Piekarz/Cukiernik — Coin de Paradis
35 yo — 191 cm
Awatar użytkownika
about
Oh won't you come with me where the ocean meets the sky,
and as the clouds roll by we'll sing the song of the sea
Wnętrze

Pomimo tego, że powrócił w rodzinne strony już kilka miesięcy temu, nigdy nie miał czasu ani ochoty żeby bawić się w jakieś imprezy. Okoliczności jego powrotu nie były zbyt szczęśliwe. Porzucony przed ołtarzem, o czym też trąbiły francuskie tabloidy, choroba matki oraz koniec wielkiej kariery. To wszystko razem nie składało się na jakiś bardzo festiwalowy nastrój z jego strony. Kiedyś był absolutną duszą towarzystwa i stałym bywalcem na wszystkich imprezach, teraz zdążył się już trochę wyciszyć. Z resztą nie było go tutaj od lat. Wielu starych znajomych albo wybyło, albo po prostu stracili kontakt. Niektórzy jednak, dość przypadkowo, zaczęli pojawiać się w jego piekarni. Od słowa do słowa wieść się rozeszła i chociaż część starej paczki zaczęła go nękać o to, że jak to tak mógł kupić mieszkanie i nie wyprawić żadnej parapetówki? To przecież nie tylko złe maniery, ale aż prosi się o nieszczęście. Carter do przesądnych nie należał, ale w końcu ugiął się pod zmasowaną ofensywą znajomych i dał się namówić na małą imprezę.
Miał to szczęście, że mógł zamknąć swój zakład tuż po południu, jak tylko wszystko się wyprzedało. Miał nawet czas na małą drzemkę, kiedy kolejne porcje ciasta wyrastały w jego ciepłej kuchni. Przed dobrych kilka godzin wyrabiał najróżniejsze pyszności i przekąski, które mógł wypiec. Pizza, bruschetta, focaccia, grissini i tona innych różnorakich wypieków, które musiały dogodzić gustom wszystkich przyjaciół. Nie pozwoliłby sobie by ktokolwiek powiedział, że jest złym gospodarzem. Wszystkie płaskie powierzchnie musiały się uginać pod ciężarem jedzenia, a wszyscy pewnie i tak dostaną jeszcze coś na wynos. Na alkohol też nie można było narzekać. Było wszystko od wina po absynt. Tak nakazywała europejska gościnność.
Przed przybyciem gości miał tylko czas na szybki prysznic, ułożenie włosów i wskoczenie w jakiś szałowy garniak. Musiał się prezentować. Zrobił jeszcze jedną rundkę po mieszkaniu upewniając się, że wszystko jest na swoim miejscu. Pierwszym, co uderzało w zmysły po wejściu do mieszkania nie był sam wystrój a zapach tego wszystkiego, co przygotował. Piekarnik chodził właściwie non stop, a on nie zdążył jeszcze wszystkiego wywietrzyć.
To miała być impreza właściwie dla kilku osób ze starej paczki, ale jak to z parapetówkami bywa, ten zaprosił tego, tamta tą i po jakimś czasie Bancroft przestał już kojarzyć jakoś połowę twarzy, które krzątały się po jego mieszkaniu. Właśnie dlatego nigdy nie robił parapetówek. Dla gospodarza to tylko i wyłącznie ból głowy. A przynajmniej był, dopóki nie poznał uroczej koleżanki jednego z przyjaciół. Emily, bo tak jej było na imię była bardzo zgrabną rudowłosą pięknością, do których piekarz zawsze miał słabość. Nawet interesowała się tym, co miał do powiedzenia, a przynajmniej udawała. Może ten wieczór nie był jeszcze skreślony. Oboje wpadli sobie w oko stojąc dość blisko siebie w kuchni przy lampce wina żartując sobie o wszystkich francuskich stereotypach.

leonie turner
sumienny żółwik
Way
projektantka mody, exmodelka — lorne bay
36 yo — 178 cm
Awatar użytkownika
about
Here we stand - worlds apart, hearts broken in two. Sleepless nights, losing ground, I'm reaching for you... Feelin' that it's gone, can't change your mind. If we can't go on to survive the tide love divides.
outfit

Leonie nie spodziewała się, że w wieku trzydziestu pięciu lat do wyjścia na spotkanie ze znajomymi będzie namawiać ją własna matką, z którą na dodatek znów będzie dzielić dach. Ironia losu, pod każdym względem.
Turner ostatnie trzy dni snuła się z kąta w kąt o wiele bardziej niż do tej pory. W małżeństwie blondynki nie było dobrze od dłuższego czasu, ale ostatni miesiąc to prawdziwe apogeum. O ile można tak nazwać przedłużające się ciche dni. Jednak kiedy można dodać do nich powrót zupełnie nieświadomego, ale jednak głównego winowajcy tych kryzysów, połączony z równie nieświadomym odezwaniem się małżonka to... Można zrozumieć rozterki oraz niechęć kobiety do czegokolwiek. Dlatego nie zareagowała entuzjastycznie na zaproszenie znajomych do ich dawnego znajomego, który kupił nowe mieszkanie, bo zwyczajnie... Nie miała sił, by razem z piękną sukienką założyć sztuczny uśmiech sugerujący, że wszystko jest ok. Nic nie było okej, a ona, pogrążając się coraz bardziej we własnych myślach, zaczynała to wreszcie rozumieć. Szkoda tylko, że dalej nie wiedziała co z tym robić.
Pomimo przeżywania najgorszego momentu w swoim życiu, pomimo potrzeby, by robić to w cichości ostatecznie blondynka zdecydowała się wyjść do ludzi. Miała dość jęczącej matki nad uchem oraz wiadomości przyjaciółki, że to idealny moment oraz obie tego potrzebują, by na chwilę oderwać swoje myśli. Leonie spędziła więc po raz pierwszy od kilku miesięcy sporo czasu na przygotowaniach do wyjścia, zupełnie jakby udawała się na jakiś ważny, służbowy bankiet. Tessie bacznie obserwowała mamę, prosząc, by ją też pomalowała. Ostatecznie Turner zlitowała się i maznęła córce usta. Umówiły się jeszcze, że zdzwonią się, żeby powiedzieć sobie dobranoc i po czułym pożegnaniu Leo podjechała po koleżankę, która... Wystawiła ją! W ostatniej chwili musiała zrezygnować, bo synek poczuł się źle, a przecież nie mogła go zostawić z ojcem... Psiocząc pod nosem Leonie zajechała do jakiegoś marketu, gdzie na szczęście znalazła dobre whisky oraz fikusa - roślina na nowy kąt, to chyba coś odpowiedniego? Nie mogła przyjść z pustymi rękoma, zwłaszcza, że i tak była spóźniona. I to nie w ten modny, a bardziej niegrzeczny sposób. Idealna okazja, by się wycofać, ale skoro poczyniła już tak wiele przygotowań... To po prostu chciała tam się pojawić, porozmawiać ze wszystkimi, dowiedzieć co u nich.
Dotarła wreszcie pod wskazany adres. Zadowolenie towarzyszyło Leo, jednak dość krótko, bo kiedy wreszcie przywitała się z Anitą i Peterem - ich szkolną, słodką parą ulubieńców - dowiedziała się kto jest głównym gospodarzem. Mina blondynki wyraźnie zrzedła, ale nie powie, przecież głośno o co chodzi. Wszyscy myśleli, że to po prostu ogromne zdziwienie, a Turner zajęta swoim życiem przeoczyła nieco za mocno co działo się u Bancrofta. Bardzo pomocni Anita i Peter nakreślili więc szybko sytuację powrotu Cartera - otworzył tu piekarnię, bo chciał zająć się starszymi rodzicami, taki z niego ciepły i rodzinny mężczyzna. A to stwierdzenie jedynie spotęgowały wyrzuty sumienia, która wciąż stała ze swoim prezentem... Tak, powinna się przywitać. Ociagając się, postanowiła poszukać gospodarza. Znalazła go w kuchni flirtującego z rudowłosą kobietą, której nie znała. Kto to był do cholery? Pierwsza myśl w głowie blondynki. Druga zaś była dość prosto: a co cię to do cholery kretynko obchodzi! I bardzo karcąca. W końcu... Nie jej sprawa, tak?
-Cześć, chciałam przekazać na ręce gospodarza podarunki, ale może powinnam je wręczyć jeszcze komuś? - cóż, mało taktownie to zrobiła, przynajmniej uśmiech był dość szeroki. Może jedynie nieco odrobinę zbyt sztuczny, zwłaszcza w zestawieniu z tym nieprzychylnym spojrzeniem, które skierowała wprost na uroczą, bogu ducha winną rudowłosą kobietę. Leonie, ty psie ogrodnika...Co ty wyprawiasz?! Wycofaj się zanim będzie za późno! Tak, zdrowy rozsądek mocno walczył we wnętrzu kobiety, by przejąć dowodzenie, ale nie szukała na razie sobie innego kąta. Czekała na swoją odpowiedź. Choć wewnątrz cała drżała, bo jakkolwiek to irracjonalne nie było to... Po tych wszystkich latach ciszy... Widok Bancrofta uśmiechającego się do innej, spoglądającego na nią z zainteresowaniem... Bolał. Cholernie bolał i był nie na rękę. Zupełnie tak samo, jak kiedy mieli po naście lat i widział w niej tylko dobrą kumpelę. Albo kiedy po ich krótkim romansie w Paryżu spotkali się po roku na urodzinach Petera, a Carter miał dziewczyną. Leonie zresztą też miała wtedy kogoś, chyba nawet z showbiznesu, ale to i tak.. To przeklęte ukłucie zazdrości jej towarzyszyło... Tak samo wtedy, jak i teraz... Cholera, czy naprawdę z nią coś było nie tak?

