w dłoni szmatkę w kaczuszki. Patrzyła się w niego chwilę z wysoko poniesionymi brwiami, w końcu opuściła na podłogę rower, który zaczynał jej ciążyć. Przerwała kontakt wzrokowy, zajmując się swoim rumakiem. Odstawiła go na miejsce, czyli pod ścianę w salonie, po czym powędrowała za przybyszem do kuchni. Umyła ręce w zlewie kuchennym i zawiesiła się na chwilę, bo materiał, w który zazwyczaj wyciera ręce, był poplamiony czerwonym sosem i, co ważniejsze, znajdował się w posiadaniu jej Złotowłosej. Na tę myśl Hailey parsknęła śmiechem, opluwając się niczym przykładowy roczniak.
marcus glinsky