: 18 paź 2021, 09:09
Jego rozbawione spojrzenie pytało "o, doprawdy?". Coś jednak się w nim zmieniło, gdy spływało od jej oczu po policzkach, wargach, obrysie żuchwy, smukłej szyi, wystających obojczykach, wycięciu mostka… Ciemniało wraz z przyspieszonym oddechem, gdy wyczuwał przez jej klatkę piersiową bicie serca. Równe, rytmiczne, przyspieszone. Dla niego...
- Nie zrobisz tego… - wychrypiał jakby nie swoim głosem pochylając się niżej tak, że jej oddech łaskotał go po twarzy. Rozbawienie wyparowało na rzecz szczerego pragnienia. Nie tyle jej ciała, co po prostu jej. Na końcu języka miał krótkie dokończenie myśli "oboje dobrze wiemy, że ten strój jest tylko dla mnie", jednak nie zdążył jej wypowiedzieć, bo znów leżał na plecach, co skwitował gromkimi śmiechem, który zastygł na ustach, gdy tylko ich wargi się zetknęły. Żadnych słów później już nie słyszał. Oblizał wargi i próbował uspokoić oddech. Patrzył tępo w sufit zastanawiając się, czy zakochiwał się w niej na nowo, ale tym razem inaczej, czy uczucie do niej - przez tak długi czas skrywane w sercu - wybuchło na nowo z jeszcze większą siłą.
- Indianę Jonesa… - powiedział bezmyślnie, bo teraz totalnie nie myślał o Lily. O czym rozmawiali? Nie pamiętał. Pamiętał ciepło jej ciała, zaciśnięte palce na nadgarstkach, figlarny uśmiech, bicie serca, dwuznaczne teksty wypowiadane ze śmiechem, który do tej pory dźwięczał mu w uszach. Muśnięcie warg…
Nagle Jerry uzmysłowił sobie, że nie patrzy w sufit, a odwrócona głowa jest skierowana na Marianne. Spojrzenie ma wbite w jej usta, a spomiędzy jego rozchylonych warg wydostaje się krótki świst szybkiego oddechu. O czym oni...? Indiana Jones? A tak, przebranie, impreza, Halloween, zaproszenie. - Zgadzam się. Nie dlatego, żebyś kusiła buraków wzbudzając moją zazdrość, a dlatego, że chcę tam iść z tobą. - Przekręcił się na bok i oparł głowę o poduszkę przysuwając się nieco bliżej środka łóżka. Miał gdzieś pobojowisko między nimi, które z perspektywy osoby trzeciej wyglądało na pozostałość po totalnie niegrzecznej zabawie, a przecież ich taka nie była, prawda?
Jerry z całą stanowczością odpowiedział sobie krótko: nieprawda. To, co działo się między nimi przestało być grzeczne już dawno temu. Jeszcze przed jego wyjazdem czy już w Adelaide? Nie umiał wskazać konkretnego miejsca w przeszłości, ale wiedział dokładnie, co czuje i czego chce tu i teraz. - Może to głupie, a na pewno szalone, bo najprawdopodobniej za trzy miesiące wyjadę na studia, ale wykorzystajmy ten czas… - zaczął chaotycznie. Jego pomysł był nieprzemyślany, spontaniczny, podjęty pod wpływem chwili, nie miał czasu na ułożenie go sobie w głowie. - Mari… czuję się tak, jakbyśmy romansowali skrycie za plecami wszystkich, szczególnie Lily; co w sumie jest prawdą. Czy nie to właśnie robimy, chociaż oboje wypieramy? Zachowujemy się tak, jak byśmy do siebie wrócili, choć nie powiedzieliśmy o tym wprost. Jeśli coś się zepsuje, będziemy cierpieć tak samo czy to nazwiemy, czy nie. Więc chcę to nazwać. Chcę do ciebie wrócić. - Przysunął się jeszcze bardziej łapiąc ją za rękę, a serce waliło mu w klatce piersiowej jak oszalałe. Naprawdę to powiedział! - Ale wiem też, że nie możemy teraz zrobić tego otwarcie, bo jeśli do wyjazdu… - zrobił gest w powietrzu świadczący o tym, że coś może się między nimi zepsuć do tego czasu - wtedy Lily pęknie serce podwójnie - przez nas i przez mój wyjazd - zagryzł wargi, bo wiedział, że nie tylko jej serce byłoby rozerwane w strzępy, ale on już to przeżył, dziewczynce wolał tego oszczędzić. - Spróbujmy… na próbę… ciągle skrycie, ale tym razem świadomie… - im więcej mówił, tym bardziej docierał do niego absurd tego pomysłu i już nie był go taki pewien jak na początku. Szczególnie, że ta decyzja nie należała tylko do niego...