leonie turner
towarzyska meduza
leośka#3525
brak multikont
Piekarz/Cukiernik — Coin de Paradis
35 yo — 191 cm
Awatar użytkownika
about
Oh won't you come with me where the ocean meets the sky,
and as the clouds roll by we'll sing the song of the sea
Tego typu przyjęcia nigdy nie były całkiem cywilizowane. Może nie było tutaj pięćdziesięciu osób, ale te kilkanaście wystarczyło żeby tam ktoś wpadł na jakąś dekorację, ktoś przesunął talerz z wypiekami sprawiając, że część wyląduje na ziemi. Przez pierwsze kilkanaście minut, jak na dobrego gospodarza przystało, nawet się tym wszystkim zajmował, lecz w miarę upływu czasu stwierdził, że to w ogóle nie ma sensu. Posprząta sobie wszystko po ich wyjściu dając imprezie rozkręcić się w najlepsze. Nie przeszkadzało mu nawet, że ktoś dorwał się do nagłośnienia i puszczał coś ze swojego Spotify, co zupełnie mu nie podchodziło, ale gościom się podobało, więc nie protestował. Zwłaszcza, kiedy w polu widzenia pojawiła się słodka Emily. Szybko zapomniał o całym świecie wdając się w nią w żywiołową rozmowę, która po kilku lampkach wina zaczęła już prowadzić do niezobowiązującego flirtu. Kuchnia na tego typu domówkach zdecydowanie była jego terenem łowieckim. Sam nie wiedział, czy to ten zapach wypieków, czy światło, lecz tutaj cholernie ciężko było mu się oprzeć. Rozmowa naprawdę im się kleiła, przestał przejmować się innymi gośćmi, więc nie zauważył nawet kiedy ktoś jeszcze wkradł mu się do apartamentu. Tym bardziej kiedy jego partnerka zaczynała wchodzić w fazę delikatnych gestów jak złapanie go za dłoń, czy przejechanie swoją po jego ramieniu oraz szyi.
Trochę ciężko było mu oderwać od dziewczyny wzrok, więc kiedy usłyszał kobiecy głos nie zarejestrował nawet, że to ktoś znajomy. Myślał, że to po prostu kolejna nieznajoma, a raczej znajoma znajomej znajomego, która przez przypadek usłyszała o imprezie i postanowiła się wprosić. Byli z Emily akurat w dość dobrym momencie, więc nieco niechętnie odłożył swoją lampkę wina.
- Merci. - odpowiedział trochę mechanicznie, jednak z tą klasyczną, francuską, uprzejmą melodyjnością.
Z przyzwyczajenia jeszcze zanim dobrze się kobiecie przyjrzał od razu pocałował ją w policzek na modłę swojej drugiej ojczyzny. Wtedy poczuł te charakterystyczne perfumy, które rozpoznałby wszędzie. Tyle razy czuł je na swojej pościeli, kiedy musiał się rano zerwać do pracy, a one nigdy nie chciały go tak łatwo wypuścić. Mówiły mu żeby został i tak ciężko było im za każdym razem odmówić. Zwłaszcza, że właścicielka była najczęściej na wyciągnięcie ręki. Trwało to z dobre dwie, może trzy sekundy zanim w końcu odsunął swoją twarz o te kilka centymetrów by w końcu móc na nią spojrzeć. To naprawdę ona. Nie było trudno się domyślić, kto ją tutaj sprowadził i pod jakim pretekstem. Wystarczyło jedno spojrzenie za jej plecy by zobaczyć Petera i Anitę zbijających sobie piątkę za doskonale wykonane zadanie. Był cholernie zdziwiony, że się zgodziła. Tamta dwójka jemu na pewno zrobiła niespodziankę, ale ona musiała wiedzieć, gdzie przychodzi. Po ich ostatnim spotkaniu nie spodziewał się, że jeszcze ją zobaczy. Podejrzewał, że jej córka będzie teraz przychodzić z babcią, albo co gorsza z ojcem. Wydawało mu się, że dość jasno określiła ostatnim razem swój stosunek do niego, więc dlaczego teraz stała przed nim taka odstawiona i z prezentami? Całkowicie tego nie rozumiał, ale nie chciał dawać im znajomym żadnych powodów do podejrzeń. Szukał jakiejś odpowiedzi patrząc jej w oczy, lecz nie mógł tego robić w nieskończoność. W końcu pocałował ją również w drugi policzek na przywitanie i odbierając od niej prezenty jeszcze ją przytulił. W końcu mieli się nie widzieć latami.
- Leonie, nie wiedziałem, że przyjdziesz. - uśmiechnął się w stronę ich przyjaciół lekko skinąwszy głową w podziękowaniu za ich starania - Kiedy ostatnim razem sprawdzałem, byłem jedynym gospodarzem. - zaśmiał się cicho odstawiając podarki gdzieś na bok, a rudowłosa kobieta tymczasem patrzyła na nią z ukosa dopijając swoje wino za jego plecami - Pięknie wyglądasz, życie rodzinne ci służy. - uśmiechnął się do niej całkiem szczerze - Nie miałem okazji powiedzieć tego ostatnim razem, ale masz przepiękną córkę. Moje gratulacje, od razu widać po kim wzięła geny. - ściszył nieco głos, ale mówił to z szerokim uśmiechem.
Może nie było łatwo wiedzieć, że jest z innym, ale to nie znaczyło, że nie mógł cieszyć się jej szczęściem. Chciał dla niej jak najlepiej i na razie wyglądało na to, że to ona podjęła wszystkie prawidłowe decyzje. Miała życie, którego zawsze pragnęła.

leonie turner
sumienny żółwik
Way
projektantka mody, exmodelka — lorne bay
36 yo — 178 cm
Awatar użytkownika
about
Here we stand - worlds apart, hearts broken in two. Sleepless nights, losing ground, I'm reaching for you... Feelin' that it's gone, can't change your mind. If we can't go on to survive the tide love divides.
Chwila dziecinnego triumfu wywołana chwilowym rozproszeniem uwagi dwójki gołąbeczków, bardzo płynnie przeszła w zaskoczenie, którego Leonie starała się nie zdradzić, gdy Carter tak czule się z nią przywitał. Kobieta nie łączyła tego wcale z jego drugą ojczyzną, nie myślała też, że był aż na tyle zajęty rudowłosą, by nie zauważyć kto do niego podszedł. Albo co gorsza nie rozpoznać głosu należącego do niej. Nieważne co teraz działo się między nimi, kiedyś byli dla siebie bardzo ważni, a wspomnienia mimo goryczy jaką za sobą niosły, to wciąż z nimi pozostawały. Tak więc Leo odczytywała to powitanie nieco inaczej, zaskoczona nim oraz nieco skrępowana, bo przecież ostatnim razem zagrali idealnie parę nieznajomych ludzi w codziennej sytuacji, dziś jednak jak widać dość dobrze szło im odegranie dawnych przyjaciół. Szkoda tylko, że nigdy nie ograniczyli się do tego typu ról. Może byłoby łatwiej znieść te mrowienie wywołane zarostem bruneta, który zetknął się z delikatną skórą policzka blondynki. Może nie drżałaby na całym ciele, kiedy odwzajemniała ten niewinny, powitalny uścisk i nie marzyła o czymś więcej... Wszystko było niewłaściwe, a i tak miało miejsce. Czasem nie można było nad sobą do końca panować, a przebywanie w obecności Bancrofta tworzyło to czasem w życiu Turner.
-Sama do końca nie byłam pewna czy się pojawię - rzuciła lekko, odwzajemniając jego uśmiech, ale czuła się spięta.
Obserwowali ich znajomi, obserwowała ich rudowłosa towarzyszka Cartera... A do tego sama Leo nie wiedziała co tu robiła. Nie, nie wiedziała, że to Bancroft organizuje parapetówkę. Nie miała też pojęcia, że będzie to spotkanie takich rozmiarów, ale to akurat powinno blondynce pomóc wtopić się w tłum w niewygodnym momencie. I być może rozpłynąć. No, bo co ona tu właściwie miała robić? Patrzeć na niego z inną? To nie miało sensu. Otwierało tylko zbyt wiele zamkniętych rozdziałów, które niepostrzeżenie wciągały blondynkę aż za bardzo, dając odczuwać kobiecie także za dużo skrajnych emocji, uczuć...
Mimo wszystko odetchnęła nieco, słysząc, że Bancroft pozostawał tu jedynym gospodarzem tego przedsięwzięcia. Nie miał więc nikogo na stałe. Uśmiechnęła się do tej myśli, zupełnie jakby wygrała w totka. Choć przecież to nic nie zmieniało dla niej. Co najwyżej dla tej bezimiennej rudowłosej dziewczyny czającej się tuż za plecami bruneta niczym tygrys gotowy do ataku... Och, Leonie...
