#4 ten, w którym pada grad pytań
: 12 paź 2021, 23:16
Mimo urlopu po powrocie do Lorne Bay Jermaine miał pełne ręce roboty. Czy z nauką, czy z farmą, czy z nadrabianiem czasu z Lily. Obiecał jej kilka drobnostek i teraz musiał się z nich wywiązać. Pamiętał jednak o ugadanych z Cobie odpytkach i opryskach, ale zanim udało im się znaleźć termin, który pasowałby obojgu, upłynęło kilka dni października. A ponieważ egzamin zbliżał się wielkimi krokami, Jerry zaproponował najpierw popołudnie z odpytkami, opryski ustalając na późniejszy termin.
I tak oto - z plecakiem pełnym podręczników, zeszytów i pudełkiem fiszek, jakie przygotował jeszcze w Adelaide - wsiadł do auta i ruszył w kilkunastominutową podróż nieutwardzonymi drogami między farmami. Korzystając z tego czasu planował ułożyć sobie w głowie to, co zamierzał powiedzieć, ale jakoś tak nie umiał poskładać ze sobą sensownie słów. Podczas ostatniej rozmowy - delikatnie to ujmując - Marianne uświadomiła mu, że powinien porozmawiać z Cobie. Nie mógł jednak wyskoczyć ze swoimi pytaniami tak od razu. Standardowo: łatwiej było dawać motywacyjne rady innym ludziom - “ależ nie kryj tego, co czujesz, mów o tym otwarcie, co możesz stracić?” et cetera, et cetera - niż samemu się do nich stosować, więc trochę tchórzył nie wiedząc, jak w ogóle o to zaczepić. Postanowił wcześniej jakoś wybadać delikatnie temat. A że delikatność nie była jego mocną stroną, zapewne nie skończy to się dobrze…
Ech. Nawet nie zauważył, kiedy podjechał pod farmę Hayesów. Dalej był nieco zestresowany wysiadając z samochodu. Ciągle nie wiedział, co i jak powinien powiedzieć, ale przecież nigdy nie był dobry w planowanie. Zobaczy, co przyniesie rozmowa, może Marianne zaślepiona zazdrością miała jakieś urojenia, a teraz udzieliło się to Jerry’emu.
A jeśli to jednak była prawda, to co wtedy…?
Odpowiedź na to pytanie wcale nie była taka oczywista! Może inaczej - nie przychodziła żadna konkretna. Jakby Jermaine Lyons miał za mało problemów na głowie!
Nie mógł odciągać spotkania w nieskończoność, więc przybrał na twarz uśmiech - nawet szczery! - zarzucił plecak na plecy, a w rękę wziął torebkę prezentową z małym podarunkiem - odpowiedzią na to, co on sam dostał od Cobie jeszcze przed wyjazdem.
Wdech-wydech. Pokonanie kilku metrów od samochodu do drzwi zajęło - w opinii Jerry'ego - mniej niż mrugnięcie powiek. Ding-dong w drzwi, po czym odruchowo cofnął się o krok, poprawił plecak luźno wiszący na lewym ramieniu i obejrzał się w bok w stronę stojącego nieopodal samolotu do oprysków, bo dalej robiło na nim wrażenie to, że ta niepozorna blondynka potrafiła zapanować nad taką maszyną.
Cobie Finnigan-Hayes
I tak oto - z plecakiem pełnym podręczników, zeszytów i pudełkiem fiszek, jakie przygotował jeszcze w Adelaide - wsiadł do auta i ruszył w kilkunastominutową podróż nieutwardzonymi drogami między farmami. Korzystając z tego czasu planował ułożyć sobie w głowie to, co zamierzał powiedzieć, ale jakoś tak nie umiał poskładać ze sobą sensownie słów. Podczas ostatniej rozmowy - delikatnie to ujmując - Marianne uświadomiła mu, że powinien porozmawiać z Cobie. Nie mógł jednak wyskoczyć ze swoimi pytaniami tak od razu. Standardowo: łatwiej było dawać motywacyjne rady innym ludziom - “ależ nie kryj tego, co czujesz, mów o tym otwarcie, co możesz stracić?” et cetera, et cetera - niż samemu się do nich stosować, więc trochę tchórzył nie wiedząc, jak w ogóle o to zaczepić. Postanowił wcześniej jakoś wybadać delikatnie temat. A że delikatność nie była jego mocną stroną, zapewne nie skończy to się dobrze…
Ech. Nawet nie zauważył, kiedy podjechał pod farmę Hayesów. Dalej był nieco zestresowany wysiadając z samochodu. Ciągle nie wiedział, co i jak powinien powiedzieć, ale przecież nigdy nie był dobry w planowanie. Zobaczy, co przyniesie rozmowa, może Marianne zaślepiona zazdrością miała jakieś urojenia, a teraz udzieliło się to Jerry’emu.
A jeśli to jednak była prawda, to co wtedy…?
Odpowiedź na to pytanie wcale nie była taka oczywista! Może inaczej - nie przychodziła żadna konkretna. Jakby Jermaine Lyons miał za mało problemów na głowie!
Nie mógł odciągać spotkania w nieskończoność, więc przybrał na twarz uśmiech - nawet szczery! - zarzucił plecak na plecy, a w rękę wziął torebkę prezentową z małym podarunkiem - odpowiedzią na to, co on sam dostał od Cobie jeszcze przed wyjazdem.
Wdech-wydech. Pokonanie kilku metrów od samochodu do drzwi zajęło - w opinii Jerry'ego - mniej niż mrugnięcie powiek. Ding-dong w drzwi, po czym odruchowo cofnął się o krok, poprawił plecak luźno wiszący na lewym ramieniu i obejrzał się w bok w stronę stojącego nieopodal samolotu do oprysków, bo dalej robiło na nim wrażenie to, że ta niepozorna blondynka potrafiła zapanować nad taką maszyną.
Cobie Finnigan-Hayes