Marianne Harding
- Nie zrobisz tego… - wychrypiał jakby nie swoim głosem pochylając się niżej tak, że jej oddech łaskotał go po twarzy. Rozbawienie wyparowało na rzecz szczerego pragnienia. Nie tyle jej ciała, co po prostu jej. Na końcu języka miał krótkie dokończenie myśli "oboje dobrze wiemy, że ten strój jest tylko dla mnie", jednak nie zdążył jej wypowiedzieć, bo znów leżał na plecach, co skwitował gromkimi śmiechem, który zastygł na ustach, gdy tylko ich wargi się zetknęły. Żadnych słów później już nie słyszał. Oblizał wargi i próbował uspokoić oddech. Patrzył tępo w sufit zastanawiając się, czy zakochiwał się w niej na nowo, ale tym razem inaczej, czy uczucie do niej - przez tak długi czas skrywane w sercu - wybuchło na nowo z jeszcze większą siłą.
- Indianę Jonesa… - powiedział bezmyślnie, bo teraz totalnie nie myślał o Lily. O czym rozmawiali? Nie pamiętał. Pamiętał ciepło jej ciała, zaciśnięte palce na nadgarstkach, figlarny uśmiech, bicie serca, dwuznaczne teksty wypowiadane ze śmiechem, który do tej pory dźwięczał mu w uszach. Muśnięcie warg…
Nagle Jerry uzmysłowił sobie, że nie patrzy w sufit, a odwrócona głowa jest skierowana na Marianne. Spojrzenie ma wbite w jej usta, a spomiędzy jego rozchylonych warg wydostaje się krótki świst szybkiego oddechu. O czym oni...? Indiana Jones? A tak, przebranie, impreza, Halloween, zaproszenie. - Zgadzam się. Nie dlatego, żebyś kusiła buraków wzbudzając moją zazdrość, a dlatego, że chcę tam iść z tobą. - Przekręcił się na bok i oparł głowę o poduszkę przysuwając się nieco bliżej środka łóżka. Miał gdzieś pobojowisko między nimi, które z perspektywy osoby trzeciej wyglądało na pozostałość po totalnie niegrzecznej zabawie, a przecież ich taka nie była, prawda?
Jerry z całą stanowczością odpowiedział sobie krótko: nieprawda. To, co działo się między nimi przestało być grzeczne już dawno temu. Jeszcze przed jego wyjazdem czy już w Adelaide? Nie umiał wskazać konkretnego miejsca w przeszłości, ale wiedział dokładnie, co czuje i czego chce tu i teraz. - Może to głupie, a na pewno szalone, bo najprawdopodobniej za trzy miesiące wyjadę na studia, ale wykorzystajmy ten czas… - zaczął chaotycznie. Jego pomysł był nieprzemyślany, spontaniczny, podjęty pod wpływem chwili, nie miał czasu na ułożenie go sobie w głowie. - Mari… czuję się tak, jakbyśmy romansowali skrycie za plecami wszystkich, szczególnie Lily; co w sumie jest prawdą. Czy nie to właśnie robimy, chociaż oboje wypieramy? Zachowujemy się tak, jak byśmy do siebie wrócili, choć nie powiedzieliśmy o tym wprost. Jeśli coś się zepsuje, będziemy cierpieć tak samo czy to nazwiemy, czy nie. Więc chcę to nazwać. Chcę do ciebie wrócić. - Przysunął się jeszcze bardziej łapiąc ją za rękę, a serce waliło mu w klatce piersiowej jak oszalałe. Naprawdę to powiedział! - Ale wiem też, że nie możemy teraz zrobić tego otwarcie, bo jeśli do wyjazdu… - zrobił gest w powietrzu świadczący o tym, że coś może się między nimi zepsuć do tego czasu - wtedy Lily pęknie serce podwójnie - przez nas i przez mój wyjazd - zagryzł wargi, bo wiedział, że nie tylko jej serce byłoby rozerwane w strzępy, ale on już to przeżył, dziewczynce wolał tego oszczędzić. - Spróbujmy… na próbę… ciągle skrycie, ale tym razem świadomie… - im więcej mówił, tym bardziej docierał do niego absurd tego pomysłu i już nie był go taki pewien jak na początku. Szczególnie, że ta decyzja nie należała tylko do niego...
Marianne Harding