Zarumieniła się, słysząc komplement od Cartera. Po pierwszy, bo padł właśnie z jego ust. Po drugie, bo obrączka, która miała na palcu zaczęła ją po raz drugi - pierwszy był, kiedy Bancroft składał życzenia na ślubie Turner i Winstona - cholernie uwierać, piec... A po trzecie... Bo wiedziała jaka jest prawda. Wcale to życie nie sprawiało, że była szczęśliwa. Nie teraz. Może jeszcze dwa miesiące temu mogłaby się zgodzić, przejśc obojętnie obok Bancrofta i nie wracać tak bardzo wspomnieniami do tego co było, ale teraz... Nie mogła powstrzymać się w domowym zaciszu od analizowania, co by było, gdyby wybrała inaczej. Gdyby uciekli... Byliby szczęśliwi aż do dziś? A może wróciliby tu razem, by pomóc jego matce? Razem z Tessie... Zaprosiliby znajomych na mniejszą skalę i... Stop. Bardzo mocnym zderzeniem pełnym trzeźwości był komentarz Cartera właśnie o córce Leo. O ich córce. Cholera. Przełknęła ślinę, żałując, że nie zaopatrzyła się w alkohol przed powitaniem z nim. Ani, że nie wypiła nic na odwagę. Zarumieniła się jeszcze bardziej... Dobre geny... Nie mogła nad tym zapanować, zaśmiała się cicho, nieco kpiąco, co mogło być niezrozumiałe, ale trudno. Wyrwało się. Jak widać, Leonie wcale nie jest taką doskonałą aktorką, jaką chciałaby być, zwłaszcza w tej chwili. -Dzięki. A ja gratuluję nowego biznesu, moja mama mówiła, że podbiłeś serca mieszkańców dość szybko swoimi wypiekami. Ach i całkiem ładne mieszkanie - tak, musiała się jakoś odwdzięczyć w tej kurtuazji, prawda? -Chociaż wolałam tamto w Paryżu, było... Przytulniejsze - bo mniejsze, nie urządzone tak surowo, ale właściwie Bancroft jedynie je wynajmował za marne grosze i daleko było mu do tego apartamentu. To były zupełnie inne czasy... Po co do nich wracała? I to tak bezczelnie? Leonie... Na co ci to? Karciła się w myślach, ale dalej brnęła w te dziwne tematy, krępując samą siebie na własne życzenie. Zanim jednak powiedziała cokolwiek więcej, bardziej niż usłyszała, to poczuła wibracja telefonu. -Przepraszam - odparła, zerkając na wyświetlacz, gdzie widniał numer matki, a w tle majaczyło powiadomienie o nieodebranym połączeniu. Przecisnęła się szybko do łazienki, zostawiając Cartera samego z rudowłosą, ku widocznemu zadowoleniu kobiety, a sama Leo zamknęła się na chwilę w łazience, by porozmawiać z córką na dobranoc. Tak, jak obiecała. Nie zajęło to jej długo, ale dla nieznajomej był to wystarczający czas, by znów osaczyć Bancrofta. A Turner wiedziała jedno - nie miała zamiaru na to patrzeć. I mogłaby po prostu wyjść, ale skoro Tessie nie sprawiała żadnych problemów babci, a sama Leonie już wyszła z tego domu to... Zamierzała skorzystać. Podeszła więc do miejsca, gdzie znajdował się alkohol i wybrała coś zdecydowanie mocniejszego niż wino, a do czego nigdy nie miała głowy - tequilę. Nie przejmowała się tym, jednak teraz. W tej chwili własnie tego potrzebowała, a kolejkę umilały niezobowiązujące rozmowy z koleżanką z dawnych lat. Szkoda tylko, że spojrzenie nie skupiało się na sympatycznej twarzy brunetki, która karciła Leo za odcięcie się od nich, a na tym, by odnaleźć Cartera... I na nic alarmy w głowie, że to nie jest dobry pomysł. Mimo wszystko Turner wciąż tu była, wmawiając sobie, że pobudki są o wiele bardziej niewinne niż w rzeczywistości...

Carter Bancroft
towarzyska meduza
leośka#3525
brak multikont
Piekarz/Cukiernik — Coin de Paradis
35 yo — 191 cm
Awatar użytkownika
about
Oh won't you come with me where the ocean meets the sky,
and as the clouds roll by we'll sing the song of the sea
Wychodziło na to, że od jego powrotu cały czas grali. Za pierwszym razem dwoje zupełnie sobie obcych ludzi na potrzeby jej słodkiej córeczki. Teraz po prostu dwoje starych przyjaciół, którzy nie widzieli się od lat, tylko, że prawda była zupełnie inna prawda? Nie tylko widywali się na przestrzeni ostatnich kilku lat, ale mieli nawet okazję by być ze sobą jako para. O tym, co stało się tej nocy przed jej ślubem, w ogóle nigdy żadne z nich nie poruszyło ze starymi znajomymi. Przynajmniej on nigdy się do tego nie przyznał. Było to bardzo słodko-gorzkie wspomnienie, do którego nie do końca chętnie wracał. W końcu porzuciła go by być z innym pomimo naprawdę upojnej nocy oraz tego, że nie byli sobie obojętni i żadne tego nie ukrywało. Mimo wszystko, podjęła swoją decyzję. Wyglądało na to, że tak długo jak będzie tutaj mieszkać właśnie tak będzie wyglądać ich relacja. Zawsze jakaś forma gry. Nieznajomi, przyjaciele, czy znajdą kiedykolwiek czas by znów być po prostu sobą? Turner nie wydawała się tego chcieć. Jakby trudno jej było nawet z nim rozmawiać i odgrywać te szopki. Przecież nie mógł jej do tego zmusić. Nie miał pojęcia na czym stoją, ani co względem niego czuje. Na razie obawiał się, że są to tylko negatywne emocje, lecz nawet jeśli tak było on nadal chciał dla niej jak najlepiej. Nie miał zamiaru jej niczego utrudniać.
- Ach... Niech zgadnę. Nawet nie wiedziałaś, że to moja impreza, co? - westchnął cicho kręcąc lekko głową spoglądając w stronę przyjaciół, którzy chyba wychwycili, że właśnie ich rozgryzł i posłali mu szerokie, dumne z siebie, uśmiechy - Powinienem był się tego spodziewać. Wiesz, że to wszystko było w ogóle ich pomysłem? Takie imprezy to już nie moja bajka. - uśmiechnął się trochę bezradnie - W każdym razie skoro już tu jesteś to się nie krępuj, skorzystaj. Pewnie niełatwo jest się wymknąć z domu. - uśmiechnął się do niej pogodnie dotykając jej ręki.
Nie mógł mieć przyjaciołom za złe, że ich w to wszystko wpakowali. Chcieli naprawdę dobrze, po prostu nie mieli wszystkich informacji, więc tej dwójce pozostało tylko robić dobrą minę do złej gry. Skoro już o tych minach mowa to ciężko było nie zauważyć jak kobieta raz po raz rumieni się na jego komplementy. Trochę mu to schlebiało. Nakazywało myśleć, że między nimi nie jest jednak wszystko stracone. W końcu gdyby już nic dla niej nie znaczył tak by na niego nie reagowała. Na pewno nie łudził się, że to coś romantycznego. Przecież miała już męża, dziecko i ułożone życie. Nie odważyłby się nawet marzyć. Wiedział natomiast, że nie chciałby jej całkowicie wymazać ze swojego życia. Zanim się pokochali byli przyjaciółmi, może mogliby do tego wrócić? Naprawdę przydałaby mu się ktoś kto go zna, tak naprawdę, w tym trudnym dla niego momencie. Patrząc na nią z tak bliska, przebywając w jej towarzystwie zaczynały się budzić tamte uczucia, które przez tyle lat próbował w sobie zakopać. Były zupełnie bezsensowne, nie miały racji bytu, jednak przebijały się do jego świadomości. Zaczynał być o wiele bardziej świadom każdego jej gestu, potencjalnego dotyku. Z nią to wszystko zawsze było jakieś wyjątkowe.
Nawet jeśli nie wiedzieli się od lat znał ją na tyle by być w stanie wychwycić takie drobiazgi jak jej śmiech, który wcale szczęśliwy ani wesoły do końca nie był. Przebijała się tam jakaś nuta, której nie potrafił do końca określić, jednak w tym momencie mógł to zwalić tylko i wyłącznie na to, że chyba w każdej rodzinie rodzice wojują o to po kim dziecko ma to, czy tamto. Może Leo tę walkę ze swoim mężem przegrywa? Chociaż on nie widział ku temu powodów. Mała była bardzo podobna do matki.
- Twoja mama zawsze wszystko wie. - zaśmiał się wspominając panią Turner, z którą zawsze miał dobre kontakty - Możesz jej powiedzieć, że powinna się kiedyś stawić osobiście. Pierwsze zamówienie będzie miała za darmo zgodnie z polityką. - spojrzał na nią wymownie i lekko karcąco nawiązując do tego, że pomimo jego protestów i tak zapłaciła.
