welcome home (sanitarium)
: 11 paź 2021, 19:59
Ford Mustang starej daty zjechał z asfaltowej drogi, robiąc nawrotkę, by wjechać udeptaną ścieżkę. Zatrzymał się przy zielonym domku, położonym na skarbie wśród bujnej roślinności Sapphire River, niemalże nad przepływającymi wodami. Myśli o tym, że żyjąc kiedyś w podobnej okolicy przeżył rodzinne piekło, męczarnie, chaos powoli znikały na tyły pamięci. Obecnie, własny kąt zdawał się być jego małym azylem, do którego chętnie wracał.
Benedict opuścił samochód i wszedł po schodkach, by zawitać we własnych czterech ścianach. Wyposażenie domu nie było nowoczesne, lecz również nie zniszczone i nie totalnie stare. W sam raz na jego wymagania. Odpowiednio współgrało z wszechobecnym drewnem i naturą. Było wszystko potrzebne do normalne, spokojnego życia. Przynajmniej w jego wydaniu. I tak sporą część czasu spędzał poza domem, za dnia śpiąc bądź od nowa poznając Lorne, a wieczorami i nocami przebywając w Shadow.
Dzisiaj mógł cieszyć się wolnym wieczorem. Przeszedł do części kuchennej, od razu podchodząc do lodówki. Wyciągnął z niej butelkę piwa, ramieniem popychając drzwiczki do zamknięcia. Ściągnął w międzyczasie swoją skórzaną kurtkę, po czym zapalniczką podważył kapsel, otwierając alkohol. Przeczesał nieco swoje włosy, przerzucając je na bok i ruszył w stronę tarasu. Załapał się jeszcze, by podziwiać zachód słońca, co oznajmiało pomarańczowe sklepienie nad nimi. Dzięki coraz wyższym temperaturom można było bez obaw zrelaksować się na zewnątrz.
Przeszedł przez salon i otworzył drzwiczki, by wyjść na drewniana werandę, umieszczoną na grubych palach, parę metrów nad ziemią. Upijając parę łyków podszedł do balustrady. Właśnie w tym momencie obudziło się w nim to swoiste poczucie, że nie jest sam. Spojrzał w bok, zastygając na moment z uniesioną butelką gotową do przechylenia i zauważył Delilah, siedzącą z boku. Opuścił rękę z piwem i uśmiechnął się skromnie do siebie, odchylając głowę do tyłu i patrząc przez parę sekund na dach.
- Równie dobrze mógłbym wręczyć tobie kluczyki do mojego domu. – zażartował, znów zwracając swoją uwagę ku kobiecie. Na werandę można było się dostać poprzez oddzielne schodki. Jeśli chodzi o środki bezpieczeństwa, to również nie było mocną stroną Benedicta, który rzadko zamykał drzwi na spusty.
Wykonał parę kroków w stronę Hammond, która powracała do niego niczym bumerang, kontynuując tą przelotną i ulotną relację, w której znikała na jakiś czas, powracając w najmniej niespodziewanych momentach. Pytanie, czym zawdzięcza przyjemność tym razem, jawiło się jako zbędne. Z łatwością mógł się domyślić, że zjawiła się tutaj, bo miała jakieś problemy lub znów chciała uciec na jakiś czas od własnego życia. Niemniej, był więcej niż ciekaw, jakie znajdzie tym razem wyjaśnienie.
- Napijesz się? – zaproponował Benedict, wyciągając rękę ku Delilah, aby przekazać piwo.
Delilah Hammond
Benedict opuścił samochód i wszedł po schodkach, by zawitać we własnych czterech ścianach. Wyposażenie domu nie było nowoczesne, lecz również nie zniszczone i nie totalnie stare. W sam raz na jego wymagania. Odpowiednio współgrało z wszechobecnym drewnem i naturą. Było wszystko potrzebne do normalne, spokojnego życia. Przynajmniej w jego wydaniu. I tak sporą część czasu spędzał poza domem, za dnia śpiąc bądź od nowa poznając Lorne, a wieczorami i nocami przebywając w Shadow.
Dzisiaj mógł cieszyć się wolnym wieczorem. Przeszedł do części kuchennej, od razu podchodząc do lodówki. Wyciągnął z niej butelkę piwa, ramieniem popychając drzwiczki do zamknięcia. Ściągnął w międzyczasie swoją skórzaną kurtkę, po czym zapalniczką podważył kapsel, otwierając alkohol. Przeczesał nieco swoje włosy, przerzucając je na bok i ruszył w stronę tarasu. Załapał się jeszcze, by podziwiać zachód słońca, co oznajmiało pomarańczowe sklepienie nad nimi. Dzięki coraz wyższym temperaturom można było bez obaw zrelaksować się na zewnątrz.
Przeszedł przez salon i otworzył drzwiczki, by wyjść na drewniana werandę, umieszczoną na grubych palach, parę metrów nad ziemią. Upijając parę łyków podszedł do balustrady. Właśnie w tym momencie obudziło się w nim to swoiste poczucie, że nie jest sam. Spojrzał w bok, zastygając na moment z uniesioną butelką gotową do przechylenia i zauważył Delilah, siedzącą z boku. Opuścił rękę z piwem i uśmiechnął się skromnie do siebie, odchylając głowę do tyłu i patrząc przez parę sekund na dach.
- Równie dobrze mógłbym wręczyć tobie kluczyki do mojego domu. – zażartował, znów zwracając swoją uwagę ku kobiecie. Na werandę można było się dostać poprzez oddzielne schodki. Jeśli chodzi o środki bezpieczeństwa, to również nie było mocną stroną Benedicta, który rzadko zamykał drzwi na spusty.
Wykonał parę kroków w stronę Hammond, która powracała do niego niczym bumerang, kontynuując tą przelotną i ulotną relację, w której znikała na jakiś czas, powracając w najmniej niespodziewanych momentach. Pytanie, czym zawdzięcza przyjemność tym razem, jawiło się jako zbędne. Z łatwością mógł się domyślić, że zjawiła się tutaj, bo miała jakieś problemy lub znów chciała uciec na jakiś czas od własnego życia. Niemniej, był więcej niż ciekaw, jakie znajdzie tym razem wyjaśnienie.
- Napijesz się? – zaproponował Benedict, wyciągając rękę ku Delilah, aby przekazać piwo.
Delilah Hammond