Komentarz na temat przytulności jego mieszkania trochę go zaskoczył. Nie sądził, że Leo sama z siebie powróci do dawnych lat. To przywoływało mnóstwo przyjemnych wspomnień. Dokładnie tych, do których nie powinni wracać. Na pewno nie dziś, kiedy blat ugina się od alkoholu, a oni oboje mają historię nie podejmowania najlepszych decyzji po kilku lampkach wina. Teraz stoją przed nim po latach wydawał mu się jeszcze piękniejsza niż w jego wspomnieniach. Wiele by dał by móc powrócić do tamtego okresu i może podjąć inne decyzje...
- Co mogę powiedzieć... To jest mieszkanie starego kawalera, tamto należało do młodego, obiecującego piekarza i jeśli mnie pamięć nie myli... Ktoś praktycznie z nim mieszkał. - uśmiechnął się do niej nieco zadziornie.
Kiedy go przeprosiła by uciec gdzieś z telefonem tylko jej przytaknął pokazując, że nie ma nic przeciwko. Odprowadził ją wzrokiem, po czym zanim ta rudowłosa tygrysica zdążyła go capnąć, udał się do barku by nalać sobie czegoś mocniejszego. W pierwszej chwili złapał za koniak, ale nie tego właśnie potrzebował by złagodzić trochę nerwy. Nalał sobie kieliszek Kirsch, od razu go wychylając. Nalał drugi i z nim pozostał do czasu aż Emily pojawiła się znów przy nim nie dając za wygraną. Dał się odciągnąć na bok by kontynuować ten niezobowiązujący flirt, ale prawda była taka, że stracił nią zainteresowanie gdy tylko Leo pojawiła się w polu widzenia. Po prostu nie miała z nią szans. Mogła się wdzięczyć, sunąć swoimi dłońmi po jego ciele, co bezwstydnie robiła, a on jakoś specjalnie nie protestował z grzeczności, lecz jego wzrok co jakiś czas skanował mieszkanie w poszukiwaniu blondynki. Nie chciał by już uciekała. Jak żałośnie by to nie brzmiało, chciał mieć ją na oku nawet jeśli nie wypadało mu podejść i chociażby poprosić do tańca. Z resztą czy w ogóle by tego chciała? Na razie tak to nie wyglądało...

leonie turner
sumienny żółwik
Way
projektantka mody, exmodelka — lorne bay
36 yo — 178 cm
Awatar użytkownika
about
Here we stand - worlds apart, hearts broken in two. Sleepless nights, losing ground, I'm reaching for you... Feelin' that it's gone, can't change your mind. If we can't go on to survive the tide love divides.
To nie ona z ich dwójki zdecydowała się na to, by odejść, zapomnieć i zacząć bez drugiej osoby budować swoje życie. Nie postawiła go przed faktem dokonanym w obcym mieście, który tymczasowo stał się ich rajem. Leonie nie była głupia. Od początku, kiedy spotkali się znów, wiedziała, że nie będzie im wcale łatwo. Oboje mieli swoje ambicje. Turner prężnie rozwijającą się karierę modelki, zaś Bancroft aspirujący piekarz marzący o sukcesie... Może i tamten kontrakt miał trwać rok, ale to nie oznaczało, że blondynka będzie nieustannie przebywać w Paryżu. A mimo tego dała im szansę, choć na sam koniec... Poczuła, że to nie mogło nigdy się udać. Carter miał inne plany, priorytety, nie wahał się nad podjętą decyzją, ba nie potrzebował żadnej pomocy w jej przypieczętowaniu... Poradził sobie z tym sam. Nawet nie próbował... Jak więc mógł traktować przypadkowe spotkanie na krótko przed ślubem Leonie jako odrzucenie? Zapomnieli się. Ok. Pokazali, że to, co teoretycznie jest zamknięte, dalej w nich żyło. Aż za mocno. Nie znaczyło to jednak, że znów mogli rzucić się chwilowo w swoje objęcia, by wraz z momentem otrzeźwienia pójść w swoje strony. Leo tego nie chciała, a obawiała się, że gdyby skorzystała z propozycji Cartera tak właśnie wszystko, by się skończyło. Prędzej czy później zostałaby sama. Może wcale się nie myliła? W końcu jak widać na załączonym obrazku Bancroft po dziś dzień nie zbudował nic stałego. Z nikim. Całkiem możliwe, że to po prostu ten typ mężczyzny - nie przywiązujący się na stałe, wybierający luźniejsze relacje, bez poważnych deklaracji. Turner tego nie chciała. Wybór wydawał się więc dość prosty z racjonalnej punktu widzenia, ale teraz... Teraz nie wiedziała już nic, ani tym bardziej jak wiele projektowała sama w swojej głowie ze względu na to jak owocna była ta jedna noc, a ile tych rzeczy rzeczywiście odczuwałaby, gdyby nie posiadała tej wiedzy, którą miała.
Nie mogli być przyjaciółmi. Nie powinni nawet próbować. Nigdy się do tego nie nadawali. Po latach Leonie umiała to dostrzec, a mimo tego i tak jak widać, kiedy znajdowała się w pobliżu Cartera to gubiła rozsądek, popełniając niby to nieświadomie kolejne błędy. Wędrowała w złym kierunku odkąd tylko przekroczyła próg tego mieszkania. Nawiązywanie do przeszłości, łapczywe odbieranie komplementów... Nie skorzystanie z okazji, by po prostu wyjść, kiedy dostała telefon. Tessie nic się nie działo, ale mogła, przecież powiedzieć dosłownie wszystko. Albo i nic. To też, by zadziałało. Brunet jako gospodarz tej imprezy miał pełne ręce roboty, raczej szybko nie zauważyłby braku blondynki. Tym bardziej, że miał kogoś, kto dbał o jego dobre samopoczucie tego wieczoru...
A Leonie jednak została, torturując się widokiem Cartera z rudowłosą nieznajomą, która stawała się coraz śmielsza w swoich gestach. Ohyda. Odwróciła więc spojrzenie, sięgnęła znów po kieliszek, przechyliła go sprawnie, a następnie trunek zagryzła kwaśną limonką. Może dawno nie miała okazji, żeby się napić, ale jak widać, pewnych rzeczy się nie zapomina. I nie chodzi o umiejętności związane z imprezowaniem, jednak też o uczucia... Które można gdzieś schować, można przemówić im do rozsądku, ale chyba nigdy długotrwale... Prędzej czy później one dopadały człowieka, pokazując mu jak niewielkie ma panowanie nad swoją rzeczywistością.
-Leonie, wiem, że nie ma Michaela, ale chyba taniec ze mną, by ci wybaczył, hm? Zrób przyjemność staremu przyjacielowi - zaproponował Peter, który właśnie odstawił Anitę z parkietu, która musiała się czegoś napić, a jej partner najwidoczniej nie miał dość.
-Oczywiście - odparła niby to zalotnie, ale zanim udała się z Peterem, by przepaść w tańcu, napiła się raz jeszcze, rzucając ostatnie spojrzenie tam, gdzie powinien być Carter, ale zniknął. Czyżby już zmienił miejsce swojego flirtu, przechodząc na kolejny etap? Leonie automatycznie zrobiło się głupio, że miała takie złe mniemanie o swoim byłym, jakby nie było, kochanku. Nie ceniła go przecież nisko. Właściwie to ona z ich dwójki była zdecydowanie gorszym człowiekiem, miała też więcej przewinień na sumieniu... W końcu, gdy cała prawda wyjdzie na jaw nikt z dawnych znajomych nie będzie chciał mieć z nią kontaktu, tego była pewna. Za wiele skrywała. Za wiele ważnych rzeczy. Teraz jednak nie miała głowy do tego, by się tym przejmować. Zupełnie nieświadoma wyszła odprężyć się od swoich problemów, później poczuła dreszcz przerażenia, że pakuje się w jeszcze większe, ale teraz... Miała to gdzieś. Najwidoczniej alkohol zadziałał, a doskonałe ruchy taneczne Petera skutecznie odciągały myśli Leo od czarnych sfer. Musiała się w końcu skupić na tym, by dotrzymać kumplowi kroku, prawda?

Carter Bancroft
towarzyska meduza
leośka#3525
brak multikont
Piekarz/Cukiernik — Coin de Paradis
35 yo — 191 cm
Awatar użytkownika
about
Oh won't you come with me where the ocean meets the sky,
and as the clouds roll by we'll sing the song of the sea
Ciężko było nie myśleć o tym, co by było gdyby. Nawet Bancroft się na tym łapał, chociaż do osób sentymentalnych nie należał. Czy rzeczywiście byłby wtedy w stanie porzucić naprawdę obiecującą karierę po to by być z nią tutaj, czy w jakimś innym kraju? Nawet teraz, kiedy chodziło o jego matkę, jedną z najważniejszych osób w jego życiu miał taki moment, w którym zastanowił się czy może to jeszcze chwilę odłożyć. Do teraz się za to karcił. Zgubił się gdzieś w tym świecie piekarstwa. Zawsze chciał być najlepszy i był tego tak cholernie blisko. Wszyscy mu mówili, że osiągnie wszystko, co sobie założy. Wziął sobie to do serca dążąc do sukcesu zawodowego. Nie miał pojęcia, czy byłby w stanie zapewnić jej to, co jej obecny mąż. Może to wszystko z góry było skazane na porażkę i nie mogło się udać? W końcu obojgu zawsze coś wypadało. Czy mógł ją poprosić żeby mu zaufała pomimo wszystkiego, co o nim wiedziała? Tak właśnie zrobił, ale raz już ją zawiódł. To nic dziwnego, że nie chciała mu ponownie zawierzyć. Tak pewnie było lepiej, ale żałował. Naprawdę żałował, że nie mieli tej drugiej szansy. Wiedział, że ryzykuje zranieniem jej po raz kolejny, ale ciężko było mu zaakceptować fakt, że nawet nie spróbowali. Rozumiał dlaczego to zrobiła, za nic jej nie winił. Jeśli już to samego siebie za tę sytuację w Paryżu. Zachował się jak dupek i w sumie nigdy za to nie przeprosił. Skoro już wspomniała tamte czasy może dzisiaj powinien być ten dzień, kiedy rzeczywiście to zrobi? Winien był to zrobić już lata temu. Zawsze myślał o sobie częściej niż o innych i jak to mówią karma wraca. Skończył bez kariery, dziewczyny i z umierającą matką. Nazbierało mu się.
Z tego wszystkiego przeszła mu ochota na jakiekolwiek zabawy z rudowłosą dziewczyną. Była ładna i naprawdę w jego typie, aczkolwiek odkąd do mieszkania weszła Leonie nie miała już żadnych szans. Próbowała, naprawdę dawała z siebie wiele, lecz on od tego momentu po prostu nie był już zainteresowany. Uraczył ją jeszcze przez kilkanaście minut rozmową, ale koniec końców miał dość. Może to też alkohol, ale nie potrafił tak po prostu tego kontynuować. To nie było fair w stosunku do dziewczyny, więc po prostu w końcu jej odmówił. Dał jej jasno do zrozumienia, że dzisiaj nic z tego nie będzie. Była wkurzona, bardzo wkurzona, co oczywiście było zrozumiałe. Nazwała go dupkiem i wróciła do swoich koleżanek. Jemu pozostał tylko niesmak w ustach i pusta lampka wina.
Nie powinien tego robić. Wiedział, że nie powinien, ale pomimo zdrowego rozsądku, który mówił mu nie zaczął się rozglądać za swoją dawną przyjaciółką. Mieszkanie nie było tak duże, więc nie musiał szukać długo. Wypatrzył ją w salonie, tańczącą z Peterem. Zdawał sobie sprawę z tego, że to nic więcej jak tylko przyjacielski taniec. Peter był już szczęśliwie zakochany, a jednak był zazdrosny. Doskonale znał to uczucie. Nie było tak silne, jak wtedy na jej ślubie oraz przy składaniu życzeń, ale to niewątpliwie właśnie to. Normalnie podszedłby żeby ją odbić. Tak nakazywały mu uczucia, ale rozum podpowiadał, że to byłaby katastrofa. Carter wiedział, że nie byłby w stanie tańczyć z nią tak jak Peter. Po raz kolejny uświadomił sobie, że oni po prostu nie mogą być przyjaciółmi. Nie potrafił zrobić tego co tamten mężczyzna. Znał siebie na tyle by wiedzieć, że jego dłonie zaraz zaczęłyby wędrować po jej ciele. Za kilka minut ich przyjaciele zdaliby już sobie sprawę, że między nimi było coś więcej. Stamtąd już niedaleko by o wszystkim dowiedział się jej mąż. Nie był jeszcze wystarczająco pijany żeby znów coś spieprzyć, ale miał zamiar to trochę zmienić, ponieważ spokojnie na to patrzeć też nie potrafił.
Podszedł do stolika z alkoholem nalewając sobie kolejny kieliszek. Potem kolejny i dopiero przy trzecim w końcu poczuł się na tyle rozluźniony żeby po prostu oprzeć się o blat ze szkłem w ręku i z powrotem obserwować poczynania Leonie. Nie było mu dane robić tego zbyt długo. W polu widzenia znów pojawiła się rudowłosa i nie wyglądała na bardziej zadowoloną niż wcześniej.
- Najpierw ze mną flirtujesz, a później nagle masz mnie w dupie? Wiesz co? Straszny z ciebie kutas. We Francji może byłeś kimś, ale tutaj jesteś tylko dupkiem! - podniosła głos zaraz przed tym jak wylała mu w twarz całą zawartość swojej lampki.
Czerwone wino. Koszula do wyrzucenia. Było słychać, że odwiedziła barek przed nim i była już trochę pijana, ale to nie czyniło wszystkiego, co powiedziała mniej prawdziwym. Nawet nie miał jej tego za złe. Zasłużył sobie na to oraz rozbawione spojrzenia kilku najbliżej stojących osób. Zarówno jego przyjaciół jak i nieznajomych. Ten widok nie powinien nikogo dziwić. Odprowadził dziewczynę oraz jej koleżanki wzrokiem do wyjścia, po czym wychylił zawartość swojego kieliszka i zaczął przeciskać się do swojej sypialni żeby przebrać koszulę. Nie będzie przecież paradować do końca wieczoru oblany winem, nawet jeśli zasłużenie.

leonie turner
sumienny żółwik
Way
projektantka mody, exmodelka — lorne bay
36 yo — 178 cm
Awatar użytkownika
about
Here we stand - worlds apart, hearts broken in two. Sleepless nights, losing ground, I'm reaching for you... Feelin' that it's gone, can't change your mind. If we can't go on to survive the tide love divides.
Mógł wrócić o wiele wcześniej, gdyby naprawdę mu zależało. Tak sobie zawsze powtarzała Leonie, kiedy czasem, nocą bądź samotnym wieczorem powracały wspomnienia... Zwłaszcza ostatnio. Przekonywała samą siebie, że podjęta przez nią decyzja była tą właściwą. Mieli, przecież jakiś tam kontakt ze sobą, po całym epizodzie w Paryżu. Bez większych wyjaśnień, bo przecież jasno Carter określił, że teraz miał inne priorytety. Turner nie wracała więc do tego tematu, bo miała w sobie zbyt wiele dumy, by prosić kogoś o odrobinę uwagi. A może uraz. Nieważne... Nie prosiła. A on nie zabiegał. Zdawkowe, krótkie rozmowy. Wymiana informacji... Nie chciał nic więcej. A przecież mógł mieć wszystko, bo blondynka nigdzie się nie chowała. Prowadziła dość medialne życie jako modelka, próbowała budować swoje życie zawodowe, jak i prywatne, a kiedy wreszcie się jej udało... Prawie to zepsuła, bo Bancroft pojawił się niczym tornado, które nie patrzyło na szkody, tylko chciało zebrać to, co należało do niego. Nie winiła mężczyzny za to, bo przecież ona sama nie powiedziała magicznego "nie". Sama potrzebowała tamtej jeszcze jednej nocy, by upewnić się, że oni razem nie zadziałają na dłuższą metę. Krótkie dystanse mieli cudowne, ale może naprawdę... Nie byli stworzeni do wspólnego życia? Bo gdyby byli, to wszystko wyglądałoby inaczej...
Taniec z Peterem pomógł Leonie wejść wreszcie w ten imprezowy nastrój. Dołączyła do grupki znajomych wygłupiających się na parkiecie, by towarzyszyć im, śmiejąc się raz po raz. Może matka miała rację, że tego potrzebowała jej córka? Chwili zapomnienia, rozluźnienia, w bezpiecznym gronie, które nie oceniało. Luźniejsza atmosfera, pozbawiona rozmów o dzieciach oraz trosk... Jak dawno tego nie doświadczyła! Sama często zapętlała się w nieustannym powracaniu do tematu Tessie, ale dzisiejszej nocy, blondynka odkrywała jak dobrze było być po prostu tu i teraz. Bez trosk, zmartwień...
Zabawę wszystkim przerwał jednak podniesiony, kobiecy głos, który wyrażał dość mocno swoje niezadowolenie z odrzucenia. Leonie powędrowała swoim spojrzeniem tam, gdzie wszyscy zgromadzeni, dostrzegając w centrum dramatu Cartera oraz jego rudowłosą towarzyszkę. Nie bardzo wiedziała, jak do tego doszło, bo zajęta zabawą z dawnymi znajomymi, zapomniała na tych kilkanaście, kilkadziesiąt minut o Bancrofcie. Nie skupiała się na tym, by go szukać, obserwować... Teraz jednak, kiedy widziała, że dzisiejszy podryw zwyczajnie nie wypalił odczuwała... Ulgę? To głupie. Cholernie niewłaściwe. Ale taka była prawda. I nie wiedziała, co brunet zdążył naobiecywać rudowłosej, kiedy tak ze sobą gruchali niczym gołąbki, ale uważała, że wylanie wina na idealną koszulę to było za wiele. Odruchowo chciała też pójść za mężczyzną, ale skarciła się w myślach. Co niby miała mu powiedzieć? Nie chciała, przecież pocieszać go po nieudanym starcie. Czerpała z tego satysfakcję. Zostanie z Carterem sam na sam też nie stanowiło za mądrego rozwiązania. I widziała, że Peter tam poszedł. Kumpelskie wsparcie zawsze będzie lepsze od tego ex dziewczyny, czyż nie?
Została więc pośrodku salonu, decydując się na jeszcze jednego drinka - w końcu sukces jakoś trzeba świętować - i obserwowała z lekkim zdziwieniem jak cała impreza przymiera. Zawsze tego pokroju dramaty nieco wpływały na atmosferę, ale żeby aż tak? Najwyraźniej wszyscy byli już na innym etapie życia, bardzo mało też potrzebowali do otrzeźwienia, a i fakt jest taki, że gdy rudowłosa wyszła ze swoją świtą to i sporo gości zwyczajnie zniknęło. Turner wychyliła do końca ostatniego drinka i uznała, że na nią też pora. Szukając torebki, rozważała jeszcze czy powinna się pożegnać, ale zanim wpadła na odpowiednie rozwiązanie, Bancroft po prostu się przed nią pojawił, jak za pomocą pstryknięcia magicznej różdżki.
-Nie widziałeś może takiej zielonej torebki? - zapytała głupio, bo co miała powiedzieć? Rozejrzała się jeszcze po najbliższej okolicy, ale nie zauważyła swojej własności. Zdała sobie za to sprawę, że mieszkanie kompletnie opustoszało. Peter i Anita właśnie wychodzili. W środku zostali tylko ona i Carter, razem z tym bałaganem oraz za głośną muzyką. I nie było drogi ucieczki, ups. -Przykro mi, że tak po prostu umarła ta twoja impreza - wybełkotała bez sensu, bo tak właściwie to nawet nie powinna się na niej znaleźć... Ani tak długo być. -Może potrzebujesz pomocy ze sprzątaniem? - zaproponowała coś jeszcze bardziej irracjonalnego, bo przecież doskonale wiedziała i zgadzała się ze swoim rozumem, że powinna znaleźć torebkę, złapać ją jak najmocniej i uciekać jak najdalej od Bancrofta. Zamiast tego pakowała się prosto w jego przysłowiowe objęcia, co nigdy nie kończyło się dobrze. Zupełnie jakby jeszcze nie miała wystarczająco problemów wywołanych właśnie przez osobę Cartera... Miała ich cholernie dużo, bo przecież Michael już o wszystkim wiedział. I nie był z tego zadowolony, ale Leonie go nie winiła. Miał prawo. A ona... Ona zdecydowanie nie powinna tu dłużej być... A jednak wciąż szukała wymówki, by zostać jeszcze chwilę. I sama nie wiedziała tak właściwie po co to robiła. Nic ich oficjalnie nie łączyło, Turner była pewna, ze niczego nie chciała mu wyznawać (choć może powinna), a zabawa się skończyła więc... Nie było żadnych powodów, by wciąż tu tkwić. Chyba, że blondynka chciała jeszcze więcej komplikacji... To wtedy wszystko miało sens. Tylko czy to było tego warte? Czy Carter był wart tego całego huraganu, pośrodku, którego się znalazła?

Carter Bancroft
-
towarzyska meduza
leośka#3525
brak multikont
Piekarz/Cukiernik — Coin de Paradis
35 yo — 191 cm
Awatar użytkownika
about
Oh won't you come with me where the ocean meets the sky,
and as the clouds roll by we'll sing the song of the sea
Carter mógł zrobić w przeszłości wiele rzeczy i prawdopodobnie niektórych robić nie powinien. Jednym z jego największych żali było to jak to wszystko zakończyło się między nimi w Paryżu. Winien był to rozegrać zupełnie inaczej, ale wtedy był za młody i za głupi by dostrzec to, co naprawdę się liczyło. Najgorsze tak naprawdę było to, że gdyby ktoś postawił go jeszcze raz przed tym samym wyborem podjąłby taką samą decyzję, tylko rozegrałby to zupełnie inaczej. Chociaż by się wytłumaczył. Wyglądało jednak na to, że pomimo tego jak świetnie się dogadywali oraz jaką chemię między sobą mieli, nigdy tak naprawdę nie potrafili ze sobą rozmawiać o tym, co było naprawdę cholernie ważne. Oboje stronili od tych tematów, co później skutkowało tymi wszystkimi rozstaniami. Nigdy nie zamykali wszystkich rozdziałów, nie ruszyli do przodu. Bancroft nawet nie wiedział czym w tym momencie dla siebie są. Odgrywali już wiele ról, ale żadne z nich nie było w tym zbyt dobre, a przynajmniej tak mu się wydawało. Na razie to ona dyktowała wszystkie warunki, a on po prostu próbował za nią nadążyć. W końcu to on był w tym mieście intruzem.
Oczywiście nie było trzeba długo czekać by wszyscy zainteresowali się takim incydentem. Nawet przy dość głośnej muzyce oraz więcej niż dostatku alkoholu wystarczyło kilka odwróconych głów by szybko wszyscy gapili się na niego w zachlapanej koszuli. Mógł im tylko zaoferować nieporadny uśmiech oraz wzruszenie ramionami zanim zniknął w swojej sypialni by przebrać koszulę. Nie spodziewał się, że Peter zaraz za nim przyjdzie, ale lepsze to niż któraś z jego dawnych znajomych, a przede wszystkim TA jedna. Zaoferował staremu znajomemu jakieś głupie wytłumaczenie na temat tego, że z czymś się nie dogadali, była zbyt nachalna. Cokolwiek żeby tylko nie drążył tego tematu. Przecież mu nie powie, że taka dziewczyna odwidziała mu się, bo do mieszkania weszła Leonie. Mężatka z dzieckiem. Tak, na pewno by zrozumiał. Zamienili zaledwie kilka słów zanim odesłał go do swojej ukochanej wmawiają mu, że na pewno ktoś ją teraz podrywa.
Pozwolił sobie pozostać w zamkniętym pomieszczeniu przez kolejnych kilka minut po zmianie koszuli zastanawiając się po co mu to w ogóle było. Zazwyczaj bywał bardziej asertywny i nie dawał się namawiać na takie głupoty, a tutaj proszę. Zrobił z siebie błazna, dupka i to jeszcze przy Turner. Świetny sposób by pokazać jej, że w ogóle się nie zmienił. Może nie mieli już szans na to by kiedykolwiek skończyć razem, lecz to nie znaczyło, że nie zależało mu na jej opinii. To właśnie jej byłą jedną tych najbardziej znaczących. Kiedy w końcu wyszedł z sypialni impreza właściwie się już skończyła. Ostatni goście właśnie wychodzili. Wyglądało na to, że większość poczęstowała się zarówno alkoholem, jak i wypiekami na wynos. Został sam z Leonie, co w ostatnich latach nie kończyło się najlepiej. Tylko, że tym razem będzie inaczej, prawda? Są starsi, bardziej odpowiedzialni, a ona już nic do niego nie czuje. Poradzą sobie, prawda? Prawda?
- Nie, chyba nie. Na pewno miałaś ją ze sobą? - odpowiedział dość łagodnie zawieszając na niej wzrok.
Tak, to zdecydowanie był zły pomysł by byli tutaj zupełnie sami. Wcześniej od wielu gestów powstrzymywały go obce spojrzenia, ale teraz nikt nigdy o niczym by się nie dowiedział. Tylko, że tym razem ktoś na nią czekał w domu, nieprawdaż? Był ktoś inny i już zawsze będzie.
Ogarnij się Carter! - skarcił się w myślach lekko kręcąc głową.
- Mnie nie jest. Już nie jestem taki imprezowy jak kiedyś. - wzruszył ramionami lekko się do niej uśmiechając - Wyobraź sobie, że to wszystko był pomysł Petera. To on naciskał na to od kilku tygodni. Nie dawał mi spokoju, a wszystko chyba tylko po to żeby mógł nam zrobić niespodziankę i zaaranżować to spotkanie. Jakby nie mógł cię po prostu wysłać do mojej piekarni, prawda? Zawsze miał rozmach. - zaśmiał się cicho kręcąc głową kiedy w międzyczasie podszedł do sprzętu grającego żeby wyłączyć tę okropną muzykę.
Kątem oka zauważył zieloną torebkę, której najprawdopodobniej szukała Turner. Zabrał ją z kanapy odkopując ją spod poduszek. Pokazał ją kobiecie i podszedł bliżej wyciągając do niej ostatnią rzecz, która trzymała ją w tym apartamencie. Zanim jednak złożył ją na jej ręce wycofał swoją dłoń. Wiedział, że lepsza okazja może mu się nie przytrafić. W końcu pewnie już jej więcej nie zobaczy, chyba, że na siebie przypadkiem wpadną. Pragnął przynajmniej zamknąć ten jeden rozdział ich znajomości jak należy.
- Nie trzeba, mój bałagan, moje porządki. A skoro już o tym mówimy... Powinienem był to zrobić już lata temu, ale mam nadzieję, że nadal będzie to coś warte. - spojrzał w te jej piękne oczy z absolutną szczerością - Przepraszam za to, że tak zakończyłem nasz związek w Paryżu. Powinienem był ci o tym wszystkim powiedzieć wcześniej. Zachowałem się jak dupek i naprawdę cię za to przepraszam. Powinienem też utrzymać z tobą lepszy kontakt. Byłem nienajlepszym chłopakiem i przyjacielem. Przepraszam. - uśmiechnął się lekko niepewnie, ponieważ nie był najlepszy w te całe przeprosiny i dobrze to wiedziała.
Teraz mógł już oddać jej tę torebkę. Był jej winien te przeprosiny od lat. Może teraz będą w stanie zamknąć ten rozdział i zostawić go za sobą. Nie oczekiwał, że to nagle sprawi, że znów staną się najlepszymi przyjaciółmi. Na to było już raczej za późno, a ich chemia była zbyt silna. Carter sam sobie przy niej nie ufał. Nie zrobiłby niczego, co popsułoby jej perfekcyjne życie. Przynajmniej nie celowo i tego najbardziej się obawiał. Uczucia mogłyby w końcu wziąć górę.
- Pozwolisz zamówić sobie Ubera? Gospodarz nalega. - uśmiechnął się do niej dziarsko znów będąc tym Bancroftem, którego znała.

leonie turner
sumienny żółwik
Way
projektantka mody, exmodelka — lorne bay
36 yo — 178 cm
Awatar użytkownika
about
Here we stand - worlds apart, hearts broken in two. Sleepless nights, losing ground, I'm reaching for you... Feelin' that it's gone, can't change your mind. If we can't go on to survive the tide love divides.
-Tak, jestem pewna w stu procentach - potwierdziła, rozglądając się gorączkowo, bo przecież miała tam wszystko - portfel z kartą kredytową, klucze, telefon... Nie mogła tak po prostu stracić wszystkiego, do tego przez głupi przypadek, bo była nieuważna. Może ludzi było sporo, ale też byli dorośli na tyle, by szanować czyjąś własność, prawda?
Zaśmiała się nerwowo, kiedy Carter tłumaczył jej skąd w ogóle pomysł na tę całą parapetówkę. Czy domyślała się, ze to Peter stał za tym wszystkim? Nie. Sama Leonie miała z nim sporadyczny kontakt. Od przypadkowego spotkania, do przypadkowego. Czasem wyskoczyła na kawę z Anitą, ale to też maksymalnie raz na kwartał i raczej nie rozmawiały o Bancrofcie. Czyżby więc wspólny przyjaciel wiedział coś więcej, co skłoniłoby go do aranżowania tak spektakularnego pojednania? Leo nie miała pojęcia. Wolałaby, żeby jednak nie. Ona jednak wyjawiła po latach ten sekret jednej osobie - Remiemu Soriente. Musiała jednak zrzucić komuś ten cieżar, któy dźwigała samodzielnie, bo zwyczajnie dłużej tak nie mogła. Zwłaszcza po spotkaniu Cartera w jego piekarni... Tego było za dużo jak na drobną blondynkę i to nieważne, że sama wszystko na siebie sprowadziła... To i tak wciąż za dużo.
Turner ucieszyła się, gdy mężczyzna pochwalił się znaleziskiem.
-Jesteś niesamowity, wiesz? - oznajmiła z nieskrywaną radością, podchodząc bliżej niego, by odebrać swoją własność. Bancroft jednak nie wyciągnął ręki w stronę kobiety, co wprawiło ja w osłupienie. Poczuła dreszcze - jednocześnie przyjemne, pełne podniecenia, jak i lęku - przechodzące przez jej ciało. O co chodziło? Czemu to przedłużał? I dlaczego pomimo racjonalnej obawy o co chodziło, to mimo wszystko, podobało się blondynce to przeciąganie? Sama nie wiedziała. I czuła lekką złość na samą siebie, za swoje reakcje, których przecież nie można kontrolować zawsze. Szczególnie po zbyt dużej odrobinie alkoholu.
-Carter... - wymamrotała, wzdychając przy tym ciężko. Spojrzała na niego zasmucona, bo co mogła powiedzieć? -To już dawno jest nieważne... Mamy zupełnie inne życia... To... To co było w Paryżu od dawna nie jest prawdą - oznajmiła cicho, łamliwym głosem, raniąc jednocześnie siebie, jak i bruneta. Dobrze wiedziała, że to bujda. Nie potrafiła jednak tak po prostu przyjąć tych przeprosin po tylu latach. Pewnie prawie dziesięciu. Co go teraz naszło? Czy musiał wszystko utrudniać? Spieprzyli. Oboje. Może ona pierwsza, kiedy wyjechała rozwijać się jako modelka za gówniarza. Później on, kiedy gonił za swoim sukcesem. A ostateczne to ona jest tą, która pogrzebała wszystko... I zrobiła to z niemałym przytupem, ale Carter nie miał o tym pojęcia. Podobnie jak nie zdawał sobie sprawy z problemów małżeńskich Turner, które osoba Bancrofta rozpaliła. I raczej prędko się tego nie dowie... Ciężko Leo było się do tego przyznać przed samą sobą, Michaelem, a co dopiero... Przed Carterem... Zwłaszcza że mogli tego wszystkiego uniknąć, gdyby tamtej nocy zgodziła się na jego szalony plan. Ale tego nie zrobiła. I nie wiedziała jak ogarnąć swój bałagan... Pogrążała się więc w nim bardziej, co w żaden sposób nie było rozsądne, ale najwidoczniej... Tylko tak umiała.
Pokręciła głową, kiedy zabierała swoją torebkę. Zerknęła na godzinę na zegarze za sobą i dodała: -Nie chcę już wracać, skoro mam wolny wieczór. Znajdę... Konkurencyjną imprezę? Nie wiem sama.... - oznajmiła, nie robiąc żadnego kroku w tył. Nie założyła też płaszcza. Czekała na reakcję Cartera. Zupełnie jakby to zdanie miało być zaproszeniem dla niego, choć czy mógłby to tak potraktować, skoro kilkadziesiąt sekund wcześniej dosłownie wbiła mu szpilę? Może byłby głupi. Może naiwny. A może zależałoby mu na czasie z nią, tak jak i zależało Leo, choć nie umiała tego ani wypowiedzieć, ani dobrze przekazać. Bawiła się z nim w podchody, których sama nie rozumiała. Tworzyła niebezpieczną grę... Czując dziwne podniecenie na samą myśl, że Bancroft mógłby zdecydować się szukać z nią dalej wrażeń. Tylko... Po co jej to było? Po co dalej to komplikowała? Nie wiedziała. A mimo to... Brnęła dalej. I zapewne jutro zwali to na za dużo alkoholu, bez względu na odpowiedź Cartera, ale dziś nie myślała o konsekwencjach. Ani o przeszłości. Chciała wycisnąć maksymalnie tyle, ile była w stanie, z tej jednej , ulotnej, dosłownie skradzionej chwili, którą mieli... Bo przecież nie czekało na nich nic więcej..

Carter Bancroft
towarzyska meduza
leośka#3525
brak multikont
Piekarz/Cukiernik — Coin de Paradis
35 yo — 191 cm
Awatar użytkownika
about
Oh won't you come with me where the ocean meets the sky,
and as the clouds roll by we'll sing the song of the sea
Carter nie był z tych, którzy przesadnie dzielą się swoim życiem osobistym z innymi. Nawet najbliżsi przyjaciele w Paryżu nie mieli pojęcia o tym, co wyprawiał przez te wszystkie lata z Leonie, a tym bardziej starzy znajomi z Australii, którzy mogliby się wygadać. To ostatnia rzecz, której dla niej chciał, więc trzymał wszystkie sekrety blisko siebie. Jedyną osobą, która znała prawdę byłą jego była narzeczona. Zbudowanie czegoś prawdziwego wymagało absolutnej szczerości, na którą Bancroft w końcu się zdobył. Jak widać na załączonym obrazku nie do końca wyszło mu to na dobre. Już wiedziała, gdzie czasami uciekał myślami, a przede wszystkim, że on tego rozdziału nigdy nie zamknął. Nie mogła żyć z nim w jakimś nienamacalnym trójkącie. Miała rację. Carter jej za to nie winił. Winił ją za to jak to wszystko rozegrała, lecz to już tak naprawdę nie miało znaczenia. Nie miał już po co wracać do Francji. Jego życie tam było skończone. Teraz ten stary rozdział zdawał znów stać przed nim otworem, a jednak był tym zakazanym owocem, na który nie powinien nawet patrzeć. Zarówno dla siebie jak i dla niej. Nie powinien tego wszystkiego komplikować i nie zrobiłby tego, gdyby Peter jej tutaj nie sprowadził. Teraz, gdy wszyscy zniknęli ciężko było udawać, że jego wzrok nie był w nią wlepiony od momentu, w którym się z nim przywitała.
- Niektórzy tak twierdzą, a ja nie wyprowadzam ich z błędu, bo to niegrzeczne, nieprawdaż? - odpowiedział jej z szelmowskim uśmiechem, który zawsze miał, gdy przyszło mu pysznić się nad samym sobą.
Z jej ust każdy komplement nabierał zupełnie innej wagi. Wiedział, że przecież nie chodziło jej o jego osobę, a była to po prostu ekspresja radości, jednak kiedy to powiedziała... Tak, czuł się niesamowity. Bardziej niż wygrywając te wszystkie Paryskie konkursy. Jej uznanie zawsze znaczyło dla niego więcej niż wszystkie trofea oraz dyplomy, certyfikaty. To jedno zdanie sprawiło, że czuł się najlepiej w ostatnich miesiącach. Niczym ta jedna dobra rzecz, która mu się przydarzyła.
- Nawet jeśli od dawna nie jest prawdą, nie znaczy, że nie należą ci się przeprosiny. Po prostu chcę żebyś wiedziała, że żałuję tego, co zrobiłem. Jeśli dla ciebie to nic nie zmienia, rozumiem. Po prostu myślę, że byłem Ci to winien. - uśmiechnął się lekko, chociaż jego spojrzenie żadnej radości nie wyrażało.
Te słowa bolały bardziej niż się spodziewał, może dlatego, że w ogóle nie spodziewał się ich usłyszeć. Nie sądził, że Leonie będzie potrafiła przejść obojętnie obok czegoś, co bez zastanowienia nazwałby jednym z najlepszych okresów w swoim życiu. Mogła już mieć męża, rodzinę oraz go nie kochać, lecz by nazywać to nieprawdą? Przecież nie można było tak po prostu wymazać tamtych wspomnień, ani tym bardziej krzywd. Dlatego przepraszał. Myślał, że nie można zapomnieć, lecz może rzeczywiście można, kiedy w końcu ma się to, czego się pragnie? Jemu nigdy nie było dane, ale jeśli jej tak... Chyba powinien być szczęśliwy. Czyż nie tego się pragnie, jeśli na komuś nam zależy? By byli szczęśliwi?
Nie rozumiał dlaczego w takim razie nie chciała jeszcze wracać do domu? Jeśli już nic do niego nie czuła, po co zostawać? Chyba nie dla jego dobrego towarzystwa? Nie rozmawiali ze sobą przez całą imprezę, jakkolwiek długo by ona nie trwała. W piekarni traktowała go jak obcego, więc po co to wszystko? Z sentymentu? Może jednak chowała do niego urazę za to jak to wszystko zostawił w Paryżu i chciała go trochę torturować samą swoją obecnością? Bo on nigdy nie zapomniał. Nie był w stanie. Nawet jeśli nie myślał o niej codziennie, przychodziły takie dni. Raz, może dwa czy trzy w miesiącu kiedy nie mógł przestać o niej myśleć. Czasami nawet znalazł ją w sieci, miał coś napisać, ale co takiego? Ona ruszyła naprzód, to on został do tyłu mając tylko swoją karierę. Nie miał pojęcia, co sobie myślała, ale nigdy by jej nie wygonił.
- Cóż... Konkurencyjnej imprezy ci nie zapewnię. Jak widać, nie jestem w tych imprezach najlepszy. - zaśmiał się cicho rozglądając się po pustym salonie - Ale skoro już tutaj jesteś, może zgodzisz się na jeszcze jeden taniec ze starym przyjacielem? - spojrzał na nią tym miękkim wzrokiem - Gwarantuję, że trochę się podszkoliłem i tym razem cię nie podepczę. - uśmiechnął się lekko rozbawiony.
Wyciągnął swój telefon by włączyć jakąś lepszą muzykę niż ten Pop, czy cokolwiek wcześniej puszczali. Miał całą playlistę piosenek, do których tańczyli w Paryżu, lecz te pominął. W końcu powiedziała, że to już dawno nieprawda. Włączył coś francuskiego, dość klasycznego, ale nie coś co powinno budzić jakieś wspomnienia. Skoro dawała mu tę szansę, niezależnie od jej pogódek, pragnął chociaż spróbować zamknąć ten rozdział. Dla niego to wszystko w Paryżu nadal było prawdziwe, a miał przeczucie, że ten wieczór jest wszystkim, co będzie mu dane. Kiedy o północy przekroczy próg jego mieszkania zniknie niczym kopciuszek. Tylko ona nie zgubi pantofelka, a on pomimo tego, że wie, gdzie jej szukać, nie będzie tego robić.
- Uczynisz mi tę przyjemność? - wyciągnął do niej swoją dłoń z ciepłym uśmiechem.

leonie turner
sumienny żółwik
Way
projektantka mody, exmodelka — lorne bay
36 yo — 178 cm
Awatar użytkownika
about
Here we stand - worlds apart, hearts broken in two. Sleepless nights, losing ground, I'm reaching for you... Feelin' that it's gone, can't change your mind. If we can't go on to survive the tide love divides.
Turner nie miała pojęcia jak istotne dla Bancrofta są drobne gesty z jej strony, jak istotne słowa, które nie miały żadnego drugiego dna i właściwie znaczyły całkiem niewiele, jeśli w ogóle cokolwiek. A jednak mogła zaobserwować zmienną mimikę twarzy mężczyzny w zależności od tego czym ona sama dzieliła się na głos.
Czy udało się Leonie wymazać kiedykolwiek Cartera na dobre? Ciężko to określić. Trudno też stwierdzić czy wynikało to z tego, że "miała wszystko" czy może bardziej wyrzutów sumienia, że zdarzyło się jej wziąć za dużo w swoje ręce. Prawda jest taka, że pierwsze miesiące po ślubie z Michaelem stanowiły słodko-gorzki okres, co rozgrywało się głównie w umyśle Turner, bo przecież z nikim się nie dzieliła tym co stało się jednej nocy przed tym ważnym dniem... Nie kontaktowała się też z Bancroftem, bo przecież tak było im wszystko łatwiej. Każde miało swoje życie, każde poszło w swoją stronę, u każdego nie było miejsca dla tej drugiej osoby.... Czy to znaczyło, że go wymazała? Nie. Tak samo jak wcale nie potwierdzały tego brutalne słowa, które wypowiedziała. Zaklinała rzeczywistość. Wtedy. Teraz. Pewnie będzie to robić i jutro. W tym jednym była perfekcjonistką. Tylko czy to dobrze?
Nie. Oszukiwanie siebie oraz całego otoczenia prowadziło do tego punktu, w którym Leonie znajdowała się teraz, a przecież nigdy nie chciała w nim być. Zupełnie inaczej planowała swoje życie. I choć obrazek wyglądał naprawdę pięknie z boku... Miał wiele skaz, jeśli przyjrzeć mu się z bliska. Za wiele. Idealny świat zaczynał się sypać niczym domek z kart, a blondynka jedynie temu pomagała z każdą kolejną nie do końca przemyślaną decyzją. Dziś takich podjęła zbyt wiele i wcale nie dążyła do tego, by jakkolwiek to ograniczyć. Dawno zgubiła rozsądek. I pozwalała sobie na tworzenie kolejnych defektów, nie przejmując się tym, co przyjdzie jutro. Nie myśląc o żalu, ani o wyrzutach. Liczyło się tu i teraz. Wykradzione minuty.
Czy Turner chciała, żeby przeprosiny Bancrofta coś zmieniały? Tak. Resztkami racjonalnego myślenia, wiedziała, jednak, że nie może to zmieniać nic. Wolała więc sięgnąć po najsilniejszą broń jaką znała - gorzkie słowa - i uśpić wszelkie nadzieje zanim na dobre się rozbudzą. Nie mogli sobie na to pozwolić... Nie po raz kolejny... Nie, kiedy codzienność Leo była tak krucha... Czy to egoistyczne? Cholernie. Ale chyba Leonie od zawsze była w tej relacji największą egoistką. A przynajmniej przez ostatnie lata, dokładając do tego, ze w ostatnich tygodniach biła na głowę wszystkich, decydując się o milczeniu w tak wielu ważnych kwestiach.
Powinna uciekać, ale nie umiała. I szczerze nie chciała. Uwaga Cartera mile łechtała ego blondynki. Stanowiła też doskonały balsam na rany, które swoją oschłością, ostrością i obojętnością zadawał Michael. Potrzebowała tego. Poczuć się chciana choć przez chwilę. Dostrzec w czyiś oczach podziw dla swojego piękna, które nie było już tak doskonałe, jak parę lat temu. Ciało po ciąży choćby Leo chciała, nie było takie same. Twarz z biegiem lat też nabywała coraz więcej drobniejszych lub nieco bardziej widocznych zmian, na niekorzyść. A Carter... Zdawał się patrzeć na nią tak, jak wtedy, gdy pierwszy raz ją pocałował, mając naście lat... Jak mogła więc uciec? Jak mogła zapomnieć?
-Myślałam, że zabierzesz mnie gdzieś, gdzie pochwalisz się całemu Lorne Bay swoimi postępami, ale niech będzie, że to taka próba generalna przed wielką sceną - zażartowała, odkładając niedbale torebkę na bok. W końcu tylko, by przeszkadzała.
Bez słowa chwyciła dłoń Cartera, pozwalając mu, by przyciągnął ją do siebie. Nie mówiła nic więcej, bo trochę bała się, że słowa mogłyby zniszczyć tę chwilę. Pozwoliła więc Carterowi, by prowadził ich ciała w rytm melodii, którą dla nich dziś wybrał. I właśnie w objęciach Bancrofta, Turner po raz pierwszy od dawna czuła spokój. Bezpieczeństwo. Nie miała wrażenia, że jest intruzem, a na swoim miejscu, na tym, na którym powinna być od dawna. Tak po prostu, bez zbędnych analiz. Czuła ciepło oraz przyjemne mrowienie rozchodzące się po całym ciele wraz z dotykiem dłoni Cartera na jej odkrytych przez bluzkę plecach. Pozwoliła też przyciągnąć się bliżej, bez jakichkolwiek protestów. Zaufała mu - choć na kilka minut. Na tyle mogła sobie pozwolić. Taniec to przecież nic złego...

Carter Bancroft
towarzyska meduza
leośka#3525
brak multikont
ODPOWIEDZ